Trump kontra establishment Republikanów

Donald Trump po kilku tygodniach odpoczynku triumfalnie powrócił na scenę publiczną. Zapowiedział, że nie utworzy swojego własnego ugrupowania, ale także, że dzięki niemu Partia Republikańska będzie „zjednoczona jak nigdy wcześniej”. Problem w tym, że jak na razie jest niezwykle podzielona, a jej establishment znajduje się na wojnie ze zwolennikami byłego prezydenta Stanów Zjednoczonych.

Doroczna Konferencja Konserwatywnej Akcji Politycznej (CPAC) jest jednym z najbardziej prestiżowych wydarzeń w amerykańskiej polityce. Spotykają się na niej przedstawiciele ruchu konserwatywnego nie tylko z Ameryki, aby w jej trakcie przedyskutować najnowsze polityczne trendy. W tym roku CPAC miało jednak zupełnie inny charakter niż dotychczas. I to wcale nie za sprawą pandemii koronawirusa.

Zdominowała ją bowiem postać wspomnianego już Trumpa. Były amerykański prezydent właśnie w jej trakcie pierwszy raz pojawił się publicznie od zakończenia swojej misji w Białym Domu. Jego przemówienie zakończyło zaś całe wydarzenie firmowane przez Amerykańską Unię Konserwatywną. Jak nietrudno się domyśleć, to właśnie wystąpienie Trumpa nadało konferencji spory rozgłos.

Entuzjazm z jakim uczestnicy CPAC przyjęli przemówienie byłego prezydenta przełożył się też na wyniki przeprowadzanej co roku ankiety dotyczącej kolejnych republikańskich prawyborów prezydenckich. W tym roku blisko 55 proc. uczestników konferencji poparła właśnie Trumpa. Na drugim miejscu z 21 proc. uplasował się gubernator Florydy Ron DeSantis, natomiast nikt z pozostałych potencjalnych kandydatów nie dostał więcej niż 5 proc.

Trump kontra establishment

We wspomnianej ankiecie blisko 97 proc. uczestników CPAC zagłosowałoby na Trumpa, jeśli za nieco ponad trzy lata rywalizowałby z kandydatem Partii Demokratycznej. Z kolei 68 proc. ankietowanych rzeczywiście chciałoby, żeby w 2024 roku startował on z ramienia Partii Republikańskiej. Sam Trump nie zadeklarował tego wprost, ale w swoim wystąpieniu podczas konferencji zasugerował, że chętnie po raz trzeci zmierzyłby się w wyborczych szrankach.

Na pewno nie takiej sugestii od byłego prezydenta oczekiwali obecni przywódcy Republikanów. Waszyngtoński establishment prawicy w styczniu tak naprawdę wypowiedział otwartą wojnę ustępującemu wówczas prezydentowi. Najważniejsze postacie Grand Old Party w Kongresie Stanów Zjednoczonych krytykowały Trumpa za podburzenie tłumu, który wtargnął do budynku Kapitolu. Dodatkowo niesmak partyjnych liderów wywołały naciski prezydenta na jego zastępcę, Mike Pence’a.

Oberwało się wówczas nie tylko Trumpowi. Wszak przeciwko zatwierdzeniu wyniku ubiegłorocznych wyborów opowiedziało się prawie 150 kongresmenów. Ich postawę otwarcie krytykował najwyżej postawiony obecnie Republikanin w Waszyngtonie, czyli lider senackiej mniejszości Mitch McConnell. Zwolennicy Trumpa uznają go zresztą za jednego z winowajców wyborczej porażki swojego idola. To właśnie McConnell sprzeciwiał się bowiem planowi rozdania czeków Amerykanom poszkodowanym przez gospodarcze skutki koronawirusa.

Partia robotnicza?

Co ciekawe, ten postulat Trumpa miał za to poparcie… Bidena i Partii Demokratycznej. Problem rozmijania  się oczekiwań wyborców Republikanów i partyjnego establishmentu jest dużo starszy niż styczniowe wydarzenia. Choćby podejście byłego już prezydenta do imigracji irytowało liderów GOP. Uważają oni, że należy otworzyć granice dla taniej siły roboczej, bo potrzebują jej amerykańscy przedsiębiorcy. Nie mają dla nich większego znaczenia sondaże, według których aż 92 proc. wyborców Republikanów popierało politykę (anty)imigracyjną Trumpa.

Republikański establishment nie podzielał też koncepcji przedstawionej przez byłego prezydenta już pięć lat temu. Właśnie wtedy Trump kreślił wizję konserwatywnego ugrupowania jako partii robotników. W ten sposób Partia Republikańska miała pozyskać elektorat, który postrzega jej demokratycznych konkurentów jako nowych pupilków Wall Street. To zresztą dobre wskaźniki ekonomiczne przed pandemią koronawirusa miały spory wpływ na wzrost popularności Trumpa wśród mniejszości etnicznych.

Warto zresztą zauważyć, że tegoroczne CPAC w dużej mierze było poświęcone właśnie wspomnianej koncepcji Trumpa, popieranej zresztą również przez niektóre konserwatywne media. W trakcie konferencji promował ją między innymi syn miliardera, a także senatorowie Ted Cruz i Rick Scott. Donald Trump junior w swoim wystąpieniu pytał zresztą, dlaczego nie słychać oburzenia wobec „idiotycznej polityki imigracyjnej” Bidena, która ma uderzać właśnie w amerykańskich robotników.

Poza Trumpem nie ma nikogo

Popularność „populistycznego” kursu Trumpa jest na tyle duża wśród wyborców i polityków partii, że republikański establishment nie może jej lekceważyć. Otwarte zwalczanie byłego prezydenta byłoby natomiast groteskowe. Kto poparłby bowiem liderów GOP w działaniach, które były nieskuteczne już przed pięcioma laty? Na dodatek po ostatnich wyborach prezydenckich, w których Trump mimo przegranej otrzymał największą ilość głosów spośród wszystkich kandydatów w całej historii Partii Republikańskiej.

Z pewnością sytuacja establishmentu byłaby dużo łatwiejsza, gdyby miał on w zanadrzu odpowiedniego kandydata. Polityka, który byłby oczywiście młodszy od Trumpa, porwał za sobą tłumy i był wiarygodny także dla partyjnych „populistów”. Tymczasem żadnej takiej postaci nie widać na horyzoncie. Najprawdopodobniej nie jest nią także DeSantis, który podczas CPAC zajął wspomniane drugie miejsce wśród potencjalnych kandydatów w republikańskich prawyborach prezydenckich.

Tak naprawdę gubernator Florydy jest bowiem nieco młodszą wersją samego Trumpa. DeSantis chętnie występuje w konserwatywnych mediach krytykując „kartel gigantów technologicznych”. W wywiadach często atakuje także swoich partyjnych kolegów. Niektórzy z nich mają bowiem „robić salta, aby zadowolić lewicowych dziennikarzy”, zaś „najlepiej widać to w Waszyngtonie”. Trudno, żeby po takich słowach DeSantis stał się nagle faworytem republikańskiego establishmentu.

W ubiegłym tygodniu na znamienną wypowiedź zdecydował się Mitt Romney, były kandydat GOP na prezydenta i jeden z najzagorzalszych krytyków Trumpa. Stwierdził mianowicie, że była głowa państwa decydując się na start bez problemu wygrałaby republikańską nominację w 2024 roku. Zapowiada się więc ciąg dalszy boju o Partię Republikańską.

Marcin Ursyński

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply