Mieczysław Samborski, autor książki „Sprawcy ludobójstwa Polaków na Wołyniu w czasie II wojny światowej. Historia Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów i Ukraińskiej Powstańczej Armii”, najwyraźniej rozgoryczony moją krytyczną recenzją swojego dzieła (choć nie szczędziłem mu też pochwał), zareagował na opublikowaną przez Kresy.pl repliką, w której postawił mi szereg zarzutów. Nie mogę pozostawić ich bez odpowiedzi. – pisze Krzysztof Janiga.

Zacznę od zarzutu, jakobym „lekceważąco odniósł się do zasadniczego tematu książki tj. odtworzenia struktur i obsad kadrowych OUN i UPA” pisząc, że „jedynie niecałe trzy rozdziały na (piętnaście)” poświęcone jest tej tematyce. Myślę, że Autor zwyczajnie nie zrozumiał moich słów – wyraźnie napisałem, że chodziło mi o te rozdziały, w których zidentyfikował sprawców konkretnych zbrodni (są to rozdziały 7, 8 i częściowo 11) a nie te, gdzie odtwarza strukturę i obsadę kadrową OUN i UPA, które, jak przyznałem, stanowią gros książki. Na podstawie tego nieporozumienia M. Samborski postawił, adresowany raczej do mnie, zupełnie chybiony zarzut, iż „środowiskom kresowym nie jest potrzebna wiedza o mordercach ich rodzin”.

Przechodząc do jeszcze bardziej poważnych zarzutów chciałbym się odnieść do „konfabulacji”, jakiej miałem się dopuścić, recenzując fragment książki mówiący o wywiezieniu przez UPA cukru z cukrowni w Mizoczu. Po kilkukrotnym uważnym przeczytaniu tego tekstu (t. II, s. 289-290) mogę przyznać się tylko do zbyt pochopnego przejścia do porządku dziennego nad niejasnościami występującymi we wspomnianym fragmencie, który jest sformułowany tak, że może wprowadzać czytelnika w błąd. Twierdzi Autor w odpowiedzi na recenzję, że nie pisał o napadzie UPA na cukrownię w Mizoczu, lecz o ewakuacji cukrowni. Jednak zacytował meldunek UPA, w którym napisano: Zdobyto 1063 c[etnarów] cukru i dużo różnego dobytku. Rozbrojono i wzięto do niewoli 190 schutzmanów. Zdobyto 130 karabinów, 1500 sztuk amunicji, 1 finkę, 20 granatów. Zabito 10 Niemców. Własne straty 1 zabity, 7 rannych. Autor nie zakwestionował informacji zawartych w przytoczonym dokumencie, przez co czytelnik jego książki ma święte prawo odbierać to jako opis napadu, tym bardziej, że dalej jest mowa o „ostrzale artyleryjskim” i „paleniu”, w wyniku którego zginęły dwie Polki. Czujności mojej nie wzbudził natomiast fakt, iż Autor równocześnie pisze o „ewakuacji” i realizacji „taktyki spalonej ziemi”. Dopiero po lekturze odpowiedzi na recenzję można zrozumieć, że M. Samborski widzi ten epizod jako akcję odbywającą się jakoby w ramach „współpracy niemieckiego zarządu cukrowni z upowcami”.

Mieczysław Samborski broni się w swojej odpowiedzi, że stawia w książce jedynie „śmiałe hipotezy”, do czego ma prawo i przedstawia argumenty na ich wzmocnienie. Próbuje też uchylić się od krytyki twierdząc, że jedynie „rozważa” przynależność UPA do sił niemieckich oraz dokonuje „próby” innego zdefiniowania przyczyn ludobójstwa na Polakach. Owszem, takie zapewnienia pojawiają się czasem w książce, lecz Autor, moim zdaniem, używa takiej narracji, jakby jego hipotezy były potwierdzone, w tym duchu interpretuje źródła i przekazuje wiedzę (a raczej swoje poglądy) czytelnikowi. Oto kilka przykładów: Oczywistym jest fakt, że UPA działała w imieniu niemieckich mocodawców, lecz dla zatajenia tego faktu pomoc dla upowców była skrzętnie ukrywana – pisze M. Samborski (t. I, s. 69) opierając się na sprawozdaniu AK, które notabene nie pozwala na wyciąganie takich wniosków. Na stronie 70 t. I czytamy, że Zupełnie nie krył się z pomocą upowcom gubernator dystryktu galicyjskiego Otto von Waechter. Problem polega na tym, że w przywołanych przez M. Samborskiego w przypisie dokumentach o Waechterze napisano jedynie, że utrudnia przeciwdziałanie mordom ukraińskim. (Dla jasności: nie przeczę, że w pewnych sytuacjach Niemcy wspomagali UPA; przykład ten przywołuję wyłącznie dla zobrazowania „twórczego” podejścia Autora do tego konkretnego źródła). Dowództwo Tyłów G[rupy] A[rmii] +Południe+ [a więc Wehrmacht– K.J.] (…) postanowiło wykorzystać możliwość prawną powołania zbrojnych oddziałów z udziałem miejscowych mężczyzn w drugim półroczu 1942 r. Do tego celu wykorzystało struktury OUN, działające na Wołyniu pod dowództwem D. Klaczkiwskiego – pisze Autor (t. I, s.347) bez przedstawiania jakichkolwiek dowodów. Dopiero kilka stron później uważny czytelnik może zorientować się, że był to jedynie domysł na podstawie wątpliwych moim zdaniem poszlak. W sumie, w 1943 r., UPA została również wykorzystana przez Niemców do częściowego wymordowania Polaków na Wołyniu i w pierwszej połowie 1944 r. – w dystrykcie Galicja – ogłasza kategorycznie Autor na stronie 237 tomu I, bez odwołania do źródeł. Także „na słowo” mamy wierzyć M. Samborskiemu, gdy pisze, że atak UPA na polską bazę samoobrony w Hucie Starej był częścią niemieckiej akcji, zapoczątkowanej w listopadzie [1943] przez jednostki E. von dem Bacha-Zelewskiego przeciwko zagonom ukraińskiej partyzantki komunistycznej… (t. II, s. 300).

Pilnujemy wspólnych spraw

Zależymy od Twojego wsparcia
Wspieram Kresy.pl

Zakłopotanie budzi zawarte w replice stwierdzenie Mieczysława Samborskiego, że nie pisał, iż UPA podlegała Abwehrze, lecz zastanawiał się jedynie, w ślad za ukraińskim historykiem Jurijem Radczenką, czy była formacją policyjną albo wojskową. Jednak pisze w książce: Ogólnie mogę stwierdzić, że UPA do końca października 1944 roku nie była samodzielną organizacją, lecz grupą uzależnioną od Abwehry bądź dowództwa Wehrmachtu (t. I, s. 372), wielokrotnie podkreśla też, że przywódcy OUN-UPA byli „pracownikami Abwehry” (np. t. I, s.352). W tej sytuacji mogę jedynie bezradnie rozłożyć ręce. Dodam, że podpieranie się przy tym autorytetem Radczenki jest całkowicie nieuprawnione, ponieważ ukraiński historyk w cytowanym przez M. Samborskiego artykule żadnych takich rozważań nie snuł.

Wydaje się, że Mieczysława Samborskiego oburzyło moje stwierdzenie, że nie przedstawia on żadnych dowodów, że nacjonaliści ukraińscy dokonali ludobójstwa Polaków na zlecenie niemieckie. Nie jest prawdą twierdzenie Recenzenta, że istnieje tylko „koincydencja czasowa pomiędzy niemiecką akcją „Wehrwolf” na Zamojszczyźnie a szczytem ludobójczych wystąpień UPA. – pisze M. Samborski i powtarza za książką argumenty, które – będę się upierał – żadnymi dowodami nie są. Sprowadzają się one do faktu, iż Niemcy nie dość skutecznie przeciwdziałali zbrodniom ukraińskich nacjonalistów, a także iż w pewnym zakresie byli beneficjentami tych zbrodni wywożąc polskich uchodźców na roboty do Rzeszy. To jednak nie dowodzi, że stali za wołyńskim ludobójstwem. Jeszcze innym „dowodem” przywołanym w replice jest to, że Niemcy jakoby zabezpieczyli przed ucieczkami Polaków granice Wołynia (wzdłuż Bugu – 5 pułk policyjny, na tzw. kordonie sokalskim – 4 pułk policyjny). W książce Autor pisze, że stało się to w pierwszej połowie 1943 roku (t. I, s. 66. przyp. 246), z powołaniem aż na cztery publikacje. Problem polega na tym, że żadna z tych publikacji nie uprawnia do podawania, że 4. i 5. galicyjskie pułki policyjne znalazły się na granicy Wołynia w 1943 roku. Wszystkie one zgodnie podają, że stało się to niemal rok później, w 1944 roku, a więc w czasie, gdy wołyńskie ludobójstwo w zasadzie już zostało zakończone. Publikacje te jako przyczynę dyslokacji pułków podają zadanie zwalczania polskiej i sowieckiej partyzantki. Tak więc „dowód” w postaci uszczelniania granicy przed wołyńskimi uchodźcami przez galicyjskie pułki jest czystą fikcją.

Pilnujemy wspólnych spraw

Zależymy od Twojego wsparcia
Wspieram Kresy.pl

Kończąc chciałbym się odnieść do kwestii, która wzbudziła mój niepokój, lecz pominąłem ją w recenzji uznając, iż jest to sprawa poboczna. Mieczysław Samborski, przy całym swoim uznaniu wyrażanym dla „Ludobójstwa…” Ewy i Władysława Siemaszków, skrytykował autorów tego fundamentalnego dzieła za „nadmierną gorliwość i dokładność naukową”, która jakoby miała doprowadzić do zaniżenia liczby ofiar ludobójstwa (t. 2, s. 341). Nie zgadzam się z Autorem. Uważam, że dzięki swojej rzetelności dzieło Siemaszków od 20 lat broni się przed atakami „kłamców wołyńskich” i stanowi swoisty pomnik wystawiony ofiarom ludobójstwa. Byłoby dobrze, gdyby inni autorzy, w tym związani ze środowiskami kresowymi, dążyli do takiego poziomu dokładności naukowej.

Krzysztof Janiga

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply