Tajna historia kampanii. Trump jednak miał rację?

Przy okazji wyborów prezydenckich w Stanach Zjednoczonych miał miejsce spisek. Potajemnie porozumieli się ze sobą przedstawiciele wielkiego biznesu oraz organizacje pracownicze. W ten sposób udało im się „uratować wybory”, a dokładniej rzecz biorąc odsunąć Donalda Trumpa od władzy – pisze liberalny tygodnik „Time”.

Zwolennicy byłego już prezydenta wciąż utrzymują, że ostatnie wybory w Ameryce zostały sfałszowane. To samo robi oczywiście także sam Trump, który do końca naciskał na wiceprezydenta Mike’a Pence’a, aby ten nie zatwierdzał zwycięstwa Joe Bidena. Ostatecznie skończyło się na szturmie jego zwolenników na Kapitol, a także na zablokowaniu kont Trumpa w mediach społecznościowych. Amerykański tygodnik „Time” rzuca jednak nowe światło na ubiegłoroczne wybory.

Po wyborach nic się nie stało

Wpływowe pismo zauważa, że po ogłoszeniu wyników listopadowych wyborów „wydarzyła się dziwna rzecz”. A dokładniej nie stało się nic. Tymczasem Amerykanie byli święcie przekonani, że dojdzie choćby do zamieszek na wielką skalę. W przedwyborczych sondażach blisko 75 proc. respondentów deklarowało obawę, iż głosowanie zakończy się wzrostem przemocy. Na ulice tamtejszych miast miały wyjść zarówno grupy liberałów, jak i zwolenników Trumpa.

Ostatecznie nic się jednak takiego nie stało. Było wręcz wyjątkowo spokojnie, bo nawet wyborcy Bidena świętowali na ulicach dopiero cztery dni po wyborach, gdy jego zwycięstwo ogłosiły największe amerykańskie media. Masowych demonstracji nie zorganizowano nawet po wypowiedziach Trumpa, w których zapowiedział, że nie ustąpi z zajmowanego dotychczas stanowiska.

Drugie dziwne wydarzenie, na które zwraca uwagę „Time”, to odwrócenie się od Trumpa „korporacyjnej Ameryki. Setki liderów biznesu popierających dotychczas miliardera wycofało się z wcześniejszych deklaracji. Na początku grudnia o dziwnych wydarzeniach wokół wyborów mówił sam Trump. Twierdził on, że w ciągu kilku powyborczych dni Ameryka mogła obserwować zmasowane wysiłki na rzecz uznania wyników wyborów, choć nie policzono wówczas jeszcze głosów z kilku kluczowych stanów.

Biznes z lewicą

„Time” nie ukrywa, że „w pewnym sensie” były gospodarz Białego Domu miał rację. Za kulisami miał bowiem rozwijać się rzeczywisty spisek, który jednocześnie ograniczył skalę protestów i zmienił nastawienie biznesu. W obu przypadkach zadziałał swoisty pakt zawarty przez tytanów biznesu i lewicowych aktywistów. Został on nawet publicznie sformalizowany w dniu wyborów, choć opinia publiczna raczej nie zauważyła wspólnego oświadczenia Amerykańskiej Izby Handlowej i federacji związków zawodowych AFL-CIO.

Ta skryta umowa została zawarta po letnich protestach, które wybuchły w Stanach Zjednoczonych w związku ze śmiercią czarnoskórego George’a Floyda. Jak wiadomo doszło wówczas do masowych i jak podkreśla „Time” często destrukcyjnych demonstracji na rzecz sprawiedliwości rasowej. Właśnie wówczas połączyli się ze sobą wspomniani lewicowcy i przedsiębiorcy, aby „w ten sposób utrzymać pokój i przeciwstawić się zamachowi Trumpa na demokrację”.

Uścisk dłoni biznesu i lewicy był jednak tylko jednym z elementów ogromnej, ponadpartyjnej kampanii na rzecz „ochrony wyborów”. Jej celem nie było doprowadzenie do zwycięstwa konkretnego kandydata, ale zapewnienie, że głosowanie będzie „wolne i uczciwe, wiarygodne i nieskalane”. Przez ponad rok nieformalna koalicja starała się „wesprzeć amerykańskie instytucje, które znalazły się pod jednoczesnym atakiem bezlitosnej pandemii koronawirusa i autokratycznie nastawionego prezydenta”.

Zobacz także: Korzystna współpraca lub katastrofalna konfrontacja. Pierwsza rozmowa Bidena i Xi

Tygodnik twierdzi, że większość działań w tym zakresie było podejmowanych przez lewicę, ale do akcji przyłączyli się nie tylko zwolennicy Bidena. Tym samym przekroczyła ona granice partyjne i ideologiczne, stąd kluczowy wkład wnieśli też konserwatyści i osoby bezpartyjne. Głównym efektem ich aktywności miał być nacisk na lokalne władze, aby zmieniły one swoje systemy głosowania. W ten sposób wielu wyborców oddało głosy korespondencyjnie. Ponadto oddalano pozwy wyborcze składane przez sztab Trumpa, natomiast media społecznościowe usuwały treści oznaczane jako „dezinformacja”.

Mózg operacji

„Time” krytykuje przy tej okazji kampanię prowadzoną przez Trumpa. Miała ona opierać się zwłaszcza na zniechęcaniu Amerykanów do głosowania korespondencyjnego, mającego ułatwiać ewentualne oszustwa wyborcze ze strony Partii Demokratycznej. Następnie przez trzy miesiące po wyborach próbował podważyć ich wynik. Pismo pisze w tym kontekście o „niepokoju zwolenników demokracji”, którzy właśnie z rosnącymi obawami mieli przyglądać się działaniom Partii Republikańskiej.

Liberalny amerykański tygodnik ujawnia w swoim artykule nie tylko sam fakt istnienia zmowy, wprost nazywanej przez jego dziennikarzy „spiskiem”. „Time” opiera bowiem swój tekst o niepublikowane dotąd dokumenty, a także rozmowy z aktywistami uczestniczącymi w opisanych wyżej działaniach.

Przynajmniej według samej gazety mózgiem operacji był Michael Podhorzer, czyli dyrektor polityczny wspomnianej federacji związków zawodowych. Jest on opisywany przez „Time” jako osoba, która wśród „wtajemniczonych Demokratów” ma opinię prawdziwego „czarodzieja” odpowiedzialnego za dynamiczny rozwój nowoczesnych technologii politycznych. Podhorzer prowadzi badania mające na celu sformułowanie strategii pozwalającej liberałom na wygrywanie wyborów.

Na początku marca ubiegłego roku dyrektor AFL-CIO miał sporządzić notatkę dotyczącą możliwości odrzucenia przez Trumpa uczciwych wyborów. Następnie zaczął organizować swoiste sympozja, których przekaz był adresowany do różnego rodzaju organizacji lewicowych i liberalnych. W ten sposób udało mu się stworzyć sieć stojącą za spiskiem przeciwko urzędującemu wówczas prezydentowi.

Pieniądze od Zuckerberga

Uruchomienie kampanii zorganizowanej przez Podhorzera nie byłoby możliwe, gdyby nie duże pieniądze wpłacane przez darczyńców. „Time” twierdzi, że właśnie dzięki nim możliwa była obrona USA przed czterema zagrożeniami, które lider związkowców przedstawił we wspomnianej notatce z marca ubiegłego roku. Miały to być więc „ataki na wyborców, ataki na administrację wyborczą, ataki na przeciwników politycznych Trumpa oraz próby odwrócenia wyników wyborów”.

Wpierw amerykańska lewica zwróciła się do kongresmenów. Uzasadniając to pandemią koronawirusa i niemożnością przeprowadzenia normalnego procesu wyborczego, domagała się od parlamentarzystów dofinansowania administracji wyborczej. Ostatecznie na ten cel przekazano blisko 400 milionów dolarów. Miała to jednak nie być wystarczająca kwota. Dodatkowe pieniądze dołożyła więc organizacja charytatywna należąca do Marka Zuckerberga. Założyciel Facebooka miał przekazać na ten cel blisko 300 milionów dolarów.

Na koniec tekstu „Time” wraca jednak do porozumienia będącego punktem wyjścia dla jego wywodów. Czyli do wspólnego oświadczenia lewicowców i biznesmenów. Gazeta zwraca uwagę na fakt, że obie grupy dotychczas wzajemnie się zwalczały. Związki zawodowe finansowały sprzyjających im Demokratów, z kolei biznesmeni robili to samo z Republikanami. Przedsiębiorcy mieli jednak wyraźnie zaniepokoić się protestami po śmierci Floyda. Pokazały one bowiem, że Amerykanie mogą się zmobilizować, a więc wyjść na ulice także w obronie swoich interesów ekonomicznych.

Koalicja Obrony Demokracji, bo takiego przydomku doczekała się grupa aktywistów z całego kraju, osiągnęła tym samym swój cel. „Time” twierdzi, że w ten sposób „zwyciężyła demokracja i wola ludu”, choć „z perspektywy czasu wydaje się być szalone, że tylko w ten sposób można było przeprowadzić wybory”.

Marcin Ursyński

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply