Dwaj dziennikarze krakowscy Leszek Mazan i Mieczysław Czuma kilka lat temu napisali książkę zatytułowaną Pępek świata nazywa się Kraków. Nieprzypadkowo tytuł ten przyszedł mi na myśl w związku z XIX-wiecznym Krzemieńcem – “Atenami Wołyńskimi”
i jego słynną uczelnią Gimnazjum Wołyńskim (w 1819 r. przemianowanym na Liceum Krzemienieckie).

 

Nie będzie to kolejna opowieść o wspaniałej historii zacnej placówki. Dzieje szkoły można poznać ze znakomitych książek Marii Danilewiczowej, Ryszarda Przybylskiego, Stanisława Makowskiego czy Jana Skłodowskiego. O uczelni krzemienieckiej pisano dużo i zazwyczaj dobrze – zresztą zupełnie zasłużenie. Obszerne tomy opracowań posiada także wielka trójca krzemieniecka: Juliusz Słowacki, Antoni Malczewski, Józef Korzeniowski. Uznając wspaniałe zasługi krzemienieckich pedagogów i literatów związanych z Krzemieńcem oraz chyląc czoła przed wołyńską uczelnią, dzięki której to prowincjonalne miasteczko zyskało miano “Aten Wołyńskich”, chciałabym jednak opowiedzieć o czymś innym, a mianowicie o krzemienieckiej megalomanii.


Dwa lata temu minęło 200 lat od chwili kiedy 1 października roku 1805 w asyście tłumnie zgromadzonych obywateli wołyńskich, wśród honorowych salw armatnich, bicia w dzwony i okolicznościowych przemówieniach twórców placówki (m.in Tadeusza Czackiego, Hugona Kołłątaja) oraz profesorów, Gimnazjum Wołyńskie zostało oficjalnie otwarte. Władze zabiegały aby do Krzemieńca sprowadzić odpowiednią kadrę. Oferowano znakomite warunki naukowe, a także, co nie było bez znaczenia znaczenie – finansowe. Propozycję wykładów w krzemienieckiej uczelni przyjęli m.in.: Alojzy Osiński, Euzebiusz Słowacki, Joachim Lelewel (na krótko), potem Alojzy Feliński. Nie trzeba było długo czekać, aby Krzemieniec przekształcił się w stolicę kulturalną Wołynia, a tamtejsza uczelnia wydała wiele znakomitości z Juliuszem Słowackim, Józefem Korzeniowskim i Antonim Malczewskim na czele.###strona###

Z czasem Gimnazjum Wołyńskie (Liceum Krzemienieckie) stało się jednak nie tylko prawdziwą kuźnią poetów, ale także rozmaitej maści “paniczyków”. Nauka w wołyńskiej uczelni do tanich nie należała (choć trzeba oddać sprawiedliwość jej władzom, że zadbały także o stypendia dla uboższych), toteż niebawem w Krzemieńcu zaroiło się od młodych, zamożnych snobów i awanturników, którzy zjechali tutaj razem z młodzieżą rzeczywiście pragnącą zyskać wiedzę i zdobyć wykształcenie. Z czasem wyrozumiali profesorowie, chcąc wciągnąć swoich wychowanków w życie towarzyskie miasta, zezwolili na stworzenie
(w 1810 r.) tzw. kasyna, czyli publicznych balów, w założeniu mających stanowić szkołę towarzyskiej ogłady. Niebawem Tadeusz Czacki zatrudnił także i nauczycieli tańca sprowadzonych z samej Warszawy. Późniejszy działacz polityczny Stanisław Worcell – uczeń krzemieniecki – z sarkazmem pisał o tym, że Krzemieniec był zżerany przez “pyszną chęć celowania nad wszystkie inne rzeczypospolite pobliższe, nie z porządku, uległości młodszych, ale z mód, zabaw, tańca, zalotności i próżniactwa.”

Nic więc dziwnego, że przeświadczeni o swojej wyjątkowości absolwenci krzemienieccy, po opuszczeniu murów szkoły często popadali w konflikty z nowym środowiskiem, w którym się znaleźli. Znane są zwłaszcza pełne wzajemnych antagonizmów
(dodajmy szczerze, nie zawsze zachodzących z winy krzemieńczan) stosunki młodzieży wileńskiej i krzemienieckiej, kontynuującej naukę na Uniwersytecie Wileńskim.

Studenci uniwersytetu – często synowie okolicznych hreczkosiejów – zubożałej i niezamożnej szlachty, wyśmiewali “paniczykostwo” izolujących się i trzymających osobno na ogół zamożnych krzemieńczan “jeszcze malcami przywykłych do elegancji w sukniach, fryzowania głowy, zgrabnego tańczenia, prowadzenia z damami gawędki”. Ówczesny student Uniwersytetu Wileńskiego, późniejszy lekarz i pamiętnikarz Stanisław Morawski pisał: “Uczniowie krzemienieccy wyobrazili sobie, że jeden tylko jest punkt, błyszczący prawdziwym światłem na kuli ziemskiej, i że tym punktem jest Krzemieniec. Że wszystkie całego świata uniwersytety są przy Krzemieńcu parafialnymi szkółkami.” Z tych wszystkich względów Krzemieńcowi i tamtejszemu modelowi wychowania nie szczędzono słów krytyki, a w latach 40-stych XIX stulecia zaczęła się prawdziwa nagonka na wołyńską uczelnię.###strona###

Krzemieniec był wymarzonym miejscem dla młodych ambitnych poetów stawiających swoje pierwsze kroki. Tutaj mogli grzać się w blasku lokalnej sławy; cieszyć względami krzemienieckich piękności, słuchać pochlebstw wyrozumiałych profesorów.
W mieście panowała bowiem swoista aura literackości, której integralną częścią był kult poety i poetyckiego geniuszu. Dawało to twórcom obdarzonym talentem, czy choćby łatwością rymowania, poczucie wyjątkowości.Wiersze ich wpisywano do sztambuchów, uczono się na pamięć, niekiedy nawet recytowano publicznie. To przekonanie o własnej niezwykłości będzie im towarzyszyło także po opuszczeniu Krzemieńca, kiedy udadzą się do Wilna czy do Warszawy.

Wszystko to miało oprócz pozytywnych efektów, także inne; nauczyło początkujących wierszopisów brania na serio zachwytów nad ich juweniliami poetyckimi, a tym samym braku krytycyzmu wobec siebie samych. Czas pokazał, że wielu wołyńskim “geniuszom” zanadto ufnym w swoje poetyckie talenty, po opuszczeniu przyjaznego Krzemieńca, miało być dane nie raz mocno dostać kopytem od Pegaza. Jedna z lokalnych gwiazd (ok. 1815 r), niezaprzeczalnie utalentowany Tymon Zaborowski, po niepochlebnych recenzjach Tankreda (wystawionego w jego przekładzie na deskach Teatru Narodowego) załamał się, popadł
w depresję i w efekcie opuścił Warszawę. W kilka lat później zakończył swój krótki żywot w nurtach Zbrucza.

Trzeba podkreślić, że krzemieńczanie odczuwali więź ze szkołą nawet po jej ukończeniu. Przebywając poza Krzemieńcem, starali się trzymać razem. Kiedy wspomniany już Tymon Zaborowski, Karol Sienkiewicz i Józef Korzeniowski po zakończeniu nauki w Krzemieńcu wyjechali do Warszawy, stworzyli tam własny krąg literacki – zwany “krzemieńczanami” (redagowali “Ćwiczenia Naukowe” i “Pamiętnik Naukowy”). Tym świadomym odcinaniem się od środowiska warszawskiego narazili się zresztą na zarzut izolacjonizmu i koteryjności.###strona###

Megalomanię poetów krzemienieckich znakomicie ilustruje sytuacja, opisana przez przyjaciela Mickiewicza poetę-gawędziarza Antoniego Edwarda Odyńca. W swoich wspomnieniach opowiada on o Sienkiewiczu – “Karolu z Kalinówki sławnym warszawskim poecie”, który ok. 1822 r. z księciem Kuratorem zjechał do Wilna. Od kilku lat przebywający w Warszawie Sienkiewicz zyskał tam pewne uznanie za przekład Pani jeziora Waltera Scotta. W takiej też “aureoli sławy” przyjechał do Wilna. “Nie dziw więc, że chcieliśmy go obaczyć choć z daleka (…)” – wspomina Odyniec. Zaraz potem opowiada o swoim rozczarowaniu postawą Adama Mickiewicza, który, mimo że sam poznał się z Sienkiewiczem, to jednak nie zaznajomił z nim ani jego, ani też Chodźki. Niebawem Odyniec poznał kulisy całej sprawy: ponoć gdy “Adam (…) zapowiedział prezentacją dwóch swoich młodych przyjaciół piszących wiersze”, Sienkiewicz miał przyjąć tę wiadomość niezwykle chłodno, co z kolei ostudziło chęć Mickiewicza do przedstawienia mu przyjaciół. “Warszawski sławny poeta” cenił się chyba niebywale, nie chcąc zaprzątać sobie głowy miejscowymi wierszopisami.


Cokolwiek by jednak nie sądzić o krzemienieckiej megalomanii, zapatrzeniu
w siebie, czy poczuciu wyższości, to należy przyznać, że dzięki atmosferze tamtejszej szkoły promieniującej nie tylko na Krzemieniec, ale także na cały Wołyń, Krzemieniec stał się miejscem wyjątkowym, o niezwykłym znaczeniu w XIX-wiecznej geografii kulturalno-literackiej.

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply