Polacy nad Wołkowyją cz. 2

Jego ciało, wraz z ciałami innych ofiar komunistycznej bandy, leżało na ulicy. Mordercy je poniewierali i nie pozwolili pochować. Niektórych ziemian mordowano ze szczególnym okrucieństwem. Właściciele folwarku Koleśniki zostali np. zakopani żywcem.

Koniec polskiego Wołkowyska nastąpił 19 września 1939 r. , kiedy to nad Wołkowyję dotarły czołowe oddziały Frontu Białoruskiego. Wcześniej, bo 3 września na front wyruszył 3 Pułk Strzelców Konnych, który walczył z Niemcami w ramach Suwalskiej Brygady Kawalerii, a zakończył kampanię pod Kockiem w ramach Samodzielnej Grupy Operacyjnej „Polesie”. W jego składzie walczyło wielu tutejszych Białorusinów, którzy według opinii dowódców wykazywali nie tylko odwagę, ale i bohaterstwo, dając się Niemcom mocno we znaki. Gdy pułk wyruszył na front, w mieście zorganizowano Rezerwową Brygadę Kawalerii „Wołkowysk”, która wzięła udział w walkach z Sowietami.

„Grupa czekistowska” (jak donosił w Meldunku sytuacyjnym nr 11 ludowy komisarz spraw wewnętrznych BSRR Ł. Canowa dla ludowego komisarza spraw wewnętrznych ZSRR Ł. Berii) niemal natychmiast po zajęciu Wołkowyska przystąpiły do pracy, czyli do aresztowania podejrzanych elementów, którzy mogli przysporzyć kłopotów władzy sowieckiej w zaprowadzeniu nowych porządków. Sowieccy czekiści mieli w powiecie pomocników. Jeszcze przed wkroczeniem na jego teren Armii Czerwonej uaktywnili się w nim prosowieccy dywersanci b. Członkowie KPZB, złożeni głównie z Żydów. W Wołkowysku np. napadli oni na koszary 3 Pułku, strzeżone przez niewielki oddział WP. Koszary uległy częściowemu spaleniu, a zgromadzony w nich sprzęt rozkradziony. Karabiny rozdzielili między siebie komuniści, którzy utworzyli „milicję”, przejmującą władzę. Podobne zdarzenia miały też miejsce w innych miejscowościach powiatu. Dywersanci atakowali przede wszystkim małe oddziały Wojska Polskiego, tabory i szpitale polowe, poruszające się za zgrupowaniami. Zdarzyły się również mordy ludności polskiej, głównie osób znanych w lokalnych społecznościach z antysowieckiego nastawienia, zwłaszcza zaś ziemian, policjantów, leśników, a także księży. Z ich rąk zginał m.in. Jerzy Bołądź, właściciel Olizarki, działacz społeczny i poseł na Sejm IV kadencji ( 1935- 1938), a także proboszcz Zelwy ks. Jan Kryński, por. Ignatowicz z osady wojskowej Konna i kilku policjantów w Świsłoczy. Szereg mordów miało też miejsce w gminie Izabelin. Zabity został też Oskar Meysztowicz, właściciel majątku Rohoźnica, teśc Ksawerego Pruszyńskiego. Został on zabity z kilkoma osobami w Zelwie. Jego ciało, wraz z ciałami innych ofiar komunistycznej bandy, leżało na ulicy. Mordercy je poniewierali i nie pozwolili pochować. W nocy zostały wywiezione do lasu woronickiego, 3 km od Zelwy i pochowane z biorowej mogile. Niektórych ziemian mordowano ze szczególnym okrucieństwem. Właściciele folwarku Koleśniki zostali np. zakopani żywcem.

Czekiści za dywersantów

Przywiezieni do Wołkowyska czekiści kontynuowali dzieło dywersantów, aresztując ziemian i przedstawicieli inteligencji. Niemal natychmiast aresztowani zostali Mikołaj Andruszko i Jan Andruszko, właściciele majątku Mosuszyn Wielki, Henryk Andrzeykowicz właściciel majątków Hornostajewicze, Minków i Kobuzie, wspomniany wczesniej Kazimierz Bisping, Radwan Otton Bochwic właściciel majątków Podorosk i Werusin, Leon Bychowiec właściciel majątku Mohylowce, Ignacy Chrapowicki, właściciel majątku Subocze, Wacław Łącki dzierżawca majątków Licheń i Błękitna, Przemysław Sieheń i Tadeusz Sieheń współwłaściciele majątków Jonawo, Johalin, Kraski, Maciaki, Michalin, Łopienica Mała, Pietraszowce i Przemysin, Mikołaj Szyrajew właściciel majątku Choroszewicze i Ewimpol, Władczyński Emanuel właściciel majątku Siedzielniki, Mirosław Władczyński właściciel majątku Skarbiec, Władysław Władczyński właściciel majątku Dubowo, Bronisław Wysocki właściciel majątku Hurczyny. Do grupy tej czekiści dołączyli jeszcze Hugona Tymińskiego właściciela apteki w Wołkowysku i Suryna rejenta z Wołkowyska. Dokonując aresztowań czekiści często posługiwali się właśnie dywersantami, starając się całej operacji nadać aspekt klasowy. Pozwolili np., by Ottona Bochwica i Emanuela Władyczyńskiego przykuto do wozu i ciągnięto drogą w stronę Wołkowyska…

Aresztując ziemian sowieccy funkcjonariusze bezpieczeństwa działali według z góry przygotowanego scenariusza i z góry opracowanej listy. Nie aresztowali wszystkich ziemian , ale tylko tych obdarzonych największym autorytetem. Z ich dalszych losów można wnosić, że od dawna figurowali na liście proskrypcyjnej osób przeznaczonych do likwidacji. Wszyscy po kilkutygodniowym pobycie w więzieniu w Wołkowysku zostali przewiezieni z więzienia w Mińsku, gdzie wszelki ślad po nich zaginął. Z niemal stuprocentową pewnością można zaryzykować tezę, że figurują na tzw. białoruskiej liście katyńskiej. Nie byli nigdy oficjalnie o nic oskarżeni i sądzeni. W następnych miesiącach, a nawet latach, kolejni ziemianie byli aresztowani, ale tym stawiano już określone zarzuty, skazując na kary więzienia lub zesłania. Piotra Błażejewicza właściciela majątku Hajewo aresztowano w 1944 r. W 1946 r. skazano go na 10 lat łagrów. Bogdan Dawidowski właściciel majątku Pobojewo został zatrzymany w grudniu 1939 r. Po roku więzienia skazano go na 8 lat łagru, uznając za „społecznie niebezpieczny element”. Jana Popławskiego właściciela Janpola deportowano wraz z dwiema córkami oraz dwoma wnukami do Kazachstanu w 1940 r.

Głównie Żydzi

Choć, tak jak na całej Białorusi, także w powiecie wołkowyskim Sowieci starali się sprzyjać antagonizmowi polsko-białoruskiemu (i wszelkim napadom na Polaków przez skomunizowane bojówki nadać formę rozpraw Białorusinów z polskimi okupantami), to celu swego nie osiągnęli. Przeciwko Polakom występowali głównie Żydzi i białoruscy odszczepieńcy, dla których zupełnie obce były tradycyjne, związane z prawosławiem wartości. Złożone z nich bandy przy okazji pogromów mordowały także prawosławnych popów. Skomunizowanym bandom udało się zastraszyć mniej odważnych. Kazimierza Bispinga w ręce NKWD wydał np. proboszcz parafii rzymskokatolickiej w Wielkich Ejsmontach, u którego się schronił.

O relacjach polsko-białoruskich jesienią 1939 r. świadczy w jakiejś mierze „Meldunek operacyjny nr 48 z 17 października 1939 r.” komisarza spraw wewnętrznych BSRR Ł. Canawy dla sekretarza KC KP (b) Białorusi P. Ponomarienki. Stwierdził w nim m.in.: „Jednocześnie dają się zauważyć objawy antysemityzmu. I tak: nauczyciel ze szkoły podstawowej w Wołkowysku Bakun powiedział: „Białorusini i Polacy powinni się wzajemnie wspierać, iść razem. Jeżeli Białorusini pójdą osobno – bez Polaków – wyprą ich Żydzi. Zespolenie Białorusinów i Polaków w jedną całość będzie pierwszym krokiem, który uniemożliwi kandydatom narodowości żydowskiej wybór do nowej władzy (…) Bakuna rozpracowujemy”.

Na swoją stronę

Władze sowieckie usiłowały oczywiście przeciągnąć Białorusinów na swoją stronę, nagradzając bandytów biorących udział w mordach Polaków najróżniejszymi „stanowiskami”. Z relacji świadków wynika, że np. Józef Szłyk chłop ze wsi Konna gmina Zelwa w nagrodę za udział w zamordowaniu właściciela Rohoźnicy Oskara Meysztowicza i kilku innych osób otrzymał publiczną pochwałę i posadę gajowego. Takich „wydwiżeńców” w powiecie było jednak niewielu – w sumie 123, z czego Białorusinów 110, Rosjan 2, Polaków 6, a Żydów 5. Tyle wynika ze statystyki na dzień 15 października 1940 r. Niewielu mieszkańców rejonu wołkowyskiego garnęło się też w szeregi partii komunistycznej. Na dzień 5 lutego 1940 r. Wołkowyski Komitet Rejonowy KP(b) B choć należał do większych, skupiał zaledwie 147 członków. Pięćdziesięciu z nich było przysłanych z sowieckiej Białorusi. Oznacza to, że miejscowych komunistów było niespełna stu. Nie jest to liczba porażająca, jeżeli zważymy, ze nowo utworzony rejon wołkowyski liczył w kwietniu 1940 r. 47 259 mieszkańców. Partia komunistyczna nie miała też wielkiego zakorzenienia w terenie. Tu należeli do niej przedstawiciele miejscowej hołoty, nie nadającej się do kierowania ludźmi. Tylko zaledwie 1 miejscowy komunista pełnił funkcję przewodniczącego Komitetu Wiejskiego, których w całym rejonie utworzono 20. W wołkowyski teren nie rwali się też komuniści z importu. Zaledwie pięciu, z owej pięćdziesiątki przysłanej do wołkowyskiego rejonu, pracowało w terenie, wspomagane przez sześciu komsomolców. Czterdziestu pięciu siedziało w Wołkowysku. Z raportu instruktora wydziału rolnego Komitetu Obwodowego KP(b) B Obwodu Białostockiego wynikało, że w rejonie wołkowyskim występuje całkowity brak nadzoru aparatu partyjnego nad pracą Komitetów Wiejskich, które w nieprawidłowy sposób zarządzają mieniem znacjonalizowanych majątków ziemskich i gospodarstw osadniczych, przyczyniając się do marnotrawstwa zboża. Miejscowi chłopi je najzwyczajniej rozkradali , nie zamierzając się nim dzielić z władzą radziecką. Do 1941 r. sytuacja, jak wynika z dokumentu pt. „Problemy białostockiej organizacji partyjnej” nie tylko się nie polepszyła, ale uległa pogorszeniu. Mienie przejętych majątków ziemskich i gospodarstw osadniczych istniało tylko na papierze. Jeszcze bardziej miażdżącą ocenę sytuacji w rejonie wołkowyskim wiosną 1941 r. wydało NKWD. W „informacji specjalnej” dla swych zwierzchników szef obwodowego NKWD przedstawił sytuację w kołchozach tworzonych na bazie przejętych gospodarstw jako skandaliczną. Wszędzie panował bałagan. Nie było ziarna na siew. Szwankowała dyscyplina pracy. W jednym z kołchozów z 83 mężczyzn zdolnych do pracy na pole wychodziło nie więcej niż 20. Pozostali z reguły raczyli się alkoholem. Narzędzia i maszyny przydzielone do tamtejszej bazy M-T-S z traktorami na czele nie zostały wyremontowane i nie nadawały się do prac polowych. NKWD upatrywało winy w tym stanie rzeczy w elementach „kontrrewolucyjnych” i starało się je zwalczać. Zgodnie z odgórnymi wskazówkami kontynuowało ono akcję „odpolszczania” rejonu. W styczniu 1940 r. wywieziono na Syberię i do Kazachstanu z powiatu wołkowyskiego osadników wojskowych i pracowników straży leśnej. Łącznie wysiedlono 1713 osób zamieszkujących 309 gospodarstw.

Przygrywka do wywózek

Była to oczywiście tylko przygrywka do zasadniczych wywózek, które zaczęły się w kwietniu 1940 r. Objęły one rodziny jeńców wojennych, byłych oficerów Wojska Polskiego, policjantów, strażników więziennych, żandarmów, pracowników wywiadu, wywłaszczonych ziemian, fabrykantów oraz wyższych urzędników polskiego aparatu państwowego. Rankiem 13 kwietnia wszystkie zostały aresztowane i deportowane do Kazachstanu. Później odbyły się jeszcze dwie dodatkowe deportacje. W czerwcu 1940 r., kiedy to wywieziono uciekinierów z centralnej Polski, którzy schronili się na Kresach przed Niemcami i w czerwcu 1941 r., kiedy to zaczęto deportować m.in. bogatych chłopów. Do końca nie zdołano jej przeprowadzić. Uniemożliwił ją wybuch wojny niemiecko-sowieckiej. Ile osób padło ofiarą wywózek z rejonu wołkowyskiego, nie wiadomo. Można ich liczbę oceniać tylko szacunkowo. W kwietniu 1940 r. w rejonie według spisu mieszkało 18 999 Polaków. W lutym 1941 r. w rejonie według kolejnego spisu żyło już tylko 14 321 Polaków. Oznacza to, że między jednym a drugim spisem ubyło 4678 Polaków. Liczba ta nie oddaje jednak zapewne wszystkich strat ludności polskiej rejonu wołkowyskiego w wyniku wywózek. NKWD na terenie rejonu działało też aż do wkroczenia Niemców w czerwcu 1941 r. Obiektem jego zainteresowania stali się zwłaszcza księża katoliccy uznani za element szczególnie niebezpieczny. Niektórych Sowieci zlikwidowali, wycofując się przed Niemcami. Na przykościelnym cmentarzu w Międzyrzeczu k. Zelwy znajduje się pomnik nagrobny z napisem: „Ksiądz Tomasz Kaliński proboszcz Międzyrzeca, kapelan harcerstwa i Wojska Polskiego. Zamordowany podczas służby Bogu i Ojczyźnie w 1941 r. Męczennikowi za Wiarę i Polskość- parafianie rodacy Związku Polaków na Białorusi”.

Łagier dla wrogów

Pomnik ten został ufundowany przez parafian w 50 rocznicę śmierci w 1991r. Został on zastrzelony przez czerwonoarmistów, którzy mieli go dowieźć na śledztwo, ale uciekając przed Niemcami postanowili „pozbyć się” problemu… Niektórzy księża nie czekali na wyrok. Ksiądz Jan Czarniecki proboszcz parafii w Szydłowicach w kwietniu 1940 r., ostrzeżony przez parafian, zdołał uciec do Generalnego Gubernatorstwa, zanim bojcy NKWD wyciągnęli go z plebani. Wrócił po wkroczeniu na ziemię wołkowyską Niemców. Lata hitlerowskiej okupacji nie były dla Polaków nad Wołkowyją łatwe. Sądzili, że ziemia przez nich zamieszkiwana po zakończeniu wojny wróci do Polski i wspierali polski ruch oporu, będący wyrazem ich dążeń. Ten zaś nie tylko walczył z Niemcami, ale zwalczał również zapuszczające się w te strony oddziały partyzantki sowieckiej. To po wkroczeniu na te tereny Armii Czerwonej i wyparciu Niemców musiało rodzić określone implikacje. Oddziały NKWD przystąpiły do bezwzględnego zwalczania oddziałów AK, korzystających nadal z pomocy ludności polskiej. Sowiecka administracja przystąpiła również do przywracania własnych porządków, odtwarzania kołchozów rozwiązanych w czasie okupacji niemieckiej itp. W Wołkowysku został utworzony łagier, w którym osadzono cały „podejrzany element”, mogący przysporzyć kłopotów władzy radzieckiej.

Marek A. Koprowski(cdn.)

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply