Amerykańsko-chińska wojna o handel

Od ponad tygodnia chińskie media żyją głównie wojną handlową, jaką innym krajom wypowiedziały Stany Zjednoczone. Amerykański prezydent Donald Trump dekretem o ustanowieniu ceł na stal i aluminium nie uderzył bezpośrednio w Chiny, które eksportują niewiele tego typu surowców, ale kolejne taryfy można uznać za cios w Pekin.

Trump w czwartek 8 marca podpisał dekret o wprowadzeniu cła w wysokości 25 proc. na importowaną stal oraz 10 proc. na aluminium. Amerykański prezydent pozostawił przy tym otwartą furtkę dla renegocjacji tych warunków dla sojuszników swojego kraju, a ponadto nowe taryfy nie obowiązują Kanady i Meksyku, czyli państw stowarzyszonych z USA w układzie NAFTA. Eksperci zwracają jednak uwagę, że najbardziej boleśnie nowe cła mogą odczuć sojusznicy Stanów Zjednoczonych, zaś w niewielkim stopniu dotkną one państw z którymi Amerykanie mają największe deficyty handlowe.

Tym samym taryfy na stal i aluminium nie będą szczególnie dotkliwe chociażby dla Chińskiej Republiki Ludowej. Pekin nie jest bowiem głównym eksporterem obu surowców do Stanów Zjednoczonych. Trafia tam zaledwie 1,1 proc. całej chińskiej stali przeznaczonej do sprzedaży zagranicą. Podobny odsetek dotyczy aluminium.

Z powodu cła na wyżej wymienione produkty chińskie media nie wpadły więc w panikę, ale już od ponad tygodnia niemal codziennie publikowane są artykuły krytyczne wobec nowej polityki handlowej administracji Trumpa. Czołowe anglojęzyczne media rządowe, takie jak dzienniki „China Daily” oraz „Global Times”, jak się okazuje całkiem słusznie przewidywały, że Amerykanie nie skończą jedynie na obostrzeniach dotyczących stali i aluminium.

„Trump niszczy wolny handel”

Agencja Reutersa twierdzi bowiem, że USA szykują kolejne taryfy mające na celu zmniejszenie niekorzystnego dla Ameryki bilansu handlowego. Będą one przy tym uderzać już głównie w Chiny, ponieważ na gigantyczny deficyt Stanów Zjednoczonych w wysokości 566 miliardów dolarów składa się blisko 375 miliardów dolarów wydawanych na produkty importowane z Państwa Środka. Trump realizując jedną ze swoich głównych obietnic przedwyborczych chce więc zmienić te proporcje korzystając z prawa uchwalonego w 1962 roku w trakcie „zimnej wojny”, kiedy zdecydowano o możliwości nakładania taryf importowych ze względu na bezpieczeństwo narodowe.

Amerykański ekspert Robert A. Manning z prestiżowego think-tanku Atlantic Council w komentarzu dla „Global Times”1 zwraca uwagę, że nierównomierne rozłożenie amerykańsko-chińskiego bilansu handlowego jest rzeczywistym problemem, ale protekcjonistyczne działania Trumpa uderzają w podstawę amerykańsko-chińskiej współpracy. Od lat 70. ubiegłego wieku to właśnie aspekty ekonomiczne są głównym obszarem zainteresowania w dialogu pomiędzy Waszyngtonem i Pekinem, a ich wzajemne relacje w tej kwestii mają wpływ na ogólnoświatową wymianę handlową. Zdaniem Manninga decyzje Trumpa mogą więc spowodować efekt domina.

To natomiast może doprowadzić do chaosu na całym globie, zwłaszcza, że amerykański prezydent zdecydował się na uruchomienie przepisów właściwych dla „sytuacji wojennych”, dodatkowo przyjętych jako korekta do założeń Światowej Organizacji Handlu (WTO). Powoływanie się na prawo dotyczące bezpieczeństwa narodowego może spowodować, iż pod tym pretekstem podobną protekcjonistyczną politykę zaczną uprawiać pozostałe państwa.

Wspomniany analityk, wraz z dziennikarzami chińskich mediów, stara się przy tym przekonywać, że działania Trumpa wynikają z jego doktrynerskiego podejścia do kwestii politycznych i ekonomicznych. Ma on bowiem patrzeć na międzynarodowe stosunki gospodarcze pod kątem tego, czy Stany Zjednoczone mają dodatni lub ujemny bilans handlowy, nie zwraca natomiast uwagi na korzyści wynikające z samej wymiany gospodarczej. Nie jest więc prawdą, że przy takim charakterze wzajemnych relacji korzysta tylko jedna strona, ponieważ zyskuje również odbiorca produktów pochodzących z innego kraju.

Chińskie niedomówienia

Chińscy politycy i dziennikarze broniąc wolnego handlu powołują się głównie na międzynarodowe porozumienia, a nade wszystko na reguły wspomnianego WTO, które mają być łamane przez protekcjonistyczną politykę Trumpa. Dokumenty tej organizacji traktowane są jednak bardzo wybiórczo.

Pekin nie przypomina bowiem, że sam był wielokrotnie upominany przez WTO, także jeśli chodzi o dyskryminację amerykańskich firm na chińskim rynku. Już sześć lat temu WTO oskarżyło Chiny, iż utrudniają działalność zagranicznym firmom zajmującym się obsługą kart płatniczych, zaś jeszcze w ubiegłym roku żadne amerykańskie przedsiębiorstwo nie otrzymało licencji na prowadzenie działalności tego typu. Chiny chronią zresztą przede wszystkim swój sektor finansowy, dlatego zagraniczne podmioty mogą posiadać tylko 50 proc. udziałów u ubezpieczycieli oraz 49 proc. w domach maklerskich. Dopiero teraz chińskie władze przedstawiły projekt zmian w prawie, dzięki którym przedsiębiorstwa z zagranicy mogłyby posiadać 51 proc. akcji w spółkach typu joint-venture i osiągnąć nad nimi kontrolę po kolejnych trzech latach.

To jednak zaledwie wierzchołek góry lodowej. Dopiero od kilku lat chiński rynek otwiera się na zagraniczne farmaceutyki, stąd też proces wdrażania innowacyjnych leków do obiegu odbywa się niezwykle wolno. Chińskie obostrzenia dotyczą nawet takich dziedzin, jak branża filmowa, która może importować nie więcej niż czterdzieści obcych filmów rocznie, zaś do ich producentów trafia marża w wysokości zaledwie jednej czwartej ceny produkcji dystrybuowanej do odtwarzania w kinach domowych.

Chiny chronią też swój rynek motoryzacyjny, dlatego mogą wejść na niego tylko te obce koncerny, które znajdą chińskiego udziałowca i w ramach partnerstwa dadzą mu przynajmniej połowę udziałów we wspólnym przedsięwzięciu. To właśnie ten sektor jest naczelnym argumentem amerykańskich zwolenników wdrożenia ceł na chińskie towary, ponieważ samochody importowane przez Chiny objęte są taryfą wynosząca 25 proc., natomiast Stany Zjednoczone żądają opłaty w wysokości zaledwie 2,5 proc. wartości auta.

Otwarta furtka

Obecnie Państwo Środka zapowiada, że przyjrzy się możliwościom odpowiedzi na amerykańskie cła, które już niedługo obejmować mają tak ważne dla Azjatów sektory jak branża IT, elektronika czy telekomunikacja, przy czym lista produktów objętych nowymi taryfami może sięgnąć nawet stu pozycji. Chiny mogłyby nałożyć nowe ograniczenia na import amerykańskich produktów rolnych, które i tak często poddawane są restrykcjom pod pozorem ochrony chińskiego rynku przed epidemiami.

Chiny muszą jednak liczyć się z faktem, iż Amerykanie należą do wytrawnych graczy, dodatkowo posiadających olbrzymie wpływy w organizacjach międzynarodowych, które nie muszą wcale przychylać się do wniosków Pekinu z powodu jego znanej na całym świecie protekcjonistycznej polityki. A to Chiny w ostatecznym rozrachunku mają najwięcej do stracenia.

Marcin Ursyński

1 http://www.globaltimes.cn/content/1093145.shtml

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply