Szybki brexit daje zwycięstwo

Obietnica szybkiego zakończenia procedury wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej zadecydowała o wyniku tamtejszych wyborów parlamentarnych. Sukces Partii Konserwatywnej jest jednocześnie porażką innych ugrupowań, które mają nad czym się zastanawiać. Teraz najważniejsze będą jednak kolejne kroki premiera Borisa Johnsona.

Można wręcz stwierdzić, że sukces obecnego lidera Torysów jest potrójny. Po pierwsze jego partia uzyskała najlepszy wynik wyborczy od czasu rządów Margaret Thatcher, stąd jego kolejny gabinet nie będzie miał charakteru mniejszościowego, ani też nie będzie potrzebował żadnego koalicjanta. Po drugie przekonał elektorat do swojej własnej persony, uważanej za równie ekscentryczną co kontrowersyjną. Po trzecie wreszcie wygrał swoiste referendum, w którym Brytyjczycy opowiedzieli się przeciwko ponownemu głosowaniu nad członkostwem w Unii Europejskiej

Nie tylko Brexit

Mylne byłoby jednak przekonanie, że to sprawa brexitu zdominowała kampanię konserwatystów, którym od lipca tego roku przewodniczy właśnie Johnson. Torysi starali się przekonać do siebie wyborców także hasłami dotyczącymi poprawy ich sytuacji ekonomicznej. Pod tym względem obecna Partia Konserwatywna różni się jednak znacząco od tej z czasów rządów Thatcher, choć zupełnie inną kwestią jest czy te obietnice były rzeczywiście wiarygodne.

W czasie kampanii wyborczej Johnson obiecał bowiem niemal dosłownie wszystko i to wszystkim grupom społecznym. Nic więc dziwnego, że komentując w piątkowy poranek wyniki swojej partii podziękował zwłaszcza wyborcom z okręgów, które były tradycyjnym zapleczem Partii Pracy. Ich poparcie dla Partii Konserwatywnej wynika ze społecznych obietnic jej polityków, będących reakcją zwłaszcza na pojawiające się coraz częściej doniesienia dotyczące wzrostu poziomu ubóstwa w wielu regionach Wielkiej Brytanii. Analizując zmiany w geografii wyborczej brytyjskie media piszą zwłaszcza o „czerwonym murze”, czyli tradycyjnie wspierających Laburzystów północno-centralnych regionach Anglii, w których Torysi znacząco zwiększyli swój stan posiadania.

Tym samym Johnson i nowy minister finansów będą musieli wykonać sporo pracy, aby w najbliższych latach spiąć państwowy budżet w celu realizacji obietnic socjalnych. Konserwatyści ustami swojego lidera zapowiedzieli bowiem jednocześnie, że zapewnią swoim obywatelom wysokiej jakości usługi publiczne, nie podnosząc w tym samym czasie podatków. Wiele obiecano zwłaszcza w służbie zdrowia, której finansowanie ma się zwiększyć choćby w celu budowy kilkudziesięciu nowych szpitali i pozyskania kilkudziesięciu tysięcy nowych pielęgniarek. Więcej pieniędzy budżetowych ma także zostać przekazanych na kształcenie każdego ucznia (a dokładniej 5 tys. funtów), zastosowanie „alternatywnych programów edukacyjnych”, czy na podwyższenie wynagrodzeń dla nauczycieli. Dodatkowo Torysi zwrócili się do elektoratu robotniczego, zapowiadając między innymi zwiększenie wydatków na ubezpieczenia społeczne, wprowadzenie bardziej stabilnych umów o pracę, ustanowienie jednej instytucji broniącej praw pracowniczych oraz dopłaty do mieszkań dla najgorzej zarabiających.

Lewicowa część brytyjskich mediów komentując triumf konserwatystów wyraziła ubolewanie, że tamtejsze społeczeństwo uległo ich retoryce skierowanej przeciwko imigrantom. Trudno nie przyznać im w tym zakresie racji – choćby gazety wspierające Torysów przez całe tygodnie straszyły na swoich okładkach obcokrajowcami i muzułmanami. Sam Johnson zapowiedział zresztą zaostrzenie procedury przyjmowania imigrantów, zapowiadając wzorowanie się na systemie znanym z Australii. Dzięki temu na Wyspy mają trafiać nie tylko wyselekcjonowani cudzoziemcy, lecz ma ich być przede wszystkim dużo mniej niż dotychczas.

Zobacz także: Podano oficjalne wyniki wyborów w Wielkiej Brytanii. Wielkie zwycięstwo Johnsona

To oczywiście nie jedyne powody zwycięstwa Torysów. Ich kampania była po prostu najlepsza z powodu prostego przekazu, który obejmował nie tylko szybkie załatwienie brexitu, ale też ogólne hasła naprawy usług publicznych. Pod tym ostatnim względem program konserwatystów był dużo bardziej przystępny dla przeciętnego wyborcy, niż długie manifesty jego głównych konkretów. Jednocześnie w porównaniu do swoich poprzedników, Theresy May i Davida Camerona, Johnson w trakcie kampanii nie komunikował wyborcom żadnych niepopularnych decyzji.

Epitafium dla Corbyna

Socjalne obietnice Johnsona nie powinny dziwić, podobnie jak ich skuteczne połączenie z krytyką imigracji. Brytyjscy pracownicy podobnie jak w wielu innych zachodnioeuropejskich państwach odwracają się od lewicy, która przestała bronić ich ekonomicznego interesu, stawiając na pierwszym miejscu politykę „otwartych drzwi”. Nie inaczej było w przypadku Partii Pracy, choć ona w porównaniu do innych zachodnich socjaldemokracji nie tylko nie odcięła się, ale powróciła do lewicowego programu gospodarczego.

Tę zmianę zapewnił Jeremy Corbyn, wybrany na szefa Laburzystów przed czterema laty. Skończył on z zapoczątkowaną przez Tony’ego Blaira polityką określaną mianem „Trzeciej drogi”, mającej łączyć zachowanie podstawowych praw pracowniczych z akceptacją neoliberalnego modelu gospodarczego. Pod tym względem był zbyt antysystemowy dla sporej części swojej własnej partii i wspierających ją mediów, lecz wewnątrzpartyjnej opozycji nie udało się odsunąć go od władzy. Tym samym w trakcie kampanii wyborczej mógł on powrócić do korzeni lewicy, obiecując głównie walkę z narastającymi w Wielkiej Brytanii nierównościami społecznymi.

Należy zresztą uczciwie przyznać, że Laburzyści w porównaniu do Torysów szafowali dużo mniej populistycznymi hasłami, co jednak jak już wspomniano mogło być zbyt nieczytelne dla wyborców. Corbyn i jego współpracownicy przedstawiali jednak jasny plan reform, wskazując jednocześnie na finansowanie obietnic społecznych z progresywnych podatków i wzrostu ubezpieczeń społecznych dla najlepiej zarabiających. Problem w tym, że równie przejrzyste nie było stanowisko lewicy w sprawie brexitu, elektryzującego przecież brytyjską opinię wyborczą od prawie dwóch i pół roku. Corbyn chcąc lawirować pomiędzy przeciwnikami wyjścia z UE a jego zwolennikami (jak pokazują porażki Laburzystów na „czerwonym murze” było ich sporo także wśród ich wyborców), nie był w stanie przedstawić przejrzystego stanowiska dotyczącego tej palącej kwestii.

Z pewnością Partii Pracy nie pomogły licznie pojawiające się oskarżenia o „antysemityzm”, który ma być w niej rzekomo głęboko zakorzeniony. Lewica była więc w czasie kampanii wyborczej krytykowana przez liderów środowisk żydowskich, wyciągających chociażby mające miejsce dziesięć lat temu spotkanie Cobryna z działaczami palestyńskiego Hamasu i libańskiego Hezbollahu. Na ten problem zwracali uwagę także niektórzy działacze Laburzystów, stąd burmistrz Londynu Sadiq Khan już po ogłoszeniu wyników wyborów skrytykował brak realnej walki z „antysemityzmem” wewnątrz jego własnej partii. Stronnicy Cobryna uważają z kolei, że Partia Pracy uzyska lepszy wynik w kolejnych wyborach, ponieważ nie będą one już referendum dotyczące brexitu.

Porażka liberałów i Farage’a

Należy uczciwie przyznać, że lewica nie jest jedyną siłą, która poniosła sromotną porażkę w wyborach parlamentarnych. Jeszcze gorzej wypadli bowiem Liberalni Demokraci, liczący na bardzo dobry rezultat z powodu swojego dobrego wyniku w majowych wyborach do Parlamentu Europejskiego. Wówczas partia zdobyła 16 z 73 mandatów europarlamentarnych przypadających Wielkiej Brytanii, pokonując tym samym Laburzystów. Ostatecznie ugrupowanie kierowane przez Jo Swinson uzyskało drugi najgorszy wynik w swojej historii, zaś ona sama niespełna dwustoma głosami przegrała w swoim jednomandatowym okręgu wyborczym z kandydatem Szkockiej Partii Narodowej (SNP).

Słaby wynik liberałów najlepiej obrazuje, jak bardzo tegoroczną kampanię zdominowała kwestia ostatecznego wyjścia Wielkiej Brytanii z UE. Liberałowie jako jedyna ogólnokrajowa siła polityczna wprost sprzeciwiali się temu rozwiązaniu, opierając swój przekaz wyborczy na haśle rezygnacji z brexitu bez uprzedniego drugiego referendum po uprzednim zdobyciu większości parlamentarnej. Dodatkowo ugrupowanie nie tylko popiera pozostanie w Unii, ale opowiada się dodatkowo za większą integracją europejską i rezygnacją z funta na rzecz euro.

Na przeciwnym biegunie politycznym znajduje się z kolei Brexit Party, czyli nowe ugrupowanie europosła Nigela Farage’a. Jego największym problemem, podobnie jak założonej przez niego wcześniej Partii Niepodległości Zjednoczonego Królestwa (UKIP), był oczywiście system jednomandatowych okręgów wyborczych. Farage i jego ugrupowania mogły więc wygrywać nawet wybory do Parlamentu Europejskiego (tak było w tym roku), aby następnie nie być w stanie wprowadzić do Izby Gmin choćby jednego parlamentarzysty.

Trzeba jednak pamiętać, że Farage w tych wyborach de facto działał na korzyść Johnsona. Wpierw zaoferował on konserwatystom pakt wyborczy w sprawie brexitu, aby po jego odrzuceniu i tak wycofać kandydatów Brexit Party z okręgów, w których w czasie ostatnich wyborów triumfowała Partia Konserwatywna. To wywołało zresztą wewnątrzpartyjny kryzys, ponieważ część działaczy miała żal do kontrowersyjnego europosła, że w miejscu zamieszkania nie może głosować na przedstawiciela swojej własnej partii. Wiele wskazuje więc na to, iż Brexit Party niedługo może podzielić los UKIP i po prostu odejść w zapomnienie.

Zyskują separatyści

Ogólnokrajowe partie poza konserwatystami muszą więc przełknąć gorycz porażki, natomiast zupełnie inaczej jest w przypadku ugrupowań separatystycznych i nacjonalistycznych. Właściwie każde z nich zwiększyło swój stan posiadania, a o triumfie mogą mówić zwłaszcza szkoccy nacjonaliści. SNP dwa lata temu straciło ponad dwadzieścia jeden mandatów, aby teraz zyskać ich trzynaście. O jeden mandat więcej będą mieć z kolei walijscy nacjonaliści z Plaid Cymru.

O ile Walijczycy nie mogą wysuwać zbyt daleko idących planów z powodu wciąż marginalnego charakteru, o tyle Szkotom udało się już raz doprowadzić do referendum niepodległościowego. Co prawda zakończyło się ono niepowodzeniem, ale stało się to jeszcze przed głosowaniem nad wyjściem Wielkiej Brytanii z UE. Wśród Szkotów przynależność do Wspólnoty cieszy się jednak większym poparciem niż wśród Anglików, dlatego hasła odłączenia od Zjednoczonego Królestwa i pozostania w Unii mogą trafić na podatny grunt. Właśnie z tego powodu szefowa SNP Nicola Sturgeon już zapowiedziała przeprowadzenie kolejnego referendum niepodległościowego.

Niezwykle ciekawa sytuacja miała ponadto miejsce w Irlandii Północnej. Po raz pierwszy więcej mandatów od brytyjskich unionistów zdobyli irlandzcy republikanie, a symbolem ich sukcesu było odebranie miejsca w Izbie Gmin szefowi Demokratycznej Partii Unionistów przez nacjonalistów z Sinn Fein. Ponadto swój stan posiadania zwiększyła liberalna partia Sojusz oraz Socjaldemokratyczna Partia Pracy (SDLP). Wyniki te świadczą o niechęci mieszkańców Ulsteru wobec brexitu, stąd Brytyjczycy mogą zacząć obawiać się postulatu przeprowadzenia referendum na rzecz zjednoczenia tego terytorium z Irlandią.

Czekając na koniec

„Brexit w jeden miesiąc” to najnowsze hasło Johnsona. Brytyjski premier zapowiedział, że przeprowadzi skuteczne wyjście Wielkiej Brytanii z UE do 31 stycznia przyszłego roku. Jest już po wyborach, tak więc lider Torysów w tej chwili niewiele pod tym względem ryzykuje, ale należy przypomnieć o jednej niespełnionej już obietnicy. Poprzednim razem Johnson twierdził bowiem, że cała sprawa zostanie zamknięta przed 20 października, co jak doskonale wiadomo się nie udało. Tym razem szef rządu posiada jednak duży mandat społeczny, zaś wynik wyborów potwierdził niechęć Brytyjczyków do przeprowadzenia kolejnego referendum w tej sprawie.

Przegłosowanie brexitu przez parlament Wielkiej Brytanii jest niemal pewne, jednak wciąż nie wiadomo jak będą kształtowały się brytyjsko-unijne relacje. Całkowite zerwanie Londynu z Brukselą oznacza konieczność wynegocjowania szeregu umów, które dotyczą przede wszystkim kwestii przepływu towarów pomiędzy brytyjskim państwem a strukturami unijnymi. Johnson twierdzi, że zamknie tę kwestię do końca przyszłego roku, ale mało kto wierzy w tak szybkie przeprowadzenie niezwykle skomplikowanych negocjacji.

Marcin Ursyński

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply