Dwie tragiczne, niedotrzymane umowy

Przedstawicielom naszej wojskowości nie wolno było podpisywać układu dotyczącego życia i śmierci Polski, nie zbadawszy uprzednio wartości i realności obietnicy francuskiej. Przecież koła wojskowe francuskie, jak o tym wiemy z dziesiątków publikacji, nie ukrywały złego stanu francuskiej gotowości zbrojnej. Nie trzeba było być geniuszem, aby zrozumieć, że Francuzi nie wyruszą na ofensywę bez pomocy brytyjskiej, a wiadomo, że Anglia nigdy nie jest gotowa do ofensywy w pierwszych tygodniach wojny.

I

W 1945 roku Polska znalazła się w otchłani klęski.

Stało się tak nie tylko ze względu na zły los, ale też na skutek własnych naszych błędów, błędnej polityki kierowników naszego państwa i błędnych nastrojów społeczeństwa.

Weszliśmy do wojny z Niemcami w 1939 roku na podstawie konwencji wojskowej z Francją i układu politycznego z Anglią.

Francja z miejsca nie dotrzymała nam konwencji.

Anglia w 1945 roku w czasie konferencji w Jałcie dopuściła się złamania układu politycznego.

Możemy więc załamywać ręce i twierdzić, że zostaliśmy perfidnie oszukani i porzuceni przez sojuszników, i będzie to zgodne z prawdą. Ale to, co się nazywa „rozumem stanu” nie polega na biadaniu ex postnad przewrotnością wspólników, lecz na umiejętności przewidywania, czy układy nam proponowane będą czy też nie będą przez kontrahenta dotrzymane. A ci, którzy podjęli się kierować naszymi losami, nie tylko politycznie przewidywać, lecz politycznie myśleć nie umieli. Za ich zarozumiałość i pewność siebie dzieci nasze zapłaciły krwią, państwo utratą niepodległości.

II

Konwencja wojskowa z Francją została podpisana podczas pobytu w Paryżu naszego ministra spraw wojskowych, generała Tadeusza Kasprzyckiego, i pułkownika Jaklicza, szefa wydziału operacyjnego. Przewidywała ona rozpoczęcie generalnej ofensywy francuskiej na siedemnasty dzień napaści Niemiec na Polskę.

Jak wiadomo, napaść Niemców na Polskę nastąpiła 1 września 1939 roku rano, w nocy z 16 na 17 września wkroczyły na nasze terytorium wojska sowieckie (zapewne Sowiety znały treść omawianej polsko-francuskiej konwencji), a w dniu, w którym ofensywa francuska miała się rozpocząć, 17 września, wódz naczelny armii polskiej, marszałek Rydz-Śmigły, przekroczył granice Rumunii, gdzie został internowany.

Poza tym omawiana konwencja wojskowa przewidywała lokalne demonstracje przeciw nieprzyjacielowi i działalność lotniczą od pierwszego dnia wojny.

Francuzi nie dotrzymali tej konwencji.

Nie było z ich strony dostatecznych demonstracji lokalnych, ani też działalności lotniczej. Nad Niemcami latali Anglicy, ale rzucali nie bomby, lecz ulotki.

Polacy byli pozostawieni siłom własnym, nie zdążyli się nawet zmobilizować. Mogliśmy wystawić 60 dywizji piechoty, zdążyliśmy zmobilizować tylko 33. Nasi sojusznicy podczas polskiej wojny z Niemcami byli tylko spektatorami krwawego widowiska.

Francuzi mogliby powiedzieć: siedemnastego dnia wojny, na który zgodnie ustaliliśmy naszą pomoc, wszelka nasza ofensywa straciła rację bytu, ponieważ Polski już nie było.

Francuzi mogliby tak powiedzieć, gdyby istotnie do ofensywy, nam w konwencji obiecanej, przygotowywali się choć przez chwilę. Ale nie znamy źródła francuskiego, łącznie z aktami procesu w Riom, które wskazywałoby na jakiś śladprzygotowań francuskich do tej ofensywy. Od samego początku wojny Francuzi kurczowo trzymali się linii Maginota i nadziei na pomoc brytyjską.

Przedstawicielom naszej wojskowości nie wolno było jednak podpisywać układu dotyczącego życia i śmierci Polski, nie zbadawszy uprzednio wartości i realności obietnicy francuskiej. Przecież koła wojskowe francuskie, jak o tym wiemy z dziesiątków publikacji, nie ukrywały złego stanu francuskiej gotowości zbrojnej. Nie trzeba było być geniuszem, aby zrozumieć, że Francuzi nie wyruszą na ofensywę bez pomocy brytyjskiej, a wiadomo, że Anglia nigdy nie jest gotowa do ofensywy w pierwszych tygodniach wojny.

Wynika z tej konwencji wojskowej, że wodzowie nasi mniemali, iż siedemnastego dnia operacji wojennych będą mieli jeszcze nienaruszoną siłę zbrojną i stąd razem z Francuzami przewagę liczebną nad nieprzyjacielem, umożliwiającą wspólną ofensywę.

Cóż za dziecinady! Tak mogło być, gdyby Niemcy napadli na nas w 1933 roku, kiedy marszałek Piłsudski życzył sobie wojny prewencyjnej. Ale nasi wodzowie wojskowi z tym rzekomo patriotycznym optymizmem, ojcem wszystkich naszych nieszczęść i katastrof, zamykali oczy na wszelkie zmiany, które już po śmierci marszałka Piłsudskiego zaszły w Niemczech i obaliły poprzedni stosunek sił pomiędzy Niemcami a Polską. Nie chciano nawet uznać, że skutkiem tych zmian w dziedzinie przygotowań do wojny, skutkiem uzbrojenia Niemiec, Polska przestała być w Europie tym, czym była poprzednio. W 1933 roku Polska jest jeszcze państwem poważnym, ponieważ Niemcy są jeszcze niedostatecznie uzbrojone, w 1938 roku Polska jest już państwem małym, ponieważ jej stan uzbrojenia pozostał mniej więcej na miejscu, a obaj jej sąsiedzi znakomicie powiększyli swój potencjał wojenny. A jednak mieliśmy niezły wywiad w Niemczech, który w sposób wystarczający informował nasz sztab o wzroście potęgi niemieckiej w dziedzinie lotnictwa, broni motorowej i ogólnego potencjału wojennego. Na podstawie tych informacji każdy normalny, uczciwy, odpowiedzialny wojskowy zrozumiałby, że Polska nie jest w stanie walczyć z Niemcami przez dwa tygodnie.

Ale nasza góra wojskowa: marszałek Rydz i jego godne otoczenie, całość przygotowań wojennych ograniczali do tego, co nazwiemy stosowaniem systemu jogów. Kiedyś ze straganu jarmarcznego w małym miasteczku, spośród senników i innej literatury tego rodzaju, wybrałem książkę pt. Tajemnice jogów.Dowiedziałem się z niej, że według nauki jogów, wystarczy powtarzać sobie głośno: „nie jestem głodny, nie jestem głodny”, aby móc odzwyczaić się od jedzenia w ogóle. Nasza wojskowość przed wojną 1939 roku także wszystkie swe przygotowania oparła na autosugestii. Nikomu nie pozwalała wątpić i co najgorsze sama nie wątpiła, że jesteśmy: silni, zwarci, gotowi. Wszelkie obawy, wątpliwości, a nawet życzliwe rady w zakresie przygotowań wojennych, uważane były za obrazę… honoru armii. Sądzę, że wojskowy, opierający swe przygotowania wojskowe na naiwnym samochwalstwie, powinien być w wojsku co najwyżej trębaczem, a nie oficerem zza biurka sztabu generalnego.

Kiedy byłem dzieckiem i miałem lat czternaście, pisałem referaty potępiające Chłopickiego za małoduszność. Dziś po makabrze generałów o duszach i gestach patetycznych aktorów, którzy sprawili, że Ojczyzna ma jest w niewoli, lepiej rozumiem tego wodza powstania 1830 roku. W wizjach Wyspiańskiego, w Warszawiance,w Nocy Listopadowejpojawia się Chłopicki, dumny, wyniosły generał, pogardliwy, nieczuły w stosunku do otaczających go haseł i krzyków, egoista, grający wciąż w karty. Postać Chłopickiego wywoływała w nas bunt, że ten karciarz małodusznie gasił patriotyzm młodzieży pragnącej wojny z Moskalami. Ale Chłopicki istotnie grał i przegrywał w karty, ale przegrywał pieniądze, nie życie narodu. Wiedział, że są wartości, których dla gestu, dla oklasku, dla pozy, dla błazenady na kartę w grze hazardowej stawiać nie można, że nikczemnikiem jest wódz, który mając zaufanie całego narodu, życie narodu postawi na kartę i przegra dla błazeńskiego gestu. W 1830 roku sytuacja wojskowa Polski była o wiele lepsza niż w 1939. Zapowiadała się wojna z jedną, a nie z dwiema potęgami. Powstanie listopadowe trwało przez dziesięć miesięcy, a nie przez dwa tygodnie i powstańcy odnieśli nad wrogiem szereg wspaniałych zwycięstw. A jednak Chłopicki, jako naprawdę dobry i odpowiedzialny wojskowy, od razu oświadczył, że wojnę z Moskalami przegramy, i wziął dyktaturę, aby wojnie zapobiec. Gdy na skutek wygórowanych żądań cesarza Mikołaja I układy pomiędzy nim a Chłopickim musiały ulec zerwaniu, Chłopicki uznał, że nie może być wodzem wojny, którą przegra, bo byłoby to bałamuceniem nadziei narodu, niegodnym jego honoru wojskowego. Skoro jednak jego naród będzie się bić, więc i on będzie walczył jako obywatel, ale nie jako generał. Stąd znalazł się pod Olszynką Grochowską konno, w surducie cywilnym i bitwą wspaniale kierował. Pojmowanie honoru wojskowego przez Chłopickiego było więc diametralnie przeciwstawne do pojmowania tegoż honoru przez Rydza i jego kompanów. Marszałek Rydz uważał, że jego honor wojskowy każe mu wszystkich oszukiwać, że jesteśmy gotowi. Chłopicki – odwrotnie – uważał, że honor nie pozwala mu na podejmowanie się prowadzenia wojny, której wygrać nie jest w stanie, tak jak, dajmy na to, uczciwy inżynier nie podejmie się budowy mostu kolejowego bez dostatecznych materiałów. Chłopicki był inżynierem, a Rydz partaczem, który buduje most, który się wali i powoduje katastrofę.

W czasie tej wojny mieliśmy szereg przykładów „małoduszności” generałów. Były szef sztabu marszałka Focha, generał Weygand, pierwszy zawołał, że Francja przegra, że należy żądać zawieszenia broni. Marszałek Pétain, były obrońca Verdun, od pierwszych miesięcy przestrzegał, że Francja wojnę musi przegrać. Włoski marszałek Badoglio pierwszy oświadczył, że wojnę trzeba skończyć. Chodziły uporczywe słuchy, że generałowie niemieccy przestrzegali Hitlera przed wypowiedzeniem wojny Rosji. Generałowie angielscy nakazali opuszczenie frontu europejskiego przez Dunkierkę w 1940 roku i nie zezwolili na przedwczesny drugi front. Jeśli dziś przyznajemy rację de Gaulle’owi przeciw Pétaine’owi i Weygandowi, to jednocześnie zdajemy sobie sprawę, że droga de Gaulle’a była drogą polityczną; de Gaulle miał słuszność jako przewidujący polityk; Weygand jednak i Pétain mieli oczywiście rację przewidując, że armia francuska na terytorium francuskim poniesie klęskę.

Niestety, nasze kierownicze koła wojskowe – zamiast wykonując swe fachowe obowiązki – być czynnikiem rozwagi i umiaru i nie dopuścić do wojny 1939 roku, stały się właśnie rozrusznikiem narodowych uniesień i tragicznej egzaltacji.

III

A cóż z frontem wschodnim? Czy nasi wojskowi istotnie myśleli, że Rosja będzie nam pomagać w tej wojnie, albo, co byłoby jeszcze mniej mądre z ich strony, że pozostanie neutralna? Jeśli podpisywali konwencje wojskowe z Francuzami, z błogimi nadziejami, że siedemnastego dnia wojny przejdą wraz z Francuzami do ofensywy przeciw Niemcom, to gdzież były wojska przeznaczone na osłonę Wschodu? W dniu 23 sierpnia 1939 roku sytuacja stała się pod tym względem jasna: Sowiety podpisały sensacyjny pakt o nieagresji z Niemcami, stało się widoczne i jasne, że w pierwszej fazie wojny Sowiety pójdą razem z Niemcami. Cóż wobec tej rewolucji w sytuacji geopolityko-strategicznej uczynił sztab polski? Nic. To istotnie niewiele.

Co najmniej w dniu 23 sierpnia 1939 roku, po skonstatowaniu, że Niemcy i Rosja dogadały się i idą razem, obowiązkiem władz wojskowych polskich było zażądać od dyplomacji polskiej uczynienia wszystkich starań, aby odroczyć wybuch wojny, a ściślej, odroczyć datę wstąpienia Polski do wojny.

Stanisław Cat-Mackiewicz

Fragment książki „Lata Nadziei. 17 września 1939 – 5 lipca 1945”, Wydawnictwo Universitas, Kraków 2012

[link=http://www.universitas.com.pl/katalog/kat_168]

6 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply

    • radoslaw-sikora
      radoslaw-sikora :

      Słabemu bądź leniwemu pozostaje wiara w sojusze. To, co nam dzisiaj. Oszukujemy się, że ktoś stanie w naszej obronie w razie agresji na nasz kraj, podczas gdy członkostwo w NATO nie daje takiej gwarancji. Ono zobowiązuje sojuszników jedynie do tego, aby udzielić nam pomocy w zakresie i formie, jaką sojusznicy uznają za stosowną. Czyli jeśli na Polskę napadnie dajmy na to Rosja, to sojusznicy mogą uznać, że w tej sytuacji odpowiednią dla nas pomocą będzie wysłanie koców naszym żołnierzom. I będzie to wypełnienie zobowiązań sojuszniczych.
      Jedynym zabezpieczeniem kraju była i jest jego własna armia, ludność i gospodarka. W ostatnich latach przed II WŚ Polska wydawała na wojsko około 45% swojego budżetu (dla porównania – dzisiaj jest to 1,95% i będzie mniej, bo po nowelizacji budżetu odebrano wojsku 3 mld złotych). Dzisiaj w porównaniu z tamtym okresem, nie robimy nic, aby zabezpieczyć nasze granice. No ale czego się można spodziewać po społeczeństwie, które dobrowolnie oddało swą niepodległość na rzecz Brukseli?

      • amstaf358
        amstaf358 :

        Niestety przez krótko wzroczną politykę Naszego rządu straciliśmy bezpowrotnie kilka bezcennych lat,licząc na amerykanów że osłonią nas swoją tarczą antyrakietową,a oni i tak wypieli się na nas,dopiero nie dawno Komorowski zrozumiał że możemy liczyć tylko na siebie i rozwijać własne systemy obronno -rakietowe,na armię muszą isć środki daleko większe niż dotychczas, bo poziom nasycenia nowoczesnym sprzętem jest jak prawie zawsze, żenująco niski,nigdy w całej naszej histori nie mieliśmy dość broni i amunicji ,tylko krwi nadmiernie szafowanej nie szczędził nikt. Musimy mieć taką armię żeby potencjalnemu agresorowi nie opłacało się nas atakować…….

      • wincentypol
        wincentypol :

        Panie Sikora czy na podstawie swoich badań jest Pan w stanie stwierdzić że istniało jakiekolwiek inne rozwiązanie ? .Według mojej wiedzy nie było żadnej innej alternatywy .Na wszystkich granicach mieliśmy wrogo nastawione Państwa.

        • wincentypol
          wincentypol :

          Panie Sikora czy na podstawie swoich badań jest Pan w stanie stwierdzić że istniało jakiekolwiek inne rozwiązanie ? .Według mojej wiedzy nie było żadnej innej alternatywy .Na wszystkich granicach mieliśmy wrogo nastawione Państwa.

        • radoslaw-sikora
          radoslaw-sikora :

          Nie jestem historykiem IIWŚ, więc nie mam zamiaru się wymądrzać, choć czytałem swego czasu trochę na ten temat. Między innymi wspomnienia / rozważania szefa sztabu głównego wojska polskiego, gen. Wacława Stachiewicza. I jego argumenty brzmią dosyć przekonywająco. Czyli chyba faktycznie nie było lepszej alternatywy dla Polski. Ale w tej materii powinni się wypowiedzieć ludzie lepiej obeznani z tematem.