Zachodnie komentarze dotyczące Rosji są często tak dalekie od prawdy, że wydają się obłąkane. To samo, niestety, często odnosi się do rosyjskich komentarzy na temat Zachodu. Nie chcę zatem przez to powiedzieć, że jedna lub druga strona jest dobra lub zła. Przeciwnie, wydaje się, że w stosunkach rosyjsko-zachodnich osiągnęliśmy sytuację niemal całkowitego wzajemnego niedowierzania. Przeświadczenie, że druga strona angażuje się w propagandę i “wojnę informacyjną”, prowadzi ludzi do instynktownego odrzucenia tego, co jest mówione, nawet jeśli to, co jest mówione ma oparcie w faktach. To z kolei prowadzi do przyjęcia skrajnych stanowisk, przez co obie strony stają się jeszcze mniej wiarygodne w dla siebie nawzajem. Rezultatem jest błędne koło narastającej nieufności. – ocenia prof. Paul Robinson, wykładowca stosunków międzynarodowych na University of Ottawa.

Kilka miesięcy temu Wspólny Zespół Śledczy, który bada zestrzelenie lotu MH17 w 2014 roku, poprosił Rosję o dostarczenie dowodów na temat pochodzenia pocisku przeciwlotniczego użytego podczas ataku. Kilka dni temu, rosyjskie Ministerstwo Obrony właśnie to zrobiło, ujawniając dokumenty, które dowodzą, że pocisk, o którym mowa (określony numerami seryjnymi na fragmentach rakiety) został wyprodukowany w Rosji Sowieckiej, a następnie przeniesiony do jednostki obrony powietrznej na Ukrainie w 1986 r. Wniosek jest taki, że pocisk był ukraiński, a zatem Ukraina, a nie Rosja czy rebelianci z Donieckiej Republiki Ludowej, musi być odpowiedzialna za zestrzelenie MH17 (zakładając, że rebelianci nie przejęli pocisku od ukraińskiej armii, czego nie można właściwie wykluczyć).

Natychmiastową reakcją zachodnich dziennikarzy było wyszydzanie twierdzeń Rosjan. Na przykład, Alec Luhn z “The Daily Telegraph” napisał na Twitterze: “W skrócie, Rosja zacytowała własne dokumenty, twierdząc, że pocisk, który zestrzelił MH17 został dostarczony na Ukrainę w 1986 r. I nigdy jej nie opuścił”. To, że Rosja nie za bardzo mogłaby uzyskać dokumenty w tej sprawie z innego kraju, jest ignorowane przez Luhna, ale jego insynuacja jest jasna: nie można ufać rosyjskim dokumentom, a więc ta historia nie jest warta dalszego badania. Max Seddon z “Financial Times” był równie lekceważący. “Jakże na rękę dla nich jest odkrycie tych dokumentów akurat teraz, cztery lata po fakcie”, napisał na Twitterze (gdzie w górnej części konta nadal wyświetla się tweet, który mówi, że “drużyna Rosji jest w tak złym stanie, że kibice martwią się, iż nie wyjdą z fazy grupowej Pucharu Świata!”). A Christopher Miller z “Kyiv Post” pokazał zdjęcie chichoczącego dziennikarza i zauważył: “Twarz osoby w tłumie na briefingu rosyjskiego MON na temat MH17 mówi wszystko, co musisz wiedzieć o ostatniej desperackiej próbie przerzucenia winy za katastrofę”.

Natychmiastowe zanegowanie rosyjskich dokumentów przez zachodnich dziennikarzy kontrastuje z ich równie szybką akceptacją rzekomo paszportowych wniosków podejrzanych o otrucia z Salisbury, Aleksandra Pietrow i Rusłana Boszyrowa. Nie mam absolutnie żadnego pojęcia, czy któryś z tych dokumentów jest autentyczny. Równie dobrze wszystkie mogą być prawdziwe lub nie, albo niektóre z nich. To, co mnie niepokoi, to reakcje dziennikarzy, które zdradzają ich uprzedzenia, a mianowicie, że nie dają żadnej wiary w to, co pochodzi z ust rosyjskich urzędników.

ZOBACZ RÓWNIEŻ: Prof. Paul Robinson: Kijów nie zamierza przestrzegać porozumienia mińskiego

Moje obserwacja rosyjskich mediów każe mi sądzić, że to samo dotyczy Rosjan, choć na odwrót, tj. wykazują niemal całkowitą nieufność w stosunku do wszystkiego, co mówią ludzie z Zachodu. Redaktor naczelna Russia Today, Margarita Simonyan, która przeprowadziła niedawno wywiad z podejrzanymi z Salisbury, bardzo dobitnie wyraziła swoje odczucia w politycznym talk-show 60 minutes. Nie miała zdania, czy Pietrow i Boszyrow mówili prawdę, ale wiedziała, że zachodnie agencje wywiadowcze skłamały na temat irackiej broni masowego rażenia i opublikowały dokument, który stwierdził 27 razy, że Irak dąży do podkopania amerykańskiej demokracji, co jest kłamstwem. Dlaczego miałabym wierzyć w to, co mówi Zachód – pytała Simonyan. Czytając rosyjską prasę i oglądając inne programy telewizyjne, odnoszę wrażenie, że ta postawa jest dość rozpowszechniona.

Istnieje wiele dobrych powodów, dla których ludzie Zachodu nie ufają oświadczeniom rosyjskiego rządu (który był mniej niż transparentny i zgodny z prawdą, jeśli chodzi o jego udział w wojnie w Donbasie), jak również wiele dobrych powodów, dla których Rosjanie nie powinni ufać temu, co mówi Zachód (gdzie zarówno politycy, jak i dziennikarze rozpowszechniali różnego rodzaju bzdury w sprawach takich jak iracka broń masowego rażenia, dawanie żołnierzom libijskim Viagry przez Kaddafiego w celu popełniania gwałtów, czy rosyjskich okrucieństw w Syrii, jednocześnie ignorując zniszczenia spowodowane amerykańskim bombardowaniem). Zachodnie komentarze dotyczące Rosji są często tak dalekie od prawdy, że wydają się obłąkane. To samo, niestety, często odnosi się do rosyjskich komentarzy na temat Zachodu. Nie chcę zatem przez to powiedzieć, że jedna lub druga strona jest dobra lub zła. Przeciwnie, wydaje się, że w stosunkach rosyjsko-zachodnich osiągnęliśmy sytuację niemal całkowitego wzajemnego niedowierzania. Przeświadczenie, że druga strona angażuje się w propagandę i “wojnę informacyjną”, prowadzi ludzi do instynktownego odrzucenia tego, co jest mówione, nawet jeśli to, co jest mówione ma oparcie w faktach. To z kolei prowadzi do przyjęcia skrajnych stanowisk, przez co obie strony stają się jeszcze mniej wiarygodne w dla siebie nawzajem. Rezultatem jest błędne koło narastającej nieufności.

Czy istnieje jakieś wyjście z tego bałaganu? Niestety, nie jestem optymistą.

Prof. Paul Robinson

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply