Hiszpanie nie przełamali politycznego impasu

Hiszpanie drugi raz w tym roku poszli do urn wyborczych, ale nie wyłonili wciąż parlamentu mogącego zbudować stabilną większość rządową. Poparcie dla poszczególnych ugrupowań zmieniło się nieznacznie, chociaż za największego zwycięzcę przedterminowych wyborów można uznać prawicowy Vox.

Według ostatecznych wyników przedterminowych wyborów parlamentarnych w Hiszpanii, ich zwycięzcą okazała się Hiszpańska Socjalistyczna Partia Robotnicza (PSOE). Socjaliści zajmą 120 miejsc w liczących 350 miejsc Kortezach Generalnych, co oznacza uszczuplenie się ich stanu posiadania tylko o trzy miejsca w stosunku do kwietniowej elekcji. Na drugim miejscu ponownie uplasowała się centroprawicowa Partia Ludowa (PP) z 88 parlamentarzystami, natomiast trzecia była tym razem prawicowa partia Vox z 52 mandatami. W wypadku obu tych ugrupowań znacząco wrosła liczba ich przedstawicieli – odpowiednio o 22 i 28 posłów.

PSOE nie jest jedyną lewicową partią, która w porównaniu do wyborów sprzed siedmiu miesięcy straciła swój stan posiadania. Skrajnie lewicowe Unidas Podemos wywalczyło bowiem 35 mandatów, czyli o siedem mniej niż w poprzednich wyborach. Największym przegranym niedzielnego głosowania okazała się jednak centrowa partia Obywatele (Ciudadanos), która będzie miała 10 zamiast dotychczasowych 57 posłów. Pozostałe 45 miejsc przypadło regionalistycznym ugrupowaniom wywodzącym się głównie z Katalonii, Kraju Basków, Galicji, Wysp Kanaryjskich czy Nawarry.

Problemy te same

Hiszpania od czasu kryzysu finansowego boryka się tak naprawdę z tymi samymi problemami. Statystyki wydają się nie kłamać, kraj z Półwyspu Iberyjskiego znajduje się na drugim miejscu wśród państw Unii Europejskiej o najwyższym odsetku osób bezrobotnych. Chociaż w lecie rządzący socjaliści chwalili się jego spadkiem do poziomu najniższego od czasu kryzysu, to w trakcie kampanii wyborczej podano niepokojące dane z października. Wynika z nich, że liczba bezrobotnych zwiększyła się o blisko 98 tysięcy, czyli był to największy miesięczny przyrost od 2012 roku. Tym samym wciąż bez pracy pozostaje blisko 3,18 miliona Hiszpanów, w tym głównie osoby młode. Ponadto wzrost gospodarczy mimo światowej koniunktury jest minimalny – ma on wynieść na koniec roku 1,9 proc., natomiast w przyszłym roku eksperci prognozują zaledwie 1,5 proc.

Cały czas władze centralne nie potrafią uporać się także z problemem separatyzmu, występującego oczywiście w najmocniejszy sposób w Katalonii. Co prawda przed dwoma laty Madrytowi udało się spacyfikować nielegalne referendum niepodległościowe, ale kolejna fala zamieszek wybuchła w ubiegłym miesiącu po wyrokach sądowych dla byłych ministrów rządu w Barcelonie. Dodatkowo obecne władze autonomicznego regionu nie zamierzają prowadzić bardziej liberalnej polityki od swoich poprzedników, dlatego przygotowują się chociażby do stworzenia własnej „republiki cyfrowej”, mającej odciąć ich od sieci administracyjnej władz centralnych. Lewicowy rząd Pedro Sáncheza musiał w tej sytuacji wprowadzić dekret, dzięki któremu hiszpańskie władze bez pozwolenia sądu będą mogły odciąć sieć internetową używaną przez separatystów między innymi do koordynowania zamieszek.

Pod koniec października rozgorzała natomiast dyskusja wobec głośnej sprawy ekshumacji szczątków generała Francisco Franco. Zwycięzca toczonej w latach 1936-1939 wojny domowej od czasu upadku rządów frankistowskich był solą w oku tamtejszej lewicy, stąd przez wiele lat przygotowywała się ona do usunięcia jego grobu z upamiętniającej ofiary konfliktu Doliny Poległych. Ostatecznie na ten kontrowersyjny krok Sánchez zdecydował się w toku kampanii wyborczej, co zapewne wbrew jego intencjom sprowadziło na niego lawinę krytyki. Wykorzystanie tej sytuacji do celów politycznych krytykowała nie tylko prawica, lecz nawet skrajnie lewicowe Podemos.

Stabilni socjaliści

Jak można było się spodziewać, ekshumacja ciała gen. Franco nie wpłynęła negatywnie na notowania PSOE, ale wbrew oczekiwaniom lidera lewicy nie przysporzyła mu większego poparcia. Nie zmienia to oczywiście faktu, że socjaliści od lat posiadają bazę stałych wyborców, mogąc liczyć zwłaszcza na swoich zwolenników z biedniejszego południa kraju. Komentatorzy zwracali jednocześnie uwagę na demobilizację lewicowych wyborców, którzy byli zawiedzeni niepowodzeniem negocjacji o utworzeniu nowego rządu. Przedterminowe wybory zostały rozpisane z powodu braku porozumienia pomiędzy PSOE a Podemos, a dokładniej niechęci Sáncheza do lidera tej drugiej partii, Pablo Iglesiasa. Szef rządu nie chciał bowiem zgodzić się na wejście do rządu lidera hiszpańskiej skrajnej lewicy.

Sama PSOE poszła do przedterminowych wyborów z mało przekonującym hasłem „Rząd teraz. Hiszpania teraz”, które tak naprawdę w świetle powyższych faktów brzmiało wręcz karykaturalnie. Przede wszystkim socjaliści nie byli w stanie przyciągnąć nowych wyborców z powodu braku konkretnych propozycji mających rozwiązać najważniejsze problemy Hiszpanii. Abstrahując od ataku na Dolinę Poległych, powrócili oni do tematów ideologicznych charakterystycznych dla współczesnej zachodnioeuropejskiej lewicy, stąd kompletnie zignorowali oni chociażby wspomniane dane dotyczące wzrostu bezrobocia. Dodatkowo retoryka PSOE dotycząca budowy stabilnego rządu łączyła się straszeniem „faszystami” z Vox, co wbrew nadziejom socjalistycznych strategów wcale nie przyciągnęło do nich bardziej umiarkowanego elektoratu.

Nijaka centroprawica

Jeszcze bardziej nijaka nawet na tle socjalistów wydawała się kampania centroprawicy, mocno poobijanej w poprzednich wyborach. W kwietniu PP straciło bowiem aż 69 mandatów poselskich, przy czym teraz odzyskało 22 miejsca w Kortezach Generalnych głównie dzięki faktycznemu upadkowi partii Ciudadanos. Wiosenna klęska nie spowodowała bowiem wewnątrzpartyjnych rozliczeń, ponieważ dużo łatwiejsze okazało się krytykowanie Vox za rozbijanie hiszpańskiej prawicy i rzekome ponowne utorowanie drogi do władzy PSOE. Można odnieść zresztą wrażenie, że główną siłą PP pozostaje przychylność największych mediów, które wbrew stereotypowi panującemu w Polsce nie są wcale kontrolowane przez lewicę.

Tak jak socjaliści mobilizowali swoich wyborców strasząc ich „faszystami z Vox”, tak głównym przesłaniem kampanii centroprawicy było ostrzeganie swoich zwolenników przed lewicowymi rządami. PP zarzucało PSOE, że swoją polityką gospodarczą, zwłaszcza w przypadku porozumienia z Podemos, może wprowadzić Hiszpanię ponownie na drogę recesji i „sprawiedliwego podziału nędzy”.

Jednocześnie lider centroprawicy, Pablo Casado, unikał tematów mogących odebrać mu głosy wśród bardziej centrowo nastawionych wyborców. Z tego powodu niemal w ogóle nie odnosił się w swoich wystąpieniach do rosnącej popularności Vox-u, ze względów wizerunkowych uciekając od jakiegokolwiek nawiązania do rozpalającej całą Hiszpanię kwestii ekshumacji gen. Franco. Zamiast tego centroprawica obiecywała budowę kraju, który „nie patrzy w przeszłość” i skupia się na przyszłości młodych ludzi. Lewicowe media z sarkazmem zauważały jednak, że na wiecach wyborczych PP można było ze świecą szukać młodzieży, a łatwiej można było dostrzec nadreprezentację starszych ludzi.

Prawdziwy zwycięzca

Nic dziwnego, że trwające od lat przesuwanie się PP w stronę centrum, nasilające się jeszcze w obecnej kampanii wyborczej, zostało wykorzystane przez Vox. Ugrupowanie Santiago Abascala nie miało większych problemów z atakowaniem Sáncheza za wykorzystywanie przez niego sprawy Doliny Poległych do bieżących celów politycznych. Narodowi konserwatyści byli także bardziej zdecydowani w kwestii obrony jedności Hiszpanii, dlatego organizowali duże demonstracje na jej rzecz, które odbyły się między innymi w Madrycie i Barcelonie.

Liderzy ugrupowania nie ukrywają, że ostatni rok był nie tylko pasmem ich sukcesów, lecz dodatkowo pozwolił im się skonsolidować i okrzepnąć. Dzięki temu Vox w porównaniu do kwietniowych wyborców zyskał pięć punktów procentowych, co przełożyło się na zdobycie mandatów w trzydziestu trzech nowych okręgach wyborczych. Narodowa prawica zwyciężyła więc w prowincji autonomicznej Murcja oraz w posiadłości Ceuta będącej eksklawą na terytorium Maroka, a także zwiększyła znacząco swoje poparcie na niektórych terenach wiejskich i na zawsze sprzyjającym socjalistom południu kraju.

Vox stało się tym samym pełnoprawnym uczestnikiem hiszpańskiego życia politycznego, przełamując stworzony przez swoich rywali „kordon sanitarny”, mający wywoływać lęk przed głosowaniem na te ugrupowanie. Partia Abascala wciąż pozostaje prawdziwie antysystemową siłą – w powyborczych komentarzach przed jej dalszym rozwojem ostrzegał zarówno lewicowy dziennik „El Pais”, jak i konserwatywno-liberalne „El Mundo”. Jednocześnie prawica już snuje dalsze plany swojej ekspansji, szczególnie wśród środowisk robotniczych obdarzających ją coraz większym zaufaniem. Najtrudniejsze wydaje się natomiast zwiększenie poparcia w północnej części Hiszpanii, choć za sukces można uznać uzyskanie przez Vox dwóch mandatów w Katalonii.

Już nie są potrzebni

Trudno nie zauważyć, że Vox ze swoimi radykalnymi, oczywiście jak na hiszpańskie warunki, hasłami zrewolucjonizował w ostatnich miesiącach hiszpańską scenę polityczną. Cztery lata temu podobną rolę odegrały Podemos i Ciudadanos, od których tak naprawdę zaczęło się rozbicie duopolu PSOE i PP, skutkujące między innymi problemami z utworzeniem stabilnej koalicji rządowej. Wszystko wskazuje jednak na to, że hiszpańscy wyborcy już znudzili się tymi ugrupowaniami.

Oczywiście obie partie szczególnie w ciągu ostatniego roku popełniły sporo błędów. Podemos (na nim wzoruje się Razem Adriana Zandberga) przede wszystkim w ostatnich miesiącach musiało uporać się z problemami związanymi z rozłamem spowodowanym fiaskiem rozmów z PSOE. W jego wyniku powstała nowa partia „Więcej Kraju” (Más País), która odebrała ostatecznie skrajnej lewicy ponad pół miliona głosów. Zdaniem mediów wyborców rozczarowanych polityką Iglesiasa jest jednak więcej, a zarzucają oni Podemos zmarnowanie szansy na realizację postulatów socjalnych. Ponadto trudno ukryć, że dla lewicy podkreślającej znaczenie wielokulturowości przyszły ciężkie czasy, stąd zwłaszcza z powodu separatyzmów hiszpańscy wyborcy zwrócili się ku prawicy.

Prawdziwą klęskę poniosło z kolei liberalne… i tu jest właśnie problem – czy rzeczywiście liberalne – Ciudadanos? Partia w ciągu zaledwie siedmiu miesięcy straciła aż 47 mandatów poselskich, dlatego trudno dziwić się jej dotychczasowemu przewodniczącemu Albertowi Riverze, który dzień po wyborach ogłosił zakończenie politycznej kariery. Przed niedzielnym głosowaniem trudno było dokładnie określić profil ideowy tej partii. W kwietniu Ciudadanos zajmowało jeszcze umiarkowane i centrowe pozycje, aby przed przyspieszonymi wyborami zradykalizować swój przekaz i puścić oko do wyborców Vox-u. Strategia okazała się jednak nieskuteczna, bo bardziej prawicowi wyborcy Ciudadanos woleli poprzeć oryginał niż podróbkę, natomiast centrowi odpłynęli do PP. Według doniesień hiszpańskich mediów już niedługo centryści mogą zresztą połączyć się z centroprawicą.

Impas trwa

W niedzielny wieczór stało się jasne, że przedterminowe wybory w żaden sposób nie rozwiązywały politycznego impasu. Według wszystkich wyliczeń najbardziej stabilna byłaby „wielka koalicja”, czyli połączenie sił socjalistów i centroprawicy. Powtórzenie w Hiszpanii scenariusza znanego z Niemiec czy Austrii jest jednak zupełnie nieprawdopodobne, ponieważ obie partie dzieli zbyt wiele. Co prawda elektorat PSOE nie ma w tej chwili żadnej alternatywy, ale wyborcy PP po koalicji z socjalistami mogliby w jeszcze większej liczbie odpłynąć do Vox-u.

Tym samym Sánchez zmuszony był podpisać we wtorek porozumienie z Iglesiasem, bo tylko sojusz PSOE, Podemos oraz ugrupowań separatystycznych daje możliwość stworzenia co prawda nie stabilnej, lecz jednak większości rządowej. Podpisanie wstępnej umowy oznacza, że po raz pierwszy w swojej historii Hiszpania będzie miała rząd koalicyjny, w którym znajdzie się miejsce dla siedmiu przedstawicieli Podemos. Sam program nowej władzy ma być „progresywny” i opierać się głównie na postulatach socjalno-ekonomicznych.

Wiadomo już, że nowego rządu nie poprą PP, Vox i Ciudadanos, dlatego PSOE i Podemos muszą szukać poparcia wśród ugrupowań regionalistycznych i separatystycznych. Będzie to niezwykle trudne nie tylko ze względu na ich liczbę (w nowym składzie parlamentu zasiądą przedstawiciele dziesięciu takich partii), ale także przez stawiane przez nich wymagania. Katalońskie ugrupowania uzależniają poparcie rządu od „poważnej rozmowy” na temat przyszłości regionu, natomiast Baskowie i Kanaryjczycy wprost oczekują korzyści materialnych dla swoich samorządów. Widoki na utworzenie stabilnej władzy są więc niezwykle marne.

Marcin Ursyński

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply