Rewolucja na Bałkanach

Przez niemal całe Bałkany przetacza się fala niezadowolenia społecznego. Protestujących w Albanii, Bułgarii, Czarnogórze czy Serbii łączy niechęć do autorytaryzmu tamtejszych władz, powszechna korupcja i wykorzystywanie państwa do realizacji swoich interesów. Macedończycy przekonują się natomiast, że zmiana władzy wcale nie oznacza wyeliminowania dotychczasowych patologii.

Paradoksalnie największy międzynarodowy rozgłos zyskał najmniejszy z protestów, który odbył się w stolicy Bułgarii. Demonstrujący w Sofii domagali się rozpisania wcześniejszych wyborów parlamentarnych i ustąpienia premiera Bojko Borisowa, lecz na zapowiadaną przez nich wielką manifestację przyszło zaledwie kilkadziesiąt osób. Zebrani chcieli jednak przedrzeć się w okolice budynku bułgarskiego parlamentu, ale zostali zatrzymani przez interweniującą policję. Funkcjonariusze używając gazu łzawiącego nie zważali jednak na wiejący wiatr, stąd sami stali się ofiarami własnej broni.

Vučić nie ustępuje

Dużo mniej humorystycznie przebiegały weekendowe protesty w Serbii. W sobotę zjednoczone siły opozycji postanowiły przedostać się do budynku Radia i Telewizji Serbii (RTS), czyli tamtejszego nadawcy publicznego. Udało im się dotrzeć na teren państwowej telewizji, gdzie chcieli przedstawić swój pogląd na władzę prezydenta Aleksandara Vučicia. Ostatecznie nie udało im się zaprezentować swoich poglądów na antenie, a osoby próbujące okupować serbskie media publiczne zostały wyrzucone z ich siedziby i mają zostać wobec nich wyciągnięte konsekwencje prawne.

W niedzielę serbscy opozycjoniści po raz kolejny wyszli na ulice, tym razem chcąc zakłócić wystąpienie głowy państwa z okazji piętnastej rocznicy antyserbskich protestów w Kosowie. Także tym razem zdecydowanie interweniowali policjanci, którzy nie dopuścili do utworzenia ludzkiego muru mającego na celu uniemożliwienie Vučicowi wyjazdu ze swojej siedziby. Przeciwnicy koalicji rządowej kierowanej przez centroprawicową Serbską Partię Postępową (SNS) zapowiadają, że nie odpuszczą dopóki nie staną twarzą w twarz z prezydentem, a także nie uzyskają równego dostępu do mediów publicznych.

Sam serbski przywódca już pod koniec ubiegłego roku stwierdził, że nie odda władzy „nawet jeśli na ulice wyjdzie pięć milionów ludzi”, dlatego cotygodniowe manifestacje opozycji odbywają się pod hasłem „Jeden z pięciu milionów”. Vučić reagując na niedzielne wydarzenia użył jeszcze dosadniejszego języka, zapowiadając powstrzymanie demonstracji opozycji, która jego zdaniem może „bazgrać po papierze”, lecz i tak nie będzie w stanie wygrać z nim w wyborach parlamentarnych. Tym samym serbski prezydent potwierdził opinie swoich przeciwników, którzy zarzucają mu autorytarny styl sprawowania władzy oraz całkowite odcięcie się od problemów zwykłych ludzi.

Ojciec czarnogórskiej patologii

W jeszcze większym stopniu odrealniony wydaje się być jednak czarnogórski prezydent Milo Đukanović, rządzący swoim krajem twardą ręką od czasów Federacyjnej Socjalistycznej Republiki Jugosławii. Wieloletni lider Demokratycznej Partii Socjalistów Czarnogóry (DPS) od wielu lat oskarżany jest o autorytarny sposób sprawowania władzy, nie wspominając już o mafijnym charakterze ukształtowanego przez niego państwa. Choć Đukanović sprawuje władzę w jednym z najbiedniejszych państw Europy, to od lat wymieniany jest w rankingu dwudziestu najbogatszych polityków na świecie. Dodatkowo, przez wiele lat był ścigany przez włoski wymiar sprawiedliwości za udział w zorganizowanej grupie przemycającej papierosy.

Wciąż udaje mu się jednak rządzić krajem, chociaż w ciągu ostatnich kilku lat wielokrotnie wybuchały protesty przeciwko jego rządom. W ten weekend miał miejsce kolejny z nich, który przybrał formę spaceru ulicami Podgoricy i uzyskał poparcie największego czarnogórskiego związku zawodowego oraz czołowych organizacji studenckich. Jak na razie pod ich naciskiem „ostatni dyktator”, jak nazywają Đukanovicia, nie zamierza obchodzić ze swojego stanowiska i rozpisywać przedterminowych wyborów. Trudno byłoby zresztą przewidzieć ich rezultat, ponieważ podzielona opozycja (nie popierająca oficjalnie protestów) raczej nie byłaby wciąż w stanie odsunąć od władzy rządzących socjalistów.

Albańczycy nie chcą dialogu

Nie od dziś trwają również wystąpienia przeciwko obecnemu rządowi Albanii. W grudniu jako pierwsi na ulice wyszli tamtejsi studenci, którzy sprzeciwiali się podniesieniu opłaty za egzaminy na uniwersytetach oraz domagali się zwiększenia nakładów na publiczną edukację. Premier Edi Rama ostatecznie uległ ich żądaniom, w czym „pomogło” ujawnienie blisko dziesiątki plagiatów prac magisterskich mających być udziałem polityków lewicowej koalicji rządowej. Szef albańskiego rządu odbył więc swoiste tournée po najważniejszych szkołach wyższych, aby rozmawiać na temat koniecznych zmian w tym obszarze. Ostatecznie nie tylko wycofał się z dodatkowych opłat, lecz dodatkowo obniżył czesne na przyszły rok akademicki.

To co zadowoliło studentów, nie musiało jednak wystarczać albańskiej opozycji. Z tego powodu swoje protesty od kilku tygodni zaostrza opozycyjna centroprawicowa Demokratyczna Partia Albanii (PD), której parlamentarzyści pod koniec lutego postanowili złożyć swoje mandaty i nie brać udziału w pracach Zgromadzenia Albanii. Konserwatyści liczą, że poprzez tę formę nacisku uda im się doprowadzić do rozpisania przedterminowych wyborów parlamentarnych, poprzez które chcą odsunąć od władzy skorumpowanego i rzekomo współpracującego ze światkiem mafijnym Ramę.

Największym problemem w odsunięciu od władzy lidera Socjalistycznej Partii Albanii (PS) mogą być jednak jego bardzo dobre relacje z Zachodem. Gdy tylko rozpoczęły się protesty opozycji odezwali się więc przedstawiciele Unii Europejskiej, którzy wzywali do powściągnięcia emocji i prowadzenia dialogu. Rada Europy skrytykowała natomiast albańską prawicę za wycofanie się z prac parlamentu, ponieważ jej zdaniem to właśnie w nim powinno rozwiązywać się wszelkie spory. Ambasada Stanów Zjednoczonych w Tiranie wyraziła z kolei oburzenie sobotnimi zamieszkami, krytykując niszczenie przy ich okazji mienia publicznego.

Macedońskie doświadczenie

W podobnej atmosferze przez wiele miesięcy przebiegały protesty antyrządowe w Macedonii, które ostatecznie zakończyły się przedterminowymi wyborami parlamentarnymi i przejęciem w połowie 2017 roku władzy przez tamtejszą socjaldemokrację. Rozruchy przeciwko rządom prawicowego premiera Nikołaja Gruewskiego także odbywały się pod hasłami demokratyzacji życia publicznego i walki z korupcją, lecz ich rezultat wygląda na zupełnie odwrotny od zamierzonego.

Koalicja socjaldemokratów i partii albańskich pod przywództwem Zorana Zaewa doprowadziła bowiem do pogorszenia się sytuacji gospodarczej kraju, w tym do obniżki pensji w sektorach publicznym oraz prywatnym. Dekoncentracja mediów zakończyła się z kolei ich przejęciem przez lewicę, stąd gazety i stacje telewizyjne wspierające wcześniej prawicę stały się bezkrytycznymi zwolennikami polityki Zaewa. Walka z korupcją zakończyła się aresztowaniem kilku byłych ministrów w poprzednim rządzie, jednak stawiane im zarzuty wydają się być mocno naciągane.

Prawicowa opozycja zorganizowała dlatego niedawno specjalną konferencję w budynku Parlamentu Europejskiego w Brukseli, której patronowała jej sojusznicza centroprawicowa Europejska Partia Ludowa (EPP). Była poświęcona ograniczeniom swobód demokratycznych i prześladowaniom politycznym. Dlatego ostatecznie nie można wykluczyć, że w niektórych przypadkach protesty na Bałkanach zakończą się jedynie wymianą polityków czerpiących profity ze sprawowania władzy.

Marcin Ursyński

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply