W którą stronę zmierza francuski Front Narodowy?

Ubiegłoroczne wyniki wyborcze były najlepszymi w historii francuskiego Frontu Narodowego. Jednak to nie obiektywna ocena obserwatorów, a subiektywna opinia partyjnych działaczy zadecyduje o przyszłości ugrupowania założonego przez Jean-Marie Le Pena. Jego córka planuje obecnie zmienić nazwę partii, lecz nie wszyscy członkowie Frontu popierają ten pomysł.

Francuzi mają za sobą prawdziwy maraton wyborczy. W ubiegłym roku wybrali głowę swojego państwa, parlamentarzystów do Zgromadzenia Narodowego, a także władze samorządowe. We wszystkich tych wyborach widoczny był wyraźny wzrost poparcia dla FN-u, który uzyskał wręcz rekordowe wyniki. Marine Le Pen weszła więc do drugiej tury wyborów prezydenckich i otrzymała w niej 33 proc. poparcia (więcej niż jej ojciec piętnaście lat wcześniej). Natomiast w wyborach parlamentarnych sam Front uzyskał 13 proc. głosów i wprowadził do Zgromadzenia Narodowego swoich ośmiu przedstawicieli, a więc największą liczbę od wprowadzenia przed ponad trzydziestoma laty niekorzystnego dla narodowców systemu jednomandatowych okręgów wyborczych.

Wina Le Pen

Największe sukcesy w historii ugrupowania nie zadowoliły jednak działaczy partii, ponieważ Front liczył zdecydowanie na więcej. Chociaż trudno było uwierzyć, że Francuzi są już gotowi na prezydent Le Pen, to narodowcy mieli prawo oczekiwać dużo lepszych rezultatów w wyborach parlamentarnych.

Co prawda druga tura we wspomnianych JOW-ach maksymalnie utrudnia kandydatom FN-u osiągnięcie końcowego sukcesu, ale po cichu liczono nawet na kilkadziesiąt mandatów. Tak się jednak nie stało, dlatego tuż po maratonie wyborczym rozpoczęła się krytyka samej szefowej partii, bo o większych powyborczych rozliczeniach trudno mówić. Pretensje do przewodniczącej Frontu miały przy tym obie partyjne frakcje. Konserwatyści uważają, że Le Pen zbyt mocno przesunęła partię w lewo, chociaż lewicowi wyborcy nigdy na nią nie zagłosują, co spowodowało, iż nie mogła ona pozyskać wyborców centroprawicowych Republikanów. Postępowcy byli z kolei odmiennego zdania, upatrując przyczyn porażki w radykalizmie wciąż prawicowej części FN-u, a także w samej nazwie ugrupowania.

Obie grupy nie ukrywają przy tym, że nie podobał im się dobór głównych tematów programowych Frontu, czyli kwestii takich jak opuszczenie strefy euro lub też w ogóle rezygnacji z członkostwa w Unii Europejskiej.

Niezadowoleni odchodzą

Po okresie wakacyjnym, zazwyczaj martwym we francuskiej polityce, doszło więc do zabawnej sytuacji, ponieważ z członkostwa w ugrupowaniu zaczęli rezygnować przedstawiciele obu skrzydeł partii. Media poświęciły najwięcej miejsca opuszczeniu Frontu przez Floriana Philippota, wiceprezesa partii oraz twórcę strategii złagodzenia jego wizerunku. Polityk będący zresztą zadeklarowanym homoseksualistą twierdził bowiem, że ugrupowanie poświęcało przesadnie dużo miejsca w swoim programie kwestiom imigracyjnym i tożsamościowym, zamiast stawiać na tematy europejskie. Philippot założył więc własny ruch odnowy FN-u, czyli stowarzyszenie Patrioci, lecz ostatecznie musiał odejść z partii, bo jej kierownictwu owa inicjatywa nie przypadła do gustu.

Partię od paru miesięcy opuszczają też jej bardziej konserwatywni działacze. We wrześniu przeciwko skrętowi Frontu w lewo zaprotestowali niektórzy jego burmistrzowie, zaś jeden z nich postanowił nie odnawiać swojej partyjnej legitymacji. Co ciekawe, samorządowcy należący do radykalnej frakcji ugrupowania sprzeciwiali się postulatowi opuszczenia strefy euro, uznając podobny pomysł za szkodliwy dla francuskiej gospodarki i tamtejszych przedsiębiorstw. Trzy miesiące później z podobnych powodów Front opuściła część radnych z północnej części kraju, zarzucając dodatkowo swojej dotychczasowej liderce sprawowanie władzy w sposób autorytarny.

Ostatecznie na scenie politycznej pojawiły się dwa nowe byty. W ubiegły weekend na bazie wspomnianego stowarzyszenia Patrioci powstało ugrupowanie o tej samej nazwie, którego szefem został oczywiście Philippot. Na kongresie nowej partii miało pojawić się około sześciuset osób, które domagają się wyjścia Francji z UE, co miałoby przywrócić państwu prawdziwą niezależność, a dodatkowo odwołują się do spuścizny generała Charlesa de Gaulle’a. Z kolei w październiku ubiegłego roku zawiedzeni FN-em samorządowcy wraz z liderami trzech mniejszych ugrupowań narodowo-konserwatywnych oraz chadeckich utworzyli platformę przeciwników prezydentury Emmanuela Macrona, ale ich aktywność ograniczyła się jak dotąd do organizacji kilku konferencji.

Niechciana zmiana nazwy

Marine Le Pen od początku przewodniczenia Frontowi skupia się na jego de-radykalizacji, nazywanej najczęściej „de-demonizacją”. Czyli na tak zwanym ocieplaniu wizerunku partii, kojarzonej wciąż przez wielu wyborców z kontrowersyjnymi wypowiedziami Jean-Marie Le Pena. Jak na razie FN mocno zliberalizował swój przekaz w sprawach społecznych (partia chociażby w porównaniu do centroprawicy nie wspierała oficjalnie protestów przeciwko legalizacji „małżeństw” homoseksualnych przed pięcioma laty), lecz dla jego szefowej problemem jest wciąż nazwa ugrupowania. Z tego powodu po najbliższym partyjnym kongresie okaże się, czy po prawie czterdziestu sześciu latach istnienia Front będzie występował pod nowym szyldem.

Pomysłodawcą tego posunięcia jest Gilbert Collard, pisarz i adwokat, od 2012 roku reprezentujący FN w parlamencie. Co ciekawe, podczas trwającej właśnie wewnątrzpartyjnej debaty na ten temat wycofał się on ze swojego pomysłu, gdyż jego zdaniem nie zmieni to ani sposobu postrzegania partii przez Francuzów, ani tym bardziej stosunku mediów do narodowców. Według doniesień mediów, podobnego zdania są członkowie Frontu, którzy będą głosowali na ten temat już po marcowym kongresie partyjnym, gdy zmiany w dokumentach statutowych pozwolą na wprowadzenie instytucji głosowania elektronicznego przez wszystkich działaczy.

Należy pamiętać, że usunięcie Jean-Marie Le Pena z partii nie spowodowało, iż została ona całkowicie przejęta przez zwolenników bardziej liberalnego kursu. Stąd wpływ na sporą część szczególnie starszych aktywistów ma właśnie ów nestor francuskiego nacjonalizmu. Założyciel FN-u, jak nietrudno się zapewne domyślić, krytykuje większość posunięć swojej córki, a ewentualną zmianę szyldu nazywa zdradą. Na początku roku stacja RTL informowała, że blisko 80 proc. działaczy FN-u, którzy wypełnili ankiety na ten temat, opowiedziała się za pozostawieniem dotychczasowej nazwy partii, choć Marine Le Pen zaprzeczyła tym doniesieniom.

Powrót Marion?

Jednym z symboli rozdźwięku wewnątrz partii było odejście z polityki Marion Maréchal-Le Pen. Wnuczka założyciela Frontu przed ubiegłorocznymi wyborami parlamentarnymi ogłosiła, że nie będzie kandydować i skupi się na rozwoju zawodowym, choć nie wykluczyła, iż w przyszłości jeszcze powróci do politycznej aktywności. Nie było przy tym tajemnicą, że jej odejście było rezultatem konfliktu z Philippotem, któremu nie podobały się mocno konserwatywne poglądy młodej posłanki. Przed rokiem oboje wdali się w medialny spór na temat swobodnego dostępu do aborcji we Francji.

Teraz wnuczka Jean-Marie Le Pena wróciła do publicznej aktywności z dużym przytupem, w czwartek przemawiała na organizowanej już od 45 lat najważniejszej konferencji amerykańskich konserwatystów CPAC, zabierając głos niedługo po wystąpieniu amerykańskiego wiceprezydenta Mike’a Pence’a. Maréchal-Le Pen zaprezentowała projekt akademii politycznej mającej dać przestrzeń do dyskusji różnym nurtom prawicy, co miałoby się przyczynić do większego społecznego zaangażowania prawicowców.

Wystąpienie siostrzenicy Marine Le Pen pochwalił wiceprezes FN Louis Aliot, dodając, że drzwi ugrupowania zawsze są dla niej otwarte. Niedługo przekonamy się więc, czy francuscy narodowcy wyjdą z powyborczego marazmu.

Marcin Ursyński

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply