Hiszpanom można zazdrościć piłkarskiego kryzysu

Hiszpański futbol w ostatnich miesiącach nie ma dobrej prasy. Po okresie triumfów symbolizowanych przez trzy wygrane Ligi Mistrzów pod rząd przez Real Madryt, nawet tamtejsze kluby pogrążyły się w apatii. Reprezentacja Hiszpanii wciąż jest zaś jedną wielką niewiadomą, choć i tak jest zdecydowanym faworytem w starciu z Polską.

Pozornie Hiszpanie nie mają żadnych powodów do niepokoju. Reprezentacja co prawda w październiku ubiegłego roku przegrała 0:1 wyjazdowe spotkanie z Ukrainą, ale dwa miesiące później rozgromiła 6:0 Niemców. Na razie Hiszpanie pewnie zmierzają do uzyskania kwalifikacji na przyszłoroczne mistrzostwa świata w Katarze, po trzech marcowych meczach przodując w swojej grupie.

Wszystko na papierze się więc zgadza, gorzej jednak z samą postawą na boisku. Zespół prowadzony przez Luisa Enrique w marcu na własnym boisku tylko zremisował 1:1 z Grecją i miał poważne problemy z przebiciem dobrze zorganizowanej obrony przeciwnika. W spotkaniu ze znajdującą się na peryferiach poważnej piłki Gruzją, Hiszpania zapewniła sobie zwycięstwo dopiero w doliczonym czasie gry. Najlepszy mecz w tym roku zagrali natomiast ze słabiutkim Kosowem, pokonując je 3:1.

Niewiele dobrego można powiedzieć o Hiszpanii po jej czerwcowych spotkaniach.  Z powodu koronawirusa w towarzyskim meczu z Litwą wystąpiła tak naprawdę reprezentacja olimpijska, natomiast sparing z Portugalią był festiwalem nieskuteczności podopiecznych Enrique. Pierwszy mecz EURO ze Szwecją potwierdził zresztą problemy Hiszpanów z ofensywą. Co prawda napierali oni na Szwedów praktycznie przez cały mecz, tym niemniej to rywale mieli najlepszą okazję do strzelenia bramki.

Wybór duży, ale mały

Fani „La Roya” mogą pocieszać się, że kadra ma problemy czysto sportowe, które zespół tej klasy jest w stanie w końcu przezwyciężyć. Dużo gorzej wyglądała wszak sytuacja Hiszpanów przed ostatnim wielkim turniejem. W przededniu mistrzostw świata w Rosji przed trzema laty zwolniony został ówczesny selekcjoner Julen Lopetegui, a zastąpił go Fernando Hierro. Były świetny piłkarz nie był jednak równie dobrym szkoleniowcem, dlatego Hiszpanie zakończyli przygodę z Mundialem po porażce z gospodarzami turnieju w 1/8 finału.

Stało się wówczas jasne, że Hierro nie będzie dłużej prowadził hiszpańskiej kadry. Zastąpił go wspomniany Enrique, który nie tylko był piłkarzem dużego formatu, lecz miał już także spore doświadczenie trenerskie. Szybko okazało się, że przed szkoleniowcem stoi tak naprawdę trudne zadanie. Co prawda Hiszpania dalej świetnie szkoli piłkarzy, tym niemniej trudno znaleźć jedenastkę mogącą realnie walczyć o najwyższe cele. Tymczasem w przypadku takiej futbolowej potęgi liczą się jedynie medale.

Według hiszpańskich mediów w kręgu zainteresowania Enrique w ostatnich miesiącach znalazło się blisko 200 zawodników. Kłopot bogactwa? Tylko pozornie. Hiszpański selekcjoner obserwował tak szerokie spektrum zawodników, bo paradoksalnie… nie miał w kim wybierać. Wystarczy spojrzeć w tym kontekście chociażby na atak. W meczu ze Szwecją od pierwszej minuty wybiegł Rodrigo z Leeds United, a w trakcie meczu zmienił go Alvaro Morata z Juventusu Turyn. Ten drugi został wygwizdany przez hiszpańskich fanów, którzy zarzucają mu rażącą nieskuteczność w meczach kadry.

Innym poważnym problemem „La Roya” jest brak liderów. Xavi, Andrés Iniesta, David Villa, Gerard Piqué, Fernando Torres czy Iker Casillas – hiszpańscy kibice z łezką w oku mogą wspominać wspaniałe pokolenie piłkarzy, którzy byli przywódcami na boisku i poza nim. Teraz taką funkcję mógłby pełnić jedynie Sergio Ramos, jednak obrońca Realu Madryt po słabym sezonie ostatecznie nie pojechał na EURO. Liderem miał zostać pomocnik Thiago Alcântara, jednak jak na razie pod tym względem nie spełnia pokładanych w nim nadziei.

Futbol poszedł do przodu

Hiszpania może oczywiście przeżywać kryzys, ale i tak będzie zawsze punktem odniesienia dla całej światowej piłki. To tam narodziły się dziesiątki gwiazd futbolu, a tamtejsze kluby zdobyły najwięcej międzynarodowych trofeów. W Hiszpanii kilkanaście lat temu powstał również zupełnie nowy styl gry. Słynna już „tiki-taka” najpierw została wprowadzona w narodowej reprezentacji, natomiast później przyjęły ją hiszpańskie zespoły klubowe na czele z FC Barceloną.

Zobacz także: Polska i Hiszpania podpisały porozumienie o współpracy przy CPK

„Tiki-taka” charakteryzuje się krótkimi i licznymi podaniami pomiędzy zawodnikami, aby zespół jak najdłużej utrzymywał się przy piłce. W założeniu ma ona również zmęczyć rywali. Przy dużej liczbie podań możliwe jest bowiem uśpienie ich czujności i przeprowadzenie decydującej akcji w najmniej oczekiwanym momencie. Warto zresztą podkreślić, że „tiki-taka” w pełni wykorzystywała największe atuty Hiszpanów, a więc ich świetne wyszkolenie techniczne.

Problem w tym, że współczesny futbol cały czas się zmienia. Taktyka popularna kilka lat temu może być obecnie całkowicie przestarzała i nieatrakcyjna zwłaszcza dla najlepszych zespołów świata. Hiszpanie mogli więc wygrywać dzięki niej EURO w 2008 i 2012 roku, a także mistrzostwo świata w 2010 roku, tym niemniej w futbolu od ich sukcesów minęły lata świetlna. „Tiki-taka” nie zawsze była zresztą pozytywnie odbierana w samej Hiszpanii, ponieważ miała być nużąca dla widzów.

Już podczas Mundialu w Rosji było widać, że „tiki-taka” staje się obciążeniem dla „La Roya”, a nie tajną bronią hiszpańskiej drużyny. Co z tego, że we wspomnianym meczu 1/8 finału mistrzostw świata z Rosją miała ona 78 proc. posiadania piłki, skoro nie była w stanie sforsować dobrze dysponowanej rosyjskiej defensywy? W światowej piłce liczą się obecnie solidna obrona oraz kreatywni gracze w ofensywie, nie zaś wymiana licznych podań w zwolnionym tempie.

Potem przyjdzie liga…

Hiszpańscy kibice nie spodziewają się na tych mistrzostwach fajerwerków. Po meczu ze Szwecją ich oczekiwania z pewnością nie wzrosły. Dla tamtejszej kadry awans do fazy pucharowej jest obowiązkiem, jednak nikt na Półwyspie Iberyjskim nie będzie zdziwiony, jeśli reprezentacja potknie się w niej już na pierwszej przeszkodzie.

Problem w tym, że po turnieju Hiszpanie wrócą do swojej szarej klubowej rzeczywistości. Miniony sezon był bowiem słaby w wykonaniu tamtejszych klubów. Wprawdzie Villarreal CF zwyciężyło w Lidze Europy, ale w Lidze Mistrzów hiszpańskie zespoły poniosły klęskę. FC Barcelona, Sevilla FC i Atletico Madryt poległy już w pierwszej rundzie fazy pucharowej tych rozgrywek, z kolei Real w półfinale nie miał szans z Chelsea Londyn. Po trzech tytułach z rzędu zdobytych przez „Królewskich” zostały więc tylko wspomnienia.

Na razie nie widać możliwości wyjścia z kryzysu. Zwłaszcza, że największe kluby mają coraz większe kłopoty finansowe. Real i Barcelona przez lata żyły ponad stan, co widać zwłaszcza po słynnej „Barcy”. Klub ma kłopot ze spłatą dotychczasowych długów, dlatego trudno mu pozyskiwać wartościowych piłkarzy, których oczekiwaliby liczni fani Barcelony.

Hiszpanie mają więc o czym myśleć, choć nie można jednocześnie snuć katastroficznych wizji. Nie są wszak pierwszą czołową futbolową nacją, która przeżywa dużo słabszy okres. Najgorszy jest jednak fakt, że mimo swoich problemów Hiszpanie dalej reprezentują poziom nieosiągalny dla polskiego futbolu…

Marcin Ursyński

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply