„Kaci Wołynia” Marka A. Koprowskiego to zbiór krótkich biografii ukraińskich działaczy nacjonalistycznych, którzy byli zaangażowani w działalność OUN-UPA na Wołyniu w czasie rzezi wołyńskiej. Autor umieścił wśród nich nie tylko dowódców zbrodniczych oddziałów, ale także działaczy politycznych, słusznie zakładając, że brali udział w podejmowaniu ludobójczych decyzji. Do katów Wołynia zaliczony został także artysta Nil Hasewycz, który poprzez propagandową robotę przyczyniał się do mobilizowania Ukraińców pod sztandary ludobójczej OUN-UPA.

Z pewnością uważny czytelnik „Katów Wołynia” zauważy, że około połowa z dwóch dziesiątków zaprezentowanych przez Autora oprawców wołyńskich Polaków pochodziła z Małopolski Wschodniej, w tym niemal wszyscy architekci zbrodni. Przeczy to kłamstwu lansowanemu przez środowiska neobanderowskie i probanderowskie, jakoby rzeź wołyńska była spontanicznym buntem ukraińskiego chłopstwa z Wołynia przeciwko polskim „panom”. Tymczasem widzimy dzięki książce Koprowskiego, że ludobójczą ideę zanieśli na Wołyń ukraińscy inteligenci z dawnej Galicji, tego rozsadnika ukraińskiego szowinizmu po dzień dzisiejszy.

Dobór katów dokonany przez Koprowskiego pozwala też dostrzec złowrogą rolę duchowieństwa ukraińskiego w wychowaniu przyszłych oprawców Wołynia i Małopolski Wschodniej. Dwóch „rzeźników” Wołynia, i to nie byle jakich – Iwan Łytwyńczuk oraz Mykoła Kozak – było synami duchownych. Kolejny – Stepan Janiszewski – skończył kurs nauczycielski organizowany przez greckokatolickie seminarium duchowne w Stanisławowie. W tym ostatnim przypadku Autor celnie zauważa, że Janiszewski „nie posłuchał” greckokatolickiego biskupa stanisławowskiego Grzegorza Chomyszyna, który wzywał Ukraińców do lojalności wobec państwa polskiego.

Autor nie sili się na naukowość, dzięki czemu czytelnik otrzymuje napisaną przystępnym językiem opowieść o losach ludzi, którzy postanowili utopić Wołyń we krwi. Losach, które w większości przypadków wyglądały bardzo podobnie – urodzony na początku XX wieku ukraiński inteligent z d. Galicji lub z Wołynia wiązał się w czasach II RP z OUN, często wpadając w orbitę zainteresowania polskiego wymiaru sprawiedliwości, w czasie II wojny światowej zaliczał etap kolaboracji z Niemcami, by zdobyte doświadczenie wykorzystać później w zbrojnych formacjach ukraińskich nacjonalistów, a na koniec zazwyczaj spotykała go sprawiedliwość wymierzona niestety ręką nie polską, lecz sowiecką.

Myliłby się ten, kto sądziłby, że w książce uwaga Autora jest zwrócona tylko na tych, którzy mordowali. Koprowski wplata w swoją opowieść fragmenty wspomnień świadków, pokazując, jak czyny katów Wołynia wyglądały oczami ofiar. Jest to mocna strona tej książki.

Wydanie „Katów Wołynia” cieszy, ponieważ świadczy o tym, że pamięć o ukraińskim ludobójstwie wciąż jest żywa. Jeśli ktoś sądził, że temat Wołynia umrze po spisaniu wspomnień ostatnich świadków i policzeniu ofiar, to się pomylił. Powstają kolejne publikacje, które eksplorują kolejne, mało dotąd znane przeciętnemu czytelnikowi obszary tej tematyki. „Kaci Wołynia” Marka A. Koprowskiego, wraz z wyprzedzającymi ich o niespełna rok „Sprawcami ludobójstwa…” Mieczysława Samborskiego sprawiają, że wykonawcy wołyńskiego ludobójstwa stają się znani z imienia i nazwiska.

Na koniec gorzka refleksja. Spod piór badaczy-amatorów, popularyzatorów historii i publicystów historycznych wychodzą kolejne pozycje o Wołyniu. Pamięć o ukraińskim ludobójstwie wciąż spoczywa na barkach oddolnych inicjatyw, przy nieodmiennie pasywnej postawie, z drobnymi wyjątkami, struktur państwa polskiego i środowisk naukowych. Dlaczego nie słyszymy o nowych poważnych badaniach naukowych w tym obszarze, dlaczego wciąż żadna katedra historii nie zajmuje się tym tematem, co robi liczący kilka tysięcy pracowników IPN? Przecież tak wiele zostało jeszcze do zbadania. Wołyń (zresztą Małopolska Wschodnia również) w 1943 roku nie miał szczęścia do decydentów w Warszawie, wydaje się, że nie ma go także dzisiaj. Dobrze, że są tacy ludzie jak Marek A. Koprowski.

Krzysztof Janiga

Pilnujemy wspólnych spraw

Zależymy od Twojego wsparcia
Wspieram Kresy.pl
2 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply

  1. z liscia
    z liscia :

    11 lipca to pod wszystkimi placówkami ukraińskimi w Polsce powinny stać pikiety ze zdjęciami pomordowanych bestialsko Polaków. To, że się tak nie dzieje świadczy o słabości organizacyjnej sił patriotycznych. Ludobójstwo, które przechodzi w Polsce praktycznie niezauważone. Wystarczy popatrzeć na obchody ich ofiar w Izraelu czy Armenii .