Artyleria wychodzi z lamusa

Jeszcze do niedawna mogło się wydawać, że na współczesnym polu walki pewne kategorie uzbrojenia – w tym wojska artyleryjskie – nie będą odgrywały większej roli. Konflikt na wschodzie Ukrainy pokazuje, że pogląd ten powinien zostać szybko zrewidowany.

Niewątpliwie wojna w Donbasie pokazała, że artyleria nadal odgrywa istotną rolę w konflikcie konwencjonalnym. Co więcej, można stwierdzić, że w pewnych przypadkach jest ona wręcz kluczowa. Jej znaczenie podkreślają eksperci zajmujący się wojskowością i obserwujacy sytuację na wschodzie Ukrainy. Niektórzy z nich przytaczają dane wskazujące, że artyleria odpowiada za ponad 80% strat oddziałów ukraińskich. Przyznają to również analitycy ukraińscy.

Uwagę zwracają także ilość oraz różnorodność broni omawianej kategorii, która jest stosowana we wspomnianym konflikcie. Pośrednio pokazują to m.in. warunki dotyczące wycofywania ciężkiego uzbrojenia z linii frontu, uzgodnione w ramach porozumienia z Mińska, podpisanego w lutym tego roku. Zgodnie z nimi, obie strony zobowiązały się do wycofania sprzętu na równą odległość, tworząc określone strefy bezpieczeństwa. I tak: w przypadku systemów artyleryjskich kalibru 100mm i większych – 50 km (czyli: wycofanie ich przez każdą ze stron na odległość 25 km), systemów Grad – 70 km oraz wieloprowadnicowych systemów rakietowych Uragan, Smiercz Tornado-S wraz z taktycznymi systemami rakietowymi Toczka-U – 140 km. Na tej podstawie każdy może generalnie ocenić możliwości uzbrojenia tego rodzaju.

Biorąc za punkt odniesienia działania wojenne w Donbasie, można zastanowić się, jak przedstawia się sytuacja systemów artyleryjskich i rakietowych polskich sił zbrojnych. W tym przypadku można pominąć systemy przeciwlotnicze i przeciwrakietowe, a także przeciwpancerne – te słusznie wymagają osobnego omówienia. Przyjrzyjmy się natomiast, jak przedstawia się ogólna kondycja polskiej artylerii.

„Goździki” i „Danuśki”

Trzon artylerii polskich sił zbrojnych stanowią samobieżne haubice 2S1 Goździk kal. 122 mm.Ta sowiecka konstrukcja pochodząca z przełomu lat 70. i 80. XX wieku w latach 1984-94 produkowana była na licencji w Polsce. Oznacza to jednak, że najmłodsze egzemplarze liczą sobie już ponad 20 lat, zaś niektóre – nawet 40.Według oficjalnie dostępnych danych Polska posiada obecnie około 340 haubic 2S1. Część z nich, jako wersja 2S1T wyposażona jest w zautomatyzowany zestaw kierowania ogniem artylerii Topaz. Zasięg ognia armat „Goździków” to zasadniczo 15 km, przy wykorzystaniu pocisków z dodatkowym napędem rakietowym – około 21 km.Systemy te mają zostać zastąpione przez AHS Krab.

Polska haubica samobieżna 2S1 Goździk. Fot. primeportal.net

Kolejnym elementem są samobieżne armatohaubice Danaprodukcji czechosłowackiej, w wersji Dana-T. Pochodzą one zasadniczo z lat 80. XX wieku, jednak mimo zastosowanych w nich modernizacji są już uzbrojeniem o mocno zaawansowanym wiekiem. Polska posiada 111 dział tego rodzaju.Ich zasięg ognia jest zbliżony do możliwości „Goździków” i w zależności od zastosowanych pocisków wynosi 15-20 km.W przyszłości mają zostać zastąpione przez AHS Kryl.

Dana-T. Fot. wb.com.pl

Łatwo zauważyć rzecz charakterystyczną: polska armia zasadniczo nie posiada tzw. artylerii ciągnionej, wymagającej holowania.To wyraźna różnica w stosunku do wojsk ukraińskich czy białoruskich, nie wspominając już o rosyjskich. Artyleria tego rodzaju jest (choć powinniśmy powiedzieć – była) stosowana podczas konfliktu na wschodzie Ukrainy, gdzie często widoczne były m.in. haubice D-30 kal. 122 mm, a także działa 2A36 Hiacynt-B kal. 152 mm.

Jej brak w naszych siłach zbrojnych wynika zasadniczo z tego, że już na początku lat 90. ubiegłego wieku stwierdzono, że ich przydatność na współczesnym polu walki wyraźnie spadła. Dotyczy to przede wszystkim mobilności, szczególnie w przypadku starszych systemów artyleryjskich, których nie sposób szybko przemieścić z miejsca na miejsce tuż po oddaniu ostatniego strzału. Ryzyko ich zniszczenia w wyniku szybkiej lokalizacji i precyzyjnego uderzenia lotnictwa lub ognia kontrbateryjnego uznano za zbyt wielkie. Co interesujące, podobnej decyzji nie podjęły takie państwa jak np. Francja, Niemcy, Wielka Brytania czy USA, które nie zrezygnowały całkowicie z tego rodzaju uzbrojenia.

Nominalnie Polska posiada około 450 samobieżnych armatohaubic, jednak zasadniczo jest to sprzęt, który ma już swoje lata i co najmniej od pewnego czasu powinien być stopniowo wycofywany z linii, zastępowany przez wdrażane równolegle nowe konstrukcje. Dla porównania, armia białoruska posiada szacunkowo ponad 650 jednostek artylerii, z czego ponad 200 to haubice holowane. W przypadku Ukrainy przed początkiem kryzysu w tym kraju było to szacunkowo około 2300 jednostek, z czego blisko połowę miała stanowić artyleria ciągniona.Mniej jasno przedstawia się sytuacja w kontekście Rosji, a ściślej – obwodu kaliningradzkiego. Jeszcze w 2010 roku, kiedy funkcjonował tam tzw. Specjalny Rejon Kaliningradzki, znajdowało się tam łącznie 345 systemów artyleryjskich, jednak do tej liczby wliczano zarówno armaty i haubice, jak i wieloprowadnicowe wyrzutnie rakiet oraz moździerze.

Polskie „skorupiaki”

Polskie plany dotyczące modernizacji uzbrojenia przewidują jednak wprowadzenie nowych, samobieżnych systemów artyleryjskich. Teoretycznie, konstrukcje te istnieją co najmniej na etapie prototypów. Są to: AHS Krab, które mają zastąpić „Goździki” (system samobieżny kal. 122 mm) oraz AHS Kryl w miejsce Dany (system samobieżny kal. 155 mm).

Projekt AHS Krab opierał się na wykorzystaniu rodzimego podwozia UPG-NG oraz licencyjnej, brytyjskiej wieży AS90/52, stosowanej w samobieżnych haubicoarmatach AS90. System ten ma charakteryzować wysoka szybkostrzelność (nawet 3 pociski w ciągu 10 sekund; 6 strzałów na minutę w ogniu długotrwałym) i maksymalnym zasięg do 40 km (dla pocisków z generatorem gazowym).Cały projekt nosi nazwę Regina. Pierwotnie zakładano dostarczenie pierwszego modułu dywizjonowego w 2003 roku, zaś po pomyślnym przejściu prób: pierwszego kompletnego, 18-działowego dywizjonu w 2005 i łącznie czterech dywizjonów do 2012 roku. Planów tych nie udało się zrealizować.

AHS Krab podczas parady w Warszawie 15 VIII 2014 roku. Fot. wikimedia.org

AHS Kryl, nad którym prace rozpoczęły się w 2011 roku, to haubicoarmata na podwoziu kołowym, podobnie jak starsza, czechosłowacka Dana. Według obecnej koncepcji ma opierać się na połączeniu specjalnego trójosiowego podwozia 6×6, którego producentem jest Jelcz oraz luf kal. 155 mm ATMOS 2000 produkcji izraelskiej firmy Elbit. Docelowo producentem całości ma być Huta Stalowa Wola. AHS Kryl ma dysponować wyraźnie większym zasięgiem niż Dana. Jego haubicoarmata ma mieć donośność do 40 km i maksymalną szybkostrzelność 6 strzałów na minutę, z możliwością neutralizacji celu dzięki salwie 3 pocisków wystrzelonych pod różnymi kątami w elewacji (MRSI).

Teoretycznie, oba systemy powinny już wchodzić w skład naszych sił zbrojnych. Tym bardziej, że plany modernizacji artylerii i wprowadzenia nowych systemów artyleryjskich sięgają początku lat 90. ubiegłego stulecia. Niestety, oba programy doznały istotnych opóźnień i problemów. W przypadku AHS Krab dysponujemy pierwszą serią, liczącą 8 egzemplarzy, które jednak posiadają istotne wady produkcyjne (mikropęknięcia podwozia), co wymaga poddania ich zasadniczemu remontowi. Ostatnio podpisano umowę z południowokoreańskim przedsiębiorstwem zbrojeniowym Samsung Techwin, które ma dostarczyć podwozie do Krabów.Zgodnie z zapowiedziami, pierwszy kompletny dywizjon powinien być gotowy w 2017 roku, zaś według Planu Modernizacji Technicznej Sił Zbrojnych, Wojska Rakietowe i Artyleryjskie powinny posiadać 5 w pełni wyposażonych dywizjonów dział Krab, liczących łącznie 120 dział.

O ile sprawa AHS Karb doczekała się serii próbnej, o tyle AHS Kryl zasadniczo nie wyszedł poza etap prototypu. Spowodowane jest to jednak głównie późnym rozpoczęciem programu. Pewne zastrzeżenia wzbudza także mało innowacyjna forma pojazdu, słabe opancerzenie oraz brak środków samoobrony. Wszystkie te czynniki świadczą o niskich właściwościach obronnych tych pojazdów, wymagających aktywnej osłony. Zaletą ma być jednak wysoka mobilność – samo przejście z położenia transportowego do bojowego (i odwrotnie) ma wynosić poniżej minuty.Należy też zwrócić uwagę, że zgodnie z założeniami Kryle mają posiadać możliwość transportu powietrznego przy użyciu samolotów C-130.

Prototyp AHS Kryl. Fot. youtube.com

W uzupełnieniu należałoby również wspomnieć o moździerzach, szczególnie ciężkich kal. 120 mm. Na wyposażeniu polskiej armii znajduje się ponad 140 sztuk tego typu uzbrojenia. Jednak ponownie mamy tu do czynienia z uzbrojeniem pamiętającym czasy Związku Sowieckiego – moździerze 2B11 Sani, które docelowo mają zostać zastąpione przez samobieżne moździerze Rak. Ich maksymalny zasięg to około 4,5 km. Sytuacja przedstawia się lepiej w przypadku moździerzy średnich (M-98, kal. 98 mm) i lekkich (LM-60, kal. 60 mm). Potrafią one wystrzelić pocisk na maksymalna odległość odpowiednio 7 i 2,5 km.

W tym miejscu należy wspomnieć o planach modernizacji, które mają dotyczyć właśnie samobieżnego moździerza kal. 120 mm Rak. Konstrukcja ta ma występować w wariancie „kołowym” SMK 120 (na podwoziu KTO Rosomak) oraz „gąsienicowym” SMG 120. Zasięg ognia ma wynosić 8-12 km, a w ciągu 15 sekund od momentu wystrzelenia ostatniego granatu ma uzyskiwać możliwość zmiany stanowiska ogniowego.

Grad – podstawa systemów rakietowych

Poza wspomnianymi systemami artyleryjskimi, istotnym segmentem jest tzw. artyleria rakietowa. W przypadku Polski możemy mówić zasadniczo o jednym systemie w trzech wariantach. Pierwszym i wyjściowym zarazem jest BM-21 Grad, sowiecki system wieloprowadnicowych wyrzutni rakietowych kal. 122 mm, opracowany jeszcze w latach 60. XX wieku. Ich zasięg zasadniczo wynosi 21 km, jednak przy zastosowaniu rakiet polskiego systemu Zenit możliwe jest zwiększenie go do 40 km.Ze względu na wiek, 75 egzemplarzy Gradów znajdujących się na wyposażeniu polskiej armii powinno zostać zastąpione nowszymi konstrukcjami. W planach było również dostosowanie przynajmniej części z nich do standardu Langusty, m.in. poprzez zastosowanie systemu Topaz.

BM-21 Grad. Fot. youtube.com

Drugi system to polska, gruntownie zmodernizowana wersja systemu Grad, czyli WR-40 Langusta kal. 122 mm. Wykorzystano w niej podwozie 6×6 produkowanych przez zakłady Jelcz oraz polską elektronikę. Łącznie zamówiono 75 egzemplarzy „Langusty”, z czego wszystkie są już dostępne. Maksymalna donośność rakiet wystrzeliwanych z tego systemu wynosi 40 km, jednak przy wykorzystaniu pocisków Feniks-Z może on zostać zwiększony do 70 km.Nie planuje się zamawiania kolejnych egzemplarzy.

WR-40 Langusta podczas prowadzenia ostrzału. Fot. 11ldkpanc.wp.mil.pl

WR-40 Langusta. Fot. wikimedia.org

Trzeci wariant to wieloprowadnicowa wyrzutnia rakietowa kal. 122 mm RM-70/85 produkcji czechosłowackiej. Jest to ulepszona wersja BM-21 Grad. Jej zasięg wynosi około 20 km. Polska posiada 30 systemów tego rodzaju, co nie jest – rzecz jasna – liczbą imponującą.Ponadto, mimo pewnych modernizacji RM-70 także się starzeje i wymaga wymiany.

RM-70/85. Fot. military-today.com

Można przyjąć, że łącznie posiadamy 180 wieloprowadnicowych wyrzutni rakietowych. Jednak ponad połowa z nich powinna zostać jak najszybciej wymieniona na nowsze konstrukcje. Wyraźnie daje się również zauważyć brak systemów o większym zasięgu, zdolnych do rażenia celów w odległości powyżej 70 km, czy nawet 100 km.Czy, ogólnie rzecz biorąc, nasze możliwości są duże? Przed wybuchem konfliktu na wschodzie Ukrainy, siły zbrojne tego kraju według ogólnodostępnych danych posiadały ponad 300 wyrzutni BM-21 Grad, ponad 130 Uragan oraz około 80 Smiercz. Białoruś posiada szacunkowo około 230 wieloprowadnicowych wyrzutni rakietowych w podobnych proporcjach jak Ukraina, czyli głównie Grad, a następnie Uragan i Smiercz. Różnica na korzyść Polski może jednak dotyczyć kwestii modernizacji sprzętu i wyposażenia go m.in. w nowsze systemy kierowania ogniem. Dotyczy to przede wszystkim systemu Langusta – w przypadku Ukrainy dopiero modernizacje BM-21 do standardu Bastion-I (zasięg do 40 km, ulepszenie układu celowania) sprawia, że są one porównywalne z naszymi WR-40. Różnice dotyczą także siły rażenia. Przykładowo, pojedyncza salwa systemu wyrzutni Smiercz może pokryć obszar nawet powyżej 600 ha, niszcząc przy tym siłę żywą i umocnienia, a także pojazdy, w tym również opancerzone. W przypadku Langusty, a także Gradów, jest to około 40 ha.Istotną kwestią jest także zastosowanie odpowiednich głowic bojowych. W przypadku Polski zasadniczo są to głowice odłamkowo-burzące, ale istnieje również możliwość wystrzeliwania rakiet z tzw. subamunicją, np. kasetowe z minami przeciwczołgowymi lub ładunkami kumulacyjnymi.

Homar – „skorupiak” doskonały

Odpowiedzią na te braki ma być pozyskanie przez polskie wojsko systemu Homar – wieloprowadnicowej wyrzutni pocisków rakietowych o zasięgu do 300 km.W założeniu, mają one być elementem sił odstraszania, zdolnych do zadania siłom agresora dotkliwych strat na jego dalekich tyłach, niszcząc szczególnie cenne obiekty infrastruktury wojskowej oraz komunikacyjnej. W takim przypadku posiadanie odpowiednio dużego zasięgu rażenia jest czynnikiem bezwzględnie istotnym. W ubiegłym roku program Homar został uznany za program priorytetowy, którego realizacja związana jest wystąpieniem podstawowego interesu bezpieczeństwa państwa.Wpływ na tę decyzję miała sytuacja międzynarodowa w naszym regionie, w tym także konflikt w Donbasie. Ponadto, miałyby one być swego rodzaju polską odpowiedzią na rosyjskie iskandery.

Polska armia liczy na to, że pierwsze systemy Homar (w formie dywizjonowego modułu ogniowego) trafią do niej jeszcze w 2017 roku, jednak według ostatnich zapowiedzi MON nastąpi to w 2018 roku.Technologie, w ramach licencji, miałby dostarczyć amerykański gigant zbrojeniowy Lockheed Martin Vought System. Homar ma nawiązywać do konstrukcji HIMARS (High Mobility Artillery Rocket System), która jest lżejsza i bardziej mobilna, niż system MLRS. Podobnie jak AHS Kryl, podwozie miałby dostarczyć Jelcz. Oba warianty powinny być również dostosowane do możliwości transportowych samolotów C-130. Zasadniczo system HIMARS posiada wyrzutnię 6 niekierowanych pocisków rakietowych (M-26 jako podstawowy) o zasięgu ok. 32-40 km (w przypadku wariantu pocisków kierowanych M30/M31 – około 70 km). Istnieje jednak możliwość uzbrojenia zestawu w jeden taktyczny pocisk balistyczny bardzo krótkiego zasięgu MGM-140 ATACMS, o zasięgu ok. 120-160 km. Maksymalna donośność to 300 km. Ze względu na brak informacji nie ma jednak żadnych danych dotyczących pocisków, jakie miałyby zostać zastosowane w systemie Homar. Jednak deklaracje odnośnie zasięgu wskazują, że realna jest opcja wykorzystująca pociski taktyczne w typie ATACMS, najpewniej od dostawcy z zagranicy. Różnica ma polegać także na przeznaczeniu Homarów, które w przeciwieństwie do Langust (czy Gradów) mają być bronią uderzenie raczej punktowego niż obszarowego.

HIMARS. Fot. gadgetfreak.gr

Donbaska lekcja

Z pewnością praktyczną lekcją jest dla nas obserwacja tego, jak przebiega obecny konflikt konwencjonalny w Donbasie. Oczywiście, należy mieć na uwadze pewne cechy charakterystycznych dla tamtejszego sposobu prowadzenia działań (m.in. brak szerszego wykorzystania lotnictwa), które w innym przypadku mogłyby wyglądać odmiennie.

Cechą charakteryzującą działania w ramach konfliktu konwencjonalnego na wschodzie Ukrainy jest niewątpliwie szerokie wykorzystanie systemów artyleryjskich, zarówno lufowych, jak i rakietowych. Dotyczy to przede wszystkim systemów mobilnych, gdzie z jednej strony szeroko wykorzystywany jest szereg samobieżnych haubicoarmat (zarówno 2S1, jak i inne, szczególnie 2S3 Akacja, a także stare działa 2S7 Pion), jak i wieloprowadnicowych wyrzutni rakietowych – począwszy od powszechnie stosowanych „Gradów”, poprzez często stosowane systemy „Smiercz” oraz „Uragan”, po sporadycznie pojawiające się doniesienia o zastosowaniu zmodernizowanych systemów Tornado-S. Jednocześnie, zapewne można mówić również o wykorzystywaniu przez separatystów systemów TOS-1 Buratino, choć raczej w mocno ograniczonym zakresie. Warte odnotowania jest również zastosowanie czołgów jako jednostek ogniowych współpracujących z artylerią.

Istotne jest również powszechne stosowanie artylerii ciężkiego kalibru, szczególnie haubic 152 mm i cięższych. Ich umiejętne wykorzystanie przez separatystów, przy wsparciu ze strony rosyjskich wojskowych, umożliwiło m.in. stopniowe przełamanie ukraińskiej obrony w rejonie tzw. kotła debalcewskiego. W tym przypadku wykorzystywane były całe baterie, a zdaniem niektórych nawet dywizjony artyleryjskie. Ich zmasowanie i wykorzystanie do ostrzału określonych stref, a czasem wręcz punktów obrony, okazało się niezwykle skuteczne, zaś pozbawiona odpowiedniego zaplecza rozpoznawczego strona ukraińska nie była w stanie przeciwstawić im się na dłuższą metę.

Bardzo wysokiego znaczenia nabrała mobilność – w tym także artylerii. W przypadku konfliktu w Donbasie widać, jak istotna jest możliwość ataku i szybkiego wycofania, względnie zmiany pozycji ostrzału. Utrudnia to przeciwnikowi dokładne określenie pozycji atakującego i jego wyeliminowanie z walki. Przykładowo, w przypadku czołgów czy artylerii samobieżnej, zwykle oddawały one co najwyżej trzy strzały, po czym następowała zmiana pozycji ogniowej.

Wojna na wschodzie Ukrainy pokazała także istotną rolę skoordynowania działań artylerii z odpowiednim rozpoznaniem w czasie rzeczywistym. W tym względzie wspierani przez Rosję separatyści pokazują swoją wyraźną przewagę nad stroną ukraińską. Widoczne jest to również na poziomie taktycznym, gdzie często nie byli oni w stanie skutecznie przeciwstawić się dobrze skoordynowanym atakom separatystów. Dotyczy to nie tylko radarów artyleryjskich – w naszym przypadku radiolokacyjnych zestawów rozpoznania artyleryjskiego Liwiec oraz brytyjskich radarów rozpoznania artyleryjskiego AN/PPS-5C MSTAR (oba wdrażane). Istotne są także systemy satelitarne oraz powietrzne (w tym szczególnie bezzałogowe). Obu z nich Ukraina co do zasady nie posiada – zmuszona jest opierać się na danych pozyskiwanych z innych źródeł.

Konflikt, jaki obserwujemy w Donbasie, może – a raczej powinien – być okazją do szeregu analiz specjalistycznych, służących sformułowaniu koncepcji możliwości zastosowania poszczególnych systemów uzbrojenia na współczesnym polu walki. Jest przykładem wojny konwencjonalnej, w której znajduje szerokie zastosowanie sprzęt, którego możliwość obserwacji w działaniu w zasadzie dotąd nie istniała. Tym bardziej w tak dużej skali i długim okresie czasu. Jednym z najważniejszych jest obserwacja sposobu działania artylerii i jej taktyki – szczególnie w warunkach zbliżonych do tych, z jakimi mamy do czynienia w Polsce, czy ogólnie w naszym regionie. Dotyczy to oczywiście także szeregu innych sfer walki, jak działań piechoty, pojazdów opancerzonych czy systemów przeciwpancernych. Jednak już od dłuższego czasu nie było możliwości obserwowania kategorii uzbrojenia, która od pewnego czasu pozostawała w wyraźnym cieniu, zdominowana przez sprzęt „cięższego kalibru” – dosłownie i w przenośni. Pozostaje mieć nadzieję, że przysłuży się to rozwojowi polskiej armii, w tym także naszej artylerii. W końcu tworzymy armię po to, by była ona w stanie sprostać możliwym zagrożeniom bezpieczeństwa Polski i jej obywateli, a nie po to, by wspomagać inne państwa w odległych teatrach wojennych, często mających się nijak do naszych rodzimych warunków. To zresztą ogólna refleksja – powinniśmy skończyć z koncepcją „wojska turystycznego” i skupić się na wzmocnieniu własnego bezpieczeństwa. Bez tego nie ma mowy o odgrywaniu aktywnej roli politycznej w naszym regionie.

Marek Trojan

10 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply