Z płk. prof. Lawrencem Wilkersonem, byłym szefem gabinetu b. sekretarza stanu USA Colina Powella, wykładowcą, rozmawia Michał Krupa.

Stany Zjednoczne muszą praktykować coś co nazwałbym „oszczędzaniem sobie wrogów”. Mówiąc wprost, oznacza to, że naród nie chce mieć więcej wrogów niż go na to stać – mówi Lawrence Wilkerson.

Seymour Hersh napisał artykuł, w którym konkluduje, na podstawie wywiadów z wysoko postawionymi źrodłami w Departamencie Stanu i społeczności wywiadowczej, że prezydent Donald Trump zignorował kluczowe informacje wywiadowcze podejmując decyzję o wystrzeleniu pocisków Tomahawk w kierunku lotniska Szariat w Syrii. Jakby Pan Profesor wytłumaczył fakt, że nikt z otoczenia prezydenta nie miał odwagi powiedzieć mu, że popełnia błąd?

Wiele osób prawdopodobnie próbowało lub może nawet powiedziało coś w sposób jasny i demonstracyjny, ale ten prezydent nie będzie słuchał, jeśli uważa, że ma rację, lub że jest to ruch popularny wśród kretynów, którzy tworzą jego bazę poparcia.

Wielu zwolenników Trumpa obawia się, że prezydent może ulec presji „jastrzębi” w Białym Domu i wokół niego. Czy uważa Pan Profesor, że Trump nadał ma szansę prowadzenia realistycznej, opartej na interesach narodowych polityki zagranicznej? Co musiałby zrobić?

Uważam, że tak, jest taka szansa, lecz moja pewność maleje z dnia na dzień. Prezydent musiałby zignorować neokonserwatystów i inne głosy z jego otoczenia i spoza niego w mediach, a przychodzi mu to z trudnością z dwóch powodów: (1) czasami nie stawianie się tym ludziom okazuje się czymś popularnym wśród wielu, jeśli nie wszystkich jego zwolenników i (2) prezydenci w okresie po drugiej wojnie światowej uważają, że używanie wojska świadczy o ich sile osobistej i politycznej, nawet jeśli historia jasno dowodzi, że wzrost popularności nie trwa długo.

Jako wykładowca bezpieczeństwa narodowego, nauczający również o strategii militarnej, co by Pan doradził prezydentowi, gdy idzie o długofalową politykę wobec Rosji?

Niech wsłucha się w swój wewnętrzny głos, który wydaje się mieć rację w odniesieniu do Rosji z jakiegoś powodu, nikczemnego lub innego. Stany Zjednoczne muszą praktykować coś co nazwałbym „oszczędzaniem sobie wrogów”. Mówiąc wprost, oznacza to, że naród nie chce mieć więcej wrogów niż go na to stać. Obecnie, Chiny, Rosja, Korea Północna, Iran, różne elementy w Syrii i Iraku i wszelakie ugrupowania terrorystów tworzą zestaw naszych wrogów. To bardzo niebezpieczne. Wyelimowanie kilku z tego zestawienia ma kluczowe znaczenie dla polityki bezpieczeństwa narodowego. Rosję możnaby z łatwością usunąć z tego zestawienia dzięki rozsądnym decyzjom politycznym, tj. powstrzymaniem ekspansji NATO, zatrzymaniem rozmieszczania BMD [tarczy antyrakietowej] w Europie Środkowej, poważne rozmowy o sytuacji w Azji Południowo-Wschodniej, wszystko w zamian za bardziej pozytywne działania ze strony Moskwy. To nie jest, wbrew pozorom, coś trudnego i ma to sens. Clinton i Obama postawili USA na bardzo nieroztropnej ścieżce, gdy rozszerzali NATO i ciągle podkładali kłody pod nogi Putinowi (szczególnie Clinton).

Służył Pan jako szef gabinetu sekretarza stanu Colina Powela we wczesnych latach prezydentury George W. Busha. Czy te same siły, które dążyły do interwencji w Iraku i które, jak się okazało, manipulowały danymi wywiadowczymi w odniesieniu do irackiego programu broni masowej zagłady, w Pana opinii, ciagle dążą do interwencjonistycznej polityki zagranicznej?

Tak, zdecydowanie. A ich obecnym celem jest JCPOA [porozumienie nuklearne z Iranem] i Iran. Chcą zmiany reżimu. Niektórzy są zbyt głupi, aby spostrzec, że taki cel oznacza wojnę. Inni doskonale o tym wiedzą i chcą wojny.

ZOBACZ RÓWNIEŻ: Były szef gabinetu Colina Powela: Retoryka Białego domu o Iranie przypomina retorykę Busha przed inwazją na Irak [+VIDEO]

Jest Pan znany ze swojej krytyki obecnego charakteru relacji amerykańsko-izraelskich. Wydawałoby się, że ostatnie zaostrzenie na kursie wobec Iranu wydaje się sprzyjać nade wszystko Tel-Awiwowi. Czy są jakiekolwiek autentycznie amerykańskie powody stojące za antyirańską postawą Waszyngtonu?

Nie, przynajmniej nie w znaczeniu strategicznym. Taktycznie, owszem, są takie powody, czyli irański program pocisków balistycznych, wsparcie udzielane Hezbollahowi, jego działania w Syrii i Iraku, ale nie są to powody strategiczne. Wszystko, co robi Iran, ma charakter taktyczny i jest zrozumiałe biorąc pod uwagę jego pozycję w regionie i jego izolację. Wiele z tych irańskich działań taktycznych możnaby powstrzymać, gdyby Stany Zjednoczone zaczęły postępować wobec Iranu w sposób bezstronny i sprawiedliwy, uznając, że jest prawdziwym hegemonem w regionie. Oczywiście Izrael, czy raczej Netanjahu i jego skorumpowany i ultraprawicowy rząd, jest zdecydowanie przeciwny takim realistycznym relacjom między Waszyngtonem a Teheranem. Rząd Netanjahu tworzy nawet w tym względzie milczący sojusz z Arabią Saudyjską. Ostatnim prezydentem USA, który potraktował Izrael tak, jak należy, był Eisenhower. W 1956 roku, podczas kryzysu sueskiego, potraktował Izrael w sposób odpowiedni, tak naprawdę w sposób w jaki należy traktować jakiekolwiek państwa, tzn. jeśli postępuje w sposób wrogi wobec amerykańskich interesów, zostaje stłumione. Właśnie tak postąpił Eisenhower. Żaden prezydent Stanów Zjednoczonych, ani żaden Kongres USA nie mają już odwagi, aby postąpić podobnie. To bardzo niebezpieczna sytuacja. Pewnego dnia prawicowy rząd w Izraelu wciągnie USA w poważny konflikt, z którego trudno będzie Amerykanom się uwolnić. Iran być może będzie tym konflitem.

Dziekuję za rozmowę.

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply