Arabia Saudyjska i Izrael łączą siły

Czy możliwy jest sojusz pomiędzy ortodoksyjnymi muzułmanami i wyznawcami judaizmu? Postępujące w ostatnich miesiącach zbliżenie pomiędzy Arabią Saudyjską i Izraelem jasno pokazuje, że nic tak nie łączy, jak posiadanie wspólnego wroga w postaci Iranu.

Oficjalnie oba państwa nie utrzymują stosunków dyplomatycznych, ale w przyszłości ten stan rzeczy może się zmienić. Tak przynajmniej twierdzi saudyjski książę Muhammad ibn Salman ibn Abd al-Aziz Al Su’ud, będący następcą tronu w wahhabickiej monarchii. Podczas podróży do Stanów Zjednoczonych udzielił on bowiem obszernego wywiadu miesięcznikowi „The Atlantic Monthly”1, w którym złożył wiele niezwykle kontrowersyjnych deklaracji, jeśli brać pod uwagę stosunek Arabów do sprawy palestyńskiej oraz samego istnienia państwa żydowskiego.

Salman, uważany za liberalnego reformatora, podczas rozmowy nie wykluczył możliwości nawiązania bliższych relacji pomiędzy Arabią Saudyjską i Izraelem. Saudyjski książę zadeklarował, że jego kraj uznaje prawo narodu żydowskiego do posiadania własnego państwa, przy czym powinno ono funkcjonować równolegle z niepodległą Palestyną. Salman nie ukrywa więc, iż to właśnie sprawa palestyńska jest właściwie jedyną przeszkodą w ustanowieniu saudyjsko-izraelskich stosunków dyplomatycznych. Dlatego taki krok uzależnił głównie od zawarcia izraelsko-palestyńskiego porozumienia pokojowego.

Saudyjski książę zapewniał przy tym, że muzułmanie nie mają żadnego problemu z wyznawcami judaizmu, ponieważ żydówkę miał poślubić sam prorok Mahomet, a przedstawiciele społeczności żydowskiej byli jego sąsiadami. Salman w trakcie rozmowy z „The Atlantic Monthly” unikał przy tym niewygodnych pytań, aby móc dalej kreować swój „liberalny” wizerunek. Z tego powodu wspomniał między innymi o wyznawcach judaizmu (w tym amerykańskich) mieszkających w Arabii Saudyjskiej, chociaż nie zająknął się, że praktyki religijne inne od sunnickiego islamu są w jego kraju surowo zakazane.

Iran głównym wrogiem

Salman twierdził przy tym, że w Arabii Saudyjskiej mieszkają obok siebie przedstawiciele różnych wyznań, stąd też w jego kraju nie ma problemu z podziałem na sunnitów, szyitów, chrześcijan i żydów. Można to oczywiście włożyć między bajki, podobnie jak deklaracje księcia na temat wspomnianego już wahhabizmu. Ten ultrakonserwatywny nurt islamu co prawda rozwinął się właśnie w Arabii Saudyjskiej, stając się dominującą doktryną religijną w tym państwie, ale można było odnieść wrażenie, że „modernistyczny” następca tronu niespecjalnie wie o co w nim dokładnie chodzi. Podobnie jak w kwestii sponsorowania przez Rijad muzułmańskich fundamentalistów. Salman w wywiadzie dla amerykańskiej gazety przekonywał zaś, że jego kraj opiera swoją politykę międzynarodową jedynie o interesy ekonomiczne.

Powyższe deklaracje nie przeszkadzają jednak saudyjskiemu księciu w ostrych atakach na Iran, a więc na swojego szyickiego konkurenta w walce o wpływy na Bliskim Wschodzie. Następca tronu nie ma więc większego problemu z określeniem duchowego przywódcy Iranu ajatollaha Ali Chameneiego mianem „gorszego od Hitlera”, gdyż w jego opinii celem szyickiego duchownego jest podbicie całego świata. Salman twierdzi przy tym, że rywalizacja z Iranem nie ma żadnego podłoża religijnego, a szyici w Arabii Saudyjskiej „żyją normalnie”. Co biorąc pod uwagę ubiegłoroczne zniszczenie szyickich miast przez saudyjskie wojsko nie ma wiele wspólnego z prawdą.

Rywalizacja z Iranem nie jest jednak zdaniem saudyjskiego księcia przesadnie ważna, dlatego uzasadnia on saudyjskie interwencje w innych państwach chęcią pozbycia się ugrupowań terrorystycznych. Agresja jego kraju na Jemen nie ma więc według niego podłoża czysto politycznego, a więc chęci „zainstalowania” u władzy sił pro-saudyjskich, ale jest skierowana przeciwko Al-Kaidzie. Salman nie dostrzega też najwyraźniej cywilnych ofiar saudyjskich nalotów, bo jak przekonuje interwencja w Jemenie ma tak naprawdę „pomóc ludziom”. Tak samo jak nie wspomina o wspieraniu przez Saudyjczyków islamskich fundamentalistów przeciwko pro-irańskim władzom Syrii.

Wywiady już współpracują

Saudyjski następca tronu nie wspomniał w wywiadzie o tym, czy już w tej chwili istnieją kontakty pomiędzy Rijadem i Tel Awiwem, ale samą wizytą w Stanach Zjednoczonych dowiódł, że muzułmańscy konserwatyści nie mają problemu z porozumieniem się ze społecznością żydowską. Salman w Waszyngtonie spotkał się bowiem z czołowymi przedstawicielami pro-izraelskiego lobby w Ameryce, z organizacji takich jak Liga Przeciwko Zniesławieniu (ADL) oraz Amerykański Komitet Żydowski (AJC).

Jednak na jesieni ubiegłego roku jeden z libańskich dzienników ujawnił tajne saudyjskie dokumenty dotyczące polityki wobec Izraela. Opisano wówczas m.in. list saudyjskiego ministra spraw zagranicznych do księcia Salmana, w którym zalecał on normalizację stosunków z Izraelem w imię walki z Iranem, a więc włączenie się w izraelsko-palestyński proces pokojowy prowadzony pod auspicjami Stanów Zjednoczonych. W wewnętrznej korespondencji przewijały się jednak również poważne wątpliwości dotyczące takiego kroku, które dotyczyły przede wszystkim reakcji państw muzułmańskich na ewentualne zbliżenie pomiędzy Rijadem i Tel Awiwem.

Na początku marca jeden z urzędników Autonomii Palestyńskiej miał z kolei powiedzieć izraelskiej telewizji, że spotkania pomiędzy saudyjskimi i izraelskimi dyplomatami odbywają się regularnie w Egipcie, a państwo żydowskie nie jest już głównym regionalnym wrogiem wahhabickiej monarchii. Kilka dni przed tymi doniesieniami doszło do innego przełomowego wydarzenia, którym było zezwolenie wydane przez Saudyjczyków hinduskim liniom lotniczym. Tym samym po raz pierwszy od siedemdziesięciu lat przez saudyjską przestrzeń powietrzną mógł więc przelecieć samolot udający się do Izraela.

Oba kraje nie ukrywają, że połączył je wspólny wróg, zwłaszcza w obliczu ustanowienia tak zwanego „szyickiego półksiężyca”, a więc korytarza transportowego łączącego ze sobą Liban, Syrię, Irak i Iran. Zwiększa on oczywiście wpływy szyickiego Iranu na Bliskim Wschodzie, co zagraża zarówno saudyjskim interesom, jak i Izraelowi obawiającemu się dostaw broni dla libańskiego Hezbollahu. Oba państwa mają przy tym duży problem, jakim jest przekonanie opinii publicznej do pozornie egzotycznego sojuszu. Polityka saudyjskiego księcia Salmana może być źle odebrana w krajach muzułmańskich, z kolei izraelski premier Benjamin Netanjahu już jest krytykowany przez opozycję, ponieważ nie blokuje amerykańskich dostaw wojskowych dla saudyjskiej monarchii.

Marcin Ursyński

1 https://www.theatlantic.com/international/archive/2018/04/mohammed-bin-salman-iran-israel/557036/

1 odpowieź

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply