Jedni postanowili nie czekać na dalszy rozwój sytuacji i już w tej chwili zakończyć rozgrywki. Inni przymierzają się do ich wznowienia w najbliższych tygodniach. Koronawirus i tak mocno pokrzyżował plany europejskiej piłce, jednak z każdym dniem wydaje się ona pogrążać w coraz większym chaosie.

Chyba zdecydowanie najmniej emocji wzbudziła decyzja europejskiej federacji piłkarskiej UEFA, która już 17 marca br. podjęła decyzję o przełożeniu najważniejszej tegorocznej imprezy. Mistrzostwa Europy odbędą się więc w przyszłym roku, choć nie wiadomo czy w zapowiadanej dotychczas formule – w tym roku po raz pierwszy miały one zostać rozegrane na terenie kilkunastu państw.

To w tej chwili zupełnie nieistotne zmartwienie dla włodarzy europejskiej piłki. Dużo większym jest dokończenie międzynarodowych rozgrywek klubowych. Co jakiś czas UEFA organizuje wideokonferencje na temat dogrania Ligi Mistrzów i Ligi Europy, stąd praktycznie raz na kilkanaście dni zmieniane są zakładane terminy. Jak na razie finały obu rozgrywek mają zostać rozegrane najpóźniej 3 sierpnia, choć nie wiadomo, kiedy w Europie Zachodniej będzie możliwe dokończenie faz pucharowych obu turniejów.

To już jest koniec

Jeszcze większe problemy mogą wystąpić przy okazji międzynarodowych rozgrywek klubowych w przyszłym sezonie. Już wiadomo, że całkowicie nierealne jest rozegranie ich w terminach, do których już wiele lat temu przyzwyczaili się kibice na całym kontynencie. Kluby z najsłabiej notowanych europejskich lig na ogół rozpoczynały rywalizację już pod koniec czerwca, zaś polskie kluby dołączały do nich w pierwszej połowie lipca.

Zobacz także: Futbol w czasach epidemii

Ponadto w niektórych ligach mogą toczyć się spory dotyczące wyłonienia uczestników europejskich pucharów. Część lig zdecydowała się bowiem już w tej chwili zakończyć swoje rozgrywki, co spowodowało ostre spory. Pierwszy z nich miał miejsce w Belgii, w której na dobrą sprawę sytuacja nie została wciąż do końca wyjaśniona. Na początku kwietnia o zakończeniu sezonu zdecydowały władze Jupiler Pro League, jednak zrobiły to bez akceptacji klubów, a także zostały skrytykowane przez UEFA. Europejska federacja zaapelowała zresztą o rozważne decyzje do wszystkich należących do niej państw.

Kilka dni temu zakończenie swoich rozgrywek ogłosili Holendrzy. Zdecydowali oni, że w tym sezonie nie zostanie wyłoniony mistrz kraju, a także nikt nie zostanie zdegradowany z Eredivisie oraz do niej nie awansuje. To wywołało protesty przede wszystkim czterech klubów. Ajax Amsterdam i PSV Eindhoven mają po tyle samo punktów w tabeli ekstraklasy, dlatego dokończenie rozgrywek mogłoby dać mistrzostwo jednemu z tych klubów. Drugoligowe S.C. Cambuur-Leeuwarden i De Graafschap straciły z kolei szansę na awans na najwyższy poziom rozgrywkowy, mając sporą przewagę nad trzecią drużyną w tabeli. Sytuacja jest jednak trudna także w pozostałych klubach, bo zakończenie rozgrywek ma związek z odwołaniem przez holenderski rząd wszelkiej sportowej rywalizacji do 1 września.

Niewiele mniej emocji wzbudziła decyzja Francuzów. Tamtejsza federacja jeszcze w połowie kwietnia dywagowała nad terminem wznowienia ligi, lecz 30 kwietnia ogłosiła zakończenie sezonu. W tym wypadku przyznano jednak mistrzostwo oraz miejsca w europejskich pucharach, czyniąc to na podstawie tabeli po 28. rozegranych dotychczas kolejkach Ligue 1. O ile nikt nie ma pretensji o przyznanie mistrzostwa drużynie Paris-Saint Germain, która po raz kolejny dosłownie zmiażdżyła swoich rywali, o tyle nie istnieje konsensus w sprawie spadków i obsady europejskich pucharów. Największym problemem dla niezadowolonych klubów jest fakt, że we Francji tak jak w Holandii decyzję o zakończeniu sezonu podjęto w związku z rządowymi restrykcjami. Dodatkowo grze przy pustych trybunach sprzeciwiały się wpływowe w tym kraju grupy kibicowskie.

Nadzieja umiera ostatnia

Na przeciwległym biegunie znajduje się reszta europejskich federacji, powoli przygotowujących się do dokończenia rozgrywek. Co więcej, piłkarze w niektórych państwach zdążyli już wznowić treningi. Są na ogół podzieleni na grupki, nie trenują w jednym czasie całym zespołem. Od 6 kwietnia do wznowienia ligi przygotowują się piłkarze niemieckiej Bundesligi, od 20 kwietnia zawodnicy czeskiej Fortuna Ligi, zaś ponadto powoli do normalności powracają piłkarze w Austrii i na Słowacji.

Niemieckie kluby są gotowe wznowić rozgrywki już w przyszłą sobotę 9 maja. Oczywiście przy zachowaniu daleko idących środków ostrożności. Nie ma więc mowy o meczach z udziałem publiczności, z kolei piłkarze będą musieli przestrzegać rygorystycznych zasad higieny. Już rozpoczęto zresztą masowe testy na ewentualną obecność koronawirusa u zawodników wszystkich drużyn. Wznowienie rozgrywek Bundesligi jest w tej chwili zależne od kanclerz Angeli Merkel i rządów poszczególnych landów.

Broni nie składają również liderzy kontynentu pod względem liczby zarażonych – Włochy i Hiszpania. W przypadku pierwszego z tych państw kolejne regiony zezwalają na wznowienie treningów, dlatego w ciągu najbliższych dni na boiska wrócą zapewne piłkarze wszystkich klubów występujących w Serie A. To właśnie występujące w niej kluby podjęły decyzję o dokończeniu sezonu. Hiszpanie dalej nie podjęli wiążących decyzji. La Liga miałaby według wstępnych planów powrócić do rywalizacji nie wcześniej niż na przełomie maja i czerwca. Nie wszyscy są jednak z tego powodu zadowoleni. Kilku czołowych zawodników hiszpańskiej ligi uważa powrót na boisko za zbyt duże ryzyko dla wszystkich graczy.

Można zażartować, że nasza PKO Ekstraklasa wreszcie znajduje się w europejskiej awangardzie. Prezes Polskiego Związku Piłki Nożnej Zbigniew Boniek wynegocjował z rządem powrót na boiska pod koniec maja, natomiast już teraz drużyny mogą wznowić treningi w większych, kilkunastoosobowych grupach. Otwarte pozostaje jednak pytanie dotyczące wszystkich federacji planujących dokończenie rozgrywek – co w przypadku wykrycia koronawirusa choćby i jednego zawodnika? Jak na razie nikt nie podał na nie żadnej przekonującej odpowiedzi.

Pieniądze (nie) są najważniejsze

Nikt szczególnie nie ukrywa, że każda wymuszona przerwa w rozgrywkach nie tylko generuje problemy organizacyjne, lecz także finansowe. Coraz większe pieniądze w światowym futbolu pojawiają się zarówno dzięki sprawiającym obecnie duże kłopoty napiętym terminarzom, jak i rosnącym opłatom z tytułu praw telewizyjnych. Nie wspominając już oczywiście o przychodach z dnia meczowego, który jest ważny zwłaszcza w przypadku najbiedniejszych klubów występujących w najwyższych europejskich klasach rozgrywkowych.

Najczęściej chęć dokończenia sezonu jest motywowana właśnie kwestiami finansowymi. W przypadku niektórych lig nie zostały zapłacone ostatnie transze z praw telewizyjnych, dlatego wznowienie rozgrywek jest nie tylko w interesie wykupujących je mediów. Przykładem mogą być pod tym względem Polska i Niemcy. Stacja Canal+ nie zapłaciła ostatniej, czwartej transzy władzom PKO Ekstraklasy. Z kolei Niemcom zabrakło tylko jednej kolejki, aby w ramach wypełnienia kontraktu telewizyjnego Bundesliga otrzymała całość pieniędzy z tego tytułu.

Trudno nie odnieść wrażenia, że europejski futbol znajduje się w przededniu pęknięcia bańki finansowej. Coraz bardziej bajeczne kontrakty, które otrzymują nie zawsze warci tych pieniędzy piłkarze, stały się obecnie ogromnym obciążeniem dla budżetów. Nie zmienia tego nawet redukcja zarobków na czas pandemii, bo nie wszyscy zawodnicy tak łatwo na nią przystają. Francuska Ligue 1 już zwróciła się do rządu o udzielenie pożyczki występującym w niej klubom. Można spodziewać się, że nie będzie w tej kwestii osamotniona.

Marcin Ursyński

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply