„Żółte kamizelki” zmieniły Francję

Frekwencja na protestach organizowanych przez „Żółte kamizelki” rok od ich rozpoczęcia znacząco się zmniejszyła, ale wciąż są one w stanie zmobilizować masę niezadowolonych Francuzów. Malejąca popularność ruchu nie zmienia faktu, że odcisnął on niezatarty ślad na współczesnej Francji, mącąc przede wszystkim spokój paryskiej elity – pisze serwis internetowy państwowej telewizji France24.

Wizytę francuskiego prezydenta Emmanuela Macrona na polu bitwy w Verdun w listopadzie ubiegłego roku przyćmił ciąg niezwykłych wydarzeń. Obchody takich rocznic, jak stulecie zawieszenia broni, będącego faktycznym końcem I wojny światowej, są na ogół doskonałą możliwością do zaprezentowania quasi-monarchicznego wizerunku głowy państwa. Staje się ona wówczas ucieleśnieniem narodu i jego dumnej historii. Lecz przed rokiem było zupełnie inaczej.

Głośniejsze od wizyty Macrona na terenach dawnego frontu wojennego stały się protesty, które przetoczyły się przez tamtejsze miasteczka i wsie. Francuski prezydent spotykając się z lokalnymi mieszkańcami musiał odpowiadać na niewygodne pytania, związane z narastającym niezadowoleniem społecznym. Jedna ze starszych osób, zwracając się do Macrona, poradziła mu zresztą, aby „spróbował poczuć w Paryżu narastający gniew”, a przekona się o tym 17 listopada.

Można stwierdzić jednoznacznie, że słowa emeryta z miasteczka Verdun okazały się być samospełniającą się przepowiednią. Jak zauważa France24.com, właśnie 17 listopada 2018 roku należy uznać za początek istnienia jednego z najsilniejszych i najbardziej rozprzestrzeniających się ruchów protestacyjnych współczesnej Francji – niekonwencjonalnej rebelii, która przyłapała paryskie elity na spaniu, rząd na zamartwianiu się, komentatorów na wygłaszaniu zdumiewających tez, a ostatecznie stała się wzorem dla wielu niezadowolonych społeczeństw na całym świecie.

Uczestnicy ruchu zakładali na siebie „żółte kamizelki”, będące obowiązkowym elementem wyposażenia francuskich samochodów, aby przez następne pięćdziesiąt dwa tygodnie organizować protesty przeciwko kryzysowi gospodarczemu, narastającym nierównościom społecznym i skompromitowanemu establishmentowi politycznemu. Okupowali francuskie ulice całymi dniami i nocami, wychodzili na ulice w każdą sobotę, począwszy od 17 listopada ubiegłego roku, a u szczytu swojej popularności szturmowali nawet Łuk Triumfalny w centrum Paryża, czyniąc to pośród chaosu niewidzianego od studenckich protestów w maju 1968 roku.

Po dwunastu miesiącach demonstracji liczba „Żółtych kamizelek” wychodzących na ulice znacznie się zmniejszyła, dlatego Macron może stawiać tezy o uporaniu się z największym wyzwaniem swojej prezydentury. Nie zmienia to jednak faktu, że protesty pozostawiły niezatarty ślad na całej Francji, zmuszając rządzących między innymi do uruchomienia miliardów euro ulg podatkowych i umieszczenia zaniedbanych regionów z powrotem na mapie Francji.

Portal opisując fenomen ruchu przytacza rozmowę z Frédérikiem Gonthierem, politologiem z centrum badawczego Instytutu Studiów Politycznych w Grenoble. Twierdzi on, że „Żółte kamizelki” dokonały poważnego wyłomu we francuskiej polityce, natomiast głównym elementem ich spuścizny będzie z pewnością „przywrócenie niewidzialnej i niesłyszanej francuskiej klasy robotniczej z powrotem do centralnego miejsca debaty publicznej”.

Kto protestował?

France24.com zwraca uwagę na wymykanie się demonstracji z dotychczasowych szablonów charakterystycznych dla innych ruchów społecznych, co nastręczało dużo trudności zarówno analitykom, jak i urzędnikom państwowym. Ruch „żółtych kamizelek” narodziły się z dziesiątek luźno powiązanych ze sobą stron w mediach społecznościowych, stąd w dużej mierze wydawał się bezkształtny i pozbawiony przywódców oraz ideologicznego przyporządkowania. Cytowany przez portal Gonthier i jego współpracownik Tristan Guerra przygotowali jednak badania, które w pewien sposób pozwalają na analizę społecznego zaplecza trwających od roku demonstracji.

Zobacz także: Żółte Kamizelki i gaz łzawiący na ulicach Paryża

Według wspomnianego już dwukrotnie politologa, przeciętnymi uczestnikami tego ruchu są pracownicy i byli pracownicy odczuwający finansową niepewność, natomiast zjawiskiem marginalnym jest występowanie wśród protestujących osób bezrobotnych. Co prawda „Żółte kamizelki” były obecne w całej Francji, ale poza Paryżem największe manifestacje miały miejsce w małych miasteczkach oraz na obszarach wiejskich. Ich uczestnicy wywodzili się z różnych grup społecznych, lecz widać było wśród nich brak przedstawicieli wolnych zawodów, a także dużą reprezentację właścicieli i pracowników małych firm, rzemieślników i pracowników socjalnych. Blisko dwie trzecie osób, które wzięły udział w badaniach przygotowanych przez politologów, zarabiało mniej niż wynosi przeciętne francuskie wynagrodzenie, natomiast nieco wyższy odsetek notował „deficyt zasobów kulturowych i więzów społecznych”. Właśnie ich samoidentyfikacja miała zresztą odróżniać demonstrantów od tradycyjnych ruchów społecznych.

Kolejną ważną informacją na temat profilu protestujących jest duża reprezentacja kobiet, stanowiących nieco mniej niż połowę „Żółtych kamizelek”. To z pewnością wyróżnia je na tle innych grup tego typu, na ogół zdecydowanie zdominowanych przez męską część populacji. Gonthier twierdzi, że właśnie to świadczy o problemie związanym z usługami opiekuńczymi, bo w głównej mierze to właśnie za nie odpowiadają kobiety, które są choćby pracownikami coraz bardziej pogrążonej w kryzysie francuskiej służby zdrowia. Dodatkowo ruch mógł liczyć na dużą grupę samotnych matek, co prawda obawiających się uczestnictwa w protestach z powodu brutalnych policyjnych represji, ale udzielających wsparcia „Żółtym kamizelkom” w sieci internetowej.

Kobiety pierwszymi ofiarami ubóstwa

Dwójka badaczy przytacza wypowiedzi uczestników swoich badań, w tym właśnie kobiet. 25-letnia pracownica opieki społecznej stwierdziła, że przyłączyła się do protestów już w trzecim tygodniu ich trwania i od tamtego czasu nie opuściła żadnego z nich. Demonstrowała zarówno w Paryżu, jak i w swojej rodzinnej Tuluzie, ponieważ dostrzega w „Żółtych kamizelkach” kolejną część walki o prawa kobiet. Podobnie myślą dwie działaczki jednej z paryskich organizacji charytatywnych, które założyły pierwszą stronę poświęconą kobietom uczestniczącym w tym spontanicznym ruchu.

Główną motywacją stojącą za żeńską częścią „Żółtych kamizelek” jest problem ubóstwa, dotykający w pierwszej kolejności właśnie kobiety. Ponadto krytykują one niesprawiedliwą politykę Macrona i jego środowiska, będącą elementem pogardy elit dla zwykłych Francuzów. Jedna z ankietowanych nazywa zresztą głowę państwa „prezydentem bogatych”, który nie ma żadnego kontaktu z rzeczywistością. Przypomina przy tym zestaw wypowiedzi Macrona, doradzającemu bezrobotnemu, aby „przeszedł przez ulicę to znajdzie pracę” albo też narzekającego na „ogromne pieniądze wydawane na pomoc społeczną”, choć wszelkie świadczenia od dawna są obcinane.

Nienawiść mediów

Od początku demonstracje „Żółtych kamizelek” musiały liczyć się z ogromną niechęcią ze strony czołowych francuskich mediów. Warto w tym kontekście przypomnieć, że w pierwszych tygodniach ich protesty były głównie identyfikowane ze środowiskiem kierowców sprzeciwiających się podwyżkom cen paliw, a skojarzenia te były nieuniknione choćby z powodu odblaskowych kamizelek zakładanych przez demonstrantów. Sama benzyna miała z kolei podrożeć w celu sfinansowania przejścia Francji na „zieloną gospodarkę” w związku z ociepleniem klimatu, co szybko okazało się nieprawdą, ponieważ pieniądze były potrzebne na pokrycie dziury budżetowej będącej efektem obniżki podatków dla najbogatszych.

Skojarzenie demonstrujących z kierowcami pojazdów silnikowych było na rękę „niektórym komentatorom z dobrze skomunikowanego Paryża”, którzy próbowali demonizować protestujących jako samolubów niezważających na zmiany klimatyczne. Drugim elementem propagandy mającej zdyskredytować „Żółte kamizelki” było identyfikowanie ich ze środowiskami „skrajnej prawicy”. France24.com zauważa tutaj, że mapa największych protestów pokrywała się z obszarami o największym stopniu poparcia dla Marine Le Pen w wyborach prezydenckich.

O niechęci wobec ruchu świadczą wyniki badań opublikowanych kilka dni temu przez Narodowy Instytut Audiowizualny, będących analizą medialnych relacji na jego temat. Wynika z nich, że czołowe media wpierw nie wiedziały za bardzo w jaki sposób relacjonować protesty, aby następnie skupić się jedynie na zamieszkach. W ten sposób dziennikarze mieszkający w bogatym Paryżu nie interesowali się ekonomicznym podłożem manifestacji, zaś Instytut musiał napominać ośrodki medialne w sprawie bardziej wyważonych relacji na ten temat.

Bezstronni, ale nie apolityczni

W wielu przypadkach brak politycznego doświadczenia „Żółtych kamizelek” powodował sporo nieporozumień – tak było chociażby w przypadku użycia terminu „apolityczności”, mającego podkreślić brak ich związków z tradycyjnymi partiami politycznymi. Badania wykazały, że większość uczestników tych protestów wcześniej zupełnie się nie angażowała społecznie, nie należąc do żadnych ugrupowań czy związków zawodowych. Guerra dodaje, iż prawie połowa nie wierzy w tradycyjny podział na prawicę i lewicę, przy czym nie odrzucają oni polityki jako takiej, bo każdy tego typu ruch jest ze swej natury polityczny.

Jednym z najciekawszych aspektów „Żółtych kamizelek” ma być chęć wyrwania polityki z rąk „ekspertów”, dlatego poprzez polityczne zaangażowanie chcą one walczyć z szalejącą niesprawiedliwością. Demonstranci postrzegają siebie jako społeczność pracowników, którzy wytwarzają prawdziwe bogactwo kraju, konfiskowane przez elity oraz polityków tworzących podziały wśród społeczeństwa. Zdaniem politologów odpowiadających za wspomniane badania właśnie z tego bierze się ich niechęć wobec przywódców, bo to właśnie reprezentacja polityczna jest postrzegana jako czynnik dzielący ludzi.

Nie można jednocześnie zarzucić ruchowi niezorganizowania. „Żółte kamizelki” są bowiem zorganizowane, ale ich struktura nie jest „pionowa”. Tak naprawdę ustalają oni swoje działania poprzez działające w małych grupach zgromadzenia aktywistów, którzy zwołują dyskusje i podejmują decyzje w drodze konsensusu. Co prawda kierowanie organizacją w ten sposób jest trudne, lecz „Żółtym kamizelkom” się to udało, dlatego nie zajmują nieprzemyślanego stanowiska podczas przedstawiania swoich postulatów.

Nie są lewicą

France24.com snując swoje rozważania na temat trwających od roku manifestacji nawiązuje do historii. Portal zauważa, że zbiorowe podejmowanie decyzji w dłuższej perspektywie przypominało „najlepsze tradycje” działalności Komuny Paryskiej oraz ruchu sufrażystek. Jednocześnie dla części manifestantów o zadeklarowanych lewicowych poglądach dużym rozczarowaniem był brak poparcia ze strony ugrupowań o tym charakterze, co tylko nasilało negatywny pogląd na współczesną klasę polityczną. Jedna z uczestniczek badania powiedziała nawet, że nie czytała nigdy Karola Marksa, lecz „każdego dnia odczuwa na własnej skórze walkę klas”.

Samo odrzucenie partyjnej polityki nie jest powodem dla którego „Żółte kamizelki” nie są związane z ugrupowaniami lewicowymi. Profil socjologiczny ich aktywistów po prostu różni się od lewicowych ruchów protestu, wśród których można wyróżnić amerykańskie Occupy Wall Street, hiszpańskie Indignados czy francuski Nuit debout z wiosny 2016 roku. Wymienione właśnie ruchy były bowiem zdominowane przez dobrze wykształconą bezrobotną młodzież posługującą się antykapitalistyczną retoryką.

Ta nie przystaje natomiast do poglądów „Żółtych kamizelek”, nie kwestionujących zasad gospodarki rynkowej i ustroju kapitalistycznego. Tak naprawdę ich związki z lewicą sprowadzają się do ogólnego zestawu haseł, czyli przede wszystkim do walki o większą solidarność oraz odrzucenie niesprawiedliwości i nierówności. Poza tym do ruchu należą osoby mające aspirację dorównania poziomem życia do klasy średniej, dla których korzystanie ze świadczeń społecznych jest upokorzeniem. Odrzucając model państwa opiekuńczego chcą być niezależnymi pracownikami, którzy żyją dzięki swojej ciężkiej pracy.

Sukcesów niewiele

Trudno jednocześnie ukryć, że demonstrujący nie osiągnęli zbyt wielu ze swoich podstawowych celów. Z pewnością ich największym osiągnięciem jest zmuszenie rządu do podjęcia szeregu kryzysowych działań, takich jak wsparcie siły nabywczej obywateli i podniesienie minimalnych emerytur. Poparcie niektórych postulatów ruchu sprowadzało się jednak do wykorzystania go przez Macrona, który pod jego naciskiem zorganizował „Wielką Debatę Narodową”, ale swoją wszechobecnością szybko zamienił ją w swoje show i usunął w cień „Żółte kamizelki”.

Całkowitą klapą okazało się wykorzystanie popularności ruchu w tegorocznych wyborach do Parlamentu Europejskiego. Publiczny francuski nadawca twierdzi wręcz, że należy o tym jak najszybciej zapomnieć, ponieważ kilka list powołujących się na „Żółte kamizelki” uzyskało poparcie w granicach błędu statystycznego.

I tak ruchowi udało się jednak odcisnąć trwałe piętno na francuskiej polityce, zwłaszcza jeśli chodzi o symboliczne cele i dyktowanie warunków bieżącej debaty publicznej. Właśnie dzięki nim społeczeństwo będzie pamiętać o takich żądaniach wobec Macrona, jak przywrócenie zniesionego przez niego podatku majątkowego czy danie możliwości organizacji obligatoryjnego referendum po zebraniu przez obywateli odpowiedniej liczby podpisów. Politolodzy cytowani przez France24.com zauważają zresztą, że w dobie sporów tożsamościowych, to właśnie „Żółte kamizelki” ponownie skupiły uwagę na kwestiach ekonomicznych i postulatach demokratycznych.

Wzrosła świadomość

Francuski portal zauważa, że z powodu trwających od roku protestów spora część francuskiego społeczeństwa zgodziła się z postulatami „Żółtych kamizelek”. Chodzi tu głównie o spauperyzowanych Paryżan, coraz bardziej odczuwających skutki polityki Macrona. Ponadto osoby niechętne wobec mieszkańców przedmieść francuskich miast mogły zrozumieć, że w tym państwie istnieje problem z brutalnością policji. Funkcjonariusze usprawiedliwiani przez francuskiego prezydenta dopuszczali się bowiem używania gumowych kul i granatów z gazem łzawiących, powodując poważny uszczerbek na zdrowiu u dziesiątek uczestników protestów.

Nie ma jednak gwarancji dużego wpływu ruchu „Żółtych kamizelek” na zbliżający się wielkimi krokami strajk generalny, zwołany przez pracowników sektora publicznego. Spowodowane jest to niechęcią jego działaczy wobec tradycyjnych związków zawodowych, które są postrzegane przez nich jako obrońcy określonych interesów klasowych. Jednocześnie uświadomienie polityczne „Żółtych kamizelek” może spowodować, że uczestnicy ich demonstracji bardziej zaangażują się w życie społeczno-polityczne, ponieważ stygmatyzująca ich dotychczas bieda okazała się być doświadczeniem dzielonym wspólnie z wieloma osobami. Trwałe implikacje polityczne tego zrywu będzie można jednak zaobserwować za wiele miesięcy, albo nawet za kilka lat.

Marcin Ursyński

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply