Nie korupcja, ale koronawirus może pogrzebać Netanjahu

Od wielu tygodni w Izraelu trwają antyrządowe protesty, których uczestnicy krytykują postępowanie władz podczas pandemii koronawirusa. Mimo wprowadzanych restrykcji, przyrost chorych cały czas się zwiększa, a dodatkowo pogarsza się sytuacja ekonomiczna Izraelczyków. Wydawało się, że kłopotem dla premiera Benjamina Netanjahu będzie dopiero proces za korupcję, ale pogrzebać mogą go kolejne przedterminowe wybory.

Sprawa jest niezwykle poważna, bo zaangażował się w nią nawet prezydent Reuwen Riwlin. Głowa państwa stara się zapobiec ewentualnym czwartym wyborom parlamentarnym w ciągu zaledwie kilkunastu miesięcy. Wszak w bólach rodziła się nawet koalicja Netanjahu z byłym szefem sztabu generalnego Benny’m Gancem, dlatego ponowne głosowanie będzie kolejną kompromitacją izraelskiej klasy politycznej.

Biuro prezydenta, odnosząc się do jego rozmów z liderami partii tworzących koalicję rządową, niespecjalnie ukrywało ich wydźwięk. Riwlin miał ostrzegać wszystkie ugrupowania przed rozpisaniem ponownych wyborów, właśnie przez wzgląd na społeczną ocenę całej klasy politycznej. Jego zdaniem koalicjanci powinni dojść do konsensusu, zwłaszcza jeśli jedyną różniącą ich kwestią są plany budżetowe.

Pod domem Netanjahu

Izraelska ulica wrze już od wielu miesięcy. Wpierw demonstrowali wyborcy, którzy poczuli się oszukani przez Ganca, gdy ten jako lider opozycji zdecydował się zawrzeć koalicję z Netanjahu. Po całkowitym lockdown’ie protesty skoncentrowały się z kolei na krytyce władz za ich politykę. Wielu Izraelczyków uważa, że rząd nie poradził sobie całkowicie z drugą falą zakażeń COVID-19, a przede wszystkim ze skutkami ekonomicznymi koronawirusowego kryzysu.

Początkowo demonstrujący zbierali się głównie w Tel Awiwie, ale później protesty rozciągnęły się także na Jerozolimę. Zachowując środki ostrożności w postaci odstępów i maseczek wyrażali swoją dezaprobatę wobec obecnych władz. Dosyć szybko stracili jednak cierpliwość, dlatego zdecydowali się na bardziej dotkliwą formę protestu. Mianowicie obecnie najpopularniejszym miejscem spotkań w Izraelu stał się teren pod domem Netanjahu.

Mniejsze manifestacje Izraelczyków odbywają się również pod domem letniskowym lidera Likudu w środkowym Izraelu. Spora część z nich przybiera już jednak coraz bardziej gwałtowny charakter. Policja już kilkukrotnie starła się z protestującymi, a także próbowała zlikwidować prowizoryczne miasteczko namiotowe. Podczas jednej z interwencji zatrzymany został były szef izraelskiego wywiadu, Carmi Gillon, a także były szef sił powietrznych, Amir Haskel. Ten drugi został już nawet okrzyknięty nieformalnym liderem trwających protestów.

Siłowe rozwiązanie tego problemu jak na razie przynosi skutek odwrotny od zamierzonego. Haskel po pierwszym zatrzymaniu przez służby został szybko zwolniony z aresztu, dlatego mógł atakować Netanjahu. Jego aresztowanie spowodowało dodatkowo, że protesty jeszcze bardziej przybrały na sile. Nie sprawdza się także taktyka rządzących partii, które starają się przedstawić manifestacje jako wiece opozycyjnych ugrupowań.

Koronawirus niepowstrzymany

Taktyka deprecjonowania protestów dotychczas się sprawdzała. Prawicowy Likud w trakcie ostatnich trzech kampanii przed przedterminowymi wyborami mobilizował swoich zwolenników, właśnie strasząc ich dojściem do władzy ugrupowań lewicowych i palestyńskich. Powoli ta strategia przestaje jednak działać, stąd izraelskie media ochoczo przytaczają zwłaszcza wypowiedzi osób przedstawiających się jako zawiedzeni wyborcy Netanjahu.

O ile bowiem na czysto polityczny spór można mieć różny pogląd, o tyle kwestie związane z pandemią uderzają w całe społeczeństwo. Rządowi Izraela zarzuca się więc, że w marcu co prawda w odpowiednim momencie dokonał lockdown’u, lecz później zbyt szybko dokonał ponownego otwarcia gospodarki. Niebezpieczne okazało się zwłaszcza poluźnienie obostrzeń w gastronomii, na siłowniach, czy w szeroko pojętej branży rozrywkowej. Liczba zakażeń po majowym otwarciu zaczęła więc wzrastać, stąd na początku lipca ponownie przywrócono część obostrzeń.

Izraelscy lekarze nie ukrywają, że od początku pandemii tamtejsza służba zdrowia prowadzi „wojnę na wyczerpanie”. W chwili obecnej oddziały zakaźne w największych szpitalach nie tylko są przepełnione, ale są zapełnione w skrajnych przypadkach nawet w 130 proc. Jeden z medyków stwierdził w rozmowie z dziennikiem „Jerusalem Post”, że „wystarczy kichnąć, aby załamał się cały system opieki zdrowotnej”.

Podobnie zresztą jak w Polsce, w Izraelu toczy się debata na temat powrotu uczniów do szkół. Część specjalistów uważa, że ponowne otwarcie placówek 1 września doprowadzi jedynie do dalszego rozprzestrzeniania się wirusa. Sytuacja pogorszy się jeszcze bardziej w drugiej połowie miesiąca, gdy obchodzone będzie żydowskie święto Rosz ha-Szana. Izraelczycy będą wówczas spotykać się całymi rodzinami, dlatego dzieci zarażając się w szkołach będą następnie roznosić wirusa wśród swoich dziadków. Tymczasem to właśnie starsi ludzie znajdują się przede wszystkim w największej grupie ryzyka. Izraelski resort zdrowia dodatkowo wciąż nie przedstawił planu ewentualnego testowania nauczycieli i uczniów.

Gospodarka leży

Praktycznie nikt nie opowiada się jednak za ponownym całkowitym lockdown’em. Wspomniane restrykcje wprowadzone na początku lipca dotknęły część branż, ale chodzi głównie o wspomniane siłownie czy restauracje. Lokale powróciły więc do serwowania dań na wynos, z kolei cała reszta gospodarki powróciła do normalnego trybu pracy. Koszty ekonomiczne blokady są bowiem w Izraelu ogromne.

Szacuje się, że w chwili obecnej bez pracy pozostaje co najmniej jeden na pięciu obywateli Izraela. To oczywiście efekt ogólnego zahamowania wzrostu PKB, a w praktyce jego skurczenia się. W drugim kwartale bieżącego roku spadło ono o blisko 28,7 proc. w stosunku do analogicznego okresu w ubiegłym roku. Przełożyło się to na zmniejszenie importu towarów o 41,7 proc., z kolei prywatna konsumpcja zmalała o ponad 43 proc.

Tak beznadziejnej sytuacji po prostu nie da się ukryć, dlatego minister finansów Israel Kac nie ukrywa przed społeczeństwem prawdziwej kondycji gospodarki. Po publikacji ostatnich danych stwierdził on wprost, że wskaźniki ekonomiczne są najgorsze od co najmniej czterdziestu lat. Na dodatek pieniądze dla Izraelczyków najwyraźniej się skończyły, bo rząd nie przewiduje wypłaty kolejnej transzy pomocy dla obywateli. Środki przekazane dla przedsiębiorców i zwykłych ludzi nie były zresztą duże – firmy narzekały, że nie starczyły nawet na pokrycie podstawowych opłat.

Nie ma zgody na budżet

W tak niepewnej sytuacji ekonomicznej trudno na dłuższą metę planować państwowy budżet. Tymczasem tego domaga się część koalicji rządowej, na czele z Gancem. Lider „Biało-Niebieskich” i szef resortu obrony od czerwca obstaje przy swoim stanowisku, domagając się uchwalenia ustawy budżetowej na półtora roku z góry. Na to nie chce zgodzić się Netanjahu. Izraelski premier podkreśla, że obecnie trudno snuć prognozy na koniec roku, a co dopiero na cały przyszły rok.

Na razie rządzący starają się wykorzystać prawne sztuczki, aby głosowanie w sprawie budżetu odbyło się jak najpóźniej. Dzięki temu koalicja rządowa mogłaby przetrwać jeszcze przynajmniej dwa miesiące. Powoli słychać też głosy o możliwości pójścia na kompromis przez Ganca. Netanjahu domaga się bowiem zmian w umowie koalicyjnej albo przedterminowych wyborów. Biorąc pod uwagę sondaże, „Biało-Niebiescy” stracą na ponownym głosowaniu najwięcej. Wszak ich zwolennicy głosowali w marcu z nadzieją na odsunięcie obecnego premiera od władzy, a nie na zawieranie z nim umów koalicyjnych.

Skutki społeczno-ekonomiczne koronawirusa i groźba kolejnych przedterminowych wyborów mogą być bardzo groźne dla lidera Likudu. Tylko utrzymanie fotela premiera zapewnia mu immunitet przed sądowym procesem za korupcję i nadużywanie władzy. Może się okazać, że to COVID-19 będzie najskuteczniejszym narzędziem do postawienia Netanjahu przed obliczem wymiaru sprawiedliwości.

Marcin Ursyński

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply