15 lat niekończących się wojen

Anty-amerykańscy terroryści wyjaśniają nam, że są tutaj, ponieważ my jesteśmy tam. Nasi przywódcy polityczni wciąż odmawiają im prawa do takiej argumentacji. Na pewno nienawidzą nas z powodu tego, kim jesteśmy, a nie z powodu tego, co i gdzie zrobiliśmy. Lecz krewni i przyjaciele około czterech milionów muzułmanów, których zabiliśmy w erze postzimnowojennej, uważają inaczej – przypomina Chas Freeman, były ambasador Stanów Zjednoczonych w Arabii Saudyjskiej, na łamach Consortiumnews.

Piętnaście lat temu, 1 maja 2003 r., przemawiając w Kabulu, sekretarz obrony Donald H. Rumsfeld oświadczył, że w Afganistanie “ewidentnie przeszliśmy od głównej działalności bojowej do okresu stabilizacji i działań rekonstrukcyjnych”. Później tego samego dnia, stojąc na pokładzie lotniskowca USS Abraham Lincoln, prezydent George W. Bush ogłosił, że “…zakończono główne operacje bojowe w Iraku. W bitwie o Irak zwyciężyły Stany Zjednoczone i nasi sojusznicy”. Scharakteryzował obalenie rządu irackiego przez USA jako “zwycięstwo w wojnie z terrorem, która rozpoczęła się 11 września 2001 roku”, dodając, że nasza “wojna z terrorem się nie skończyła, mimo, iż nie jest to niekończąca się wojna”.

A jednak, rzecz jasna, wojna ta trwa w nieskończoność. Sekretarz Rumsfeld zdefiniował sukces wojny z terrorem jako zabijanie większej ilości terrorystów niż się ich tworzy. Wydaje się to być sprawiedliwym standardem. Ale dzięki temu kryterium to, co zrobiliśmy, przynosi efekt wyraźnie przeciwny do zamierzonego. W 2003 r. najechaliśmy Irak, aby zapobiec rozprzestrzenianiu broni masowego rażenia, aby nie wpadła w ręce terrorystów, którzy również nie istnieli, dopóki nasze przybycie i późniejsze niewłaściwe zachowanie ich nie stworzyły. W 2003 r. byliśmy zaangażowani w operacje wojskowe w dwóch zachodnioazjatyckich krajach – Afganistanie i Iraku. W 2018 roku Brown’s Watson Institute opublikował Cost of Wars Project, który ujawnił amerykańskie bojowe zaangażowanie w siedemdziesięciu sześciu krajach. Przez co najmniej piętnaście lat tworzyliśmy więcej terrorystów, niż ich zabijaliśmy.

Anty-amerykańscy terroryści o globalnym zasięgu oraz terroryści lokalni wyjaśniają, że są tutaj, ponieważ my jesteśmy tam. Nasi przywódcy polityczni wciąż odmawiają im prawa do takiej argumentacji. Na pewno nienawidzą nas z powodu tego, kim jesteśmy, a nie z powodu tego, co i gdzie zrobiliśmy. Lecz krewni i przyjaciele około czterech milionów muzułmanów, których zabiliśmy w erze postzimnowojennej, uważają inaczej.

ZOBACZ RÓWNIEŻ: Bliski Wschód pozbawiony hegemona

Nie możemy usunąć błędów przeszłości. Możemy i powinniśmy się na nich uczyć. Wydaje się jednak, że tak się nie dzieje. Zamiast tego powtarzamy te same błędy. Czasami przyczyną jest pycha. Czasami przyczyną jest złudzenie doktrynalne. Kiedy zderzają się z rzeczywistością, niektóre z najpopularniejszych aksjomatów neokonserwatyzmu kurczą się i giną. Przynajmniej sześć założeń interwencjonizmu niezmiennie okazuje się być fałszywa.

Fałszywe założenia neokonserwatyzmu

Po pierwsze, wojny w krajach o znacznych zasobach naturalnych, takich jak ropa naftowa, mogą same się finansować.

Po drugie, zmiana reżimu jest zdolna przekształcić obce społeczeństwa, ponieważ w każdym cudzoziemcu tkwi liberalny demokrata pragnący wydostać się na wolność.

Po trzecie, jeśli skopiesz tubylców wystarczająco mocno, zamienią się w moralny odpowiednik Kanadyjczyków – cichych, niezłomnie uprzejmych dla wszystkich i pogodzonych z prymatem Ameryki.

Po czwarte, oprócz myszoskoczków zamieszkujących pustynie Żyznego Półksiężyca, region ten jest pełen umiarkowanych Arabów, chętnych ryzykować życiem, dzielnie podejmując wojnę z dzikimi islamistycznymi fanatykami.

Po piąte, polityczni wygnańcy są szczerzy w tym co mówią i w tym, co robią.

Po szóste, jeśli mocno uderzymy w potencjalnych terrorystów, nie odważą się zaatakować naszego kraju.

Koszt doświadczenia, które obaliło te absurdy, był znaczny. Poczynając od wielu zabitych i okaleczonych żołnierzy i najemników, skończywszy na prawie 7 bilionach dolarów rozmaitych nakładów i nieuregulowanych zobowiązań, które muszą pokryć przyszli podatnicy. Umarli i ranni wracają do domu. Pieniądze nigdy nie wrócą. Zostały wyrzucone w piaski zachodniej Azji i Afryki Północnej lub skradzione przez kontraktorów. Fakt, że nie zostały zainwestowane w ogólny dobrobyt Stanów Zjednoczonych odpowiada za nasze zepsute drogi i rozklekotane mosty, edukacyjny niedorozwój naszej młodzieży, powstające podziały klasowe w naszym społeczeństwie i zmniejszoną międzynarodową konkurencyjność.

Niedawno zwiększyliśmy koszty państwa garnizonowego, obniżając podatki. Obniża to naszą krajową stopę oszczędności i stymuluje konsumpcję, zwiększając deficyt handlowy. To sprawia, że również wszystkie nasze przeszłe, obecne i przyszłe wydatki wojskowe – budżet obronny i związane z nim nakłady na weteranów, broń jądrową, napęd, i tak dalej – będą finansowane przez dług.

Ponad 40 proc. naszych rosnących zobowiązań to zobowiązania wobec obcokrajowców, z których część właśnie wyznaczyliśmy jako przeciwników, czyli kandydatów na wrogów. Nasza strategia spłaty naszego zadłużenia w wysokości 20 bilionów dolarów składa się z nieskończonej prolongaty kredytowej. To inflacja ryzyka, która podniesie koszty kredytu i przyspieszy nieunikniony dzień rozliczenia finansowego dla naszego kraju.

Wnioski

Dziś nasz kraj znajduje się w opłakanym stanie, a my sami jesteśmy dziś mniej – nie bardziej – bezpieczni niż przedtem, zanim rozpoczęliśmy nasze szaleństwo w świecie muzułmańskim. Umieszczenie Rosji i Chin na czele naszych wrogów i przygotowanie się do wojny z nimi, sprawi, że nasz układ militarno-przemysłowy poczuje się lepiej, usprawiedliwiając zaopatrzenie w super drogą broń. Ale to nie poprawi naszej pozycji w wojnach, które obecnie przegrywamy, i może doprowadzić do niszczycielskiej wymiany nuklearnej, której nasz kraj nie mógłby przetrwać. Musimy podjąć wysiłek, aby wyciągnąć wnioski z naszych nieszczęść w Zachodniej Azji i Afryce Północnej, aby ich nie powtarzać.

Oto kilka przemyśleń na temat niektórych wniosków:

Po pierwsze, kiedy ludzie na wysokich stanowiskach przekręcają dane wywiadwocze, by dostosować je do ich politycznych przekonań, prawie pewne są nieprzyjemne niespodzianki i strategiczne niepowodzenia.

Po drugie, wojny, których cele nie mogą zostać określone, są z założenia bezcelowe. Trwonią ofiary ponoszone przez naszych żołnierzy.

Po trzecie, jeśli robimy coś bez zadania sobie pytania: “a co potem?”, istniej duża szansa na to, że nie spodobają się nam skutki.

Po czwarte, rozpoczynanie wojny, nie mając pojęcia, jak ją zakończymy, na jakich warunkach i z kim, jest przepisem na niekończącą się katastrofę.

Po piąte, istnieje niewiele problemów, które mogą być rozwiązane przez źle przemyślane użycie siły.

Po szóste, strategie to nie to samo co plany kampanii. Strategie są planami działania zaprojektowanymi na osiągnięcie pożądanych celów poprzez możliwie najmniejszą inwestycję wysiłku, zasobów i czasu, przy jak najmniej negatywnych konsekwencjach dla nas samych. Plany kampanii wojskowych powinny wdrażać strategie, a nie zastępować je.

Po siódme, pogłębianie porażki lub podwojenie kosztów utopionych nie naprawia wadliwej polityki. Po prostu ją rozszerza i podnosi koszty porażki. Czasami, w polityce zagranicznej, jak w każdym innym przedsięwzięciu związanym z inwestycją, najmądrzejszym postępowaniem jest zmniejszenie strat i rezygnacja na najlepszych warunkach.

Amerykanie postępują najlepiej, gdy jesteśmy sobie wierni. Obejmuje to przestrzeganie naszej konstytucji. Ostatnie przesłuchania w Senacie sprawiają, że zastanawiamy się, czy nasi politycy, w tym ci z wybitnymi karierami prawniczymi, kiedykolwiek czytali ten dokument.

W Artykule II, Sekcji 2, Konstytucja czyni prezydenta “głównodowodzącym armii i floty Stanów Zjednoczonych, jak również milicji poszczególnych stanów, gdy zostaje powołana do służby czynnej Stanów Zjednoczonych”. To upoważnia prezydenta do natychmiastowej reakcji na ataki na Stany Zjednoczone, zanim jeszcze zacznie się debata na temat celów wojennych poprzez deklarację wojny z Kongresu. Ale w Artykule I, Sekcji 8, Klauzuli 11, twórcy Konstytucji bardzo świadomie dali wyłącznie Kongresowi prawo do zatwierdzania wojen z wyboru.

Wszystkie wojny, w których obecnie zaangażowane są Stany Zjednoczone, zostały wydane przez prezydenta. Żadna z nich nie została wyraźnie zatwierdzona przez Kongres, który uchylił się od obowiązku zgłoszenia ich i zdefiniowania ich celów. Oznacza to, że wszystkie nasze obecne wojny są niekonstytucyjne – nawet szesnastoletnia wojna o pacyfikację Afganistanu, w przeciwieństwie do początkowego wysiłku mającego na celu wykorzenienie Al-Kaidy. Wszystkie te wojny zaczęły się jako nielegalne inwazje na obcą suwerenność i złamanie pokoju w rozumieniu Karty Narodów Zjednoczonych i prawa międzynarodowego.

Jako Amerykanie, stać nas na więcej. Musimy uczyć się na własnych błędach, poprawiać je, powracać do praktyk konstytucyjnych i ponownie analizować nasze zasady. Jeśli nasi przedstawiciele w Kongresie nie staną w obronie podstawowych zasad, na których opiera się nasza republika, kto to zrobi?

Chas Freeman

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply