Szwecja się (nie) zmienia

Prawdziwe polityczne tsunami nie nastąpiło i Szwedzcy Demokraci nie wygrali niedzielnych wyborów parlamentarnych w swoim kraju. Sojusze lewicy i centroprawicy będą miały jednak kłopot z utworzeniem większościowego rządu, dlatego partia Jimmiego Åkessona już stała się przysłowiowym języczkiem u wagi, przede wszystkim jednak wprowadzając do debaty publicznej przemilczane wcześniej problemy.

Ogółem w szwedzkim Riksdagu znalazło się miejsce dla ośmiu ugrupowań, przy czym centroprawica oraz lewica tradycyjnie startowały już w ramach zawartych wcześniej sojuszy. Szwedzcy Demokraci (SD) mogą jednak czuć się rozczarowani wyborczymi wynikami, ponieważ niektóre sondaże wskazywały na nich nawet jako na zwycięzców. Ostatecznie SD musiało ustąpić jednak Szwedzkiej Socjaldemokratycznej Partii Robotniczej (SAP) i centroprawicowej Umiarkowanej Partii Koalicyjnej (Moderaterna), które uzyskały odpowiednio 28,4 oraz 19,8 proc. głosów.

Oba największe szwedzkie ugrupowania straciły przy tym po kilkanaście mandatów parlamentarnych, podczas gdy SD ze swoimi 62 posłami zyskało najwięcej pośród wszystkich ugrupowań znajdujących się w Riksdagu. Ogółem koalicja lewicy zdobyła 144 mandaty, zaś centroprawica o jedno miejsce w parlamencie mniej, dlatego obu sojuszom brakuje kilkudziesięciu posłów do zdobycia samodzielnej większości parlamentarnej.

Åkesson gotów na koalicję

Szef SD doskonale zdaje sobie sprawę, że Szwedzi nie byli jeszcze gotowi na zwycięstwo jego ugrupowania, które jest i tak jedyną partią w kraju dynamicznie zwiększającą swoje poparcie. Åkesson z tego powodu uznał, że tak naprawdę to on jest zwycięzcą niedzielnych wyborów, zwłaszcza w kontekście braku samodzielnej większości ze strony dwóch największych bloków politycznych. Jego zdaniem wynik SD daje partii możliwość znacznego wpływu na kierunek polityki kreowanej przez Riksdag, z czego oczywiście zamierza ona korzystać.

Åkesson jest gotów bezpośrednio wpływać na kierunek w jakim będzie zmierzać Szwecja. Z tego powodu wezwał on szefa Moderaterny i lidera sojuszu centroprawicy, Ulfa Kristerssona, do podjęcia rozmów na temat utworzenia wspólnej koalicji rządowej. Lider SD zapewne nie wierzy w powodzenie ewentualnych negocjacji, ale składając tę deklarację chciał postawić centroprawicę w niewygodnej sytuacji. Åkesson powiedział bowiem, że Kristersson będzie musiał dokonać wyboru pomiędzy nim a Stefanem Löfvenem, czyli pozostawieniem u władzy dotychczasowego rządu. Sam lider Moderaterny jeszcze przed wyborami deklarował, iż jego ugrupowanie nie utworzy koalicji z SD, a swoje słowa powtórzył także po ogłoszeniu ich wyników.

Rozszerzona debata

Bez względu na pozycję jaką SD uzyskało w wyborach, ugrupowanie i tak znacząco przyczyniło się do poszerzenia zakresu debaty publicznej w Szwecji, poruszając dotychczas przemilczane tematy. Obrazują to chociażby słowa byłego szefa młodzieżówki Chrześcijańskich Demokratów (KD) i ich pracownika w Parlamencie Europejskim, który na kilka dni przed wyborami postanowił zasilić szeregi ugrupowania Åkessona. Charlie Weimers powiedział mediom, że podjął tę decyzję, ponieważ ma dosyć trwającego od czterdziestu lat prania mózgów poprzez multikulturalizm i pobłażanie islamistom.

Dotychczasowy działacz chadecji wymienił przy tym najważniejsze punkty programu SD, które jego zdaniem powinny pomóc w rozwiązaniu obecnych problemów kraju. Są to więc przede wszystkim polityka adaptacji imigrantów do szwedzkiej kultury, zero tolerancji dla zabójstw honorowych, prawdziwa równość wszystkich obywateli, umożliwienie ludziom możliwości zmiany wyznania religijnego, a także uwolnienie ich spod władzy islamskich klanów rodzinnych.

Wszystkie wspomniane tematy znalazły się w środku publicznej debaty właśnie dzięki Åkessonowi i jego partii. SD nie ograniczało się przy tym jedynie do kwestii związanych z imigrantami oraz islamem. Ugrupowanie podnosiło bowiem równie niepopularny, zwłaszcza dla rządzącej dotychczas lewicy, temat kryzysu obecnej polityki, mocno ograniczającej dotychczasowy sposób funkcjonowania „państwa dobrobytu”. Z tego powodu Åkesson sprzeciwiał się zwłaszcza dalszej komercjalizacji opieki zdrowotnej i edukacji, a także postulował ograniczenie negatywnych skutków globalizacji, odczuwanych głównie przez szwedzkich robotników.

Swoją cegiełkę do zmiany publicznego dyskursu dołożyli też działacze nacjonalistycznej Alternatywy dla Szwecji (AfS), czyli partii stworzonej przez dawną młodzieżówkę Szwedzkich Demokratów. AfS uzyskało co prawda niewielkie poparcie wyborcze, ale głośne demonstracje nowego ugrupowania zwróciły choćby uwagę Szwedów na kwestię deportacji imigrantów, czy też zbytniego podporządkowania się SD zasadom politycznej poprawności.

Imigranci za lewicą

Wyniki wyborów w poszczególnych regionach obrazują najlepiej kolejną kwestię podnoszoną w kampanii, a więc kontrowersyjne zabiegi lewicy o poparcie wśród środowisk imigranckich. Co prawda nie od dzisiaj ugrupowania lewicy i systemowej centroprawicy rozpowszechniają swoje materiały wyborcze w języku arabskim, ale nacjonaliści tym razem zwracali uwagę na ich ogromne natężenie.

Dodatkowo na kilka dni przed głosowaniem okazało się, iż Ali Khalil, polityk Partii Zielonych o arabskich korzeniach, oferował lokalnym działaczom Moderaterny blisko trzy tysiące głosów muzułmańskiej społeczności w gminie Botkyrka pod Sztokholmem, w zamian za ich zgodę na budowę meczetu. Infiltracja Zielonych przez islamistów nie jest zresztą niczym nowym. Przed ponad dwoma laty urodzony w Turcji wiceprzewodniczący tej partii, Mehmet Kaplan został uwieczniony na zdjęciach podczas spotkania z turecką organizacją terrorystyczną Szarych Wilków, natomiast inny prominentny działacz Zielonych Jasri Khan odszedł z partii po odmowie uściśnięcia dłoni kobiecie z powodów religijnych. Kilka dni temu ujawniono z kolei, że z Szarymi Wilkami związany jest również jeden z regionalnych liderów szwedzkiej chadecji.

Skalę problemu najlepiej obrazują jednak wspomniane już wyniki wczorajszych wyborów w poszczególnych regionach. Lewica mogła więc liczyć na zdecydowaną większość głosów zwłaszcza w najbardziej niebezpiecznych częściach Szwecji, gdzie funkcjonują osławione strefy „no go”. W najsłynniejszej z nich, czyli Rinkeby w Sztokholmie, do pójścia na wybory nawoływano nawet w meczetach. Ostatecznie prawie 70 proc. mieszkańców tej imigranckiej dzielnicy zagłosowało na socjaldemokratów, niemal 14 proc. na skrajną lewicę, 6 proc. na Moderaternę, zaś na SD zaledwie 2,7 proc. Podobnie rzecz ma się w Rosengard w mieście Malmö, gdzie na SAP głosowało 77,5 proc. mieszkańców, na skrajną lewicę 8,6 proc. natomiast na SD niecałe 3,3 proc.

Szwedzkim Demokratom nie udało się więc wygrać wyborów, ani nawet zająć drugiego miejsca, ale z pewnością ich głos będzie jeszcze bardziej słyszalny. Czy to wystarczy jednak, aby zmienić szwedzką rzeczywistość? Socjaldemokraci już na wiele miesięcy przed wyborami zaostrzyli politykę imigracyjną, dlatego nacisk ze strony przeciwników imigracji i islamu jak widać może mieć sens. Do głębokich przemian w Szwecji droga jednak daleka, a niewykluczone, iż nastąpią one jedynie powierzchownie…

Marcin Ursyński

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply