Prezydent USA Donald Trump stwierdził w środę, że użycie broni chemicznej w Syrii zmieniło jego podejście do sprawy konfliktu w Syrii. Przedstawiciele amerykańskiej dyplomacji skrytykowali rosyjskie i syryjskie władze. Komentatorzy wskazują, że Trump najwyraźniej znajduje się pod presją republikańskiego establishmentu.
– Ten atak na dzieci wywarł na mnie ogromne wrażenie. To była okropna rzecz. Mój stosunek do konfliktu syryjskiego i do Asada bardzo się zmienił –mówił w środę Donald Trump. Dodał, że atak stanowił dla niego „przekroczenie wielu linii”.
Z kolei w Radzie Bezpieczeństwa ONZ, ambasador USA Nikki Halley pokazała zdjęcia ofiar ataku na miasto Khan Szejkhun. Zarzuciła też Rosji, że chroniąc Asada i jego władzę, ponosi współodpowiedzialność za atak.
– Kiedy ONZ notorycznie nie jest w stanie działać kolektywnie, przychodzi taki moment, że jako państwo możemy być zmuszeni do podjęcia samodzielnych działań –ostrzegła Haley. Pytała też, jak wiele dzieci będzie jeszcze musiało zginąć, zanim Rosja zacznie się tym przejmować. Z kolei zastępca ambasadora Rosji przy ONZ Władimir Safronkow nazwał atak w Syrii prowokacją zorganizowaną przez terrorystów.
Głos zabrał również sekretarz stanu USA Rex Tillerson. Stwierdził, że nastał czas, by Rosja zastanowiła się, czy będzie nadal wspierać prezydenta Syrii Baszara al-Asada. Zaznaczył, że to władze w Damaszku ponoszą odpowiedzialność „za ten przerażający atak”.
Jeszcze w ubiegłym tygodniu przedstawiciele Białego Domu mówili, że USA nie będą już dążyć do odsunięcia od władzy prezydenta Syrii Baszara al-Asada, uznając ten cel za nierealistyczny.
PRZECZYTAJ: Ambasador USA przy ONZ: usunięcie Baszszara al-Asada nie jest już priorytetem
Wypowiedzi Trumpa i działania jego administracji w związku z atakiem w Syrii mogą jednak posiadać istotny kontekst. Zdaniem Daniela McCarthy z „The National Interest”, w obszarze polityki zagranicznej administracja Trumpa przeobraża się w administrację wiceprezydenta Mike’a Pence’a, reprezentującą „podejście republikańskiego establishmentu, zakorzenione w przeszłości”:
– Częściowo w odpowiedzi na oburzenie na Kapitolu ze strony takich senatorów jak John McCain i Lindsey Graham, prezydent Trump gwałtownie zmienia swoją retorykę ws. Syrii. Kilka dni temu interwencja była wykluczona; teraz wydaje się, że jakaś forma środków militarnych w Syrii jest brana pod uwagę.
Zwraca również uwagę, że mocne słowa ambasador Halley w RB ONZ zbiegają się z odsunięciem doradcy Trumpa, Steve’a Bannona. Część komentatorów twierdzi wręcz, że Halley uważa, iż działa zupełnie niezależnie od szefa amerykańskiej dyplomacji, Rexa Tillersona. McCarthy zauważa, że efektem tych i innych działań jest dążenie do ponownego zatwierdzenia konsensusu ws. polityki zagranicznej w kwestii, gdzie jak dotąd wydawało się mieć do czynienia z fundamentalną zmianą strategii bezpieczeństwa narodowego. W kwestii Syrii zmiana ta spotykała się to zaś zarówno z krytyką ze strony Demokratów, jak również neokonserwatystów i części Republikanów, którzy naciskają na Trumpa ws. polityki międzynarodowej.
Sam Trump od 2013 r. konsekwentnie stał na stanowisku, że nie należy podejmować bezpośredniej interwencji w Syrii, a USA powinna trzymać się od tego konfliktu z daleka. Ostatnia deklaracja znacząco odbiega od tej narracji. Nie wydaje się też przekonująca. Ponadto, w wczoraj znani zwolennicy Trumpa, jak Mike Cernovich, na Twitterze przestrzegali prezydenta przed interwencją w Syrii, apelując do Trumpa, aby nie ulegał “podżegaczom wojennym”.
We wtorkowym ataku na opanowane przez rebeliantów miasto Khan Shejkhun, położone na północy Syrii, zginęły co najmniej 72 osoby, w tym 17 kobiet i 20 dzieci. Niektóre źródła mówią jednak o ponad stu zabitych i ponad 500 rannych. Większość ofiar dusiła się, wymiotowała i mdlała. Kilka godzin później doszło do ostrzału rakietowego szpitala, w którym leczono rannych.
W ataku miał zostać użyty trujący gaz bojowy – sarin. Organizacje takie jak Światowa Organizacja Zdrowia i Lekarze bez Granic potwierdziły, że doszło do ataku chemicznego. Zdaniem rebeliantów i krajów zachodnich był to nalot syryjskich sił rządowych i to one żyły gazu. Władze Turcji nazwały atak zbrodnią przeciwko ludzkości, a izraelski wywiad twierdzi, że na przeprowadzenie nalotu zgodził się ktoś z najwyższego rangą otoczenia syryjskiego prezydenta. Władze w Damaszku odpierają te oskarżenia. Rosja natomiast przedstawiła alternatywne wyjaśnienie tragedii, wedle którego syryjskie bomby trafiły w skład broni chemicznej należącej do rebeliantów, w wyniku czego doszło do wycieku gazów bojowych.
Przeczytaj: Rosja przedłożyła w ONZ swój projekt rezolucji na temat „incydentu z udziałem broni chemicznej” w Syrii
Władze Syrii stanowczo zaprzeczyły jakoby podlegająca im armia odpowiadała za atak chemiczny w Khan Szeikhun. Sugerują, że trujący gaz pochodził z arsenału obecnych w terenie antyrządowych ugrupowań. Jak informowaliśmy, wiceminister spraw zagranicznych i repatriacji Fajsal Mikdad oświadczył, że już “kilka tygodni temu” syryjski rząd wysłał raport do Orgnizacji do Spraw Broni Chemicznej (OPCW) w którym wykazał, że broń chemiczną gromadzi czołowa z całej koalicji antyrządowej w proincji Idlib – Dżabhat Fatah asz-Szam, czyli dawny Dżabhat an-Nusra, powstały jako syryjska gałąź Al-Kaidy.
Tvp.info / PAP / IAR / nationalinterest.org / Kresy.pl
Trump rżnie głupa, bo on doskonale wie, że Syria nie dysponuje bronią chemiczną. Kerry oficjalnie potwierdził jej odebranie i zniszczenie.