Granice polskiego populizmu

Zwrot w karierze Pawła Kukiza, który z herolda nowej anytpartyjnej (anty)polityki stał się kandydatem komitetu najstarszej partii w Polsce ukazuje ograniczenia populizmu osadzonego w polskiej kulturze politycznej.

Słowo populizm zdążyło zrobić sporą karierę w debacie publicznej w państwach Unii Europejskiej i USA. To ulubione słowo-wytrych stosowane przez liberalne elity by zdezawuować swoich krytyków, tak z prawa jak i z lewa. Czy zatem populizm jest ich wymysłem? Nie, jest kolejną specyficzną reakcją narodów na alienację wspomnianych elit, ich oderwanie się od pojęć i interesów mas społecznych. Z tego względu trudno populizm generalnie potępić komuś, kto uważa się za demokratę. Populizm zakłada bowiem, że państwo powinno być rządzące nie tylko dla ludu ale i przez lud, że prości ludzie mają prawo i kompetencje do współrządzić państwem, że nie jest to domena zastrzeżona wyłącznie dla technokratów. Stąd populizm skłonny jest szukać nowych instytucjonalnych mechanizmów wzmacniających ludowładztwo.

Kukiz nie chce startować z JOW

To właśnie pod hasłem przywrócenia pełni władzy prostym obywatelom przeszedł ze sceny muzycznej na polityczną Paweł Kukiz. Rockman sam był figurą wręcz emblematyczną dla pojęcia populizmu. Na początku swojej kariery prezentował się on jako tymczasowym delegat ludu mający kilkoma ruchami zdemontować oligarchię by powrócić do dawania koncertów. Kukiz zidentyfikował oligarchię z obecnym systemem partyjnym. Od tego łatwo już można było dojść do wniosku, że Polskę można zmienić na lepsze za pomocą kilku cudownych środków.

Paweł Kukiz przez lata prezentował zrealizowanie kilku jednostkowych postulatów jako wyznacznik swojej politycznej misji. Władzę zwrócić miała ludowi ordynacja wyborcza zakładająca Jednomandatowe Okręgi Wyborcze, likwidacja państwowych subwencji dla partii politycznych, obligatoryjne referenda po złożeniu przez grupę inicjatywną obywateli określonej liczby podpisów poparcia. Potem Kukiz dodał do tego jeszcze możliwość odwoływania parlamentarzystów w trakcie kadencji. Dowodem jałowości polityki w jego wydaniu jest nawet nie tyle niemożność zamienia tych postulatów w obowiązujące prawo, wszak elektorat nie poparł, ani w czasie wyborów, ani w czasie referendum w 2015 r., a zabrakło też politycznych partnerów do ich przeforsowania. Jeszcze bardziej uderzające jest to, że sam Kukiz nie realizował ducha żadnego z tych postulatów w czasie działalności swojej własnej, także kierując własnym ruchem politycznym.

Ogłaszając swój start z list Polskiego Stronnictwa Ludowego, Kukiz z rozbrajającą szczerością przyznał, że w przeciwnym razie nie miałby w ogóle szans na start i musiałby zakończyć swoją polityczną karierę. Nie jest to prawdą. Rockman mógł spróbować szans w wyborach do Senatu, którego członkowie wybierani są przecież w JOW. Oczywiście wbrew swojej nazwie, izba wyższa parlamentu odgrywa w systemie rządzenia rolę mniejszą niż Sejm, nie pozostaje jednak bez wpływu na proces tworzenia prawa. Nie musi też oznaczać politycznej emerytury czego dowodzi kariera Donalda Tuska, który w latach 1997-2001 pozostawał wicemarszałkiem Senatu właśnie. Kukiz nie wybrał Senatu prawdopodobnie dlatego, iż po latach praktycznego funkcjonowania w polityce zdał już sobie sprawę z tego, czego nie chce uświadomić swoim zwolennikom. Jak wskazują przykłady z wielu krajów JOW sprzyja najczęściej głównym siłom politycznym, już okopanym w systemie politycznym. Nieprzypadkowo Wołodymyr Zełenski dążąc do ograniczenia wpływów większości oligarchów nosi się z zamiarem wyeliminowania JOW z ukraińskiej ordynacji wyborczej. Skutki działania JOW potwierdza zresztą skład naszego Senatu, w którym na stu członków mamy 8 nie należących do PiS lub PO senatorów.

Nieformalna władza absolutna

Startując do Senatu Paweł Kukiz nawet w przypadku wyborczego sukcesu zostałby więc coraz słabiej słyszalnym politycznym solistą. Stałoby się tak przez JOW ale też przez niechęć polityka do zinstytucjonalizowania swojego ruchu. Gdy na sierpniowej konferencji prasowej z Władysławem Kosiniakiem-Kamyszem Kukiz ogłaszał swój start z list jego partii, przyznał, że nie byłby w stanie zebrać podpisów pod listami poparcia niezbędnymi dla rejestracji list kandydatów, co oczywiście stało się wygodnym pretekstem do kolejnej, rytualnej już krytyki „partiokracji”. Można jednak uznać, że z ruchem Kukiza było znacznie gorzej. Nie tylko nie miał on rozbudowanych struktur terenowych by przeprowadzić w wyjątkowo krótkim jak na kalendarz wyborczy okresie tysięcy podpisów. Muzyk prawdopodobnie nie byłby w stanie ułożyć list kandydatów mniej przypadkowych niż ci, którym utorował drogę do Sejmu w 2015 r. A przecież z 42 ludzi jakich Kukiz wprowadził do Sejmu dziś pozostało mu w klubie parlamentarnym tylko, poza nim samym, 15 osób.

Trudno ocenić wynik takiego przywództwa politycznego inaczej niż jako katastrofalny. Wszak główną zaletą polityka, szczególnie demokratycznego, powinna być dobra ręka w dobieraniu sobie współpracowników. A przecież w związku pryncypialną niechęcią do formalizacji ruchu klub parlamentarny miał być właśnie ową, w przekonaniu Kukiza, arcydemokratyczną formułą działania. Pomysł ten okazał się jednak utopijny. Po raz kolejny objawiła się oczywista prawidłowość, że nie sposób robić polityki bez jakiejś sformalizowanej, stabilnej i zhierarchizowanej struktury, widoczna od czasu gdy Sumerowie założyli pierwsze miasta-państwa w IV tysiącleciu przed naszą erą.

Wydaje się zresztą, że w upartym quasi-anarchizmie Kukiza coraz mniej było pryncypializmu ideowego, a coraz więcej mało konstruktywnego sposobu na podtrzymywanie swojej pozycji politycznej. Każda oficjalna struktura, nawet taka, której przewodzi najbardziej charyzmatyczny i sprawny politycznie lider, zakłada konkretne formalne uprawnienia dla osób zajmujących w niej takie czy inne formalne stanowiska. Uprawnienia z którymi każdy lider musi się liczyć. Dlatego nawet Jarosław Kaczyński musi bardzo starannie dobierać kandydatów do Komitetu Politycznego swojej partii czy na ministrów rządu przez nią tworzonego. Ludzie ci, kim by nie byli, mają określone możliwości działania wyznaczane przepisami prawa czy partyjnego statutu. Paweł Kukiz nigdy nie miał takich problemów. Sam zdecydował, że właściwie nie musiał niczego obsadzać. W warunkach medialnej postpolityki Kukiz, korzystając ze swojej pozaformalnego autorytetu tyleż ekspresyjnego co samozwańczego trybuna ludowego oraz pozycji założyciela ruchu, któremu dał własne nazwisko, mógł śmiało sparafrazować dewizę Ludwika XIV – ruch polityczny to ja. Skoro ruch nie miał walnych zgromadzeń, rad politycznych, zarządów, komitetów, stanowiskiem ruchu w odbiorze społecznym w każdej sprawie stawało się każdorazowo to co powiedział lider. Takiej pozycji zewnątrz ruchu nie mógł podważyć nikt, wszak nie można zawiązać wewnętrznej opozycji i obalić ze stanowiska kogoś, czyj wpływ i pozycja nie wynika z żadnej formalnej roli. Paweł Kukiz miał w swoim ruchu coraz bardziej wirtualnym, ale przecież odciskającym wpływ na scenie politycznej, władzę bardziej absolutną niż wspomniany prezes PiS we własnej partii. Granice tej władzy wyznaczyły jednak wybory wymagające istnienia kompetentnych kadr uszeregowanych w efektywną strukturę. Jednak wpływ wirtualnego ruchu był bardzo znaczący. Ruch Kukiz’15, którego lider nieustannie żonglował pojęciem „antysystemowości”, skutecznie zablokował powstanie na scenie politycznej relewantnej partii radykalnie kontestującej tę wspólną platformę polityczną POPiS-u jaką stanowi chociażby ich niemal identyczne stanowisko w kwestiach polityki zagranicznej, mającej wszak dalekosiężne skutki dla obecnego i przyszłych pokoleń Polaków. To właśnie dzięki Pawłowi Kukizowi na polskiej scenie politycznej nie funkcjonuje żadna siła polityczna kwestionująca realnie te formy podległości politycznej i eksploatacji ekonomicznej politycznej w jakie Polska uwikłała się wobec USA.

Bez idei i zasobów

Oczywiście każda struktura polityczna musi dysponować materialnymi zasobami i ideową legitymacją. Materialnych zasobów Kukiz nie miał, bo równie pryncypialnie odrzucił opcję korzystania z subwencji. Nie mógł przy tym zmienić tego, że jedyną alternatywą dla nich są datki obywateli. A w społeczeństwie ciągle stosunkowo tak biednym jak polskie oraz posiadającym bardzo niski poziom zaufania i skłonności do aktywności społecznej, alternatywa ta sprowadza się do polegania na zasileniu finansowym od tych, którzy pieniędzy mają najwięcej, czyli od pookrągłostołowej elity. Tej samej z którą Kukiz obiecywał przez lata walczyć w imieniu „szarego człowieka”.

Ruch Kukiza nie miał też żadnej poważnej legitymacji ideowej. Nie był ani konserwatywny, ani liberalny, ani socjalny. Nie był ani nacjonalistyczny, ani kosmopolityczny. Nie był ani antyunijny, ani prounijny. A właściwie okresowo i po trochę ruch Kukiz‘15 bywał właśnie wszelaki, w zależności od wypowiedzi swojego założyciela do kamer i zupełnej niekoherentności szeregów klubu parlamentarnego, będącego jego autorskim składem. Który to skład już od początku kadencji zaczął się rozchodzić do innych, lepiej zorganizowanych drużyn.

Nawet w warunkach współczesnej postpolityki tego rodzaju menażeria łączona tylko przez kilka pragmatycznych postulatów na dłuższą metę nie może funkcjonować. Każdy program i podmiot polityczny potrzebują jakiejś metapolitycznej, ideowej podstawy lub chociaż jej namiastki. Prawdziwa polityka, o ile ma być realizacją interesu narodowego, społecznego, racji stanu, jakkolwiek inaczej definiowanego dobra wspólnego, wymaga uznania jakiegoś modelu podmiotu, któremu chcemy służyć i zajęcia stanowiska moralnego, określającego to co uznajemy za dobro dla tegoż uznanego podmiotu społecznego. Nie sposób zatem uniknąć w poważnej polityce odwołania do świata wartości. Nawet w tak wydawałoby się wymiernej kwestii jak system podatkowy czy pomocy socjalnej dokonujemy w gruncie rzeczy ideowego wyboru czy ważniejsza w danej sytuacji jest indywidualistycznie rozumiana wolność czy solidarność i spójność społeczna. Co bardziej cyniczni politycy, poszukując poparcia, wpisują każdą swoją decyzję właśnie w tego rodzaju narrację. Bez względu na być może cyniczne motywy polityków, tworzenie szerszej koncepcji czy tylko narracji odgrywa pozytywną rolę, integrując pewną grupę społeczną, pomagając obywatelom odnajdywać punkty styczne z innymi, pomagając im hierarchizować swoje własne preferencje w poszczególnych sprawach i zdawać sobie sprawę ze społecznych konsekwencji działań politycznych. Czysty pragmatyzm jest w gruncie rzeczy zaproszeniem do cynizmu i gdy pamięta się nagranie przechwałek Pawła Kukiza jak to wyciął narodowców z własnego ruchu i, jak mu się zdawało, ze sceny politycznej, nie sposób nie usłyszeć na nim właśnie cynicznej nuty.

Paweł Kukiz – populista, przekonał się, że zmiana polityczna wymaga doświadczenia, partii, czasu i pieniędzy. Przekonał się jakie są granice populizmu. Na tych granicach kończy się też jego rola jako lidera politycznego. Mając nadzieję na pozostanie politykiem Kukiz musi teraz ufać w zdolności sztabu wyborczego PSL. Nawet jednak w przypadku zdobycia mandatu będzie on już nie samozwańczym rzecznikiem obywatelskim lecz jednym z posłów najstarszej partii III RP, która najdłużej w jej historii pozostawała partią (wpół)rządzącą i którą sam Kukiz ukazywał niegdyś jako wzorzec „partiokracji”, którą miał zwalczać. Zatem jeśli będzie chciał wrócić do poważniejszej roli politycznej będzie musiał zmienić swój modus operandi.

Populizm sarmacki

Podsumowując fenomen ruchu Pawła Kukiza nie sposób oprzeć się wrażeniu, że jest on fenomenem bardzo polskim, bardzo odpowiadającym stanowi atomizacji społecznej w Polsce, ale też aspołecznemu archetypowi polskiego habitusu. W artykule o francuskich żółtych kamizelkach konfrontowałem umiejętność oddolnego masowego działania politycznego Francuzów, wspólnego definiowania swoich interesów i wspólnej walki o ich realizację z niezdolnością Polaków do zbiorowych działań politycznych, wybieraniem przez nich indywidualnych strategii przetrwania, przykrywanych patetyczną frazeologią i pustymi politycznie gestami symbolicznymi. Odpowiada to badaniom socjologicznym wskazującym na bardzo wysoki poziom nieufności Polaków do swoich współobywateli, bardzo niskie zaangażowanie w organizacje społeczne, działające non-profit stowarzyszenia czy fundacje, dużej roli emocji w kształtowaniu postaw politycznych.

Polskie społeczeństwo dziedziczy bagaż rozwoju kultury społecznej i politycznej utwierdzający anarchiczne postawy. Nieliczna warstwa obywateli, a w rzeczywistości właścicieli I Rzeczpospolitej traktowała ją niczym swoją spółkę zbożową z ograniczoną odpowiedzialnością. Jak napisał Roman Dmowski „w społeczeństwie szlacheckim w Polsce wzajemne uzależnienie jednostek było niesłychanie słabe, tak słabe, że nie było to w całym tego słowa znaczeniu społeczeństwo […] społeczeństwo szlacheckie znakomicie izolowało się od reszty narodu”. Dmowski uznaje, że patriotyzmem dawnych szlacheckich „sarmatów” była tylko „negacja obcego panowania” a nie „pozytywna postawa do własnego kraju czy narodu. Mieściła się w nim i tęsknota za dawnym przywilejem i dawną anarchią i potrzebą wolności osobistej”. Dlatego właśnie Rzeczpospolita szlachecka nie była nawet państwem we współczesnym tego słowa znaczeniu lecz swoistą konfederacją powiatów, w której w pewnym momencie rządził już nawet nie Sejm, lecz poszczególne sejmiki ziemskie zaprzysięgające wybieranych przez siebie posłów na uchwalane przez siebie instrukcje i roszczące sobie prawo do zatwierdzania uchwał Sejmu. W ten sposób poseł stawał się reprezentantem partykularnego interesu swojej okolicy, nie Rzeczy Wspólnej wszystkich obywateli. Propozycje Pawła Kukiza by wprowadzić możliwość odwoływania posła przez wyborców w jego okręgu to właściwie próba wprowadzenie tego rodzaju mandatu imperatywnego jaki zgubił I Rzeczpospolitą. I cały jego ruch przypominał ową konfederacyjną polityczność dawnych „sarmatów”, którzy nie mogąc zbudować normalnych instytucji w ostateczności zwoływali swoje pospolite ruszenia i rokosze, tłumnym protestem, choć często bez długofalowej agendy, próbujące rozwiązać piętrzące się problemy kilkoma pociągnięciami szabel. Konfederacje i rokosze zwykle miały wyłącznie negatywne postulaty, wyeliminowania takiego czy innego nadużycia władzy lub odparcia wroga. Polacy w dużej liczbie i dziś pozostają sarmatami izolującymi się w opłotkach swoich prywatnych spraw, tak długo aż dysfunkcje publicznych instytucji, zły stan gospodarki czy zagrożenie bezpieczeństwa narodowego nie zaczynają godzić w ich najbardziej osobisty interes.

Zobacz także: PiS w podwójnej pułapce własnej polityki zagranicznej

Nie dotyczy to zresztą tylko zwolenników upolitycznionego rockmena. Podobnym fenomenem okazał się stworzony przez narodowców Marsz Niepodległości. Początkowo imponował masą zgromadzonych ludzi i sprawnością techniczną jego organizatorów. Jednak narodowcy nie okazali się zdolni do uczynienia z niego mechanizmu promocji swoich idei czy agendy politycznej. Zamiast tego Marsz był przez lata areną albo gwałtownych protestów przeciw władzy albo najbardziej ogólnikową patriotyczną akademią. Partia Ruch Narodowy, która jest wszak dzieckiem Marszu, której tworzenie ogłoszono 11 listopada 2012 r., pozostała marginalną siłą nie potrafiącą samodzielnie dobić 2 proc. poparcia społecznego, a dziś rozpuszczającą się w szeregach Konfederacji, całkowicie zdominowanej przez idee konserwatynych-liberałów. Z Marszu Niepodległości nie wyszły wzmocnione nawet Młodzież Wszechpolska czy Obóz Narodowo-Radykalne, które są jego pomysłodawcami i głównymi organizatorami. Gdy narastała rzekomo „narodowa fala” wśród młodzieży, płynący z nią nie zasilali szeregów tych działających od lat, mających swoje doświadczenia i osiągnięcia zdyscyplinowanych organizacji o wyrazistej idei przewodniej. Zamiast tego jak grzyby po deszczu w całym kraju zaczęły wyrastać nieformalne inicjatywy z przymiotnikiem „narodowy” w nazwie, czasem o tak mimowolnie ironicznych nazwach jak Narodowy Knurów czy Narodowe Pionki. Ich działalności szybko sprowadziła się do pielęgnowania pamięci o lokalnej historii, organizowania marszów ku czci „żołnierzy wyklętych” czy kolejnych wyjazdów na Marsze Niepodległości. Nie nabrała ona żadnego politycznego charakteru. Cała „narodowa fala” utknęła więc gdzieś między rokoszem a patriotyczną akademią nie wpływając w żaden istotny sposób na polskie społeczeństwo i polską politykę. Podobnie jak Paweł Kukiz.

Karol Kaźmierczak

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply