Dyskryminacja w imię tolerancji, czyli o antyfaszyzmie

Futbol ma we współczesnej kulturze taką rangę, że ogniskuje uwagę społeczną. Być może, widząc sprawę przez futbolowy pryzmat społeczeństwo w końcu zrozumie czym jest tak zwany „antyfaszyzm”.

Przez kilka dni masy obywateli Polski żyły sprawą sędziego Szymona Marciniaka, a konkretnie tym czy poprawadzi on tegoroczny finał Ligi Mistrzów czy nie. Futbol, szczególnie w wydaniu Champions Legaue to globalny spektakl, przyciągający wzrok i dostarczający emocji milionom w Polsce, setkom milionów na świecie. Eo ipso to jeden z najbardziej zyskownych sektorów coraz bardziej zglobalizowanego przemysłu rozrywkowego. Dla pana Marciniaka w grę wchodzi więc wielki prestiż uznania zawodowych kwalifikacji i dokonań, ale też, nie ukrywajmy, furtka do dużych pieniędzy i działalności w strukturach piłkarskich po zawieszeniu butów na kołku, co dla sędziów piłkarskich bywa perspektywą tylko nieco odleglejszą niż dla piłkarzy.

Tymczasem obsada Marciniaka w roli arbitra mistrzowskiego meczu stanęła pod znakiem zapytania, po uprzejmym donosie jaki nadszedł do europejskiej federacji piłkarskiej od nieco już zapomnianego Stowarzyszenia „Nigdy Więcej”. Organizacja ta, funkcjonująca od 1996 r., stawia sobie za cel “przeciwdziałanie szowinizmowi, neofaszyzmowi i nienawiści wobec cudzoziemców”. W czym miał się ujawnić neofaszyzm piłkarskiego sędziego? W tym, że 29 maja brał udział w konferencji organizowanej przez polityka Konfederacji i lidera składającej się na nią partii “Nowa Nadzieja” Sławomira Mentzena.

Można o nim powiedzieć wiele tego co w ustach wielu może brzmieć jak zarzut – że Mentzen epatuje w debacie publicznej materializmem, że spłyca ją do poziomu bon motów z TikToka rodem, że pomaga w unikaniu płacenia podatków, tym którzy powinni je zapłacić. Z pewnością jednak nie można powiedzieć o polityku, który państwo uważa za zło konieczne, a najczęściej niekonieczne, który nie ma nic przeciwko imigracji, tak długo jak imigranci pracują i płacą podatki, że jest faszystą, neofaszystą, narodowym szowinista. Cały ten wywód i tak zresztą jest tylko trochę na miejscu, bo organizowana przez Mentzena konferencja o pretensjonalnej nazwie “Everest” nie dotyczyła polityki, czy relacji narodowościowych, lecz biznesu. I ta właśnie treść wydarzenia sprawiła, że pojawił się na nim Marciniak.

Jak to możliwe, że jego wejście na mentzenowy Everest spowodowało tak brzydki upadek? Możliwe, bo tak zwanym “atyfaszystom” nie chodzi o faszyzm, a przynajmniej nie tylko o faszyzm. Organizacje i ruch jaki tworzą są bowiem pierwsą falą, prefiguracją wokeizmu. Są ruchem ludzi, którzy uzurpują sobie prawo wykluczania innych z przestrzeni publicznej… oczywiście w ramach „walki z dyskryminacją”. Ludzie ci przyznają sobie prawo ostatecznego orzeczenia kto jest faszystą i podpuszczają do akcji instytucje publiczne, jak w przypadku sędziego Marciniaka, lub ulicznych oprychów z kręgów społecznej patologii, jak to jest w przypadku funkcjonowania tak zwanej “antify”.

Tak zwani „antyfaszyści” dokonują kwalifikacji na podstawie własnych kryteriów ideologicznych, nie będących wytworem żadnej tradycji, ani przedmiotem żadnej zgody społecznej. A są to kryteria zakreślone tak wąsko, że i napoleoński mundur zaatakowanego przez antifiarzy rekonstruktora z Marszu Niepodległości w 2011 r. staje się mundurem faszysty. Nie powinno zatem zaskakiwać, że w perspektywie tej faszystowskimi mogą stać się poglądy polityka konserwatywno-liberalnego. W sumie to nawet bardziej niż liberalnego niż konserwatywnego, co zresztą jest właściwością odróżniającą większość młodego pokolenia korwinistów od nestorów tego nurtu. Zatem według “antyfaszystów” już sam publiczny kontakt, wymiana zdań w jakiejkolwiek bądź sprawie z liberalno-konserwatynym politykiem ma skazywać na represje na płaszczyźnie zawodowej.

Są to kryteria tak wąskie, jak wąska i prymitywna jest ideologia „antyfaszystów”. Według tych kryteriów faszyzmem staja się każda postawa, każde stanowisko, które, choćby w najbardziej pokojowy sposób, podkreśla naturalne zróżnicowanie świata i ludzi, odwołuje się do tradycyjnych ról i struktur społecznych, uznaje prawo człowieka do prywatnego nawet wartościowania tego co swoje, bliskie i znane, ponad to co obce, dalekie i nieznane. Tak zwany „antyfaszyzm” to w gruncie rzeczy nowa metka dla ideologii totalnie pojmowanego egalitaryzmu i kosmopolityzmu, forsowanej przez fanatyków uważających za konieczne „wyzwolenie” człowieka od jego narodowości (w innych wersjach rodziny, płci, własności), jeśli trzeba, to wbrew niemu samemu, jeśli trzeba to przykładnym ukaraniem nieprawomyślnego infamią bądź kłopotami zawodowymi, czy biznesowymi, spowodowanymi przez publiczną nagonkę.

Tak zwany „antyfaszyzm” to tylko kolejna metka utopii ciągnącej się w zachodniej kulturze od ponad 300 lat przez różne ideologie od liberalizmu, po anarchizm i marksizm. Im nie przeszkadza faszyzm, czy nawet nacjonalizm. Im przeszkadza samo pojęcie narodowości, jako pojęcie, które z zasady kogoś czyni swoim, a kogoś obcym.

Rzecz w tym, że w powojennej polityce, debacie, kulturze Zachodu pojęcie „faszyzmu” zostało tak zmistyfikowane, tak wyprane z oryginalnej treści i nasycone nową, że stało się poręcznym narzędziem konkurencji społecznej, poręczną pałką walki politycznej i błyszczącym berłem panowania zachodnich elit. Głównym problemem nie jest Rafał Pankowski i jego mgławicowe stowarzyszenie, liczące pewnie mniej więcej tylu aktywnych działaczy, ilu liczy jego zarząd. Głównym problemem są zachodnie elity i instytucje, które utrzymują takie stowarzyszenia zawodowych „antyfaszystów”, mających w sobie tyleż fanatyzmu, co pieczeniarstwa łasego na synekury. Problemem są elity i instytucje, nie ci fanatycy-pieczeniarze. Oni będą działać bez względu na oburzenie społeczne, tak długo jak ktoś, kto ma pieniądze i władzę, będzie im płacił, dawał stopnie naukowe, nagłaśniał i traktował ich oskarżenia polityczne jak wyroki. I tak jest z “Nigdy Więcej”, które przecież ma status pewnego rodzaju partnerstwa z UEFA.

Pan Marciniak jest być może wybitnym sędzią. Znacznie mniej wybitnym człowiekiem. Szybko złożył krytykę właśnie o politycznym charakterze, nie próbując nawet sprzeciwić się absurdalnym oskarżeniom. Dziw, że z tak gumowym kręgosłupem utrzymuje przez ponad 90 minut pion na boisku. Pan Marciniak dołożył cegiełkę do budowy muru poprawności politycznej, który ma zamykać w społecznym getcie ludzi nieprawomyślnych w perspektywie kategorii ideologicznych “antyfaszystów”, a właściwie elit jakim ci pierwsi służą. Tym samym Marciniak utrudnił życie wszystkim, którzy nie chcą podporządkować się tym kateogriom na wszelakich płaszczyznach życia zawodowego i społecznego. I to jest sedno tej sprawy. W tym kontekście to, że Marciniak poprowadzi jednak mecz finałowy nie jest sprawą najwyższej wagi.

Jak napisałem we wstępie ta dęta afera powinna pozwolić zrozumieć szerokim kręgom społeczeństwa czym jest współczesny “antyfaszyzm”. Ciekawe czy da do myślenia także panu Mentzenowi i jego zwolennikom. Polityk ten został przecież w jakiś sposób zniesławiony, a kontakty z nim obłożone groźbą sankcji, nie przez tak nielubiane przez nich państwo i jego strasznych urzędników. Sprawa została rozegrana przez organizację pozarządową zarządzającą określonym sektorem globalnego rynku rozrywkowego, na którym konkurują komercyjne spółki – bo przecież w to zamieniły się kluby piłkarskie. Futbol dziś to tylko kolejny biznes. Na poziomie o jakim piszę bardzo zyskowny. Najrywaźniej biznesmeni od futbolu, nie umniejszając nikomu, dużo grubsze finansowe rekiny niż pan Sławomir uznały, że jakiekolwiek skojarzenia z nim mogą popsuć im interes. I zrobili, co zrobili.

I nie ma żadnego trybu odwołania, bo to jest, w sensie formalno-prawnym sfera niepubliczna. Wszak firmy na wolnym rynku powinny mieć prawo tak kształtować swój pijar i wymogi wobec swoich pracowników, jak uważają to za słuszne… jak pan Janusz powiedział. Tak też właściciele Champions Legaue obudowują swój biznes takimi “wartościami”, jakie uznają za słuszne, bądź chodliwe w sprzedaży. A jak się nie podoba? Zawsze można założyć własną ligę mistrzów – podpowiada korwinistyczna logika. Przecież pozbawiona politycznych sankcji powinna wygrać konkrencję o widza-klienta… Sprawa Marciniaka pokazuje także do czego prowadzi komercjalizacja kolejnych sfer życia społecznego i że w najczystszym nawet kapitalizmie też jest polityka, władza i mechanizmy jej egzekwowania. Tyle, że bardziej ukryte, a więc jeszcze bardziej arbitralne niż w polityce oficjalnej.

Karol Kaźmierczak

 

1 odpowieź

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply

  1. Wronq
    Wronq :

    Dyskryminacja w imię tolerancji trwa w najlepsze od lat. Wiele tematów jest wykluczonych z “życia publicznego”. Przypinanie latek , dyskredytacja to stałe narzedzia oświeconego mainstreamu . Założenie jest proste. Hodować a nie dyskutować..