Polacy w Rumunii: Dzieci nie przychodzą na lekcje języka polskiego na siłę

To jest swoisty trójkąt: Dom Polski, szkoła i kościół. Wszystkie one w tych miejscowościach są bardzo blisko siebie i wszystkie mają wpływ na kształtowanie się polskiej tożsamości. Jestem katolikiem – jestem Polakiem, w Rumunii stawia się znak równości. Uczę się w szkole języka polskiego i chodzę do Domu Polskiego – mówi portalowi Kresy.pl Elżbietą Wieruszewską-Calistru, redaktor naczelna pisma Związku Polaków w Rumunii “Polonus”.

Karol Kaźmierczak: Jak to się stało, że trafiła pani do Rumunii?

Elżbieta Wieruszewska-Calistru: Trafiłam tu jako nauczyciel języka polskiego. Zostałam wydelegowana przez wydział Centralnego Ośrodka Doskonalenia Nauczycieli, poprzednika obecnego ORPEG. Przez osiem następnych lat pracowałam jako nauczyciel języka polskiego. Choć nie było to moje pierwsze doświadczenie w tej roli. Pierwszym moim doświadczeniem była praca jako nauczyciel języka polskiego w Rosji, w Orenburgu, po czym trafiłam do Rumunii.

Czy kiedykolwiek wcześniej planowała pani lub chociażby dopuszczała, że trafi do Rumunii?

Nie. Ja skończyłam studia rusycystyczne. Kończąc je, nie mając pomysłu na przyszłość, skorzystałam po prostu z ogłoszenia o poszukiwaniu nauczycieli, między innymi nauczycieli języka rosyjskiego do pracy na wschodzie. To było całkowicie spontaniczne. Wcześniej rok spędziłam na podróżowaniu i pracy poza wyuczonym zawodem. I po roku stwierdziłam, że tak, wybieram szkołę, ale w ciekawszej formie. Po ukończeniu odpowiednich kursów wyjechałam najpierw do Rosji, a potem do Rumunii. Dostałam skierowanie. Mogłam się na nie zgodzić lub nie zgodzić. Nie wiedząc o tym kraju zupełnie nic, nie znając ani jednego słowa w języku rumuńskim stwierdziłam, że to właśnie jest to, że czas najwyższy, żeby się może czegoś dowiedzieć. Nie wiedziałam nic o tutejszej społeczności polskiej. To był 1999 rok, ale to zdarza się i dziś. Polacy w Polsce nadal często nie mają zielonego pojęcia o Rumunii. Choć ta sytuacja zmienia się z roku na rok, co obserwuję mieszkając tutaj i mając styczność z Polakami przyjeżdżającymi do Rumunii, na przykład turystami. A nie znam turysty, który wyjechałby z stąd niezadowolony. Dlatego, że przyjeżdża z bagażem, jeśli nie negatywnych odczuć, to z ostrożnością, więc wyjeżdża mile rozczarowany. Ja też mile się rozczarowałam, że przywitano mnie po polsku, że trafiłam do szkoły w Moarze, w której były dzieci, które wynosiły język polski już z domu. Dzieci co prawda nie mówiły po polsku, ale wynosiły od babć, rodziców poszczególne słowa.

Jaka jest polska mniejszość na Bukowinie?

Jest zróżnicowana. Jest Moara, Bulaj, w których są potomkowie polskich chłopów z okolic Kolbuszowej, którzy przybyli najpóźniej, pod koniec XIX w. Są Polacy w Pojanie Mikuli, Nowym Sołońcu, Pleszy, potomkowie górali czadeckich. Są mieszkańcy miast, potomkowie migrantów zarobkowych w ramach Austro-Węgier. Nie jest to społeczność jednorodna. Najliczniejsi są wśród nich górale mieszkający w Pojanie Mikuli, Pleszy i Nowy Sołońcu, którzy żyją w zwartych społecznościach.

Jak przebiegała twoja kariera nauczycielki?

Z Moary po dwóch latach trafiłam do jednej ze szkół w Suczawie. I już do końca, przez następne 7 lat uczyłam tak zwane grupy miejskie, czyli dzieci w rożnym wieku ze wszystkich suczawskich szkół. Była to taka szkoła sobotnio-niedzielna. Formalnie byłam zatrudniona w jednej z suczawskich szkół, ale w Domu Polskim w Suczawie jest gabinet języka polskiego i tutaj gromadzą się na nauczanie języka polskiego dzieci z polskich rodzin. I nadal nauczyciele skierowani z Polski działają w ten sposób.

Jakie były kompetencje językowe dzieci miejskich, dzieci z Suczawy?

Były dzieci, które wyniosły go z domu. Byli i licealiści, którzy dopiero zaczynali się go uczyć. To był bardzo różny poziom wiekowy i kompetencji językowych. Byli to uczniowie z Suczawy, ale też licealiści pochodzący z zamieszkanych przez Polaków wsi na całej Bukowinie, a tylko uczyli się w Suczawie.

Co było najbardziej specyficzne, uderzające dla pani, jako przybysza z Polski?

Jest mnóstwo rzeczy, które zaskakują mnie i dziś. Rumunia jest krajem tak różnorodnym, tak ciekawym, ludzie są w niektórych aspektach tak inni. Nie gorsi, tego nauczyłam się jeżdżąc po świecie, ze nie ma ludzi i krajów gorszych, są inne. Miejscowy ludzie są radośniejsi od Polaków. W moim odczuciu żyją trochę z dnia na dzień, ale czerpią z tego sposobu życia więcej radości niż my. Mają większy dystans do siebie. Mają zupełnie inne poczucie czasu. Czas płynie obok i nie jest powodem do stresu. Mają więc luźne podejście do jego upływu.

Dla tutejszej młodzieży uczącej się języka polskiego jest to, jakby nie patrzeć, dodatkowy przedmiot. Jaką motywację znajdują do jego nauki? Czy traktują polszczyznę jako coś naturalnego, czy jako dodatkową kompetencję stwarzającą dodatkowe możliwości? A może jest to dla nich efekt nacisku rodziców uważany za dodatkowe obciążenie?

Móc pracować z osobami, które chcą się uczyć tego języka to błogosławieństwo. Dzieci młodsze, mając go w swoim planie lekcji, traktują go jak każdy inny przedmiot i maja do niego taki sam stosunek jak do języka rumuńskiego czy matematyki. Czasem lubią, czasem nie lubią, czasem im się chce, a czasem nie. Natomiast dla dziecka, które w domu mówi po polsku jest naturalne, że ma język polski w szkole. Starsi uczniowie, licealiści postrzegają to również przez pryzmat korzyści, które może im to dać. Jest jedna główna zaleta – dzieci nie przychodzą na lekcje języka polskiego na siłę. Nikt ich do tego nie zmusza, jest to dla nich rzeczą naturalną.

Powiedziała pani, że część postrzega uczenie się języka polskiego jako nabywanie kompetencji zapewniającej dodatkowe szanse. Czy zdarza się tak, że tutejsi młodzi Polacy już na etapie nauki szkolnej wiążą swoje plany życiowe z Polską?

Generalnie Polska jest postrzegana w Rumunii bardzo pozytywnie. Na początku mojego pobytu tutaj, kiedy ludzie opowiadali mi o tym, zachłystując się, jak to w Polsce jest dobrze, jakim Polska jest dla nich wzorcowym krajem, jak lubią Polaków, zastanawiałam się – za co? Ponieważ w Polsce narosły negatywne stereotypy o Rumunii i Rumunach. I one nadal w Polsce funkcjonują. Natomiast w Rumunii Polak jest synonimem człowieka pracowitego, człowieka sukcesu, a Polska jest krajem z aspiracjami, krajem, który się rozwija. Polskie produkty są uważane za produkty dobrej jakości i jest ich tutaj w sklepach dość dużo. Dlatego w szkołach są młodzi ludzie, którzy nastawiają się od razu na wyjazd do Polski na studia, mając z tyłu głowy taką myśl, że w Polsce edukacja jest na wyższym poziomie. I na ile wiem ci, którzy wyjechali odnosili często swoje małe sukcesy. Mają dobrą pracę, mówią kilkoma językami, bo przecież już na starcie znają dwa, plus język obcy wyuczony w szkole, angielski, lub francuski, który jest tutaj popularny. Część z nich wyjechała jeszcze dalej. To jest niewielka liczba. Bo niewielka liczba myśli o studiach w Polsce. Natomiast ci, którzy się na nie decydują kierują się myślą, że jest to dla nich naturalna kolej rzeczy, i myślą, że w Polsce kariera będzie im się lepiej układała.

A jak wielu tutejszych młodych Polaków wyjeżdża studiować na polskich uczelniach?

Jeszcze na początku XXI wieku to były liczby po około 10-15 rocznie. Jak na tak małą społeczność to były duże liczby. Pamiętam taki rok, że do egzaminów umożliwiających wstąpienie na polskiego uczelnie przed komisją z Polski przystępowało ponad 20 osób, z których większość na te studia wyjeżdżała. Natomiast obecnie to już są niewielkie liczby – 1-2 osoby rocznie.

Czy młodzi Polacy z Bukowiny dobrze adaptują się w Polsce? Czy napotykają na jakieś bariery?

Dają sobie radę. Są oczywiście tacy, którzy studia zawalają i wracają, jednak wracających jest bardzo niewielu. Zdecydowana większość zostaje w Polsce lub jedzie na zachód, nie wraca tutaj.

Polacy na Bukowinie stanowią specyficzną społeczność. Jak już pani powiedziała to w większość górale. Na co dzień posługują się gwarą. Na ile więc młodzi bukowińscy Polacy partycypują we współczesnej, ogólnonarodowej kulturze polskiej, która oczywiście w naturalny sposób powstaje głównie w Polsce? To, że na ich drodze edukacyjnej pojawi się Mickiewicz i Sienkiewicz to jest jasne. Czy mają jednak kontakt z polską kulturą popularną, którą żyje na co dzień przeciętny nastolatek w Polsce?

Z tym już gorzej. Przed pandemią były jeszcze różnego rodzaju projekty – młodzież wyjeżdżała na wymiany czy kolonie do Polski. Wtedy miała kontakt z taką kulturą. Teraz to się urwało. Kontakt z Polską współczesną, z życiem przeciętnego nastolatka w Polsce mieli głównie dzięki wyjazdom, dzięki temu, że często mają tam rodziny. Większość dzieci i młodzieży z Pojany Mikuli i Nowego Sołońca partycypuje w lokalnych zespołach ludowych, to daje kolejne możliwości wyjazdów.  Dzięki temu wyjeżdżali do Polski kilka razy w roku. Jednak na co dzień żyją chyba rumuńską kulturą popularną.

Powiedziała pani o praktykowaniu przez dzieci i młodzież tradycyjnej kultury ludowej. Czy jest to coś naturalnego, niewymuszonego?

Zdecydowanie niewymuszonego. Wystarczy obecność w trakcie jakiegokolwiek miejscowego święta, jak na przykład odpustu w Nowym Sołońcu, by zobaczyć małe dzieci w wózkach już w strojach ludowych. Jak i pozostałych mieszkańców w takich strojach. Oni mają w domu takie stroje i z domu wynoszą tę tradycyjną kulturę, pieśni i tańce. To jest swoisty trójkąt: Dom Polski, szkoła i kościół. Wszystkie one w tych miejscowościach są bardzo blisko siebie i wszystkie mają wpływ na kształtowanie się polskiej tożsamości. Jestem katolikiem – jestem Polakiem, w Rumunii stawia się znak równości. Uczę się w szkole języka polskiego i chodzę do Domu Polskiego, na przykład na próbę zespołu. Od tego zresztą zależy aktywność danego środowiska lokalnego. Jak jest Dom Polski to ta aktywność jest większa, bo jest miejsce, które łączy, jest to miejsce, w którym mogą się spotkać. Od wesel, styp, po obchody świąt narodowych.

Na ile zauważyłem Związek Polaków w Rumunii trudno traktować jako zwykłe stowarzyszenie. W małych miejscowościach zwykle jego struktury skupiają wszystkich Polaków. Dostrzegłem ich dużą konsolidację.

Tak, wszyscy niemal Polacy utożsamiają się ze Związkiem.

Społeczności we wsiach posługują się w codziennym życiu gwarą góralską?

Tak. W Pojanie Mikuli, Nowym Sołońcu, Pleszy używa się gwary. Dzieci od urodzenia właściwie mówią gwarą. Rumuński jest w kontaktach międzyludzkich, jego używanie nasila się w okresie, kiedy dziecko idzie do szkoły. W szkole dzieci zaczynają uczyć się polskiego języka literackiego.

Jakim czynnikiem jest gwara? Czy nie utrudnia przyswajania literackiego języka polskiego?

Nie, raczej bardzo ułatwia. Tylko nauczyciel, zwłaszcza ten przyjeżdżający z Polski, powinien być bardzo ostrożny w ocenie gwary. Nie powinien próbować jej eliminować na rzecz języka literackiego, a raczej posiłkować się gwarą, traktować ją na równi. Nie tłumaczyć uczniom, że współczesny język literacki jest nadrzędny. On jest równie ważny. A dla nich emocjonalnie gwara jest najważniejsza. Ja sama uczyłam takie grupy, w których z gwarą miałam mniej do czynienia. Natomiast nauczyciel w Nowym Sołońcu, zwłaszcza miejscowy, sam posługuje się gwarą, także dla niego jest to zarazem ułatwienie i utrudnienie, bowiem dzieci wychodząc na przerwę mówią już gwarą. Dla nich to trzeci język.

Jak zdążyłem się już dowiedzieć, mimo trudnych warunków komunikacyjnych, tutejsza polska społeczność utrzymuje dość intensywne kontakty z Polską, z krewnymi bądź z ludźmi, którzy wyjechali stąd dawno i niedawno.

Ta relacja jest bardzo ścisła od początku lat 90, kiedy tylko otworzyły się granice. Tutaj kluczowe są również lata powojenne. Wtedy wielu Polaków wyjechało stąd do Polski. Reemigracja na Ziemie Odzyskane. Te relacje, kiedy już można było to zrobić, zostały odnowione. To są często bardzo bliskie sobie rodziny.

Być może chodzi o typowy dla górali familiaryzm, który każe wysoko cenić więź rodzinną?

Być może, ale czasami nie chodzi o więź rodzinną, ale o więź z ludźmi z danej wsi. Są jeszcze więzy z ludźmi interesującymi się i badającymi kulturę bukowińską. Od 30 lat odbywa się poświęcony jej festiwal w Jastrowiu. I właśnie przy okazji pierwszych festiwali w Jastrowiu krewni i niegdysiejsi sąsiedzi z dwóch krajów poodnajdywali się. Tam zbiera się cała społeczność bukowińska ponad granicami. Także ludzie z Polski zaczęli przyjeżdżać tutaj. Wszyscy pielęgnują swoją bukowińskość.

Bukowina to nie tylko część terytorium Rumunii. Jej część wchodzi w skład Ukrainy. Liczba Polaków jest tam mniejsza, ale czy także z nimi tutejsi Polacy podtrzymują kontakt?

Trochę słabiej. Jednak są kontakty między organizacjami i rodzinami. Tam są ci sami górale, z tej samej fali migracyjnej. Nie ma większej imprezy polonijnej bez gości stamtąd. Można powiedzieć, że wszyscy się znają.

Obecnie pracuje pani jako redaktor naczelny wydawanego w Suczawie pisma mniejszości polskiej „Polonus”. Czy mogłaby pani przybliżyć jego funkcjonowanie?

„Polonus” powstał już ponad 30 lat temu w Bukareszcie, jak tylko reaktywowano w Rumunii organizację polonijną. Bo pierwotnie Związek Polaków w Rumunii został założony w Bukareszcie. Jednak już po dwóch latach jego centrala została przeniesiona do Suczawy. Tutaj szybko zaczęły powstawać miejscowe struktury polonijne. One wszystkie się zrzeszyły i na pierwszym zjeździe w 1993 r. przeniesiono siedzibę główna na Bukowinę. Natomiast „Polonus” powstała zaraz po założeniu Związku w Bukareszcie. Początkowo był kwartalnikiem. W 1996 r. przeniesiono go na stałe do Suczawy i wtedy stał się miesięcznikiem. Od samego początku jest pismem dwujęzycznym. Skierowany jest przede wszystkim do miejscowej Polonii. Pismo ma edukować ją, wspomagać zachowanie przez nią tożsamości, ma relacjonować jej życie. Jednak dzięki temu, że „Polonus” jest dwujęzyczny trafia również do osób nie znających języka polskiego, do rumuńskich sympatyków. Trafia też do Polski, do tamtejszego środowiska bukowińczyków. Miesięcznik ma nakład tysiąca egzemplarzy. W redakcji pracuje na stałe pięć osób. Utrzymuje się ona głównie z finansowania przez władz rumuńskie, choć w ostatnich latach otrzymujemy też dotacje z Polski. Dystrybuowany jest nieodpłatnie poprzez struktury Związku Polaków na Bukowinie i w całej Rumunii. Mamy grono rumuńskich czytelników, którzy przychodzą co miesiąc i biorą kolejne numery. Zwykle to starsi ludzie przywiązani do wielonarodowej tożsamości Bukowiny. Od 2004 r. wydajemy również „Małego Polonusa” skierowanego do dzieci. To pismo jest wydawane tylko w języku polskim, bo ma być pomocą dla nauczycieli. Ma ono stałe rubryki jak „nasze tradycje”, rubryka radząca co czytać po polsku, kącik plastyczny, rubryka „Co widziałem – opisałem” – to są relacje z życia polonijnego oraz „Czy wiecie, że w Polsce…”, która przybliża Polskę współczesną, w tym polskie atrakcje turystyczne.

Wiem, że zajmuje się pani również organizowaniem w Suczawie konferencji naukowych przybliżających historię relacji polsko-rumuńskich.

Związek Polaków w Rumunii od 1999 r. organizuje sympozjum naukowe poświęcone szeroko pojętym relacjom polsko-rumuńskim, bez zawężania do jakiegoś określonego tematu. W poszczególnych latach proponuje tylko tematy związane z bieżącymi, ważnymi historycznie rocznicami. Stąd na każdym sympozjum jest duża różnorodność tematyczna. Jest panel historyczny obejmujący historię relacji politycznych i społecznych, panel kulturalny, obejmujący przenikanie się kultur i panel bukowiński, czyli problematyka Polaków na Bukowinie i w ogóle bukowińczyków, Polaków w Rumunii, a nawet innych mniejszości narodowych zamieszkujących ten kraj. Sympozjum to odbywa się nieprzerwanie z wyjątkiem roku 2020, a w tym roku odbyło się na początku września w formule wirtualnej. To chyba największa impreza poświęcona takiej tematyce w Rumunii, większa od poświęconych temu wydarzeń w Polsce. Corocznie w sympozjach bierze udział około 40 specjalistów, głównie historyków. Po każdym sympozjum wydawany jest tom pokonferencyjny. Staramy się by trafiał on do jak największej liczby bibliotek naukowych czy uczelnianych. Treść jest publikowana także online, na naszej stronie internetowej. Tak jak i numery „Polonusa”.

Z mojego pobytu na Bukowinie odnoszę wrażenie, że państwo rumuńskie wspiera mniejszości narodowe, a mniejszości dobrze się tu czują, a ich potrzeby są w dużym stopniu zaspokojone.

Z mojej perspektywy ta polityka jest raczej niespotykaną w Europie. Władze rumuńskie uznają 19 organizacji mniejszości narodowych. Tych mniejszości jest 20, ale Słowacy i Czesi mają jedną organizację. Prawodawstwo rumuńskie pozwala mniejszościom narodowym mieć swoich reprezentantów w parlamencie. Nauczanie języków mniejszości odbywa się w korzystny dla nich sposób. Jest odrębna ustawa o nauczaniu języków mniejszości narodowych. Jest specjalny departament do spraw nauczania języków mniejszości w rumuńskim ministerstwie edukacji. Jest Rada Mniejszości Narodowych, jako organ konsultacyjny rządu. Także przy rządzie działa departament zajmujący się relacjami między narodowościami, w którym ta Rada uczestniczy. Rząd rumuński wspiera finansowo mniejszości proporcjonalnie do ich liczebności i aktywności. Uważam, że jest to dużo. Podstawowe potrzeby mniejszości są zaspokajane.

Czy na poziomie społecznym, międzyludzkim, relacje są równie dobre? Czy w Rumunii zdarzają się lub zdarzały napięcia między Polakami a Rumunami.

W Rumunii jest sporo mniejszości. Jest ona państwem bardzo różnorodnym. Na ogół tolerancyjnym. Jednak jest w tym kraju tak zwana kwestia węgierska. W swoim otoczeniu nie ma ludzi nastrojonych antywęgiersko, bo też Bukowina to nie jest region gdzie Węgrzy mieszkają w dużej liczbie. Mam wrażenie, że „węgierski separatyzm” jest odkopywany w „sezonie ogórkowym”, kiedy nie ma o czym mówić. Na stosunki społeczne przenosi się chyba w najmniejszym stopniu. Ludzie są wobec siebie raczej otwarci, choć wiem, że są ludzie poważnie, antywęgiersko nastawieni.

Jak perspektywa stoi przez Polakami na Bukowinie? Jest to społeczność niewielka. Do niedawna trzymająca się swoich górskich miejscowości, ale potrzeby ekonomiczne i Internet czynią wyłomy w tej społeczności. Młodzież wyjeżdża, nie zawsze wraca. Czy zatem ta społeczność utrzyma się w formie w jakie istnieje?

Społeczność ta będzie się oczywiście kurczyć. Natomiast jestem optymistką. Nie będzie to proces prędki i nieodwracalny. Nie stanie się to w najbliższym czasie.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał: Karol Kaźmierczak (Kresy.pl)

Zadanie realizowane z dotacji Stowarzyszenia Odra-Niemen pochodzącej ze środków Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, w ramach programu Pomoc Polonii i Polakom za granicą w 2021

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply