W Brygadzie Świętokrzyskiej

Zza krzaków wyłonili się w pełni umundurowani żołnierze, z których jeden zaprowadził nas do wsi. Weszliśmy jakby do innego świata. W centrum wsi stał dworek, jakby żywcem przeniesiony z “Pana Tadeusza”, nad którym na maszcie wisiała biało- czerwona flaga.

– Ojca i tego piekarza aresztowano i wywieziono do Oświęcimia w styczniu 1943 r.- wspomina Ryszard Zielonka. – Wrócił do domu już po wojnie, ale ciężko chory na raka i wkrótce zmarł, mając 49 lat. Jakiś hitlerowiec kopnął go i w tym miejscu powstał u niego nowotwór. Jak ojca wywieźli, to ja też rwałem się do partyzantki, żeby coś robić. Miałem wówczas tylko 14 lat i byłem za młody. Ojciec zanim go wywieźli zdążył mi jeszcze załatwić pracę u kolegi w warsztacie, który zajmował się produkcją maszyn młyńskich. Najpierw ten kolega ojca formalnie mnie tylko zarejestrował jako ucznia w zawodzie ślusarza, żebym miał zaświadczenie, ratując mnie przed wywózką do Niemiec. Jak ojca aresztowali, to kolega ojca wystraszył się i kazał mi przyjść do roboty, bo bał się niemieckiej kontroli, która oskarży go o wystawianie lewych zaświadczeń, za co też groziła wywózka do Oświęcimia. Musiałem iść do tej roboty i było mi bardzo ciężko. Tak się złożyło, że wówczas matka ciężko zachorowała i starsza siostra też zachorowała. W domu wszystko musiałem zrobić sam. Do mnie należało również uprawianie dwudziestoarowego przydomowego ogródka , w którym sadziliśmy m.in. ziemniaki na zimę. Jednocześnie uczęszczałem na tajne komplety, by nie zmarnować żadnego roku. Jak w 1945 r. do Radomska wkroczyli Sowieci, byłem już w II klasie liceum. Cały czas chciałem jednak walczyć.

Miałem dojście do AK

– Miałem dojście do AK przez takiego lekarza Szwedowskiego, należącego do naszej rodziny, który później został mojej mężem mojej siostry ciotecznej. Kiedy się do niego zwróciłem, ten bez ogródek powiedział, że jestem gówniarz i co najwyżej mogę wstąpić do Szarych Szeregów. Okazało się jednak, że moja rodzona siostra ma kontakty z Narodowymi Siłami Zbrojnymi, które na terenie Radomska były dobrze zorganizowane. Należało do nich m.in. narzeczony mojej siostry. Ją więc najpierw poprosiłem o pomoc. Ona zdecydowanie odmówiła twierdząc, że mama ją zabije! Wtedy poszedłem do jej narzeczonego. On też się przeraził mówiąc, że moja matka nie będzie z tego zadowolona. Powiedziałem mu, że matka nie jest jeszcze jego teściową i nie musi się jej bać. Przyszły szwagier ostatecznie się zgodził. W kwietniu 1944 r. złożyłem wraz z kilkoma kolegami przysięgę i przyjęto mnie do Narodowych Sił Zbrojnych. Obrałem sobie pseudonim „Ursus”. Zrobiłem to oczywiście pod wpływem lektury „Quo vadis” Henryka Sienkiewicza, który był wówczas moim ulubionym pisarzem. Sama przynależność do NSZ-tu mi oczywiście nie wystarczała. Chciałem robić coś konkretnego. Z pomocą przyszedł mi po raz kolejny mój przyszły szwagier, który zaproponował mi uczestnictwo w zajęciach tajnej podchorążówki NSZ. Powiedział mi – Zajęcia zaczynają się za dwa tygodnie, chcesz, to cię zapiszę – dodał, że spełniam warunki formalne, mam małą maturę i dalej się uczę.

Mieliśmy pójść do oddziału

– Złożyłem wniosek podpisany pseudonimem i za dwa dni dostałem wiadomość, że zostałem przyjęty na kurs podchorążych. Rozpoczął się on w końcu kwietnia 1944 r., a skończył się w sierpniu. W jego trakcie przerabialiśmy program dla podchorążych rezerwy. Robiliśmy to w oparciu o przedwojenne podręczniki. Po zakończeniu kursu przełożeni uznali, że teraz musimy odbyć praktykę, bo sama teoria to za mało, żeby zostać podchorążym. Mieliśmy pójść do oddziału. Akurat w pobliżu Radomska w Kletni stacjonowała Brygada Świętokrzyska NSZ, dowodzona przez pułkownika „Bohuna”. Siedemnastu uczestników podchorążówki, w tym ja, zostało do niej skierowanych. Małymi grupkami po dwóch, po trzech, mieliśmy się do niej przedostać. Otrzymaliśmy hasła i wyruszyliśmy w drogę. Gdy przybyliśmy w pobliże Kletni razem z kolegą zostaliśmy zatrzymani przez wysunięty posterunek. Rozkaz – Stój! Kto idzie? – mocno osadził nas na miejscu. Zatrzymaliśmy się, mówimy, że idziemy do dowódcy. Patrol zapytał nas o hasło. Podaliśmy je i w odpowiedzi usłyszeliśmy odzew. Zza krzaków wyłonili się w pełni umundurowani żołnierze, z których jeden zaprowadził nas do wsi. Weszliśmy jakby do innego świata. W centrum wsi stał dworek, jakby żywcem przeniesiony z „Pana Tadeusza”, nad którym na maszcie wisiała biało- czerwona flaga.

W brygadzie u „Bohuna”

– Po wsi kręcili się umundurowani żołnierze w wypolerowanych butach. W ciągu godziny wszyscy uczestnicy kursu podchorążych się odliczyli. Stanęliśmy w dwuszeregu. Wyszedł do nas szef sztabu brygady w stopniu majora. Przedstawił się i przywitał się z każdym a nas. Nie pamiętam niestety, jaki miał pseudonim. Skierował nas do Wąglina, sąsiedniej wsi, w której stacjonowała reszta brygady. Pamiętam, że oczy mi niemal wyszły na wierzch, gdy zobaczyłem, jak ów major dzwonił do Wąglina, by uprzedzić o naszym przybyciu. Cały rejon stacjonowania brygady był pokryty polowymi liniami telefonicznymi. Brygada prezentowała się jak normalna jedenastka wojskowa. W Wąglinie rozpoczęliśmy regularne ćwiczenia, poczynając od musztry, marszów ubezpieczonych, strzelania, służby wewnętrznej, terenoznawstwa, pełnienia wart itp. Bardzo to wszystko nam się podobało. Pewnego dnia opiekun naszego kursu w randze kapitana przerwał ćwiczenia i kazał się nam pakować. – Zmieniamy miejsce zakwaterowania! – oświadczył. Spytałem go, a dokąd? – Za dużo chciałbyś wiedzieć – uciął dyskusję, ale po chwili dorzucił pojednawczo – ja też nie wiem. Ruszyliśmy w stronę trasy Radomsko-Przedbórz i zatrzymaliśmy się. Przemieszczały się nią duże masy niemieckiego wojska, usiłującego wziąć w kocioł oddział AK „Andrzeja”, operujący w okolicy Przedborza.

Forsowny marsz

– Zalegliśmy jakieś trzy kilometry od szosy, którą maszerowali Niemcy. Dopiero po dwóch czy trzech godzinach nasze czołówki zameldowały, że Niemcy już przejechali i możemy iść dalej. Maszerowaliśmy tak aż do następnego dnia rano i dotarliśmy do Huty Drewnianej nad Pilicą. W sumie przez ten las zrobiliśmy 40 km. Ja miałem już dość. Obuty byłem w kawaleryjskie buty z cholewami, które kupiłem na rynku od niemieckiego żołnierza. Przemiękły one całkowicie , nogi mi spuchły i nie mogłem iść. Złapałem się za kłonicę taborowego wozu i jakoś dowlokłem się do wsi. Tu trzeba zaznaczyć, że brygada miała normalne tabory, złożone z 80 wozów, na których przewoziła całe swoje zaopatrzenie. W Hucie Drewnianej stanęliśmy na kwaterze. Buty jakoś zdjąłem i tak jak wszyscy położyłem się spać. Pozwolono nam wypoczywać przez cały dzień i całą noc. W nocy nagle ktoś zaczął walić do okna naszej chaty, co wywołało u nas zamieszanie. Ktoś bowiem przeszedł wystawione czujki i zaskoczył nas w czasie snu. Dowódca, który był z nami kazał gospodyni zapytać się – kto budzi gospodarzy? Wszyscy chwyciliśmy za broń, ale w odpowiedzi słyszymy – Wojsko Polskie! Dowódca kazał intruzom podejść do okna i się pokazać. Postawiliśmy lampę i zobaczyliśmy partyzantów takich jak my w polskich mundurach. Na ich przedzie stał porucznik z gwiazdkami na naramiennikach. Wtedy nasz dowódca kazał otworzyć gospodyni drzwi i wejść oficerowi z jednym żołnierzem. Przywitali się po wojskowemu i oświadczyli, że są od „Andrzeja”.

Spotkanie z sąsiadami

– Okazało się, że Niemcy nie zdołali wziąć AK-owców w kocioł. „Andrzej” podzielił oddział na małe grupki, które przebijały się na własną rękę i praktycznie niemalże wszystkie bez strat wyszły z okrążenia. Ci, którzy przyszli do naszej chaty, chwilę odpoczęli i też poszli dalej. Wiedzieli, że jedna wieś nie jest w stanie wykarmić dwóch oddziałów. My dalej poszliśmy spać. Po kilku godzinach nagle zaczęto nas budzić i kazano błyskawicznie się ubierać, bo brygada musi zmienić miejsce dyslokacji i idzie dalej. Ja się zerwałem, ale nie potrafiłem założyć butów. Nie wchodziły na nogi i już. Gospodyni, u której nocowaliśmy, widząc moje kłopoty powiedziała- Synu poczkoj! – Ja patrzę, a ona niesie torbę mąki ziemniaczanej i sypie mi ją do moich butów. Po chwili bez problemów nałożyłem je na nogi.

Cdn

Marek A. Koprowski

2 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply