Dekada Orbána

Dokładnie dziesięć lat temu węgierski Fidesz odniósł miażdżące zwycięstwo w wyborach parlamentarnych na Węgrzech. Dla jednych miniona dekada była pasmem gospodarczych sukcesów oraz czasem swoistego odrodzenia narodowego. Dla drugich rządy premiera Viktora Orbána oznaczają powstanie nowej oligarchii i dławienie swobód demokratycznych. Z całą pewnością można jednak ocenić, że nigdy o Węgrzech nie było dotąd równie głośno.

Scena polityczna na Węgrzech od wyborów z 2010 roku nie zmieniła się znacząco. Fidesz wciąż cieszy się największą popularnością, bez problemu dystansując swoich opozycyjnych rywali. Jednocześnie poza samym szefem rządu o obliczu partii decyduje jednak młodsza generacja jej polityków. Druga w tamtych wyborach Węgierska Partia Socjalistyczna (MSZP) jest cieniem swojej dawnej potęgi, a o jej ówczesnym liderze Attili Mesterházym mało kto już pamięta. Jobbik ewoluował z partii radykalnie nacjonalistycznej do centroprawicy niemal w zachodnim stylu. Druga ówczesna nowa siła, ekologiczno-liberalna Polityka Może Być Inna (LMP), powoli schodzi z węgierskiej sceny politycznej. Wciąż w polityce utrzymuje się z kolei Ferenc Gyurcsány, od 2011 roku stojący na czele swojej własnej centrolewicowej Koalicji Demokratycznej (DK).

Po socjalistach

Gyurcsány jest jedną z kluczowych postaci w tej historii. Fidesz wraz ze swoim sojusznikiem, czyli Chrześcijańsko-Demokratyczną Partią Ludową (KDNP), oczywiście jeszcze przed 2010 rokiem cieszył się olbrzymim poparciem. W wyborach parlamentarnych w 2006 roku dostał wszak najwięcej głosów, ale MSZP wraz z liberalnym Związkiem Wolnych Demokratów (SZDSZ) uzyskały największe poparcie w systemie jednomandatowych okręgów wyborczych. Sam Orbán po części był zresztą winny tej porażki, bo zdaniem komentatorów wypadał wyjątkowo blado na tle Gyurcsánya w przeprowadzonych z nim przedwyborczych debatach. Prawdziwa eksplozja popularności węgierskiej prawicy nastąpiła jednak pół roku po tamtym głosowaniu, gdy do mediów wyciekło nagranie przemówienia Gyurcsánya skierowanego do członków jego partii.

Ówczesny premier przyznawał w nim, że jego ugrupowanie kłamało na temat prawdziwego stanu węgierskiej gospodarki. Z tego też powodu miała ona wymagać gruntownych i bolesnych reform. Słowa lidera socjalistów zapoczątkowały trwające praktycznie przez kilka tygodni zamieszki. Do wyborów 2010 roku lewicowo-liberalna koalicja rządząca musiała więc mierzyć się z ostrą krytyką, a przede wszystkim obserwowała radykalny wzrost poparcia dla Fideszu i KDNP oraz Jobbiku. Sam Gyurcsány rok przed wyborami został odsunięty od władzy, a w praktyce technicznym szefem rządu został ekonomista Gordon Bajnai.

Orbán przed dziesięcioma laty cieszył się więc ogromnym poparciem Węgrów, stojąc jednocześnie przed niezwykle trudną misją. Lider Fideszu odziedziczył po rządach MSZP i SZDSZ pakiet pomocowy Banku Światowego i Międzynarodowego Funduszu Walutowego, który wymagał od Węgier poczynienia konkretnych reform. Polegały one głównie na cięciach wydatków i redukcji państwowej administracji, aby w ten sposób obniżyć deficyt finansów publicznych. Bezrobocie na Węgrzech sięgało wówczas 11,2 proc., a w 2009 roku cała gospodarka skurczyła się o blisko 6,3 proc. Kolejnym elementem spuścizny po rządach socjalistów i liberałów był ponad milion rodzin mających problem ze spłatą kredytów mieszkaniowych we frankach szwajcarskich.

Nieortodoksyjna polityka gospodarcza

Cięcia budżetowe miały nie tylko wpływ na pogorszenie się nastrojów społeczeństwa węgierskiego, lecz bezpośrednio przełożyły się na jego sytuację. W chwili przejęcia rządów przez Fidesz i KDNP blisko cztery miliony Węgrów żyło poniżej lub na granicy ubóstwa, co w dziesięciomilionowym społeczeństwie jest liczbą znaczącą. W kontekście tego faktu, a także wspomnianych statystyk dotyczących bezrobocia i kurczenia się PKB, obietnice prawicy z 2010 roku dotyczące stworzenia miliona miejsc pracy oraz pobudzenia przedsiębiorczości wydawały się niezwykle atrakcyjne.

Wpierw rządzący musieli jednak poradzić sobie z kredytami zaciągniętymi w międzynarodowych instytucjach. Właściwie od początku Orbán starał się renegocjować warunki pomocy zagranicznej, które zostały przyjęte przez jego poprzedników bez żadnego sprzeciwu. MFW było niechętne jakimkolwiek rozmowom, dlatego ostatecznie w 2013 roku Węgrom udało się spłacić pożyczkę w wysokości blisko 20 mld euro. Z tego powodu uroczyście zamknięto przedstawicielstwo funduszu w Budapeszcie. Dwa lata później MFW uznało zresztą politykę gospodarczą obecnej władzy za w pełni uzasadnioną.

Spłacenie długu nie byłoby jednak możliwe bez sporych wyrzeczeń ze strony węgierskiego społeczeństwa. Miały one miejsce nie tylko pod koniec rządów socjalistów, ale także w pierwszych latach dominacji Fideszu. Władze zwiększyły wówczas między innymi obciążenia podatkowe. Niektóre produkty na Węgrzech do dzisiaj są zresztą objęte maksymalną dopuszczalną przez Unię Europejską stawką podatku VAT, wynoszącą dokładnie 27 proc. (utrzymano wówczas stawkę na produkty żywnościowe wynoszącą i tak 18 proc.) Sześć lat temu wybuchły z kolei protesty przeciwko specjalnemu podatkowi internetowemu, z którego władze ostatecznie się wycofały.

Koszty kryzysu zostały przerzucone jednak nie tylko na zwykłych Węgrów. Prawica wprowadziła też specjalny podatek obrotowy od sklepów wielkopowierzchniowych czy od transakcji finansowych. To spowodowało oczywiście wściekły atak ze strony zachodnich mediów, a także Komisji Europejskiej. Warto przy tym podkreślić, że wprowadzone w 2012 roku podwyżki podatków miały na celu obronę przed unijnym mechanizmem, którym jest procedura nadmiernego deficytu. Węgry nie miały innego wyjścia, ponieważ agencje ratingowe obniżyły ocenę węgierskich obligacji do poziomu śmieciowego. Dodatkowo w tamtym czasie szalała rekordowa inflacja, wynosząca blisko 5 proc.

Reformy wprowadzone przez prawicowy gabinet odbywały się pod hasłem „nieortodoksyjnej gospodarki”. Jego twórcą jest György Matolcsy, na początku rządów Fideszu minister gospodarki narodowej, a od 2013 roku prezes Narodowego Banku Węgier. Jeśli chodzi o wskaźniki ekonomiczne działania węgierskich władz zakończyły się sukcesem. Dług publiczny w relacji do PKB spadł z 80,7 proc. w 2011 roku do 68,2 proc. w trzecim kwartale ubiegłego roku. Bezrobocie ze wspomnianego poziomu 11,2 proc. spadło do 3,4 proc. Pod koniec ubiegłego roku wzrost gospodarczy był z kolei najwyższy od 2004 roku i wyniósł 4,8 proc. Pod tym względem Węgry wysunęły się na prowadzenie spośród wszystkich państw UE.

Montownia Europy

Węgierska prawica odwołując się do uczuć patriotycznych zapowiadała przede wszystkim odrodzenie się węgierskiej przedsiębiorczości. Właśnie w tym celu obciążała podatkami obywateli oraz zagraniczne firmy, jednocześnie obniżając je dla węgierskich inwestorów. Przed trzema laty stawka podatku od osób fizycznych (PIT) została obniżona do 15 proc., z kolei od osób prawnych (CIT) do poziomu 9 proc. (wprowadzenie podatku liniowego oznaczało zlikwidowanie dwóch stawek: 10 i 19 proc.). Ponadto uproszczono procedury zakładania firm, stąd proces ten trwa średnio 7 dni roboczych.

Pozornie taka polityka rzeczywiście przynosi efekty. Świadczy o tym notowany przed epidemią koronawirusa wysoki wzrost gospodarczy, a także cały czas spadające bezrobocie. Nie można też zapominać o realnym wzroście płac na Węgrzech. Jeszcze w 2010 roku średnie wynagrodzenie na Węgrzech wynosiło równowartość około 2,4 tys. złotych, zaś obecnie jest to nieco ponad 5,2 tys. złotych, przy często nieco wyższych cenach niż polskie. Od 1 stycznia bieżącego roku wzrosła ponadto płaca minimalna. Obecnie wynosi ona równowartość 2,1 tys. złotych, czyli jest blisko dwukrotnie wyższa niż w 2010 roku.

W kontekście płac należy pamiętać o ich naturalnym wzroście, który był spowodowany spadającym bezrobociem. Słowo pozornie jest kluczowe, ponieważ w praktyce Węgry stają się… coraz bardziej uzależnione od inwestycji zagranicznych, a nie od krajowej produkcji. Na dodatek zachodnie koncerny inwestują u naszych bratanków w najmniej skomplikowaną (czyli po prostu najtańszą) produkcję. Między innymi z tego powodu produktywność na Węgrzech spadła z poziomu 73 proc. średniej unijnej w 2010 do 68 proc. w 2017 roku. Same węgierskie przedsiębiorstwa także nie należą do specjalnie rozwiniętych pod względem technologicznym.

Preferowanie krajowego kapitału kosztem zagranicznego jest więc jedynie sprawną figurą retoryczną Orbána, podchwytywaną dodatkowo przez niechętne mu zachodnie media. W praktyce wskaźnik bezpośrednich inwestycji zagranicznych na Węgrzech od paru lat każdego roku bije rekordy. Na przykład w ubiegłym roku obcy kapitał stworzył prawie 10 tys. miejsc pracy. Ogółem zagraniczne firmy w 2017 roku odpowiadały za 67 proc. węgierskiego PKB. Samo ich ściągnięcie na Węgry odbywa się po pierwsze kosztem funduszy unijnych, a po drugie podatków płaconych przez samych Węgrów. Praktycznie każda zagraniczna inwestycja może liczyć nie tylko na liczne ulgi podatkowe, lecz często również na bezpośrednie dopłaty z węgierskiego budżetu.

Między innymi z tego powodu Węgry stały się miejscem, w którym wyjątkowo chętnie inwestują niemieckie koncerny samochodowe. Ostatnie duże protesty społeczne przeciwko Fideszowi miały miejsce na przełomie 2018 i 2019 roku, gdy władze przeforsowały zmiany w prawie pracy wychodzące właśnie naprzeciwko oczekiwaniom niemieckich firm. Wydłużył on bowiem z 250 do 400 rocznie maksymalną liczbę nadgodzin, które pracodawca może zaproponować (w przypadku węgierskiego rynku pracy tak naprawdę narzucić) pracownikowi. Same nadgodziny mają być rozliczane raz na trzy lata, właśnie z powodu… cykli produkcyjnych niemieckich firm motoryzacyjnych.

Oligarchizacja

Przeciwnicy wspomnianego wyżej rozwiązania określili go mianem „ustawy niewolniczej”, z kolei sam Orbán mocno je zachwalał. Jego zdaniem węgierscy pracownicy będą mogli dzięki temu dorobić biorąc nadgodziny. Węgierski premier budując swój system ekonomiczny wielokrotnie podkreślał bowiem, że naród powinien bogacić się poprzez swoją pracę. Między innymi z tego powodu obcięto większość świadczeń społecznych, zaś głównym narzędziem redystrybucji wytworzonych bogactw stały się pensja minimalna oraz nacisk na pracodawców przy okazji spadającego bezrobocia. Węgrzy nie mogą z kolei liczyć na stłamszone przez rząd związki zawodowe.

Z pewnością rysą na wizerunku swoistego „tygrysa gospodarczego” Europy Środkowo-Wschodniej jest wysoki wskaźnik Giniego. Za jego pośrednictwem bada się nierówności społeczne, czyli nierównomierny rozkład dóbr związanych zwłaszcza z dochodem. Ów wskaźnik obliczany przez Bank Światowy w 2010 roku wynosił 24,1 i był jednym z najniższych w Europie, natomiast obecnie wynosi 30,6. Jednocześnie niewspółmiernie do pensji przeciętnych Węgrów rosną dochody i tym samym majątek najbogatszych ludzi w kraju.

Spora część z nich jest nie tylko związana z władzą, ale to właśnie jej zawdzięcza swoje bogactwo. Pierwszym oligarchą kojarzonym z Fideszem był jego były skarbnik, Lajos Simicska, który zbudował swój koncern budowlany Közgép właśnie dzięki rządowym przetargom na inwestycje infrastrukturalne. Część swoich dochodów wydawał z kolei na rozwój mediów przychylnych prawicy. Ostatecznie skonfliktował się jednak z Orbánem przed pięcioma laty, przerzucając swoje poparcie na Jobbik. Po wygranej Fideszu w wyborach parlamentarnych przed dwoma laty wycofał się ostatecznie z życia publicznego.

Obecnie nadwornym oligarchą obecnej władzy jest Lőrinc Mészáros, były już burmistrz Felcsút, a więc rodzinnej wsi szefa rządu. Można pokusić się o stwierdzenie, że to on przejął „obowiązki” Simicsiki. Należąca do niego firma M&M przejęła państwowe zlecenia otrzymywane wcześniej przez Közgép, zaś sam Mészáros stał się też potentatem branży medialnej.  Dzięki temu praktycznie co roku odnotowuje on skok o kilkanaście pozycji w rankingu najbogatszych Węgrów. Do oligarchów zawdzięczających swoją pozycję związkom z władzy należy też zaliczyć Sándora Csányiego, Istvána Garancsiego, czy Gábora Kubatova. Łączą ich nie tylko procentująca państwowymi zleceniami zażyła znajomość z Orbánem, ale także inwestowanie w futbol (pierwszy z nich jest zresztą prezesem federacji piłkarskiej), będący oczkiem w głowie węgierskiego premiera.

Demokracja nieliberalna

Równie ważne dla lidera Fideszu jest posiadanie własnego otoczenia medialnego. Orbán w 2002 roku po czterech latach rządów przegrał wybory parlamentarne między innymi z powodu niechęci do jego osoby ze strony dominujących na rynku mediów lewicowo-liberalnych. Po odsunięciu od władzy skupiał się więc na budowie swojego dziennikarskiego zaplecza. Relacjonowanie protestów w 2006 roku znacząco zwiększyło popularność dwóch stacji telewizyjnych związanych z Fideszem, ogólnokrajowej rozgłośni radiowej oraz kilku dzienników i tygodników wspierających prawicę.

Oczywiście po przejęciu władzy w 2010 roku, Orbán zyskał też kontrolę nad mediami publicznymi. Nie zmieniło to jednak faktu, że konflikt z Simicską oznaczał utratę poparcia kilku ważnych tytułów. To zaś w konsekwencji oznaczało stratę części głosów, ponieważ media należące do biznesmena ujawniły wiele afer związanych z obecną władzą. Szef Fideszu najwyraźniej wyciągnął z tego wnioski. Po przejęciu paru stacji telewizyjnych, rozgłośni i praktycznie wszystkich gazet regionalnych przez Mészárosa, oligarcha musiał przekazać je specjalnie utworzonej Środkowoeuropejskiej Fundacji Prasy i Mediów. Na jej czele stoi bliski przyjaciel węgierskiego premiera, dziennikarz Gábor Liszkay.

Tym samym jeden podmiot kontroluje obecnie blisko pół tysiąca redakcji w całym kraju. Zdaniem Liszkaya w ten sposób poszerzana jest wolność mediów, co oczywiście zdaniem przeciwników obecnej władzy jest kpiną. Tak naprawdę opozycyjne media to obecnie tylko kilka portali informacyjnych (niektóre z nich nie ukrywają swoich związków z Georgem Sorosem) i parę tygodników, które mają zresztą problem z pozyskaniem reklamodawców. Największym echem odbiło się przejęcie największego dziennika w kraju. Lewicowa gazeta „Népszabadság” została zakupiona i następnie zamknięta przez Mészárosa, gdy ujawniła aferę z udziałem szefa kancelarii premiera, Antala Rogana.

Węgierskie media przez ostatnie lata stały się bowiem tubami propagandowymi, które wielokrotnie całkowicie nieprawdziwie oczerniały polityków opozycji. Liczne przegrane procesy o zniesławienie nie nadwątliły ich budżetu, bo mogą one liczyć na reklamy państwowych spółek. Sam Orbán zdaje się jednak nie przejmować zarzutami o dławienie wolności słowa. Tak samo ignorował krytykę dotyczącą skupiania nadmiernej władzy w swoich rękach, obsadzania kluczowych stanowisk w państwie swoimi przyjaciółmi, reform wyborczych premiujących Fidesz czy zmian w sądownictwie i konstytucji. Trudno zresztą się temu dziwić, gdy zachodni politycy przez lata ignorowali podobne działania ze strony socjalistów i liberałów.

Otwarcie na Wschód

Węgierski premier nie przejmuje się też porównaniami do rosyjskiego prezydenta Władimira Putina. Co więcej, Rosja zajmuje niezwykle ważne miejsce w węgierskiej polityce zagranicznej. To między innymi pokłosie konieczności modernizacji elektrowni atomowej w Paks, odpowiadającej za produkcję większości energii elektrycznej na Węgrzech. Moskwa udzieliła Budapesztowi kredytu na ten cel w wysokości 10 mld euro, a wykonawcą inwestycji będą rosyjskie firmy. Ponadto zwiększa się wymiana handlowa pomiędzy oboma krajami, które na tyle rozwinęły swoje kontakty, że już za dwa lata… w kosmos ma polecieć węgierski astronauta.

Współpraca z Rosją jest elementem dużo szerszego planu ekspansji na szeroko pojęty Wschód. Można wręcz stwierdzić, że to element dawnego programu Jobbiku, który został przejęty właśnie przez Fidesz. Orbán i szef węgierskiej dyplomacji Péter Szijjártó zabiegają o rozwijanie współpracy z Turcją i innymi państwami azjatyckimi. Wizyty węgierskich dyplomatów w państwach takich, jak Chiny, Kazachstan, Azerbejdżan, Malezja czy Mongolia już od dawna nie są jedynie „folklorystyczną” ciekawostką. Lider węgierskiej prawicy nie ukrywa zresztą, że to właśnie Azja jest dla niego gospodarczym centrum współczesnego świata.

Nieco gorzej wyglądają stosunki Węgier z państwami zachodnimi. To zwłaszcza pokłosie wielu unijnych procedur uruchomionych przeciwko Budapesztowi przez Brukselę, co tak jak w przypadku Polski związane jest zwłaszcza ze zmianami w wymiarze sprawiedliwości. Nie zmienia to jednak faktu, że zagraniczne inwestycje płynące na Węgry są choćby wynikiem dobrych relacji z Niemcami. Orbán i Szijjártó potrafią bowiem doskonale lawirować na arenie międzynarodowej, a dodatkowo mają inny przekaz dla Europy i inny na potrzeby polityki wewnętrznej. Problemem są jednak coraz bardziej napięte relacje Fideszu z Europejską Partią Ludową (EPP) kierowaną przez Donalda Tuska. Na razie Węgrzy są zawieszeni w prawach członka, a rośnie nacisk na ich wyrzucenie z frakcji chadecji w Parlamencie Europejskim.

Innym ważnym elementem polityki zagranicznej rządu Orbána są relacje z państwami Europy Środkowo-Wschodniej. Fidesz przykłada dużą wagę do ochrony mniejszości węgierskiej w państwach ościennych. Jedną z pierwszych decyzji parlamentu po wygranych przez Fidesz wyborach 2010 roku było uchwalenie Karty Węgra oraz przyznanie obywatelstwa prawie milionowi Węgrów mieszkających w danej Koronie Świętego Stefana. Spowodowało to oczywiście napięcia z sąsiednimi państwami, jednak obecnie Węgry wydają się mieć najlepsze w swojej historii relacje z Serbią, Słowacją czy Rumunią.

Konserwatyzm na papierze

Orbán i założyciele Fideszu byli na początku swojej działalności kojarzeni z nurtem liberalnym. Często wręcz obnosili się choćby ze swoją niechęcią do religii. Zmieniło się to w połowie lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Krytycy twierdzą, że było to celowe działanie mające na celu zagospodarowanie prawicowego elektoratu, dla zwolenników Orbána było to jednak po prostu nawrócenie na wartości ważne dla węgierskiej tożsamości narodowej. Bez względu na prawdziwe intencje polityków Fideszu trudno zarzucić im porzucanie postulatów światopoglądowych.

W opozycji do trendów widocznych zwłaszcza wśród zachodnioeuropejskiej prawicy, Orbán przywiązuje dużą wagę do konserwatywnej i prorodzinnej retoryki mówiąc wręcz o początku europejskiej rekonkwisty. Poparcie dla wartości rodzinnych podparte jest konkretnymi działaniami, w tym głównie często przywoływanymi w Polsce ulgami podatkowymi dla osób decydujących się na posiadanie dzieci. Od ubiegłego roku działa też system częściowo umarzanych kredytów, które mogą otrzymać małżeństwa deklarujące spłodzenie w najbliższych latach kilkorga dzieci. Ponadto sama edukacja młodych Węgrów prowadzona jest w duchu chrześcijańskim i patriotycznym.

Nieco gorzej jest jednak z realnymi efektami konserwatywnego zwrotu w węgierskiej polityce. Fidesz wraz z koalicyjną chadecją nie zdecydował się na zaostrzenie prawa aborcyjnego czy wycofanie się z zalegalizowanych przez socjalistów homoseksualnych związków partnerskich. Większa aktywność zwłaszcza świeckich grup chrześcijańskich jest wyraźnie widoczna, jednak sami Węgrzy pod względem laicyzacji przypominają społeczeństwa Europy Zachodniej.  Pod względem liczby przeprowadzonych aborcji Węgry znajdują się w europejskiej czołówce – według danych za 2018 roku na każdy tysiąc żywych urodzeń przypadało tam 327 aborcji. Dla porównania w Szwecji odsetek ten wynosił 317, w Niemczech 129, w sąsiedniej Chorwacji 67, a w Polsce zaledwie 3.

Retoryka Orbána pozostaje więc mocno konserwatywna i patriotyczna, jednak patrząc na dane statystyczne można zauważyć niewielkie przełożenie deklaracji na rzeczywistość. Największym problemem Fideszu zadaje się być jednak odczuwane przez społeczeństwo zmęczenie obecną władzą. O ile dekadę temu wygranej prawicy towarzyszył entuzjazm, o tyle teraz jej największą siłą jest słabość podzielonej opozycji. Dzwonkiem alarmowym dla węgierskiego premiera z pewnością była strata kilku kluczowych węgierskich miast (na czele ze stolicą) podczas jesiennych wyborów samorządowych. W przypadku socjalistów powiedzenie o pysze kroczącej przed upadkiem stało się rzeczywistością, dlatego Fidesz musi zacząć wyciągać wnioski ze swoich własnych błędów. Ma na to jeszcze dwa lata.

Marcin Ursyński

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply