W ramach amerykańskiego ruchu „Black Lives Matter” można wyróżnić dwa rodzaje aktywizmu. Pierwszy z nich tworzą oddolne organizacje, które działają non-profit albo mają niewielkie środki finansowe. Drugi rodzaj to dużo bardziej profesjonalne ogólnokrajowe ruchy, mogące liczyć między innymi na pieniądze od korporacji. I to właśnie z ich powodu coraz częściej pojawiają się wątpliwości dotyczące finansowania czarnych aktywistów – pisze liberalny „New York Magazine”.

Na początku kwietnia ubiegłego roku w Huntington Beach w Kalifornii swój wiec zorganizował lokalny oddział Ku Klux Klanu. Organizacja zawsze była silna w tym regionie, a media już trzydzieści lat temu nazywały wspomniane miasto „stolicą amerykańskich skinheadów”. Choć czarnoskórzy stanowią zaledwie dwa procent jego populacji, miejscowi aktywiści „Black Lives Matter” postanowili zorganizować kontrdemonstrację do wiecu zwołanego przez zwolenników amerykańskiej białej supremacji.

Liderowi „BLM” w Huntington Beach, Tory’emu Johnsonowi nie przeszkadzał fakt zdecydowanej liczebnej przewagi białych Amerykanów. Zapowiadając swój protest podkreślał, że „biała supremacja nie jest mile widziana” w jego miejscowości, dlatego „zrobi wszystko, aby zapobiec temu wiecowi i obronić czarnoskórą społeczność przed rasistowskim terroryzmem”.

Dwa dni później od kontrmanifestacji odcięła się jednak Black Lives Matter Global Network Foundation. Podkreśliła w swoim oświadczeniu, że jest przeciwna organizowaniu podobnych protestów, bo są one niebezpieczne. Co prawda „BLM” w Huntington Beach nie jest oficjalnie częścią ogólnokrajowego ruchu, ale Johnson i tak miał być zaskoczony komunikatem wydanym przez fundację. Ostatecznie nie zrezygnował jednak ze swojej kontrdemonstracji.

Dwie gałęzie aktywizmu

Powyższa historia jest najlepszym przykładem istnienia dwóch rodzajów aktywizmu spod znaku “BLM. Pierwszy jest reprezentowany przez ludzi pokroju Johnsona, czyli lokalnych działaczy nie posiadających rozbudowanych struktur i dużych pieniędzy, a na dodatek ryzykujących starcia ze swoimi przeciwnikami. Drugi rodzaj aktywizmu symbolizuje wspomniana fundacja i inne profesjonalne inicjatywy tego pokroju, które mogą liczyć na pieniądze od wielkich korporacji oraz są w stanie pozyskiwać fundusze dzięki intratnym kontraktom.

Napięcia pomiędzy tymi dwiema drogami w amerykańskim ruchu obywatelskim istnieją tak naprawdę od lat 50. i 60. ubiegłego wieku. „New York Magazine” zauważa jednak, że od ponad dekady widać wyraźnie rozwijającą się „modę na sprawiedliwość społeczną i współczesne prawa obywatelskie”. Zastrzelenie czarnoskórego nastolatka Trayvona Martina w lutym 2012 roku jest momentem od którego do organizacji pokroju „BLM” zaczęły napływać rekordowe sumy pieniędzy. Najbardziej rozpoznawalne grupy otrzymały od tego czasu dziesiątki milionów dolarów, gdy tymczasem wielu lokalnych aktywistów ocierało się nawet o bezdomność.

Ogólnokrajowe ruchy obywatelskie nie porzucają starań na rzecz współdziałania z lokalnymi organizacjami. Te drugie podchodzą jednak z dystansem do podobnych inicjatyw, bo obawiają się wchłonięcia przez duże podmioty. Trwający do dziesięcioleci podział w ekstremalnej formie widać teraz właśnie w ruchu „BLM”. Z jednej strony jego podstawą jest Black Lives Matter Global Network Foundation, która poprzez lokalne oddziały zachowuje pozory zdecentralizowanej organizacji. Z drugiej protesty uliczne organizują niezależni od fundacji działacze.

Biznes praw człowieka

Amerykański tygodnik skupia się głównie na działaniu Black Lives Matter Global Network Foundation, nazywając ją „nieprzejrzystą organizacją non-profit, dobrze dokapitalizowaną i przyjazną korporacjom”. O jej problemach z finansową przejrzystością głośno jest już od pewnego czasu, zwłaszcza po deklaracji jej dziesięciu lokalnych oddziałów z listopada 2020 roku. Wezwały one wówczas do większej odpowiedzialności za pieniądze powierzone organizacji przez darczyńców. Dodatkowo wielu aktywistów twierdziło, że zebrane fundusze wbrew zapowiedziom rzadko rzeczywiście trafiały do rodzin zabitych czarnoskórych.

Fundacja odpowiedziała na stawiane jej zarzuty. Trzy miesiące później opublikowała pierwsze szczegółowe informacje na temat jej finansów. W samym 2020 roku zebrała blisko 90 milionów dolarów, poniosła 8,4 mln kosztów operacyjnych oraz rozdysponowała 21,7 mln grantów dla blisko trzydziestu organizacji, a na swoich kontach zatrzymała blisko 60 mln dolarów.

Publikacja sprawozdania finansowego nie wyciszyła jednak problemu. Wręcz przeciwnie, lokalni działacze „BLM” nie szczędzili ruchowi słów krytyki. Dwójka aktywistów z Ferguson w stanie Missouri, których syn został zabity w 2014 roku przez policjanta, wezwała fundację do przeznaczenia 20 mln dolarów na lokalnych działaczy. Zarzucała jej przy tej okazji, że „zapomniała o bojownikach o wolność, którzy dosłownie oddali swoje życie dla sprawy”. Niedługo potem dwie matki ofiar policyjnej przemocy, Lisa Simpson i Samaria Rice, wezwały organizację do zaprzestania wykorzystywania ich cierpienia w celu zbiórki kolejnych funduszy.

Finansowy labirynt

„New York Magazine’ omawia również dokładnie przykłady nieprzejrzystości finansowej ruchu „BLM”. Chodzi w tym kontekście głównie o korzystanie z instytucji tak zwanego sponsora podatkowego. Organizacje non-profit decydują się na podobne formy współpracy, gdy nie są jeszcze zwolnione przez rząd z podatków. Sponsor podatkowy za odpowiedni procent z zysków osiąganych przez podobne fundusze księguje darowizny i załatwia inne sprawy administracyjne.

Zobacz także: Błędna wiedza o marksizmie

Nie inaczej było w przypadku „BLM”. Jest on jednak szczególny, bo podmiot Thousand Currents pobiera marżę wyższą niż obowiązujące stawki rynkowe. Jest to obecnie prawie 15 proc., podczas gdy w przypadku innych organizacji najczęściej 5-10 proc. W związku z dużym wzrostem wpłat w 2020 roku, fundacja działająca pod szyldem „BLM” przeniosła się do nowego sponsora podatkowego, a więc Tides Foundation.

Nieprzejrzystość finansowa towarzyszy antyrasistowskiej organizacji niemal od zawsze. Nie chodzi jedynie o opisanych wyżej sponsorów podatkowych. Ruch zbudowany wokół „BLM” podzielony jest bowiem na wiele różnych podmiotów. Okazało się zresztą, że przed dwoma laty koncerny pokroju Google, Apple czy Microsoftu przekazały kilka milionów dolarów Black Lives Matter Foundation, dopiero później orientując się o braku jej związków z największym ruchem używającym tego szyldu.

Zyskują nieliczni

Część z organizacji odwołujących się do „BLM” rzeczywiście ma jednak bezpośrednie związki z jego największą strukturą. Były one bowiem zakładane chociażby przez Patrisse Cullors, która znalazła się wśród trójki założycieli ruchu. Z dostępnych dokumentów wynika, że pieniądze często krążą pomiędzy tymi fundacjami i organizacjami. Poza Cullors łączy je osoba Christmana Bowersa, będącego dyrektorem finansowym oraz skarbnikiem niektórych z nich. Jedna z organizacji, nawołująca do reformy wymiaru sprawiedliwości Los Angeles, okazała się być dochodowym interesem dla Cullors, Bowersa i ich dwójki znajomych, bo wypłacili oni sobie połowę z jej wpływów liczących blisko 1,4 mln dolarów.

Pilnujemy wspólnych spraw

Zależymy od Twojego wsparcia
Wspieram Kresy.pl

Liderzy „BLM” stali się zresztą największym obciążeniem ruchu, właśnie z powodu problemów z zarządzaniem jego finansami. Jeden z nich przed trzema laty zbył pytania o wydatki jednego z podmiotów z Los Angeles, oskarżając dociekliwych dziennikarzy o „seksizm” i „rasizm”. Cullors już nie pierwszy zbywała w ten sposób niewygodne pytania, dlatego w ubiegłym roku zrezygnowała z przewodniczenia „BLM”. Okazało się bowiem, że po śmierci Floyda kupiła sobie cztery nieruchomości za ponad trzy miliony dolarów.

Niejasne transakcje finansowe „BLM” generują oczywiście szereg konfliktów. „New York Magazine” wymienia przypadki krytyki liderów organizacji, którzy zdaniem rodzin zastrzelonych przez policję czarnoskórych nie przekazali nawet pieniędzy na ich pogrzeby. Część najbardziej lewicowo nastawionych aktywistów krytycznie odnosi się także do flirtu z wielkimi korporacjami.

W chwili obecnej jeden z najbardziej znanych amerykańskich ruchów obywatelskich mierzy się z coraz poważniejszymi oskarżeniami o malwersacje finansowe. Niektóre stany już zaczęły przyglądać się organizacjom działającym pod szyldem „BLM”. Wątpliwości potęguje fakt, że od czasu rezygnacji Cullors, Black Lives Matter Global Network Foundation nie ma władz, ani nie wiadomo ile ma oddziałów. Tymczasem w Stanach Zjednoczonych podobne wątpliwości zawsze są interpretowane jako dowód na działania niezgodne z prawem.

Marcin Ursyński

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply