“Duchniewicz został wyznaczony nie tylko przez swoich wyborców, ale i wyborców liberałów i innych dwóch partii.” – przewodniczący Akcji Wyborczej Polaków na Litwie-Związku Chrześcijańskich Rodzin ocenił sytuację Roberta Duchniewicza w rejonie wileńskim – “Jest w jakimś stopniu zakładnikiem tego układu i będzie przyparty do ściany.”

Karol Kaźmierczak: Czy ostatnie wybory samorządowe są dla Akcji Wyborczej Polaków na Litwie-Związku Chrześcijańskich Rodzin sukcesem, porażką, czy po trochę jednym i drugim?

Waldemar Tomaszewski: Na pewno nie są porażką. Generalnie są sukcesem. To wynika ze wszystkich liczb – 5,5 proc. w skali kraju i więcej miejsc w radach. Jest jeden niedosyt, ale jeszcze nie wiadomo czy ostateczny. Wynik wyborów mera rejonu wileńskiego jest zaskarżony. Na dziś nie mamy mera. A i tam nie jest to przegrana, bo tam, gdzie żyje 42 proc. Polaków, wynik jest 49 proc. To jest imponujący wynik. Poza tym przegraną można uznać, gdy walka jest uczciwa. To jest sytuacja, gdy jedna z drużyn zdobywa gola ręką, a sędzia tego nie widzi. Główna Komisja Wyborcza tego nie widzi.

Czytaj także: Wybory samorządowe na Litwie: Partia Polaków utrzymuje pozycje

Dlaczego Robert Duchniewicz z Litewskiej Partii Socjaldemokratycznej wygrał wybory na mera rejonu wileńskiego?

Myślę, że Robert Duchniewicz nie wygrał wyborów. Robert Duchniewicz został wyznaczony przez układ rządzący krajem. On – jako Robert Duchniewicz zdobył 24 proc. głosów…

W pierwszej turze…

W drugiej został wyznaczony przez pierwsze osobistości w kraju twierdzące, że trzeba postawić przy jego nazwisku krzyżyk, ale to nie znaczy, że to są jego zwolennicy.

Jak to rozumieć? Jako sugestię, że doszło do czysto negatywnej mobilizacji przeciwko pana partii?

Jednoznacznie tak było. W noc wyborczą, gdy wyraźnie prowadziliśmy aż do ostatniego obwodu, Duchniewicz mówił kilka razy, że będzie zaskarżał wynik. Nie wiem więc czy nasza wygrana zostałaby przypieczętowana. Był „plan B”, by pozbawić polską partię tego stanowiska.

Przyjmując nawet, że była taka wielka mobilizacja wszystkich litewskich partii i mediów przeciw AWPL-ZChR w tej konkretnej rywalizacji, czy można uznać, że utrata stanowiska mera rejonu wileńskiego przez partię Polaków jest przełomem, jak sugeruje wiele mediów? Czy to tylko „wypadek przy pracy”?

Druga tura wyborów mera rejonu wileńskiego odbyła się po raz pierwszy i nawet nie ma tego z czym porównywać. Uważamy, że wynik jest dobry, o tym świadczą liczby. Przy bardzo wielkiej aktywności oponentów z nowych osiedli na terenie rejonu. Państwowa Komisja Wyborcza i rejonowa komisja wyborcza im sprzyjały. AWPL-ZChR jako jedyna partia nie otrzymała stanowiska przewodniczącego okręgowej komisji wyborczej w żadnym okręgu. Po raz pierwszy od kilkunastu lat.

Na tej podstawie zaskarżacie w Komisji przebieg wyborów?

Były i inne działania instytucjonalne wpływające na wynik wyborów, który jeszcze nie został potwierdzony. Chodzi o punkty do głosowania przedterminowego. Przed dwoma laty w wyborach parlamentarnych były cztery. W Wilnie, Niemenczynie, Ławaryszkach i Rudominie – w centrum, na wschodzie i na południu rejonu. Komisja podjęła uchwałę o likwidacji dwóch punktów: w Ławaryszkach i Rudominie. Stosunkiem głosów siedem do siedmiu. Przeważyło zdanie przewodniczącej, która jest z nadania socjaldemokratów. Mieszkańcy Ławaryszek, Rukojni, terenów do Miednik Królewskich, całej tej ściany wschodniej rejonu mają 40 kilometrów drogi do Wilna. W dwie strony to 80 km. To już jest znaczny koszt benzyny i czasu. Znacząco utrudniło to wcześniejsze głosowanie naszym wyborcom, bo tam otrzymujemy większość głosów. Rejon wileński był trzecim od końca na Litwie pod względem proporcji głosów oddanych w głosowaniu przedterminowym. W pierwszej turze to było 2 proc. W Wilnie był pięć takich punktów. To była dyskryminacja z powodu decyzji Głównej Komisji Wyborczej, a jej przewodnicząca powiedziała, że to była wskazówka partii. Zamiast rozszerzania praw wyborczych, było ich zawężanie ukierunkowane geograficznie. A Komisja musi być bezstronna. Nie może realizować poleceń partii.

Czytaj także: AWPL-ZChR kwestionuje wyniki wyborów w rejonie wileńskim

Załóżmy jednak, że skarga będzie nieskuteczna. W rejonie będzie socjaldemokratyczny mer, a AWPL-ZChR udało się obronić bezwzględną większość w radzie…

Tak, mamy 18 radnych w 31-osobowej radzie. To jest duży sukces. Otrzymaliśmy 49 proc. głosów, chociaż w rejonie mieszka 42 proc. Polaków.

Jak będzie funkcjonował samorząd rejonu? Robert Duchniewicz wypowiada się dość koncyliacyjnie, że podziela część waszych postulatów socjalnych i narodowościowych, i że jest otwarty na postulaty polskiej mniejszości. Z drugiej strony LSDP jest partią, która w historii swoich rządów żadnych poważnych koncesji na rzecz tej mniejszości nie robiła. Ważnym kontekstem jest zmiana uregulowań – pozycja mera w samorządzie będzie wyraźnie silniejsza. Czy spór między reprezentantami dwóch partii nie zablokuje funkcjonowania samorządu, co odbije się na mieszkańcach. Czy jednak przedstawiciele AWPL-ZChR podejmie współpracę z nowym merem, ufając w szczerość jego intencji i deklaracji?

Współpraca jest przez nas zawsze podejmowana. Byliśmy w koalicjach w samorządach. Na przykład nasi radni w Wilnie. Jesteśmy otwarci na współpracę i z nami chcą współpracować. Jak to będzie wyglądało w rejonie wileńskim, to trudno na to pytanie w tej chwili odpowiedzieć. Jakie będą kompetencje mera? Na ile on potrafi sprawować ten urząd? Myślę, że w najbliższym czasie instytucjonalnej współpracy w radzie rejonu wileńskiego nie będzie. Sytuacja musi się wykrystalizować.

Tradycyjne sto dni na ocenę rządzącego?

Nie chodzi o sto dni, bo mer to nie jest przecież rząd. Chodzi o to, że dziś ten mer ma większe problemy niż możliwości polityczne. Jest w wielkim stopniu zakładnikiem własnej partii. A ta partia jest bez władzy przez dłuższy okres czasu. Przed Duchniewiczem był przewodniczący rejonowego oddziału partii socjaldemokratycznej, którey on podjął z nami współpracę. Stwierdził, że nie chce być w opozycji. Tylko później stracił mandat. Zmienił meldunek w trakcie kadencji. Ktoś z jego partii napisał skargę.  I współpraca się skończyła. Dawniej jeszcze współpracowaliśmy w rejonie z chrześcijańskimi demokratami. Mieli jedno miejsce w zarządzie radny Kazys Šniras, bo wtedy funkcjonowały zarządy rejonów. Jesteśmy gotowi i mamy doświadczenie współpracy w tym samorządzie. Moim zdaniem to nie my mamy problem, ale to socjaldemokraci mają problem wewnątrz swojej partii. Nie są monolitem.

Bez względu na chęć Duchniewicza do współpracy będzie on, pana zdaniem, blokowany przez własną partię?

Jego chęci nie obowiązkowo będą chęciami partii socjaldemokratycznej. Starzy liderzy to postkomuna. Zresztą sprawa jest bardziej skomplikowana. Być może Duchniewicz zdoła porozumieć się w ramach swojej partii. Jej przewodnicząca Vilija Blinkevičiūtė jest gotowa do współpracy, centrala może to uregulować. Jednak Duchniewicz został wyznaczony przez trzy partie rządzące krajem. Na pewno nie za ładne oczy został wyznaczony przez ten układ. I teraz są różne oczekiwania tych partii, różne ich interesy.

Duchniewicz będzie liczyć się z konserwatystami i liberałami?

Nie tylko będzie się liczyć, on będzie zmuszony realizować ich program. Program Partii Wolności – ideologia gender. Duchniewicz uczestniczył w paradach gejowskich w Wilnie. Oni zechcą pchać tę ideologię. Związek Ojczyzny – przeciwko polskiemu szkolnictwu i polskiej zorganizowanej społeczności. Wprost przyjęli w programie, że Gimnazjum powinno mieć dwie klasy na roku. To jest typowy liberalny, czy nawet ultraliberalny program. W rejonie wileńskim jest 17 gimnazjów z polskim językiem nauczania i osiem z litewskim. Z 17 polskich gimnazjów po dwie klasy na roku mają tylko dwa gimnazja – w Rudominie i Niemenczynie. I pojawia się pytanie, czy Duchniewicz będzie wykonywał uchwałę rządu czy nie będzie. Rada może bronić tych szkół, ale rząd może wtedy nie dać na nie pieniędzy. I trzecia partia – Ruch Liberałów – partia biznesu. Oczekiwania biznesu w rejonie wileńskim są ogromne. Do tej pory biznesmeni nie mogli lobbować decyzji w samorządzie. Teraz może być inaczej. Bo Duchniewicz został wyznaczony nie tylko przez swoich wyborców, ale i wyborców liberałów i innych dwóch partii.

Pana zdaniem będzie im ulegać?

Myślę, że jest w jakimś stopniu zakładnikiem tego układu i będzie przyparty do ściany. Trudno teraz ocenić co zrobi. Niejasności jest więcej niż jasności. Czy utrzymana zostanie na przykład polska szkoła w Jęczmieniszkach, obok której ministerstwo postawiło wielką szkołę litewską. Wcześniej samorząd przegłosował, że ona będzie. Zatem problem nie jest z nami tyko z Duchniewiczem – czy będzie on realizował program bardziej nasz czy trzech partii rządzących obecnie krajem.

Część komentatorów zarzuca panu błąd postawienia jako kandydata na mera rejonu wileńskiego politycznego debiutanta, osobę mało znaną. Krytycy twierdzą, że gdyby kandydatem był bardziej znany działacz wynik wyborów byłyby inny.

Takie gdybanie do niczego nie prowadzi. Po pierwsze, takie gdybanie musi być poparte faktami. Waldemar Urban otrzymał w pierwszej turze podobną ilość głosów co cztery lata temu Maria Rekść. W o wiele gorszej sytuacji. Wtedy było w rejonie Polaków ponad 50 proc., a teraz jest 42 proc. Zaludnienie powiększyło się o 10 tys. mieszkańców. Polaków nie przybyło. A wynik jest ten sam. Zatem ta krytyka nie ma realnych podstaw. Po drugie, Waldemar Urban był już znanym politykiem. Przez osiem lat był w Państwowej Komisji Wyborczej. Pracował dla naszej frakcji parlamentarnej w Sejmie. W końcu pracował przez półtorej roku jako kanclerz w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych. Był też koordynatorem spisu ludności Związku Polaków na Litwie właśnie w rejonie wileńskim. To dla kogo on jest nieznany? Chyba dla nie naszego wyborcy. To jest niepoważna krytyka. Myślę, że decyzja była optymalna, bo był potrzeby młody kandydat. Był taki kandydat i energiczna kampania wyborcza. Był jednak targ polityczny rządu i tych niewielu głosów zabrakło.

Były inne propozycje. Rozważaliśmy panią Marię Rekść, która była proponowana przez koła. Jednak ta kampania była bardzo energochłonna. Rozważaliśmy kandydatury posłów, Rity Tamašunienė, moją. Jednak pani Rita Tamašunienė jest posłem wybranym w okręgu jednomandatowym. Trzeba by organizować wybory uzupełniające. Już wiecie, że w całym rejonie ciężko wygrać, a w tej połowie, gdzie jest jej okręg wyborczy jest nas jeszcze mniej – 30 proc. Nawet w razie wygranej to by było siedem miesięcy bez posła, asystentów.

Wiele kół zaproponowało również moją kandydaturę, byłem bliski przyjęcia tej propozycji. Jednak trzeba było prowadzić całą kampanię. Trzeba było podciągnąć w Wilnie. Człowiek nie rozerwie się. Przy dowolnym kandydacie mielibyśmy podobną liczbę głosów. Reszta to spekulacja i chęć szukania dziury w całym. Powtórzę: wynik jest niemal identyczny jak przed czterema laty lecz już w gorszej sytuacji demograficznej.

Kwestia współpracy z socjaldemokratami jest dla AWPL-ZChR ważna nie tylko w perspektywie rejonu wileńskiego ale i trockiego. Partia odniosła tam wyborczy sukces zyskując dwa dodatkowe miejsca w radzie. Jednak układ jest taki, że dotychczas rządzące Ruch Liberałów i Związek Ojczyzny potrzebują tyko jeszcze jednego głosu do większości. Po dwa mandaty mają socjaldemokraci i Litewski Związek Chłopów i Zielonych. Czy pana partia ma szansę na znalezienie się w koalicji rządzącej?

Warunki w rejonie trockim są inne, bo są tam inni ludzie i poglądy. Socjaldemokraci nie będą tam współpracowali z liberałami. Litewski Związek Chłopów i Zielonych jest tam tylko z nazwy, bo ich wybrani radni przeszli już przez niejedną partię. Kiedyś byli w Partii Pracy, potem w innych, a teraz w partii chłopskiej. De facto to bezpartyjni, którzy mają cel tu i teraz wykorzystać swoje mandaty. Dawno już pewnie zapewnili sobie to co chcieli.

W rejonie trockim układ rządzący będzie pana zdaniem taki jak do tej pory?

Myślę, że tak. Chociaż ten układ rządzący chciałby z nami współpracować. Myślę, że i mer chciałby. Nadwyrężył swoją reputację zamykaniem szkół. On rozumie, że współpraca z nami i jemu przyniosłaby wygodę. Liberałowie współpracują tam z konserwatystami, ale generalnie, na scenie politycznej te partie są konkurentami. Nie są zainteresowani wzmacnianiem jeden drugiego. Odbierają sobie nawzajem głosy, tak jak to teraz stało się w Wilnie, gdzie konserwatyści zabrali głosy Partii Wolności. Podświadomie liberałowie rozumieją, że współpraca z nami byłaby dla nich wygodna.

Prędzej czy później takie deklaracje padną. Inna sprawa to czy my chcemy się z nimi wiązać, co można z nimi osiągnąć. Wszystko zależy od programu. W Wilnie w 2015 roku odebrali nam szkołę na Antokolu, a w 2017 r. prowadziłem już rozmowy z merem Šimašiusem i pojawiła się polska szkoła na Antokolu, dostaliśmy Departament Oświaty, status gimnazjum dla Szkoły im. Konarskiego, a potem stanowiska polityczne, w tym wicemera. Tak samo w rejonie trockim – jeśli nasze szkoły nie będą atakowane, wracamy do wcześniejszej sytuacji, rozmowy będą możliwe. I takie sygnały otrzymujemy. A socjaldemokratom tam mniej ufamy, co było bardzo widoczne w czasie wyborów przedterminowych mera, kiedy to niby byli z nami, a jednak bez oficjalnego poparcia. To niesolidne zachowanie. Kiedyś jako jedyni poparliśmy ich kandydata przed wyborami prezydenckimi, a potem oni wprowadzali restrykcyjne wobec Polaków decyzje – rozszerzenie granic Wilna, ustawę o języku państwowym, ustanowienie powiatów. Jeśli oni się nie zmienią to relacje nie będą zbyt ciepłe.

Co powinni zrobić?

Zachowywać się ardziej uczciwie i solidnie. Zaprzestać konszachtów z liberałami, jakie są od czasów Kirkilasa i Kubiliusa, kiedy to konserwatyści popierali rząd mniejszościowy socjaldemokratów. I to było widać w wyborach w rejonie wileńskim. Teraz to widać w mieście Wilnie, Benkunskas do nich się zwraca. To nie jest układ w samorządzie, ale państwowy. Wyjście awaryjne, jak brakuje im głosów tworzą albo ciche koalicje albo formalne. W Parlamencie Europejskim jest podobnie.

Właśnie w Wilnie sytuacja jest analogiczna jak w rejonie trockim. AWPL-ZChR zwiększyła liczbę radnych do siedmiu. Z drugiej strony układ pozostałchy partii uformował się tak, że pana partia zostanie przesunięta do opozycji. Czy jest szansa, by zachowała wpływ na rządy w mieście?

Tak to wygląda. Benkunskas mówił, że chce socjaldemokratów. Potem w sztabie partii prostowali. Sygnał dla wyborców jest inny: tu lewica, tu prawica – jesteśmy różni, a w rzeczywistości porozumiewają się wbrew woli wyborców i wspierają się, ograniczając trzecie siły i inne alternatywy. Choć im socjaldemokraci nie są potrzebni, bo mają większość już z Partią Wolności. To jest pochodna całego układu. Po cichu się wspierają i tylko udają konfrontację programową.

W kończącej się kadencji współpracowaliście w samorządzie Wilna z konserwatystami i samym Benkunskasem.

Współpracujemy ze wszystkimi jeśli to służy naszym wyborcom. Określamy współpracę programowo. Jak mówiłem: nie było polskiej szkoły na Antokolu i ona powstała. Od 10 lat nie było przedszkola, a jest. Przejęliśmy kierowanie oświatą. Wcześniej kierował Benkunskas. Wcześniej byliśmy dwa lata w opozycji, jednak mer Šimašius trochę skonfliktował się z konserwatystami i zwrócił się do nas o nawiązanie koalicji. I wtedy powiedziałem: szkoła na Antokolu, status gimnazjum dla Szkoły im. Konarskiego i nadzorowanie całej oświaty wraz z szefem departamentu. Ta koalicja została sformowana na zasadzie, że Związek Ojczyzny był aliantami naszych aliantów, jak akowcy mówili o Sowietach. Podpisaliśmy umowę z Šimašiusem, gdy był kandydatem niezależnym. Potem jeszcze powstała Partia Wolności.

Skoro, jak pan powiedział, konserwatyści i liberałowie jednak konkurują w jakiś sposób ze sobą, skoro ich elektoraty w Wilnie sią zazębiają, to może i w nowej kadencji AWPL-ZChR zdoła dołączyć do koalicji rządzącej miastem?

Wcześniej, czy później to może się stać, chociaż sytuacja jest teraz trochę inna. Dziś konserwatyści mają dużo mandatów. My zwiększyliśmy liczbę swoich do siedmiu. Nie jest jednak tak jak w 2015 r. kiedy mieliśmy 10. Potem zdobyliśmy sześć, ale przez to, że z Šimašiusem mieliśmy dobrze poukładane relacje i przez to, że to my w jakimś stopniu pomogliśmy pozbyć się zbytniego wpływu konserwatystów, to automatycznie przedłużyliśmy koalicję i w 2019 r. Teraz może być inaczej. My jednak jesteśmy spokojni. W szkolnictwie zrobiliśmy wszystko co można było zrobić. Mamy w Wilnie siedem polskich pełnych gimnazjów. Mamy kilka szkół podstawowych i początkowych. To jest dwa razy więcej niż w czasach sowieckich. Teraz jeszcze ubiegamy się o status gimnazjum na Leszczyniakach. Na pewno ważne jest, abyśmy pokazali w opozycji jak widzimy zarządzanie miastem. Komisje, w których przewodnictwo przyznane jest opozycji – komisja antykorupcyjna i komisja audytu, zostały wzmocnione i będziemy aspirować do przewodnictwa, bo obok partii Zuokasa jesteśmy jedną z dwóch dużych sił opozycyjnych. Jedynym minusem jest utrata stanowiska wicemera, wicedyrektora administracji. Jednak zadbamy o tych ludzi, którzy skutecznie pełnili swoje obowiązki z ramienia AWPL-ZChR.

Czy jest pan zadowolony ze swojego osobistego wyniku jako kandydata na mera Wilna? 8,5 proc. to dużo mniej niż w 2015 r., gdy otarł się pan o drugą turę i trochę mniej niż poparcie dla listy partyjnej kandydatów na radnych.

Na pewno zawsze oczekuje się lepszego wyniku. Jednak osiągnęliśmy stawiane przed sobą cele, które były inne niż osiem lat temu. Po pierwsze przełamaliśmy tendencję spadku poparcia dla listy partyjnej, która dostała o 4 tys. głosów więcej. Natomiast jako kandydat na mera otrzymałem 19 tys. głosów, czyli aż o 9 tys. więcej niż dostał nasz kandydat w 2019 roku. To był jeden z celów mojego kandydowania i został on osiągnięty. Aktywnie pracowałem także dla kandydatów we wszystkich samorządach, brałem udział w około 40 konwencjach wyborczych. Wiedzieliśmy, że nie będzie takiego wyniku jak w 2015 r., bo jest nas po prostu mniej i jesteśmy już bardziej atakowani w mediach ogólnokrajowych. Pokazywały one tylko czterech kandydatów, jako mających szansę na elekcję – Benkunskasa, Zuokasa, Majakauskasa i Raskevičiusa. Ktoś policzył, że poświęcono im 95 proc. czasu medialnego. Nam dawano 1-2 proc. poparcia, a dostaliśmy 8,5 proc., tak jak dwaj wyżej wymienieni liderzy rankingu. Zuokas był przedstawiany jako podstawowy faworyt. Mamy podobny elektorat i to wpłynęło na niego – owszem popieramy Tomaszewskiego, ale według sondażu on nie ma szans, więc zagłosujemy na Zuokasa. Sztuczka prymitywna, ale częściowo zadziałała.

Czy nie obawiacie się, że głosy Polaków zaczną odpływać do innych partii? Nie chodzi tylko o Duchniewicza. W rejonie święciańskim, gdzie AWPL-ZChR również odnotowała straty. Mandaty w radzie zdobyło trzech Polaków, ale także z ramienia socjaldemokratów.

W rejonie święciańskim doszło do rozłamu. I po każdym rozłamie są straty. AWPL-ZChR otrzymała w tym rejonie dwa mandaty. Zabrakło kilkunastu głosów żeby były trzy mandaty. Otrzymaliśmy około tysiąca głosów, Związek Chłopów i Zielony – prawie 700 i oni też mają dwa mandaty. U socjaldemokratów przeszło trzech Polaków, a dwóch z nich było u nas. Czyli wynik byłby podobny, gdyby nie odciągnęli głosy. Przeszli do rady ci sami działacze. Chyba tylko Wacław Wilkosz już nie będzie radnym. A socjaldemokraci w całym kraju byli na fali, a w rejonie wcześniej nawet nie przekraczali 4 proc. progu i byli bez mandatu, a teraz otrzymali 21 proc. i 6 mandatów. Zadziałała tu zasada wahadła – w praktyce wyborów na Litwie najczęściej jednorazowa.

Dziękuję za rozmowę.

 

 

 

 

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply