Chile: Nowy Pinochet nie dał rady nowemu Allende

Chilijczycy przed niedawnymi wyborami prezydenckimi mogli poczuć, że uczestniczą w retrospekcji wydarzeń sprzed blisko pięćdziesięciu lat. Rywalizacja toczyła się bowiem między skrajnie lewicowym Gabrielem Boricem a pinochetystą José Antonio Kastem. Ostatecznie kandydat prawicy musiał uznać swoją porażkę, ale wraz ze swoim przeciwnikiem namieszał na chilijskiej scenie politycznej.

Od czasu zakończenia rządów generała Augusto Pinocheta, scena polityczna w Chile była podzielona pomiędzy dwa bloki polityczne, a więc centrolewicę i centroprawicę, wymieniające się władzą co cztery lata. Tegoroczne łączone wybory prezydenckie i parlamentarne (chilijski ustrój polityczny to demokratyczna republika prezydencka) oznaczają co najmniej zmierzch dotychczasowego podziału, który wyraźnie przestał odpowiadać nastrojom społeczeństwa.

Wywrotowe protesty

Genezy zmian na chilijskiej scenie politycznej należy doszukiwać się w protestach rozpoczętych przed ponad dwoma laty. Były najbardziej intensywne pomiędzy październikiem 2019 a marcem 2020 roku, lecz z różnych powodów wybuchają one praktycznie do dzisiaj.

Największe demonstracje od czasu zakończenia ery Pinocheta miały podłoże ekonomiczne. Wszystko zaczęło się od podniesienia cen biletów w Santiago, natomiast szybko protesty rozprzestrzeniły się po całym kraju. Ich uczestnicy obwiniali rządzącą prawicę prezydenta Sebastiána Piñerę o wzrost już i tak dużych nierówności społecznych, rosnące koszty utrzymania oraz negatywne skutki prywatyzacji.

Manifestacje miały na ogół bardzo gwałtowny przebieg, co po prawdzie nie jest zresztą niczym szczególnie nowym w Ameryce Południowej. W celu zaprowadzenia porządku chilijskie władze zdecydowały się więc wyprowadzić wojsko na ulice, a także ogłosiły stan wyjątkowy. Szacuje się, że do czasu rozpoczęcia pandemii koronawirusa w zamieszkach zginęło 36 osób.

Człowiek protestu

Ostatecznie Piñera musiał ugiąć się pod naciskiem masowych protestów Chilijczyków. W ubiegłym roku przeprowadzono referendum dotyczące zmian w konstytucji opracowanej jeszcze pod rządami Pinocheta. Warto podkreślić, że jak na razie społeczeństwo zagłosowało za samym rozpoczęciem procedury zmian w ustawie zasadniczej, w tym za powołaniem wybieranego w powszechnym głosowaniu organu, który będzie odpowiadał za reformę.

Jednym z głównych negocjatorów porozumienia o przeprowadzeniu wspomnianego referendum był Gabriel Boric. W 2011 roku był on liderem innych głośnych protestów organizowanych wówczas przez środowiska studenckie, domagające się wprowadzenia bezpłatnego i dostępnego dla wszystkich systemu edukacji.

Dekadę od studenckich okupacji uniwersytetów, Boric stanął do wyborów prezydenckich, jako polityk mający kilkuletnie doświadczenie pracy w parlamencie. Nowy prezydent Chile w 2013 roku uzyskał po raz pierwszy mandat posła, co było zresztą sporym wydarzeniem. Lewicowy aktywista wygrał bowiem w swoim okręgu jako kandydat niezależny, a więc z powodzeniem rzucił wyzwanie dwóm największym chilijskim blokom politycznym.

Od trzech lat Boric stoi na czele swojej własnej koalicji, czyli Konwergencji Społecznej (CS), skupiającej głównie mniejsze ugrupowania radykalnej i libertariańskiej lewicy. Jej program został przygotowany w wyniku trwających ostatnie dwa lata konsultacji. Ruch zwycięzcy tegorocznych wyborów opowiada się za decentralizacją, zapewnieniem przez państwo przynajmniej podstawowych usług społecznych i sprawiedliwą redystrybucją zysków wypracowanych w ramach osławionego „chilijskiego cudu”.

Pinochetysta

Silnie lewicowa orientacja polityczna Borica powoduje, że nie ma dla niego wroga także wśród najbardziej radykalnych ugrupowań tej strony sceny politycznej. Oznacza to również współpracę z Komunistyczną Partią Chile (PCCh), która wywołuje spore kontrowersje. Było o niej głośno także w tegorocznej kampanii wyborczej, gdy jej lider pogratulował zwycięstwa w sfałszowanych wyborach nikaraguańskiemu komuniście Danielowi Ortedze.

Podobne wypowiedzi były wodą na młyn Kasty, stojącemu na czele niewielkiej Partii Republikańskiej (PR) i narodowo-konserwatywnej koalicji Chrześcijańskiego Frontu Społecznego (FSC). Wielokrotnie ostrzegał on przed recydywą komunizmu, który może odebrać Chilijczykom ich wolność. Sam także nie uniknął jednak oskarżeń o „skrajną prawicowość”, motywowanych głównie jego nieskrywanym podziwem dla dokonań Pinocheta.

Kast dorobił się w czasie kampanii wyborczej kilku łatek, czy wręcz epitetów ze strony chilijskiej lewicy. Był więc nie tylko „nowym Pinochetem”, ale także „chilijskim Trumpem” oraz „chilijskim Bolsonaro”. Porównania do polityków amerykańskiej i brazylijskiej prawicy nie były zresztą przypadkowe, bo podobnie jak oni Kast w swojej retoryce skupiał się na walce z przestępczością oraz nielegalną imigracją. Poza tym wyraźnie opowiadał się za konserwatywnymi wartościami, w tym sprzeciwiał się niedawno zalegalizowanym przez chilijski parlament „małżeństwom” jednopłciowym.

Naruszenie systemu

Warto podkreślić, że Borica i Kasta łączą z pewnością co najmniej dwie rzeczy. Poza rzuceniem wyzwania dotychczasowemu establishmentowi jest to rozpoczęcie działalności politycznej w ruchach studenckich. Prawicowy kandydat w porównaniu do polityka skrajnej lewicy nie budował jednak swojej pozycji jako niezależny działacz. Kast przez blisko dwadzieścia lat był działaczem konserwatywnej Niezależnej Unii Demokratycznej (UDI).

Odszedł z niej w 2016 roku, aby rok później wziąć samodzielnie udział w wyborach prezydenckich. Kast odrzucił wówczas propozycję startu w prawyborach organizowanych przez centroprawicową koalicję Chile Vamos, bo wiedział, że nie ma szans konkurować w nich z Piñerą. Co prawda lider Partii Republikańskiej zdobył cztery lata temu tylko kilka procent głosów, ale jak się później okazało był to strzał w dziesiątkę.

Mainstreamowa chilijska prawica ma bowiem problemy nie tylko z niezadowoleniem społecznym, którego wspomniana erupcja nastąpiła przed dwoma laty. Kampania jej kandydata Sebastiána Sichela upłynęła pod znakiem tłumaczenia się z oskarżeń pod adresem Piñery, dotyczących transferowania przez niego zysków do rajów podatkowych i tym samym unikania płacenia danin w samym Chile.

Boric wykorzystał natomiast słabość chilijskiej centrolewicy skupionej w koalicji Nowego Paktu Społecznego (NPS). Jak widać wyborcy odrzucili kandydatów obu dwóch największych bloków, bo uważają, że również lewa strona, będąc co kilka lat przy władzy, na ogół nie robi zbyt wiele, aby poprawić byt biedniejszych grup społecznych i zakwestionować niektóre założenia neoliberalizmu.

Oczywiście tegoroczne wybory nie oznaczają całkowitego końca dwupartyjnego systemu funkcjonującego od końca rządów Pinocheta. Centroprawica i centrolewica dalej mają największą liczbę posłów w parlamencie, dlatego Boric już negocjuje powołanie nowego rządu z liderami NPS. Z pewnością można jednak stwierdzić, że w chilijskim społeczeństwie zaszły ważne zmiany, choć w samych wyborach tradycyjnie uczestniczyła mniej niż połowa uprawnionych do głosowania.

Marcin Ursyński

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply