Wielka Brytania może i uwolniła się od Unii Europejskiej, ale nie ma mowy o zerwaniu z dyktatem politycznej poprawności. Wręcz przeciwnie, Wyspy Brytyjskie od dawna znajdują się w awangardzie tak zwanego postępu. W Szkocji przybiera on patologiczne rozmiary, poważnie rozważa się tam ściganie za słowa wypowiedziane w prywatnym domu, które podpadać mają pod „mowę nienawiści”.

W ubiegłym tygodniu dwa uniwersyteckie szpitale w Wielkiej Brytanii opublikowały nowe wytyczne dla pielęgniarek i położnych. Placówki w Brighton i Sussex zobowiązały swoich pracowników do używania języka „neutralnego płciowo”. Nie można więc używać słów takich jak „ojciec czy „karmienie piersią” (to sformułowanie ma zostać zastąpione przez „karmienie klatką piersiową”), aby w ten sposób nie urazić osób transseksualnych. Sam oddział położniczy został z kolei przemianowany na „usługi okołoporodowe”, bo w ten sposób oba szpitale mogą promować „bardziej inkluzywne słownictwo”.

Zmienić płeć? No problem

To absurd charakterystyczny dla Wysp Brytyjskich, bez względu na część składową Zjednoczonego Królestwa. Co prawda w Irlandii Północnej za sprawą protestanckich lojalistów sytuacja wygląda nieco inaczej, jednak i ten region został w ubiegłym roku zmuszony do prawnego uznania „małżeństw” homoseksualnych”. Podobnych oporów nigdy nie miała natomiast Szkocja, rządzona przez niepodległościową Szkocką Partię Narodową (SNP).

Socjaldemokratyczne ugrupowanie onegdaj w ogóle nie zajmowało się kwestiami ideologicznymi. Uznało jednak, że mówiąc jedynie o niepodległości nie za wiele wskóra na arenie brytyjskiej i międzynarodowej. SNP zaczęło więc ochoczo zajmować się aksjologią, sprowadzając do granic absurdu i tak „ekstrawaganckie” postulaty różnorakich mniejszości. Zwłaszcza ruch LGBT może czuć się usatysfakcjonowany, bo osoby paradujące pod tęczowym sztandarem są otoczone nadzwyczajną opieką przez rząd Nicoli Sturgeon.

Już niedługo spełnione mogą zostać ich kolejne żądania. Szkockie władze zamierzają bowiem ułatwić proces zmiany płci. Dotychczas transseksualiści musieli wpierw zgłosić się do istniejącego od 2004 roku Brytyjskiego Urzędu Rozpoznawania Płci. Teraz procedura ma być mniej skomplikowana, wystarczy wysłanie odpowiednich dokumentów do Urzędu Stanu Cywilnego Szkocji.

Zobacz także: Szkocja jako pierwszy kraj świata wprowadza historię LGBT do programu nauczania

Na tym jednak nie koniec. Ogólnokrajowe regulacje prawne przewidywały dotychczas, że zmiana płci może nastąpić po stwierdzeniu przez psychologów „dysforii płciowej”, a więc cierpienia spowodowanego przynależnością do „płci przypisanej w chwili urodzenia”. Według projektu szkockiego rządu wymóg ten zostanie jednak zniesiony. Osoby chcące zmienić płeć będą natomiast musiały uroczyście oświadczyć, że ​​„mieszkają w swojej nabytej płci przez co najmniej trzy miesiące i zamierzają w niej pozostać”.

Więzienie za krytykę

Wprowadzenie nowych rozwiązań w zakresie ustalania „tożsamości płciowej” ma spowodować, że cała procedura „będzie mniej upokarzająca” dla transseksualistów. Pod podobnymi hasłami szkockie władze forsują również zmiany w przepisach dotyczących ścigania tzw. mowy nienawiści. Karane byłoby więc bliżej nieokreślone „szerzenie nienawiści” ze względu na rasę, kolor skóry, wiek, niepełnosprawność, religię, orientację seksualną lub tożsamość transpłciową.

Co więcej, ustawa przewiduje dużo ostrzejsze środki niż zakładają to regulacje przyjęte przez Londyn. Edynburg chce bowiem karać nie tylko wypowiedzi pojawiające się w przestrzeni publicznej i w Internecie, ale także w prywatnych domach. Zwolennicy ustawy zauważają, że prawo przewiduje możliwość karania za szereg przestępstw mających miejsce w mieszkaniach. Dlatego sankcji nie powinny unikać także osoby nawołujące na przykład do ataku na synagogę, w którym jednak same nie będą brały fizycznego udziału.

Krytycy takiego rozwiązania zauważają, że groziłoby ono stosowaniem autocenzury w prywatnych mieszkaniach. Rodzice mogliby obawiać się wypowiadania niektórych poglądów przy swoich dzieciach, bo te mogłyby powtórzyć wyrwane z kontekstu zdania podczas policyjnego śledztwa. Posłowie Partii Konserwatywnej zgłosili więc odpowiednią poprawkę do ustawy, aby nie były karane osoby głoszące określone treści jedynie przy innych ludziach znajdujących się w prywatnym mieszkaniu.

Nie tylko Torysi mają zastrzeżenia do propozycji szkockiego rządu. Projekt ustawy został skrytykowany także przez lokalny Kościół katolicki oraz inne wspólnoty chrześcijańskie. Nie powinno to dziwić zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że w tym samym czasie zniesione ma zostać prawo przewidujące kary za bluźnierstwo. Wyznawcy Chrystusa obawiają się zamachu na wolność słowa, a więc zwłaszcza problemów z głoszeniem dogmatów wiary, które mogą zostać uznane właśnie za „mowę nienawiści”.

Kto powstrzyma te szaleństwo?

Wydaje się, że w tej chwili zarówno w Szkocji, jak i zresztą w całej Wielkiej Brytanii, nie ma szansy na zmianę skrajnie lewicowego kursu. Kolejne prawne obostrzenia mają zresztą na celu do tego nie dopuścić. Nie wszyscy jednak zgadzają się na dalsze ideologiczne eksperymenty. W mediach pojawiły się informacje o członkach SNP rzucających partyjnymi legitymacjami. Chodzi głównie o młodych ludzi identyfikujących się jako „osoby transpłciowe”. Oskarżają oni swoje dotychczasowe ugrupowanie o bycie „siedliskiem transofobii”.

W ten sposób tęczowi aktywiści zareagowali na list opublikowany przez piętnastu wpływowych polityków ugrupowania, na czele z trójką kobiet pełniących funkcje ministrów w gabinecie Sturgeon. Jego sygnatariusze twierdzą, że zmiana definicji mężczyzny i kobiety jest bardzo poważną sprawą, dlatego sprzeciwiają się oskarżaniu o „transofobię” każdej osoby podchodzącej sceptycznie do projektu forsowanego przez rząd.

Warto podkreślić, że autorki listu nie są żadnymi konserwatystkami, ale zadeklarowanymi feministkami. Kontrowersje wzbudza wśród nich możliwość autoidentyfikacji płci bez spełnienia dotychczas istniejących warunków, związanych z orzeczeniem rzeczywistej zmiany płci wśród osób decydujących się na ten krok. Mogłoby to bowiem narazić na niebezpieczeństwo kobiety korzystające z szatni w obiektach sportowych, a także utrudniałoby korzystanie z przepisów chroniących płeć piękną na podstawie ustawy o równości.

Sama szefowa szkockiego rządu szybko odcięła się od podobnych wątpliwości. Sturgeon w specjalnym przesłaniu wideo zapewniła, że „nie ma miejsca dla transofobów w szeregach SNP”. Ugrupowanie chce tym samym naprawić swój wizerunek, aby ponownie było postrzegane jako partia przyjazna transseksualistom. Samą „transofobię” zamierza traktować z zerową tolerancją, podobnie jak rasizm czy „homofobię”.

Swoim „postępowym” programem szkoccy separatyści starają się przekonać do kolejnego referendum niepodległościowego nie tylko mieszkańców samej Szkocji. Z podziwem na ich działania patrzy także część angielskich liberałów, którzy wciąż uważają swój kraj za zbyt konserwatywny. Szkocja jeszcze długo będzie więc swoistym laboratorium lewicowego absurdu.

Marcin Ursyński

1 odpowieź

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply