Impas w Izraelu trwa

Drugie w tym roku przedterminowe wybory parlamentarne w Izraelu miały pomóc w wyłonieniu nowej koalicji rządowej, ale najprawdopodobniej po raz kolejny mieszkańców Izraela czeka kilka tygodni żmudnych negocjacji. Na razie wiadomo jedynie, że dotychczasowa strategia premiera Benjamina Netanjahu przynosi skutek odwrotny od zamierzonego.

Warto bowiem przypomnieć, iż kwietniowe wybory parlamentarne w Izraelu również miały przedterminowy charakter. Koalicja skupiona wokół Netanjahu rozpadła się bowiem z powodu poważnych różnic pomiędzy tworzącymi ją ugrupowaniami, czyli konfliktu pomiędzy ortodoksyjnymi Żydami a partią Nasz Dom Izrael, reprezentującą interesy imigrantów z dawnego Związku Radzieckiego. We wtorek obywatele Izraela poszli ponownie do urn, ponieważ w maju Kneset podjął decyzję o samorozwiązaniu, aby w ten sposób nie dopuścić do desygnowania na nowego premiera lidera opozycji Benny’ego Ganca, który odsunąłby Netanjahu od władzy.

Rządzący Likud liczył, że dzięki kolejnej kampanii wyborczej uda mu się zmobilizować elektorat swój, a także swoich wiernych sojuszników reprezentujących wspomnianych ortodoksów oraz izraelską skrajną prawicę. Według wstępnych wyników sztuka ta jednak się nie udała i partia Netanjahu w porównaniu do kwietniowych wyborów straciła siedem mandatów. Tym samym Likud ma jednego parlamentarzystę mniej od koalicji „Biało-Niebieskich” skupionej wokół Ganca, zaś największymi wygranymi wyborów są Nasz Dom Izrael (zyskał cztery mandaty) oraz arabska Zjednoczona Lista (trzy mandaty więcej i najlepszy wynik w historii).

Oblężona twierdza

Kolejna kampania Likudu zasadniczo nie różniła się od tej prowadzonej przed kwietniowymi wyborami. Netanjahu w swojej retoryce podkreślał, że to właśnie on jest gwarantem zachowania żydowskiego charakteru Izraela, a przede wszystkim bezpieczeństwa całego narodu. To jest z kolei możliwe między innymi dzięki rozlicznym kontaktom zagranicznym szefa izraelskiego rządu, który nie tylko chętnie eksponował swoją przyjaźń z amerykańskim prezydentem Donaldem Trumpem, lecz dodatkowo wskazywał na bliskie więzi łączące Izrael z Rosją i Indiami. Trump otwarcie wsparł zresztą Netanjahu mówiąc o możliwości zawarcia traktatu o wzajemnej obronie, choć jednocześnie Stany Zjednoczone nie odniosły się entuzjastycznie do zapowiedzi lidera Likudu dotyczących aneksji Doliny Jordanu.

Oczywiście nacjonalistyczna kampania izraelskiej prawicy nie byłaby możliwa bez wskazania wewnętrznych i zewnętrznych wrogów. Do tych pierwszych zaliczone zostały ugrupowania proponujące nowe negocjacje z Palestyńczykami (w tym „Niebiesko-Biali” Ganca), a także arabska Zjednoczona Lista. Do drugich zakwalifikowano oczywiście Iran i jego regionalnych sojuszników, dlatego tuż przed wyborami nasiliły się ataki izraelskiego lotnictwa na wrogie cele w sąsiedniej Syrii.

Podobnie jak przed kwietniowymi wyborami, tak i teraz machina propagandowa Likudu wskazując „piątą kolumnę” wewnątrz kraju skupiła się na wspomnianej koalicji arabskich ugrupowań. Z tego powodu po raz kolejny jego działacze instalowali kamery w lokalach wyborczych, które znajdują się na terenach zdominowanych przez arabskich obywateli Izraela. W ten sposób wybory miały zostać zabezpieczone przed ich ewentualnym sfałszowaniem, chociaż Netanjahu do dzisiaj nie przedstawił żadnych dowodów na poparcie swoich tez dotyczących manipulowania wynikami na terenach zamieszkiwanych przez Arabów.

Strategia porażki

Na kilka godzin przed zamknięciem lokali wyborczych, Netanjahu starał się po raz kolejny zmobilizować prawicowy elektorat. Na dworcu autobusowym w Jerozolimie przekonywał swoich zwolenników, że muszą oni tłumnie stawić się na głosowaniu, ponieważ w przeciwnym razie arabski komitet „może otrzymać nawet 15 mandatów”. Lider Likudu dodawał, że Arabowie są stale mobilizowani przez władze Autonomii Palestyńskiej, które mają wprost wzywać ich do poparcia Zjednoczonej Listy w celu odsunięcia go od władzy.

Kampania wymierzona w arabską „piątą kolumnę” przyniosła ostatecznie rezultat odwrotny od oczekiwanego. Arabscy obywatele Izraela tłumnie stawili się w lokalach wyborczych, zaś Zjednoczona Lista najprawdopodobniej będzie reprezentowana w nowym składzie Knesetu przez 13 parlamentarzystów, a więc o trzech więcej niż po kwietniowych wyborach. Wprost o porażce strategii związanej z instalowaniem kamer w lokalach wyborczych mówi poseł Miki Zohar, będący jednym z najbliższych współpracowników Netanjahu.

Z jednej strony nie udała się demobilizacja arabskich wyborców, zaś z drugiej mobilizacja imigrantów z dawnego Związku Radzieckiego. Netanjahu poprzez liczne wizyty w Moskwie, a także zapowiedź budowy pomnika Armii Czerwonej w Jerozolimie, chciał przeciągnąć na swoją stronę rosyjskojęzyczny elektorat, lecz ostatecznie reprezentujący go Nasz Dom Izrael uzyskał więcej mandatów do Knesetu niż przed pięcioma miesiącami. Z pewnością wpływ na niepowodzenie tej strategii miały fakt, że wyborcy partii Avigdora Liebermana co prawda sytuują się na prawicy, ale jednocześnie są mocno zsekularyzowani i odstrasza ich mariaż Likudu z ortodoksami.

Czas na jedność?

Wzrost poparcia dla partii Liebermana spowodował, że stał się on obecnie głównym rozgrywającym na izraelskiej scenie politycznej, bo to właśnie od niego najprawdopodobniej zależeć będzie utworzenie nowego rządu. Szef Naszego Domu Izrael niedługo po ogłoszeniu pierwszych wstępnych wyników wyborów zapowiedział, iż jest gotów rozmawiać z każdym poza ugrupowaniami ortodoksyjnymi i arabskimi, ale pod warunkiem spełnienia kilku postulatów kluczowych dla jego ugrupowania.

Co prawda Lieberman nie nazywa ortodoksów swoimi wrogami, lecz trudno nie zauważyć, że utworzenie rządu bez partii religijnych oznaczałoby przejęcie władzy przez Ganca. Sam były szef sztabu izraelskiej armii jest z kolei zwolennikiem koalicji jedności narodowej, w której znalazłyby się zarówno jego „Biało-Niebiescy”, jak i Nasz Dom Izrael oraz Likud. To najprawdopodobniej oznaczałoby jednak konieczność odsunięcia Netanjahu od kierowania Likudem, ponieważ sam premier nie wydaje się być zainteresowany podobnym scenariuszem.

W chwili obecnej trudno wyobrazić sobie, aby Netanjahu mógł przestać kierować swoją partią, dlatego Ganc mógłby także porozumieć się z izraelską lewicą oraz listą arabską, co jednak znacznie utrudniałoby możliwość porozumienia z Liebermanem. Sam lider Likudu stara się zresztą nie dopuścić do takiego scenariusza, stąd miał on wystosować już propozycję rozmów do Partii Pracy. Lewicowcy twierdzą jednak, że ich nadrzędnym celem jest odsunięcie Netanjahu od władzy.

Izraelskie media w chwili obecnej zajmują się więc snuciem ewentualnych powyborczych scenariuszy, proponując niekiedy zawarcie absurdalnych sojuszy. Wiele wskazuje więc na to, że czeka nas kolejnych kilka tygodni negocjacji, które nie muszą oznaczać końca politycznego impasu w Izraelu.

Marcin Ursyński

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply