Jak zmienić NATO?

“NATO zostało utworzone w celu obrony zniszczonych przez wojnę państw, które nie mogły same powstrzymać doświadczonej w walce Armii Czerwonej od marszu po Atlantyk. Dzisiaj Europejczycy mają znacznie większą siłę ekonomiczną i znacznie większą populację niż Rosja. Europejczycy wydają nawet znacznie więcej na swoje siły zbrojne. Amerykanie nie mają powodu, by wysyłać garnizony do krajów bałtyckich, Polski i innych krajów w Europie” – podkreśla były asystent prezydenta Ronalda Reagana, dr Doug Bandow.

Trzeba przyznać, że prezydent Donald Trump zwrócił uwagę Europy. Przez dziesięciolecia amerykańscy prezydenci i sekretarze obrony straszyli, zadręczali, prosili i błagali przywódców europejskich, by wydawali więcej na swoje siły zbrojne. Stałe marudzenie Wuja Sama było krępujące dla supermocarstwa. Jednak nawet podczas zimnej wojny w obliczu Związku Radzieckiego, znanego także jako Imperium Zła, członkowie NATO w dużej mierze działali tak, jak gdyby uzbrojenia były luksusem, a nie koniecznością. Ich obietnice zrobienia więcej były głównie pro forma i rutynowo je łamano. Po zakończeniu zimnej wojny większość krajów zaczęła się rozbrajać. Dzisiaj, z 52 proc. łącznym PKB Ameryki i Europy, Waszyngton odpowiada za 72 procent wydatków wojskowych i za jeszcze większy udział w zdolnościach sojuszu.

Europejczycy w zasadzie śmiali się z żądań Waszyngtonu z dwóch powodów. Niewiele rządów państw członkowskich NATO traktowało Moskwę poważnie jako zagrożenie. W końcu, kto zbudowałby rurociąg gazu ziemnego do kraju, który według ciebie planował ciebie podbić? Brali również przykład z Ameryki. Politycy w Waszyngtonie mogą się oburzać, ale rozpaczliwie chcieli nadal sprawiać wrażenie, że dominują nad Europą. Tak więc, w ostateczności, Amerykanie uzupełniliby wszelkie europejskie braki. Zaskoczeniem mogło być to, że żaden europejski sojusznik formalnie nie rozwiązał swojej armii, co prawdopodobnie byłoby zbyt ostentacyjnym krokiem za daleko.

Pomimo postzimnowojennego podejścia Europejczyków, polegającego na coraz mniejszym wkładzie, administracje Clintona i Busha nalegały na szybką ekspansję NATO, aż do granic Rosji, wbrew obietnicom złożonym Michaiłowi Gorbaczowowi i Borysowi Jelcynowi. Nikt, jak się wydawało, faktycznie nie brał pod uwagę militarnych skutków ekspansji, a także tego, jak sojusz obroni, powiedzmy, państwa bałtyckie przed atakiem. Za prezydentury Baracka Obamy było mniej potencjalnych nowych członków. Albania i Chorwacja zakończyły proces członkostwa rozpoczęty przez poprzednią administrację. Pozostawiono mu wielką potęgę geopolityczną, Czarnogórę, a także jej dwa tysiące żołnierzy i osiem transporterów opancerzonych. Na szczęście, Monako nie zapukało też do drzwi NATO. W jaki sposób dodawanie coraz słabszych państw bez wartości militarnej miało wzmocnić amerykańskie bezpieczeństwo – nie zostało nigdy wyjaśnione.

Pozostawiono niewypełnionymi obietnice NATO o przyjęciu Gruzji i Ukrainy w 2008 roku. Oczywiście, był to zły pomysł. Niestabilny prezydent Gruzji Micheil Saakaszwili – niedawno skazany zaocznie w Gruzji i deportowany z Ukrainy po tym, jak skłócił się z gospodarzami – rozpoczął w roku 2008 tragiczną w skutkach wojnę z Federacją Rosyjską. Najwyraźniej spodziewał się poparcia USA, ale zamiast tego był świadkiem jak Abchazja i Osetia Południowa oficjalnie ogłaszają niepodległość z pomocą Moskwy.

Perspektywa przystąpienia Ukrainy do NATO była dla Rosji jeszcze bardziej nieprzyjemna. Ukraina była największym obszarem, który opuścił Związek Radziecki, a wcześniej była sercem Imperium Rosyjskiego. Wybór prorosyjskiego Wiktora Janukowycza w 2010 r. złagodził napięcie, ale po jego odejściu w wyniku puczu ulicznego z 2014 r., popieranego przez Brukselę i Waszyngton, Moskwa oddzieliła Krym i poparła separatystów w Donbasie, na wschodzie Ukrainy. To spowodowało nałożenie sankcji na Rosję, a walki trwają nadal.

Konflikt na Ukrainie wywołał kryzys egzystencjalny dla NATO. Państwom członkowskim przypomniało się, że to sojusz wojskowy, a nie klub towarzyski. Kraje graniczące z Rosją, w szczególności kraje bałtyckie i Polska, zaczęły błagać o większe zaangażowanie na rzecz ich bezpieczeństwa, mimo, że niewiele czasu przeznaczały na obronę. “Stara Europa”, jak kiedyś nazwał ją Donald Rumsfeld, nadal zmniejszała wydatki wojskowe, gdy pojawiła się koncepcja wojny z Rosją. Niewiele państw europejskich spełniało nawet anemicznym standard NATO w wysokości 2 proc. PKB. Wielka Brytania osiągnęła cel przez statystyczne kuglarstwo, podczas gdy Grecja zbroiła się głównie przeciwko wrogowi historycznemu i partnerowi z NATO, Turcji. Z najbardziej wrażliwych państw tylko Estonia zadała sobie trud, by poświęcić dwa centy z dolara na swoje bezpieczeństwo. Tak nieprzygotowany do walki był kontynent, że europejskim rządom zabrakło pocisków walcząc z Libią. Wymagały uzupełnienia z Waszyngtonu.

Od tego czasu nastąpiły gwałtowne ruchy, głównie ze trony Ameryki, wydającej więcej dolarów i rozmieszczającej więcej personelu. Urzędnicy Obamy rutynowo odwiedzali Europę, aby “uspokajać” sojuszników, że Waszyngton zawsze będzie ich bronił, niezależnie od tego, ile wydadzą lub rozmieszczą. USA nakładało sankcje przeciwko Moskwie jeszcze bardziej uporczywie niż Europejczycy, którzy teoretycznie byli najbardziej zagrożeni. Wuj Sam zachowywał się jak współzależny, który spodziewał się, że zostanie wykorzystany przez niewdzięcznych “przyjaciół”. Stany Zjednoczone nalegały, aby robić więcej, jednocześnie narzekając, że są niedoceniane.

Pomimo konieczności słuchania niekończącego się strumienia amerykańskich skarg, układ był całkiem dobry dla Europy. Nadal traktuje ona swoje siły zbrojne jako niefortunne potrzeby, wydając tak mało, jak to tylko możliwe. Istniały ogromne zasoby na finansowanie obfitych państw opiekuńczych w środku kryzysu gospodarczego. Niech Waszyngton zajmuje się ciężką robotą. I nagle pojawił się Donald Trump. Jako kandydat, przeraził podległe Ameryce w sferze obrony państwa. W 2016 roku, Europejczycy oblegli Demokratyczną Konwencję Narodową, znajdując pocieszenie w perspektywie wyboru Hillary Clinton i kontynuacji zasiłków Pentagonu dla Europy. Z pewnością status quo zostałby zachowany. Waszyngton narzekałby, ale potem zrobiłby wszystko, co trzeba było zrobić. Europa może zostać wciągnięta w kolejną peryferyjną wojnę na Bliskim Wschodzie, być może kolejna tura w Syrii, ale to Stany Zjednoczone zmierzą się z nuklearną Rosją, jednocześnie zaspokajając wszelkie drobne zakłopotania.

Niestety, ten rajski ścenariusz nie ziścił się. Prezydent Trump wygrał. Co gorsza, doszedł do rozsądnego wniosku, że Europejczycy nadal zamierzali wykorzystywać Waszyngton. Chociaż członkowie jego adminitracji zapewniali Stary Kontynent o nieustającej miłości Ameryki, wewnętrzny Donald Trump wciąż był w tle. Jego krytyka pomogła kilku państwom europejskim zbliżyć się do ich 2-procentowego zobowiązania. Niestety, poprawa jest w dużej mierze kosmetyczna. Oczekuje się, że siedmiu z pozostałych dwudziestu ośmiu członków NATO spełni ten standard w tym roku. Polska i kraje bałtyckie, które obawiają się Rosji, Grecja, która obawia się coraz bardziej autorytarnej i islamistycznej Ankary, Rumunia i Wielka Brytania. Jednak partie polityczne Zjednoczonego Królestwa, przy obecnym poziomie napięcia politycznego, będą miały szczęście, jeśli utrzymają obecny poziom wydatków, zwłaszcza jeśli Partia Pracy utworzy następny rząd.

Bardziej godne uwagi jest to, których państw nie ma na tej liście, tj. Francji, która wraz z Wielką Brytanią posiada najzdolniejsze siły zbrojne w Europie. Paryż zobowiązał się spróbować osiągnąć cel 2 proc. po zakończeniu kadencji obecnego prezydenta. I Niemiec, których kanclerz Angela Merkel mówi o bardziej niezależnej Europie. Berlin wydaje tylko 1,24 proc na wojsko, które obecnie przeżywa głęboki kryzys, jest źle przygotowane do rozmieszczenia na wypadek poważnego kryzysu. Obecny rząd koalicyjny nie spełni swojego 2-procentowego zobowiązania, podobnie jak nowe rządy zarówno we Włoszech, Hiszpanii, i innych wpływowych państwach europejskich. Ogólnie rzecz biorąc, Europejczycy pozostaną tak zależni jak poprzednio, tym razem jednak odbijając krytykę, wskazując na mile widziane, choć minimalne postępy.

To ilustruje problem ze standardem 2 procent. Jest jednocześnie zbyt wysoki i zbyt niski.

Europejskie rządy mają trudności z podnoszeniem nakładów wojskowych, ponieważ europejskie społeczeństwa nie widzą takiej potrzeby. Władimir Putin jest nieprzyjemną postacią, ale nie jest Adolfem Hitlerem, Józefem Stalinem ani Benito Mussolinim. Jest rosyjskim nacjonalistą, a nie komunistycznym ideologiem. Jego wizja bezpieczeństwa wydaje się być wizją starego cara: Rosja chce bezpiecznych granic i międzynarodowego szacunku. Oczekuje, że wraz z innymi światowymi liderami będzie konsultowana w sprawach problemów międzynarodowych. Gruzja była łatwym łupem. Abchazja i Osetia Południowa od dawna mają odrębną tożsamość i są w konflikcie z ich gruzińskimi władcami. Poparcie dla niepodległości było odpłatą za Kosowo i stworzyło zamrożony konflikt hamujący wejście Tbilisi do NATO.

Podobnie było na Ukrainie. Proszę sobie wyobrazić, jak Waszyngton zareagowałby na podobne sowieckie ingerencje w Meksyku. Krym, na terytorium którego znajdowała się ważna baza morska w Sewastopolu, był historycznie rosyjski i zawierał etniczną rosyjską większość, która prawdopodobnie chciała zjednoczenia z Rosją. Podsycanie konfliktu w Donbasie osłabiło Ukrainę i utrzymało ją poza sojuszem transatlantyckim. Żadna z tych rosyjskich interwencji, choć bezprawna i nieuzasadniona, nie była jednak zapowiedzią ogólnoeuropejskiej agresji. “Zwycięstwo” przyniosłoby niewiele korzyści; nawet Putin nie próbował rządzić nierosyjskimi populacjami. Rezultatem niemal na pewno byłaby izolacja ekonomiczna i wojna na pełną skalę, którą Moskwa przegrałaby. Istotnie, Stany Zjednoczone i Rosja to dwa państwa zdolne całkowicie zniszczyć się bronią jądrową.

Jeśli nie ma słowiańskiego zagrożenia, to co pozostaje? Niewiele. Europa boryka się z problemami międzynarodowymi, takimi jak terroryzm, cyberataki i imigranci zarobkowi, ale najważniejsze problemy mają charakter wewnętrzny. Europejczycy mogą chcieć się zbroić, aby brać udział w wojnie z wyboru, ale dla większość z nich to wątpliwe przedsięwzięcia. Na przykład, Francja sprowadziła na siebie najbardziej dramatyczne ataki na Paryż, walcząc z Państwem Islamskim. Europa powinna być gotowa, ale także ostrożna. Jeśli nie ma zagrożenia, to dlaczego Europejczycy powinni wydawać więcej na obronę? Po co wydawać 2 proc. na siły zbrojne, które nie mają żadnej oczywistej roli? Może nawet 1 proc. to za dużo dla większości państw europejskich. Wydatki zawsze będą niestabilne, o ile nie będzie stałego poparcia opinii publicznej dla wzmocnienia sił zbrojnych.

Jeśli jednak jest jeszcze jakieś nieujawnione zagrożenie, które gwarantuje amerykańskie zaangażowanie w obronę kontynentu, to 2 proc. PKB jest zdecydowanie za niskie. Wszak europejska gospodarka jest odpowiednikiem amerykańskiej. Populacja Europy jest większa. Jeśli Europejczycy muszą być chronieni przed kimś, mają do tego środki. Jeśli nie wierzą, że grozi im niebezpieczeństwo godne przeznaczenia nawet kilku centów dolara na obronę, to dlaczego Stany Zjednoczone mają przeznaczać na ich obronę jakieś środki? NATO zostało utworzone w celu obrony zniszczonych przez wojnę państw, które nie mogły same powstrzymać doświadczonej w walce Armii Czerwonej od marszu po Atlantyk. Dzisiaj Europejczycy mają znacznie większą siłę ekonomiczną i znacznie większą populację niż Rosja. Europejczycy wydają nawet znacznie więcej na swoje siły zbrojne. Amerykanie nie mają powodu, by wysyłać garnizony do krajów bałtyckich, Polski i innych krajów w Europie.

Prezydent Trump nalegał, aby NATO “zaczęło płacić rachunki”. Ale takie argumenty nie przynoszą wiele korzyści pod względem militarnej skuteczności. Zamiast spierać się o pieniądze, na punkcie których prezydent Trump wydaje się mieć fiksację, administracja powinna zdecydować, co zamierza zrobić. Po pierwsze, Waszyngton powinien przekazać obronę Europy w ręce Europejczyków. Poza gotowością do działania, gdyby coś poszło drastycznie nie tak i odrodzona Armia Czerwona maszerowała po Polach Elizejskich do Łuku Triumfalnego, Stany Zjednoczone powinny traktować bezpieczeństwo europejskie z łagodnym lekceważeniem. Europejczycy podejmowaliby wtedy swoje decyzje militarne w oparciu o własne potrzeby, wiedząc, że nie mogą przerzucić problemu na Amerykę. Jak bardzo się martwią i ile są gotowi zrobić w odpowiedzi?

Po drugie, Waszyngton powinien zasugerować kontynuację współpracy przy wspólnych interesach poza Europą. Może to miec charakter geograficzny (np. Bliski Wschód), jak i przedmiotowy (cyberbezpieczeństwo i terroryzm). Wielka Brytania i Francja prawdopodobnie utrzymają zagraniczne interesy poza obszarem europejskim, podczas gdy inni Europejczycy nie. Jednak Stany Zjednoczone powinny być bardziej ostrożne w swoich zagranicznych uwikłaniach. Irak był katastrofą. Libia była głupia i przyniosła efekt przeciwny do zamierzonego. Niekończąca się wojna w Afganistanie jest bezcelowa. Siły amerykańskie powinny pozostać poza wojną domową w Syrii. Gdyby Europa i Ameryka nie były niepotrzebnie sprzężone razem w sojuszu, wówczas byłoby mniej prawdopodobne, że będą się nawzajem wciągać w bezsensowne wojny innych (np. Libia dla Europy, Afganistan dla Ameryki). Przeciwnie, wszelkie wspólne konflikty musiałyby być naprawdę istotne dla obu stron.

Taki podział obowiązków zakłada zmianę NATO. Europejczycy mogliby przejąć sojusz, być może z Ameryką jako członkiem stowarzyszonym. Mogliby też przekształcić NATO w coś ściślej powiązanego z Unią Europejską, choć oferując status pośredni Waszyngtonowi. Struktura sojuszu zachowałaby więź między europejskimi i amerykańskimi siłami zbrojnymi, zachęcając do współpracy i koordynacji. Co najważniejsze, Stany Zjednoczone i różne państwa europejskie mogłyby decydować o swoich wojskowych nakładach na podstawie własnych wymagań. Waszyngton nie próbowałby zachęcać przyjaznych państw do wydawania więcej, niż uważają za konieczne ich populacje. Jak na ironię, taki sojusz na dystans mógłby być bardziej satysfakcjonujący dla wszystkich.

NATO musi się zmienić. Ambasador USA przy NATO Kay Bailey Hutchinson powiedziała, że tematem nadchodzącego szczytu jest “siła i jedność”, ale powinniśmy wyjść daleko poza takie banały. Nie ma powodu, by sądzić, że sojusz stworzony przed dziesięcioleciami w czasach zimnej wojny jest dziś najlepszą formą organizacji militarnej. Zamiast spierać się o cele wydatków, sojusznicy powinni omówić obowiązki obronne. A potem odpowiednio dostosować NATO.

Doug Bandow 

2 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply

  1. jazmig
    jazmig :

    USA wciągają kraje NATO w swoje wojny, które rozpętuje w interesie swoich koncernów, a nie w obronie Europy. Rosja nie potrzebuje ziemi, ma jej aż nadto, a brakuje jej ludności, do obsadzenia i zagospodarowania ogromnych obszarów. Po co jej zatem kraje europejskie?

    Natomiast USA wciągając do NATO kraiki, których nie jest w stanie w żaden sposób obronić, takie ja przybałtykę, republiki byłej Jugosławii itp. de facto okrąża Rosję i lokuje w tych kraikach różne uzbrojenie. Takie zjawiska wcale nie leżą w interesie Europy, lecz jedynie w interesie amerykańskich koncernów.

    Dlatego coraz więcej krajów UE odrzuca żądania jankesów, aby kupować ich lichą broń, produkują swoją, lepszą od amerykańskiej i coraz mniej chętnie wysyłają swoje wojska do walki w interesie jankesów.