Czym jest demokracja?

Demokracja polega na troszczeniu się o własnych obywateli, a nie na oddawaniu swoich miast ludzkiej masie z Bliskiego Wschodu – przypomina amerykański historyk idei, prof. Paul Gottfried na łamach The American Conservative.

W świetle powstania eurosceptycznej koalicji we Włoszech i niedawnej imponującej wygranej wyborczej konserwatywnego nacjonalisty Viktora Orbana i jego partii Fidesz na Węgrzech, William Galston uważa, że demokracja poniosła fatalną porażkę: “Globalna fala demokratyczna, która rozpoczęła się w 1974 r. wraz z końcem autorytarnego reżimu Portugalii, osiągnęła szczyt w 2006 r., ustępując miejsca antydemokratycznym populistom. Wielu zachodnich przywódców jeszcze nie pogodziło się z tą nową rzeczywistością, mając nadzieję, że antyimigrancki sentyment jest jedynie przemijającym zjawiskiem”.

Robert Merry odniósł się do tych skarg wskazując, że to nie demokracja, ale elity zawiodły. Nie ma wszak żadnego powodu, by oceniać sukces demokratycznego rządu przez pryzmat liczby migrantów syryjskich, których kraje europejskie przyjmują lub trzymają na dystans. Demokracja polega na troszczeniu się o własnych obywateli, a nie na oddawaniu swoich miast ludzkiej masie z Bliskiego Wschodu. Nie ma też niczego niedemokratycznego w postępowaniu obywateli na Węgrzech lub we Włoszech, głosujących na polityków, którzy odzwierciedlają ich poglądy na temat imigracji. Dlaczego czymś niedemokratycznym miałoby być nie zgadzanie się z Galstonem, Brookings Institution lub “The New Republic”? Czy powinniśmy oceniać demokratyczność postępowania krajów przez pryzmat zbieżności z preferencjami globalistycznej elity?

To powiedziawszy, omawiana sprawa może być bardziej skomplikowana, niż sugerowałyby powyższe obserwacje. Nie ma jednej funkcjonalnej koncepcji “demokracji”. William Galston i ci, których on atakuje, nadają dramatycznie różne znaczenia temu samemu pojęciu; to nieporozumienie było już obecne, kiedy powstawały współczesne demokracje. W miarę jak demokracja była rozszerzana i uniwersalizowana w większości krajów zachodnich na początku XX wieku, efektem nie stawało się ograniczanie kompetencji rządu, lecz jej poszerzenie w formie administracji publicznej.

Powszechnym błędem, na jaki zwracałem uwagę w mojej książce After Liberalism, jest wyobrażenie, że obrona prywatnej własności i innych liberalnych swobód rozwija się równolegle z demokracją. W rzeczywistości poprzedzają one demokrację na wiele pokoleń i są bardziej charakterystyczne dla XIX-wiecznego liberalizmu burżuazyjnego niż późniejszej epoki demokratycznej. “Lud”, któremu nadano prawa wyborcze w XX wieku, głosował na rządy i partie, które świadczyły programy społeczne. Powierzał swoje życie klasie “naukowo” wyszkolonych administratorów. W Stanach Zjednoczonych ruch progresywny na początku XX wieku miał na celu wzmocnienie pozycji administratorów naukowych, którzy mieli stać ponad polityką partyjną.

W niektórych krajach zachodnich demokracja miała zawsze uniwersalizujący charakter, ponieważ nowa klasa administracyjna miała nadzieję zastosować swoją “naukę o rządzie” we wszystkich krajach i kontynentach. To, co uważano za “naukowe”, a zatem moralne dla jednego kraju, miało rzekomo taką samą ważność w innym miejscu. Obowiązkiem zawodowych administratorów było oświecanie tych, którzy wciąż tkwili w kulturach przednowoczesnych. Następnie sądownictwo w rozwijających się demokracjach określiło i często stworzyło prawa dla energicznego państwa administracyjnego, a preferencje kulturowe klasy rządzącej zostały podniesione do rangi “praw człowieka”.

Robert Nisbet w The Present Age pokazuje, w jaki sposób rozwijająca się administracja państwowa w USA na początku XX wieku rozmyślnie niweczyła lojalność lokalną i regionalną. Nienawidzona przez Nisbeta administracja publiczna nie poprzestała na narzucaniu swojej woli na poziomie krajowym. Przeszła na poziom międzynarodowy jako obrońca nowo powstałych powszechnych praw i reguł naukowych. Jest to wyraźnie idea demokracji, którą ma na myśli Galston. Istnieje historyczny precedens dla jego interpretacji popularnych rządów.

W przeciwieństwie do takiej koncepcji stoi jednak inne rozumienie demokracji, które od jakiegoś czasu znajduje się w defensywie. Nic dziwnego, że to pojmowanie jest szczególnie silne w Europie Wschodniej, gdzie uczucia narodowe wciąż kwitną i gdzie progresistowskie amerykańskie mody są szczególnie słabe. Europejscy populiści* szydzą z tego, co niemieccy prawnicy nazywają “administrowanym konsensusem”. Równie pogardliwie traktują międzynarodowe administracje i trybunały praw człowieka. Populiści cieszą się widząc, jak wola ludu wyraża się politycznie i na pewno nie wzywają do zakończenia programów socjalnych. Nalegają jednak, aby działania ich rządu były zgodne z tradycjami i wartościami ich własnego narodu. Populiści nie uważają się za zwykły zbiór jednostek. Są zakorzenieni w narodzie i postrzegają siebie jako ogniwa w łańcuchu pokoleń. Ponadto liderzy, tacy jak prezydent Polski i węgierski premier, nigdy pozwolą wyborcom zapomnieć, że należą do zachodniego chrześcijańskiego dziedzictwa sprzed tysiąca lat.

ZOBACZ RÓWNIEŻ: Paul Gottfried: Amerykańskie wojska i lewicowi krzykacze idą w pakiecie

To odwołanie się do wspólnej historii i przodków przywołuje na myśl sposób w jakim John Jay, w numerze 2 Zapisków Federalisty [The Federalist Papers], opisał opatrznościowe błogosławieństwa nowej republiki amerykańskiej: “Opatrzność z radością dała ten jeden powiązany kraj jednemu zjednoczonemu narodowi; naród wywodzący się od tych samych przodków, mówiącemu tym samym językiem, wyznającemu tę samą religię, przywiązanemu do tych samych zasad rządzenia, bardzo podobnego w swoich manierach i obyczajach i który wspólnymi zamiarami, bronią i wysiłkami, walczy ramię w ramię podczas długiej i krwawej wojny, w szlachetny sposób ustanowił swoją ogólną Wolność i Niepodległość”.

Z całym szacunkiem dla Galstona, Orban nie mógł lepiej wyrazić populistycznych sentymentów. Węgierski premier wygrał wybory krajowe tej wiosny z większym odsetkiem uprawnionych do głosowania niż istniał w Ameryce w Johna Jay’a. Demokratyczny mandat Orbana jest dużo bardziej oczywisty niż biurokracji Unii Europejskiej, której on i jego wyborcy nienawidzą.

Paul Gottfried

*W kontekście anglosaskim, populizm niekoniecznie musi mieć negatywne konotacje w kulturze politycznej i debacie publicznej. Często mianem populistycznego określa się program lub ruch, który opowiada się po stronie „zwykłego człowieka”. Populizm w takim rozumieniu zazwyczaj łączy elementy prawicowe i lewicowe, przeciwstawiając się wielkiemu kapitałowi, jak również stronnictwom socjalistycznym, wykorzystując raczej narzędzia reformy niż gwałtownej rewolucji [red.].

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply