Trudno oprzeć się wrażeniu, że Pompeo nie stroni od własnej polityki. W głębi duszy jest politycznym zwierzęciem i widać to w jego wojowniczej postawie, czasami nawet lekceważącej, podczas przesłuchań przed komisjami spraw zagranicznych, gdzie ma zwyczaj łajania Demokratów jako stronniczych krytyków, których interesuje tylko jedno: usunięcie prezydenta Trumpa – podkreśla Daniel DePetris na łamach The American Conservative.

Wiele lat temu Stany Zjednoczone i Iran były względnie solidnymi sojusznikami. W 1955 r. prezydent Dwight Eisenhower i szach Mohammad Reza Pahlavi podpisali 17-stronicową umowę mającą na celu nawiązanie długotrwałych relacji między ich dwoma krajami. Dokument ten określano jako Traktat o przyjaźni, jego cel został skodyfikowany w pierwszym artykule: “Będzie trwały pokój i szczera przyjaźń między Stanami Zjednoczonymi Ameryki a Iranem”.

Oczywiście, stosunki amerykańsko-irańskie od 40 lat były i pozostają dalekie od przyjaznych. Upadek szacha w 1979 r. i umocnienie władzy przez irański duchowny establishment rok później był tylko jednym z głównych punktów zwrotnych w tej relacji, która wydaje się pogarszać z każdym rokiem. I oto sekretarz stanu Mike Pompeo, człowiek, który kieruje się osobistymi pobudkami wobec ajatollahów od dnia, w którym został zaprzysiężony jako członek Kongresu w 2010 roku, ogłasza w zeszłym tygodniu, że Waszyngton nie będzie już traktować Traktatu o przyjaźni jako obowiązującego. “Irańczycy ignorowali go przez bardzo długi czas” – powiedział – “Powinniśmy byli się z niego wyrwać dziesiątki lat temu”.

Dla tych z Waszyngtonu, którzy uważają, że powinien istnieć przynajmniej pewien kanał komunikacji między Waszyngtonem a Teheranem, decyzja ta była kolejnym sygnałem, że prezydent Trump i jego doradcy ds. bezpieczeństwa narodowego są w dużej mierze niezainteresowani dyplomacją z krajem, który postrzegają jako arcywroga. Ale dla tych wewnątrz administracji i potężnego kręgu antyirańskich jastrzębi, anulowanie przez Pompeo traktatu, potwierdziło, że prezydent Trump miał rację w powołując byłego kongresmena z Kansas na stanowisko czołowego amerykańskiego dyplomaty.

ZOBACZ RÓWNIEŻ: Neokonserwatywny plan ukarania Iranu

Mike Pompeo został sekretarzem stanu w sytuacji nie do pozazdroszczenia. Jego poprzednik, Rex Tillerson, był powszechnie przedstawiany jako człowiek oderwany od stosunków panujących w Departamencie Stany i niezainteresowany robieniem tego, co powinni robić dyplomaci: negocjowaniem umów w imieniu narodu amerykańskiego. Intensywny nacisk Tillersona na reformę sposobu, w jaki Departament Stanu prowadził interesy, czy też lobbowanie na rzecz cięć w budżecie, czy prowadzenie kampanii mającej na celu naprawę biurokracji, irytowały wielu pracowników resortu. Dan Drezner, profesor z Tufts University, był tak oburzony działaniem Tillersona, że ​​napisał artykuł w “Washington Post”, domagając się zmiany w kierownictwie na szczycie. Około siedem miesięcy później były potentat naftowy został bezceremonialnie zdymisjonowany przez prezydenta Trumpa za pośrednictwem wpisu na Twitterze, a ich osobiste i zawodowe relacje sięgnęły dna.

Pierwszą misją Pompeo było przywrócenie podstawowego poziomu pewności wśród pracowników Departamentu Stanu, do którego się zobowiązał podczas swojego przemówienia już pierwszego dnia. Obiecał przywrócenie “na nowo kręgosłupa” do resortu przedstawianego w mediach głównego nurtu jako zdemoralizowany i pozbawiony odpowiedniego personelu po roku rządów Tillersona. Odbudowa zaufania do służby zagranicznej byłaby ogromnym przedsięwzięciem nawet w mniej szalonym czasie. Ale dla Pompeo to po prostu kolejne portfolio w stosie, które obejmowało wszystko, od poprawy stosunków Departamentu Stanu z nadzorcami z Kongresu, aż po północnokoreańską dyplomację nuklearną.

Jak Pompeo radził sobie podczas pierwszych czterech miesięcy pracy? Jakakolwiek ocena w tym momencie jest szalenie przedwczesna. Na tym etapie, dokonania kadencji Pompeo nie są jednoznaczne.

Wydaje się, że Departament Stanu rzeczywiście odzyskał nieco pewności siebie. Pompeo ma coś, czego nigdy nie miał Tillerson: dobrą relację z prezydentem, który ma obsesję na punkcie lojalności swoich pracowników, tak jak Richard Nixon miał pięć dekad wcześniej. Tillerson i Trump nigdy naprawdę nie przepadali za sobą, co oznaczało, że Departament Stanu nie miał odpowiednich relacji z Białym Domem. Istotnie, można argumentować, że wpływ resortu w ramach międzyresortowego procesu decyzyjnego w zakresie bezpieczeństwa narodowego ucierpiał wskutek mroźnych relacji Tillersona z szefem. Pompeo natomiast ma tak dobre relacje (niektórzy nazywają to przyjaźnią) z Trumpem, jak mało kto. Pod względem wzmocnienia Departamentu Stanu jako instytucji, Pompeo był darem niebios.

Jednak jego dokonania jako dyplomaty i komunikatora polityki zagranicznej Stanów Zjednoczonych są mniej solidne. Pompeo zasługuje na ogromne uznanie za wzięcie osobistej odpowiedzialności za dyplomację administracji Trumpa wobec Korei Północnej. Podczas, gdy podróż sekretarza stanu do Pjongjangu byłaby jeszcze niedawno postrzegana w kategoriach wydarzenia historycznego, Pompeo latał tam tyle razy  (ostatnio w zeszły weekend), że nie robi to już wrażenia.

Jednak trudno oprzeć się wrażeniu, że Pompeo nie stroni od własnej polityki. W głębi duszy jest politycznym zwierzęciem i widać to w jego wojowniczej postawie, czasami nawet lekceważącej, podczas przesłuchań przed komisjami spraw zagranicznych, gdzie ma zwyczaj łajania Demokratów jako stronniczych krytyków, których interesuje tylko jedno: usunięcie prezydenta Trumpa. Tak samo głęboko zakorzeniony w jego umyśle jest Iran, regionalna potęga na Bliskim Wschodzie, która z pewnością powoduje kłopoty, ale ogólnie jest odrobiną pyłu na wielkim amerykańskim bucie. Po wysłuchaniu słów Pompeo, można wybaczyć ludziom sądzącym, że Ajatollah Chamenei skulił się gdzieś w Teheranie, przygotowując plany przejęcia władzy nad światem. Fakty są takie, że Iran w dużej mierze jest pariasem, korupcja jest endemiczna w jego systemie politycznym, a rial szybko się deprecjonuje. Jednak wszystko to gdzieś gubi się w skrajnej retoryce emanującej ze strony administracji Trumpa.

Jedyną kwestią, która zadecyduje o sukcesie lub porażce kadencji Mike’a Pompeo w Departamencie Stanu, będzie to, czy jest w stanie utrzymać dobre relacje Donaldem Trumpem. I na pytanie to wciąż nie znamy odpowiedzi.

Daniel R. DePetris

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply