Dużo ważniejsza od losów portalu Index.hu jest kondycja prasy lokalnej, docierającej zwłaszcza do wiejskich obszarów Węgier. Wspomniany portal koncentrował się tymczasem na wydarzeniach ważnych dla ludności wielkomiejskiej, nie poruszając tematów szczególnie niebezpiecznych z punktu widzenia władzy – pisze Gábor Kardos, publicysta opozycyjnego portalu Azonnali.

Węgierski dziennikarz, nawiązując do nazwy portalu Index, którego dziennikarze złożyli rezygnacje w związku ze zwolnieniem redaktora naczelnego, przypomina co oznaczała ona w czasach komunistycznych. Otóż za rządów Jánosa Kádára „indeksowanymi” nazywało się osoby o zbyt liberalnych poglądach, nie mogące z tego powodu pracować w ówczesnych mediach głównego nurtu. Była to więc swoista czarna lista cenzury. Zdaniem Kardosa ironią losu węgierskich mediów jest fakt, że obecnie „zindeksowany” został sam Index.

Nie przyłącza się on jednak do chóru obrońców opozycyjnego portalu, już czekających na możliwość wsparcia zupełnie nowej inicjatywy. Zamiast tego publicysta Azonnali.hu proponuje przyjrzeć się kim tak naprawdę byli, a także jakie wartości reprezentowali sobą dziennikarze Indexu.hu. Dodatkowo Kardos nazywa “absurdalną” koncepcję, że prywatne medium komercyjne mogłoby zastąpić w jakikolwiek sposób służbę publiczną.

Fideszowi nie zależało

W każdym wypadku, według dziennikarza, należy stawać w obronie atakowanych osób. Nie jest on jednak przekonany, że akurat tak było w przypadku afery związanej ze zwolnieniami w Indexie. Miał na to zresztą zwracać uwagę także Tamás Bodoky, dziennikarz śledczy pracujący obecnie dla opozycyjnego portalu Atlatszo.hu. On również podlegał wcześniej „indeksowaniu”, ale nie uważa swojej sytuacji za analogiczną w stosunku do zaistniałej obecnie sytuacji.

Tak naprawdę rządzący Fidesz miał być bowiem niezainteresowany likwidacją Index.hu, choć najpopularniejszy na Węgrzech portal był wobec niego krytyczny. O wiele bardziej korzystna dla władzy była bowiem obecna sytuacja, gdy tak naprawdę nie publikował on materiałów obnażających NER, czyli tzw. narodowy system współdziałania, uznawany przez opozycję za projekt uzależnienia państwa od rządzącej partii i jej interesów. Paradoksalnie to zlikwidowanie Index.hu byłoby jego ucieczką od NER-u, gdyż od blisko sześciu lat portal należy w różnych konfiguracjach do ludzi związanych z prawicowym rządem.

Budapesztański centralizm

Dla Kardosa najpoważniejszym zarzutem wobec witryny jest jednak pogarda z jaką odnosiła się ona do sporej części węgierskiego społeczeństwa. Piszący dla niej autorzy lubowali się bowiem w opisywaniu losów innych ludzi z cyniczną wyższością. Dopiero teraz, gdy sami postanowili odejść z pracy, oczekują współczucia. Tymczasem prawdziwy dziennikarz powinien podchodzić do tematów z wyraźną empatią, rzetelnie relacjonując również opinie osób odległych od jego światopoglądu.

Zobacz także: Protesty na Węgrzech z powodu zwolnienia redaktora naczelnego portalu Index.hu

Byli już pracownicy Indexu domagają się więc współczucia, którego sami jednak nikomu nie okazywali. Wspomniane poczucia wyższości było zresztą widać obserwując informacje zamieszczane na stronie. Koncentrowały się one przede wszystkim na wydarzeniach z Budapesztu, a nawet w tym wypadku nie przedstawiał punktu widzenia wszystkich zamieszkujących go ludzi.

Kardos zauważa, że portal nie tylko ignoruje tereny wiejskie, lecz gardzi nawet peryferiami węgierskiej stolicy. Index był więc organem „neoliberalno-globalistycznego śródmieścia”. Tym samym pod względem społeczno-kulturowym odzwierciedlał tak naprawdę poglądy kilkudziesięciu tysięcy ludzi, czyli wąskiego kręgu budapesztańskiej klasy średniej. Publicysta uważa, że nie ma w tym nic złego, ale w tym kontekście zabawne jest uznawanie Indexu za ogólnokrajową witrynę działającą rzekomo w służbie publicznej.

Uprzedzenia klasy średniej

Dziennikarz Azonnali zwraca uwagę na zdjęcia pracowników redakcji Indexu, publikowane w Internecie podczas ich konfliktu z właścicielami portalu. Według Kardosa widać na nich wyłącznie pokolenie 30- i 40-latków. To właśnie najlepsze świadectwo, jak bardzo wąski wycinek rzeczywistości był opisywany przez Index. Chodziło więc nie tylko o uwarunkowania geograficzne, bo redakcja serwisu nie reprezentowała ogółu węgierskiego społeczeństwa nawet pod względem socjologicznym.

Z tego powodu dziennikarze Indexu nie byli „klasowo neutralni”. Owszem, krytykowali niektórych celebrytów, ale poza tym epatowali wyższością typową dla klasy średniej i elity intelektualnej pokolenia wychowanego po transformacji ustrojowej. Z tego też powodu naśladowali zresztą liberalno-lewicowe wzorce zachodnie. Ponadto poruszali oni szereg tematów dotyczących skrajnego ubóstwa, bezdomnych, niepełnosprawnych dzieci czy Cyganów, jednak czynili to niezwykle wybiórczo. Dla Kardosa nie byłoby to problemem, gdyby pracownicy Indexu nie uważali jednocześnie, że to oni uprawiają jedynie słuszne dziennikarstwo informacyjne.

Mit niezależności

To zresztą niejedyny grzech pychy Indexu. Jego dziennikarze przez lata mieli wpajać swoim czytelnikom, że to oni są najbardziej niezależnym medium na Węgrzech. Tymczasem według Kardosa mamy jedynie do czynienia ze złudzeniem, kiedy myślimy, że jeden portal czy gazeta może dostarczać obiektywnych informacji. Nie tak powinien zachowywać się świadomy obywatel.

Mianowicie jego powinnością musi być szukanie informacji w różnych źródłach. Zdaniem publicysty Azonnali na tym właśnie polegają demokratyczne obowiązki jego współobywateli. Likwidacja Indexu w dotychczasowej formie może więc spowodować, że jego stali czytelnicy w końcu sięgną również do innych mediów. Kardos uważa więc paradoksalnie tę mniej komfortową sytuację za dużo lepsze rozwiązanie niż przywiązywanie się do jednego tytułu.

Ciekawa wydaje się być także inna obserwacja dziennikarza. Przypomina on bowiem, że dane medium może być uzależnione nie tylko od swojego właściciela, lecz również od własnego światopoglądu. Tymczasem Index nie charakteryzował się w tym aspekcie pluralizmem. Konsekwencją były więc chociażby pretensjonalne artykuły dotyczące życia na wsi, gdy portal zainteresował się nagle ekologią.

Wroga wieś

Index bardzo rzadko, o czym już wspomniano, zaglądał zresztą poza Budapeszt. Czasami z wielką łaską jeden lub dwóch jego dziennikarzy udawało się na prowincje, ale na ogół nie dopuszczali oni do głosu „lokalsów”. Zamiast tego chociażby pod koniec czerwca na łamach portalu ukazał się artykuł, w którym dziennikarze pochodzący spoza stolicy wspominali swoje dzieciństwo w innych miejscowościach. Z ich relacji można było dowiedzieć się przede wszystkim, że nieszczególnie przepadają za swoimi rodzinnymi stronami.

Kwestia ta jest niezwykle ważna w kontekście politycznym. O wyniku wyborów nie rozstrzyga bowiem głosowanie w Budapeszcie, ale przede wszystkim głosy oddane na obszarach wiejskich. To właśnie tam bowiem najchętniej głosują na Fidesz. Kardos martwi się więc dużo bardziej o kondycję dziennikarstwa lokalnego. W tym kontekście przypomina jednak, że w porównaniu do sytuacji z Indexem, w obronie mediów na obszarach wiejskich nie protestował nikt. Czytelnicy wyżej wspomnianego portalu podeszli do tej sprawy ze zwyczajną obojętnością.

Jednocześnie Index miał problem ze swoją ideologiczną nadbudową, kiedy do władzy w Stanach Zjednoczonych doszedł Donald Trump, a w Wielkiej Brytanii Boris Johnson. Dotychczas portal wspierał anglosaskie spojrzenie na kwestie światopoglądowe oraz ekonomiczne, natomiast po tych zmianach kompletnie się pogubił. Między innymi z tego powodu jego dziennikarze ulegali różnorodnym lobby, czasami krytykując wieś za niedostatecznie ekologiczną postawę, a czasami robiąc zupełnie odwrotnie pod wpływem reklam od konkretnych branż.

Po co wpłacać?

Kardos pyta więc, dlaczego miałby tak naprawdę okazywać solidarność z czysto komercyjnym portalem. Index tak naprawdę nigdy nie miał problemów finansowych, co nie przeszkadzało mu ustawić na swojej witrynie „barometr niezależności” (miał on wskazywać, czy redakcja jest wolna od nacisków politycznych), aby w ten sposób organizować zbiórki wśród swoich czytelników.

Jednocześnie mało kto na Węgrzech wspiera prawdziwie niezależne dziennikarstwo. Dopiero od niedawna pieniądze zbiera chociażby wspomniany portal Atlatszo. Tymczasem fundusze przekazywane właśnie na tego typu witryny byłyby naprawdę dobrze spożytkowane. Kardos ma zresztą pretensje do Indexu o nadużywanie słowa „solidarność”, kiedy chodzi o wspieranie inicjatyw jego dziennikarzy. Zdaniem publicysty pewnym otrzeźwieniem dla czytelników może być stworzenie nowego tytułu, bo jego inwestor najprawdopodobniej byłby już wyraźnie nacechowany światopoglądowo.

Index dla publicysty Azonnali był więc nie ostoją wolnych mediów, ale przeszkodą w stworzeniu tych prawdziwie niezależnych. Obecna sytuacja może natomiast pozwolić na zupełnie nowe otwarcie, czyli postępowanie w inny sposób. Zdaniem Kardosa dotychczasowa sytuacja na rynku medialnym powodowała bowiem, że opozycyjni dziennikarze poklepywali się po plecach, obrażając się na wszystkich dookoła.

Marcin Ursyński

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply