Litwini na ogół entuzjastycznie przyjęli wiadomość o darowaniu im Wilna, które zawsze uważali za swoją stolicę.

„Niemało było jednak i takich Litwinów — pisze Longin Tomaszewski — którzy na sowiecki podarunek patrzyli z mieszanymi uczuciami, obawiając się, że układ przewidujący »pomoc wzajemną« w postaci sowieckich garnizonów wewnątrz Litwy może grozić utratą niepodległości”.

Z tych trzeźwo oceniających sytuację kręgów inteligencji litewskiej pochodziło pełne gorzkiego sarkazmu powiedzenie, później chętnie powtarzane przez Polaków na złość Litwinom: „Vilnius mūsų, Lietuva rūsų”.

Wilnianie, mając w pamięci humanitarny stosunek Litwinów do polskich uchodźców cywilnych i internowanych wojskowych, a także fakt, że Litwa zachowała w czasie najazdu niemieckiego życzliwą Polsce neutralność, oczekiwali przyjścia Litwinów z przychylnym zaciekawieniem. Powszechne było przekonanie, że władza litewska będzie nieporównywalnie łatwiejsza do zniesienia niż sowiecka. Wilnianie oczekiwali odejścia bolszewików z tym większą niecierpliwością, że w pierwszej dekadzie października nasiliły się aresztowania dokonywane przez NKWD.

Oczekiwanie przedłużało się. Mijały kolejne terminy, a zmiana władzy nie następowała. Mimo zniecierpliwienia Litwinów, bolszewicy nie śpieszyli się. Oficjalnie mówiono, że zwłoka jest spowodowana przyczynami natury technicznej, przede wszystkim nieprzygotowaniem na czas koszar w Mińsku dla wycofanych oddziałów, wilnianie skłonni byli przypuszczać, iż przyczyna jest bardziej prozaiczna, że sowieci po prostu nie zdążyli jeszcze Wilna dostatecznie obrabować. Trwała bowiem nadal wywózka na Wschód wszelkich dóbr, majątku trwałego i nietrwałego, żywności, materiałów — słowem wszystkiego, co bolszewikom mogło się przydać.

Po 20 października można było zauważyć wzmożenie transportów sowieckich wojsk na Wschód — najwyraźniej rozpoczynała się oczekiwana ewakuacja. Przez Wilno przetaczały się czołgi, działa, samochody ciężarowe wypełnione żołnierzami i sprzętem.
Wilnianie z nieukrywaną satysfakcją obserwowali ewakuację bolszewików. Oburzali się, widząc czołgi przejeżdżające z łoskotem ulicą Ostrobramską, mimo że była ona od dawien dawna zamknięta dla pojazdów, tworząc świątynię pod gołym niebem, z górującą nad nią Ostrą Bramą z cudownym obrazem Matki Miłosierdzia. 27 października był ostatnim dniem władzy sowieckiej w Wilnie.

Po porozumieniu się z dowództwem jednostek Armii Czerwonej, 27 października 1939 roku o godzinie 9, zgrupowanie Wileńskie Wojska Litewskiego, które maszerowało czterema kolumnami na kierunkach Wiłkomierz-Szyrwinty, Koszedary-Jewje, Olita-Olkieniki, Uciana-Nowe Święciany, dotarło do byłej linii demarkacyjnej. Z Wilna przybyli przedstawiciele dowództwa jednostek Armii Czerwonej.
„Po przedstawieniu się stron — pisze Regina Žepkaitė — rozpoczęła się ceremonia likwidacji byłej linii demarkacyjnej: na ogniskach we wszystkich punktach, gdzie wojsko litewskie przekraczało linię, spalono oznakowanie linii. Gen. Vincas Vitkauskas (1890-1956) wygłosił przemówienie, które transmitowano przez radio. Następnie usunięto szlaban i wojsko wkroczyło na Ziemię Wileńską. Po obu stronach byłej linii demarkacyjnej zgromadziły się tłumy ludzi, obserwujący marsz wojska litewskiego do Wilna.

Przekazanie Wilna Litwie i marsz jej wojsk do Wilna spowodowały ożywienie Litwinów wileńskich. Poczuli się oni panami sytuacji. W oczekiwaniu na wojsko litewskie Litwini wileńscy utworzyli milicję litewską, która podczas wycofywania się jednostek Armii Czerwonej miała pilnować w mieście porządku, strzec majątku przedsiębiorstw i instytucji. Powołano komitet Litwinów wileńskich dla organizowania powitania wojska. Opublikowano odezwę do mieszkańców miasta, w której wzywano, aby bez względu na wyznanie, narodowość, różnice socjalne, przestrzegać lojalności wobec Litwy, uczestniczyć we wspólnej pracy nad odbudową życia miasta”.

W południe 28 października 1939 roku litewskie wojsko uroczyście wkroczyło do Wilna. Wojsko wkraczało do śródmieścia równocześnie przez Mosty Zielony i Zwierzyniecki oraz od strony Wilczej Łapy. Na ulicy Mickiewicza odbyła się defilada, którą odbierał z trybuny przy Placu Orzeszkowej gen. Vincas Vitkauskas. Mieszkańcy Wilna przyglądali się defiladzie z życzliwym zainteresowaniem. Oglądali wojsko dobrze umundurowane i wyposażone, prezentujące się o wiele lepiej od oddziałów Armii Czerwonej, które dopiero co opuściły Wilno.

Wieść o tym wydarzeniu szybko rozeszła się po mieście i my, chłopcy z ulicy Połockiej, pobiegliśmy na Plac Katedralny. Naprzeciwko ówczesnej ulicy Mickiewicza (obecnie al. Giedymina) wileńscy Litwini ustawili bramę z drewna, brama była owinięta dębowymi liśćmi, zwieńczona herbem Litwy. Przed bramą stała grupka ludzi, ktoś trzymał ręcznik wyszywany litewskimi ludowymi wzorami, chleb i sól, kręciły się dziewczyny litewskie ubrane w stroje ludowe… Coraz więcej ciekawskich zbierało się koło bramy, bo szybko rozeszła się wieść, że generał Vincas Vitkauskas na białym koniu prowadzi wojsko do Wilna…

Inny świadek ówczesnych wydarzeń, Bronisław Krzyżanowski (1906-1983), porucznik saperów, późniejszy żołnierz Armii Krajowej, w swoich wspomnieniach Wileński matecznik tak pisze o wejściu Litwinów do Wilna: „…wojska litewskie wkroczyły do Wilna w sobotę 28 października. Z czołgiem czy bez czołgu, oddziały schludnej litewskiej piechoty w zielonych mundurach zaroiły się na Zielonym Moście i weszły do śródmieścia ulicą Wileńską. Na skrzyżowaniu Wileńskiej i Mickiewicza czekała je owacja ze strony części dość szczupłej, ale akustycznej grupy Litwinów, wyraźnie przybyłych w pierwszym rzucie.

Górą biegły w poprzek ulicy transparenty z litewskimi napisami, w języku zupełnie jeszcze niezrozumiałym dla Wilna. Był też jeden w języku polskim: »Niech żyje armija litewska«. Pisownia zdradzała niezbyt głęboką znajomość polskiej ortografii. Ulica patrzyła na maszerujących w nieufnym milczeniu, rozważając niestałość spraw tego świata. Bogiem a prawdą, należałaby się temu wojsku — bodaj na początku — pewna nuta serdeczności. Słowo »wyzwoliciele« byłoby może tu nadmierne, bo wojsko to zapewne nie niosło naszemu miastu wolności. Raczej byli to »wybawcy z ciężkich tarapatów«, przywracający zrozumiały dla nas ustrój społeczny i ekonomiczny.

Jednocześnie różne urzędy i instytucje litewskie zaczęły rozpleniać się coraz to śmielej w mieście, w którym wciąż jeszcze czuło się pozostające sowieckie »ogony«. Zresztą bazy sowieckie, na których wprowadzenie Litwa zgodziła się, faktycznie likwidowały niepodległość tego państwa. Najbliższa z tych baz mieściła się na lotnisku Porubanek, o kilka kilometrów od miasta (…)”.

29 października nastąpiła uroczystość wciągnięcia flagi litewskiej na szczyt Baszty Giedymina, podczas której miały bić dzwony we wszystkich kościołach miasta, jednakże one nie odezwały się.
„W ten sposób — pisze Regina Žepkaitė — Kościół katolicki Wilna zaczął wyrażać swój stosunek do wkroczenia wojska litewskiego do miasta, a jednocześnie również do władzy litewskiej”.

„Dowództwo wojskowe z początku dążyło, aby pierwsi reprezentanci Litwy — żołnierze Zgrupowania Wileńskiego byli godnymi przedstawicielami Litwy — pisze dalej Žepkaitė. — Rozkaz głównodowodzącego wojsk gen. Stasysa Raštikisa (1896-1985) do żołnierzy Zgrupowania żądał, aby byli grzeczni, swym postępowaniem nie budzili niezadowolenia ludności, byli zdyscyplinowani, zachowywali się wzorowo pod każdym względem”.
Dla Wilna rząd litewski utworzył osobną administrację. Na pełnomocnika rządu Litwy dla Wilna i regionu został mianowany ówczesny burmistrz Kowna Antanas Merkys (1887-1955). 23 listopada Merkysa, który został premierem, zastąpił wicepremier Kazys Bizauskas (1893-1941). Pełnomocnik rządu miał uzgadniać interesy Wilna i Wileńszczyzny z ogólną polityką państwa.

Wyposażono go w rozległe uprawnienia: z uwzględnieniem miejscowych spraw mógł składać rządowi propozycje, dotyczące zmiany projektów ustaw; wyrażać swoją opinię co do wydawanych przez poszczególnych ministrów rozkazów, instrukcji, przepisów, dotyczących Wilna i regionu, uzgadniać prace organów władzy państwowej i lokalnej oraz instytucji samorządowych.

Bardzo okrojoną Ziemię Wileńską (powiaty oszmiański, część wileńsko-trockiego, część święciańskiego z Święcianami, większa część powiatu brasławskiego, powiat wilejski i dziśnieński odeszły do Białorusi) podzielono na powiaty wileński, olkienicki i nowoświęciański, z których każdy z kolei podzielono na 20 gmin. Gen. Vincas Vitkauskas został komendantem garnizonu wileńskiego. Aktem prezydenta państwa nr 1260 w mieście Wilnie i na przedmieściach został wprowadzony czas obrony państwa. W warunkach czasu obrony państwa komendant był gospodarzem miasta; tylko za jego pozwoleniem mogło się toczyć życie społeczne miasta: organizacja zebrań, zabawy, wydawanie gazet itp. Komendantem wojskowym miasta został mianowany podpułkownik Pranas Kaunas (1891-1954).

Z początku Litwini udawali, że przychodzą do Wilna z przyjaźnią, jak bracia. Wydali nawet odezwę do wilnian takiej treści:
„Przychodzimy bracia nie ciemiężyć, lecz kochać, nie burzyć, lecz budować. Przychodzimy, niosąc porządek i pracę. Przynosimy prawo i sprawiedliwość. Litwa jest ojczyzną nas wszystkich i my wszyscy jej synowie i córki mamy równe prawa i jednaką jej miłość i szacunek. Nie ma na Litwie zwyczaju prześladować za wiarę i mowę bądź przekonania poszczególnych ludzi”.

Po wkroczeniu oddziałów litewskich do Wilna, na cmentarzu Rossa stanęła warta honorowa przy płycie Mauzoleum Serca Marszałka Piłsudskiego i przy grobie Jonasa Basanavičiusa, litewskiego działacza niepodległościowego zmarłego w Wilnie w 1927 roku. Ale 29 października rozpoczął się pogrom Żydów, byli ranni, których umieszczono w szpitalu żydowskim. Był to zapewne odwet za współpracę młodych Żydów z Sowietami.
Litwini wprawdzie odzyskali Wilno jako stolicę państwa, ale na Litwie pozostały trzy sowieckie bazy, w tym jedna na Porubanku pod Wilnem. I co mądrzejsi i inteligentniejsi Litwini między sobą niekiedy powtarzali takie powiedzonko:

„Vilnius mūsų, bet mes rūsų…”.
A dowcipni wilnianie w odpowiedzi na to litewskie powiedzonko opowiadali między sobą następujący wierszyk:
„Raz po zwycięskiej bitwie,
Mūsų Vilnius przypadł Litwie,
A że kobyłka zbyt skakała,
Mūsų Vilnius postradała”.

Z wkroczeniem Litwinów przyszła dla wilnian ulga. Skończył się sowiecki terror i głodowa wegetacja. Natychmiast poprawiło się zaopatrzenie. Zasobna gospodarczo Litwa za pomocą swych doskonale funkcjonujących organizacji spółdzielczych „Pienocentras” (artykuły mleczarskie), „Maistas” (mięso i wędliny) i „Rūta” (artykuły ogólnospożywcze) rzuciła do wygłodzonego miasta obfitość dobrej gatunkowo i taniej żywności.

Pierwsze tygodnie pobytu Litwinów w Wilnie zdawały się wskazywać na przychylny stosunek władz do polskiego społeczeństwa. Rezydujący w pałacu przy Placu Napoleona (obecnie Daukanto) pełnomocnik rządu litewskiego Antanas Merkys, dotychczasowy burmistrz Kowna, dobrze władający językiem polskim, odniósł się pozytywnie do grupy polskich działaczy z prof. Witoldem Staniewiczem o wznowienie wydawania „Kuriera Wileńskiego”.
W sklepach było pełno stosunkowo tanich produktów. Ale brakowało pieniędzy, bo zarobków nie było, a wymiana złotówek na lity była niemrawa i za jednego złotego dawano nawet ok. 30-50 centów. Po kilku dniach ludzie przestali cieszyć się z wolności i już 30 października doszło do rozruchów w mieście. (cdn.)

Mieczysław Jasiewicz

„Kurier Wileński”

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply