Japonia coraz bardziej skręca w prawo

Kolejne wybory parlamentarne w Japonii umocniły tamtejszą prawicę. Krajem wciąż będzie rządzić Partia Liberalno-Demokratyczna, a swoje poparcie zwiększyli libertarianie z Partii Innowacji. Pod nowymi-starymi rządami ma się jednak sporo zmienić, bo konserwatyści przed wyborami zapowiedzieli wdrożenie bardziej prospołecznego „nowego kapitalizmu”.

W Kraju Kwitnącej Wiśni mówi się często o „jednopartyjnej demokracji”. Wspomniana Partia Liberalno-Demokratyczna (LDP) rządzi krajem od 1955 roku, z krótkimi przerwami w latach 1993-1994 i 2009-2012.

Niedzielne wybory potwierdziły ich dominację, choć nie obyło się bez strat. Utrata 23 mandatów nie stanowi jednak dużego problemu, bo LDP wciąż posiada 261 przedstawicieli w liczącym 465 miejsc japońskim parlamencie. Będzie więc dalej decydować o obliczu swojego kraju wraz z koalicyjną buddyjską partią Komeito.

Lewica znaczy niewiele

Należy jednak podkreślić, że analitycy spodziewali się gorszych rezultatów konserwatystów. Z powodu nieradzenia sobie z pandemią koronawirusa do dymisji podał się premier Yoshihida Suga, którego na początku października zastąpił były minister spraw zagranicznych Fumio Kishida. Pierwszą decyzją nowego szefa rządu było rozpisanie przedterminowych wyborów parlamentarnych. Na dodatek przez blisko miesiąc LDP zajmowała się wewnętrznymi sporami, związanymi z koniecznością wyłonienia następcy Sugi na stanowisku przewodniczącego ugrupowania.

Co prawda opozycyjna centrolewicowa Konstytucyjna Partia Demokratyczna (CDP) zyskała 41 nowych posłów, ale nie wykorzystała w żaden sposób problemów rządzącej prawicy. Nie zmobilizowała rozczarowanych wyborców, którzy po prostu woleli zostać w domu. Frekwencja wynosząca 56 proc. jest zresztą trzecią najniższą od czasu zakończenia II wojny światowej.

Największym błędem głównej siły centrolewicowej opozycji okazały się być… działania na rzecz konsolidacji przeciwników japońskiej prawicy. W tym celu CDP porozumiała się nawet w jednomandatowych okręgach wyborczych ze znajdującą się w izolacji Japońską Partią Komunistyczną (JCP). W ten sposób socjaldemokraci stali się łatwym celem ataków ze strony prawicy. Przedstawiała ona bowiem ich sojusz z komunistami jako swego rodzaju spisek sił prochińskich, co było poważnym oskarżeniem w dobie pogarszających się japońsko-chińskich stosunków.

Sukces zdecentralizowanej prawicy

LDP straciło część swojego klubu parlamentarnego, a zjednoczony front centrolewicowej opozycji nie był w stanie odsunąć od władzy konserwatywnego ugrupowania. Kto więc odniósł największy sukces w japońskich wyborach? Tamtejsi komentatorzy są zgodni, że triumfować może prawicowa Partia Innowacji (JIP). W porównaniu do wyborów sprzed czterech lat zwiększyła ona bowiem swój stan posiadania prawie czterokrotnie.

Zobacz także: Japonia i Niemcy intensyfikują współpracę wojskową

Ugrupowanie założone w 2015 roku przez prawicowe władze Osaki w swojej kampanii wyborczej stawiało się w kontrze do LDP. Liderzy JIP oskarżają największą konserwatywną siłę Japonii o brak chęci reformowania kraju, przedstawiając siebie jako jedyną japońską partię kwestionującą obecne status quo.

„Innowacjoniści” czerpią siłę zwłaszcza z poparcia ze strony niektórych władz samorządowych, co nie powinno dziwić z powodu korzeni ich założycieli. Głównym postulatem ugrupowania jest decentralizacja władzy w kraju, która powinna być w większym stopniu scedowana na samorządy. Należy jednak podkreślić, że wpływy JIP poza prefekturą Osaki tak naprawdę są wciąż niewielkie. Liderzy partii stoją więc przed poważnym pytaniem, czy są w stanie przekształcić ją w rzeczywiście ogólnonarodową partię polityczną.

„Nowy kapitalizm”

Konkurencja po prawej stronie najwyraźniej zadziałała motywująco na LDP. Nowy lider konserwatystów w kampanii wyborczej zaprzeczał bowiem oskarżeniom ze strony „innowacjonistów”. Przedstawił program gruntownych zmian, które nazwał „nowym kapitalizmem”. Ma on być odpowiedzią na największe problemy społeczne Japonii, na czele ze stagnacją wynagrodzeń, aż nadto widoczną zwłaszcza w branżach spoza sektora finansowego.

Premier Kishida zamierza tym samym postawić na redystrybucję bogactwa wytwarzanego przez Japończyków. Dlatego zapowiedział podniesienie podatku od zysków kapitałowych i zysków przedsiębiorstw. Konserwatyści argumentują zmiany w systemie podatkowym zbytnią koncentracją bogactwa w rękach finansistów oraz kadry kierowniczej. Dotychczasowa polityka państwa prowadziła bowiem do wzrostu nierówności dochodowych i nie przynosiła korzyści zwykłym obywatelom.

„Nowy kapitalizm” oznacza tym samym odejście od „Abenomiki”, czyli strategii gospodarczej przyjętej w 2013 roku przez ówczesnego premiera Shinzō Abe. W założeniach miała ona zakończyć trawiący od dziesięcioleci japońską gospodarkę zerowy lub ujemny wzrost gospodarczy, a tymczasem oznaczała kontynuację trwającej od trzech dekad stagnacji wynagrodzeń Japończyków. Kishida chce to zmienić, wychodząc naprzeciw oczekiwaniom japońskich pracowników dostrzegających brak przełożenia zysków ich firm na ich własne portfele.

Stary autorytaryzm

Jak już wspomniano, frekwencja w niedzielnych wyborach w Japonii była trzecią najniższą w powojennej historii kraju. Jest to spowodowane głównie „zabetonowaniem” tamtejszej sceny politycznej. Trwająca od 1955 roku „jednopartyjna demokracja” była umacniana zwłaszcza za wspomnianych rządów Abe. Efektem jest choćby znaczący spadek Japonii w światowym rankingu wolności prasy.

Abe w czasach swojego premierostwa zrozumiał siłę oddziaływania mediów, dlatego z jednej strony prawie z nimi nie rozmawiał, a z drugiej działał na rzecz skupienia ich w rękach biznesmenów związanych z władzą. Dzięki takiej polityce miał nawet bezpośredni wpływ na pracę dziennikarzy, ze swoimi dotychczasowymi miejscami zatrudnienia pożegnało się choćby kilku prezenterów telewizyjnych wiadomości. W 2014 roku wprowadzono z kolei prawo przewidujące karę więzienia za współpracę dziennikarzy z udzielającymi im informacji urzędnikami rządowymi.

Krytycy japońskich konserwatystów zwracają uwagę na wpływy partii w całej administracji państwowej. Po ponad sześciu dekadach dominacji LDP nie powinno dziwić, że ugrupowanie silnie oddziałuje na urzędników. Opozycja ma z tego powodu zawężone pole manewru, ponieważ rządzący zaprzęgają całą machinę państwową do swoich własnych kampanii wyborczych. Czynią to zresztą całkiem legalnie na mocy prawa z 2014 roku, które znacząco zwiększyło kontrolę polityków nad służbą cywilną.

Plany nowego rządu są jak widać ambitne, ale pojawia się pytanie czy ktokolwiek będzie jeszcze w stanie patrzeć na ręce rządzącym konserwatystom? Zwłaszcza, że do swojej propagandy przeciwko opozycji wykorzystują oni strach przed rosnącą asertywnością Chińskiej Republiki Ludowej, w tym również przed skutkami ich rywalizacji ze Stanami Zjednoczonymi. Wydaje się jednak, że to właśnie kwestie związane z polityką zagraniczną i obronnością przesądziły o kolejnej kadencji dla LDP.

Marcin Ursyński

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply