Bugiem do Kodeńskiej Pani

“Jak byłam mała, to mnie mama czasem nad Bug zabierała, siadałyśmy na trawie i mama mówiła, że jak się posłucha sercem, to można usłyszeć jak rzeka pacierze mówi, bo rzeka od Boga jest, żeby ludziom przypominać jak się modlić.”

Myśl, by pokłonić się Kodeńskiej Pani dotarłszy tam uprzednio kajakiem po najdzikszej rzece tej części Europy, zrodziła się w głowach chwatów z Bractwa Miłośników Konia i Żywota Staropolskiego http://www.kresowastajnia.pl/bractwo.html już pewnie ze dwa lata temu. Kodeń to miejsce, w którym jak mawiają „wyczuwa się moc”. Podróżowali tam już konno, pieszo i samochodem. Wodą – jeszcze nie. Musiałem i chciałem i ja płynąć z nimi, bo jak mawiał pan Zagłoba „Kiedy mnie Bóg raz pokarał taką kompaniją, to już do śmierci muszę w niej wytrwać”. Przygotowaliśmy zatem kajaki i w pogodne czerwcowe popołudnie wodowaliśmy je tuż obok kościoła parafialnego w Strzyżowie koło Hrubieszowa, bowiem to proboszcz tej parafii, ks. Roman Karpowicz był głównym organizatorem kajakowej pielgrzymki do Kodnia. Bugiem płynąłem już nie raz, wiedziałem zatem już co mnie z grubsza czeka.

Cóż jest szczególnego w Kodniu i w znajdującym się tam obrazie Bożej Matki?. Poza cudownymi jego mocami, o których dobitnie świadczą liczne wota, zawieszone nad ołtarzem, to legenda, wyjaśniająca jak obraz o hiszpańskim zapewne rodowodzie pojawił się na Podlasiu. Mimo, że do dziś dnia nie znaleziono pewnych historycznych przesłanek na prawdziwość tej legendy, warto ją jednak choćby w skróconej wersji przedstawić. Szczególnie zainteresowanych odsyłam do książki Zofii Kossak „Błogosławiona wina”.

Głównymi bohaterami są tutaj: Mikołaj Sapieha, zwany Pius (Pobożny) oraz papież Urban VIII, zwany „Szalonym Matteo”. Mikołaj Sapieha, wojewoda brzeskolitewski i miński, mimo że człowiek zacny i pobożny przeżywał w swym życiu kryzys, opadła go niemoc ducha i w ślad za tym postępująca niemoc ciała. Kiedy choroba przedłużała się uległ namowom rodziny by udać się na pielgrzymkę do Rzymu w celu poratowania jednego i drugiego. Jechał tam bez przekonania. Skoro jednak zaczął modlić się w kaplicy, gdzie zawieszony był obraz Matki Bożej z Gwadelupy, który wg tradycji namalowany był przez samego św. Augustyna na podstawie figury wykonanej przez św. Łukasza – wojewoda doznał uzdrowienia. Naturalnym jest zatem, że Sapieha zapragnął mieć u siebie ten obraz, zwłaszcza, że pogaństwo i innowierstwo stale szerzyło się w jego włościach. Poprosił o to papieża. „Szalony Matteo” nie należał widać jednak do tych, którzy lekką ręką szafują cudownymi obrazami – choć Sapieha chciał zań zapłacić. Wojewoda otrzymał kategoryczną odmowę. Cóż to jednak znaczy dla polskiego sarmaty. Przekupił zakrystiana, wykradł obraz i uciekł z Rzymu. O ile przyjazd jego do Wiecznego Miasta zapewne był niezauważony, o tyle o ucieczce wiedziała cała Italia. Próbowano schwytać świętokradcę, ale od czego doborowe kresowe rumaki i szlachecka fantazja. Nie po to jedno i drugie hartowało się przez wieki w boju i podjeździe na Tatara, Turka, Kozaka, Szweda, Sasa, Wołocha czy Moskwę by teraz poddać się jakimś przodkom zjadaczy makaronu. Sapieha uszedł do swoich włości, a tutaj ścigała go tylko papieska klątwa. Tę jednak zmył swą wierną papieżowi postawą podczas sejmu, który miał nadać prawa innowiercom w Rzeczypospolitej – dzięki interwencji Sapiehy zerwano ów sejm. W wyniku czego Urban VIII klątwę zdjął, a wojewoda ulokował obraz w nowo wybudowanej bazylice, gdzie wisi do dziś.

Tam właśnie, płynąłem miarowo uderzając wiosłem, mając przed sobą dwie setki kilometrów i słuchając na przemian staropolszczyzny i uczonych praktyczno teoretycznych dyskusji moich towarzyszy, o koniach.

Oblicza dzikiej rzeki

Pielgrzymka Bugiem ma w sobie coś swoistego, oryginalnego i absolutnie niepowtarzalnego. Nie jest tym z pewnością sposób podróżowania, nie jest nawet nazwa rzeki. Choć i w nazwie coś jest. Jedna ze starych kobiet z okolic Włodawy, ankietowana przez studentów etnografii Uniwersytetu Wrocławskiego powiedziała: „Jak byłam mała, to mnie mama czasem nad Bug zabierała, siadałyśmy na trawie i mama mówiła, że jak się posłucha sercem, to można usłyszeć jak rzeka pacierze mówi, bo rzeka od Boga jest, żeby ludziom przypominać jak się modlić.” Jednak do modlitwy potrzebny jest pewien spokój, nastrój i „klimat”. I to one stanowią ową oryginalność Bugu. Graniczne położenie uchroniło Bug przed melioracjami, a dziś jeszcze chroni go przed nadmierną masą turystów kajakowych, bo aby płynąć Bugiem trzeba mieć pozwolenie od Straży Granicznej. Dzięki temu nie przypomina on Krutyni, Czarnej Hańczy czy Biebrzy, które w sezonie można nazwać autostradami kajakowymi. Tutaj panuje natura. Płynięcie dziką, spokojną, nieuchronną rzeką działa terapeutycznie, bo aby móc się modlić, aby przeżywać duchowe doświadczenia, trzeba się uspokoić, wyciszyć. I tak jest na Bugu. Już od pierwszego dnia człowiek wpada w naturalny rytm. Wstawanie o poranku (godz. 5) jest tutaj czymś oczywistym, bo dłużej nie da spać i grzejące w namiot słońce i ptasi chór za płachtą namiotu. W mieście piątą godzinę rano oglądam tylko wówczas, gdy całej nocy nie prześpię. Następnie szybka toaleta w rzece i już szykujemy jedzenie, tylko tyle ile trzeba aby ręce z sił nie opadły. A potem to już bajka. Każdy płynie własnym tempem. Zauważam, że o ile na początku jeszcze toczyły się jakieś rozmowy, o tyle z każdą godziną i dniem wszystko to ucichało. Płyniemy i patrzymy. Chłoniemy te krajobrazy, ten spokój, te naturalne dźwięki. Przed oczami przesuwają się obrazy niemal nie skalane ludzkimi wytworami. Płaska toń rzeki otoczona zielonym wiankiem wierzb i błękitne niebo ponad tym wszystkim. Miarowo uderzasz wiosłami, ale delikatnie, czujnie, aby przypadkiem nie wprowadzić ludzkiej dysharmonii w ten idealnie Boży świat. Zieleń działa uspokajająco. Nie męczy oczu, woda chłodzi, a słońce ogrzewa, ale nie przypieka. Wszystko jest takie, jakie być powinno. Kiedy wkraczasz na rzekę jako dyskretny gość, pokorny obserwator ona odsłania ci wiele. To czego butny zdobywca nigdy nie zobaczy, bo ucieknie zanim je dojrzy. Dryfując w ciszy ujrzysz bobra, sunącego w błękitnej toni równolegle z kajakiem, na brzegu parę sarenek – obrazek niczym z filmów Walta Disneya. Gdy jesteś cichy i ostrożny nie spłoszysz zimorodka, który jak klejnot zawieszony nad wodą czeka na nieostrożną rybkę. Być może wydaje ci się: ile można wytrzymać, toż to monotonia, cały czas to samo. Otóż nic bardziej błędnego. Każdy z niezliczonych meandrów Bugu jest oryginalny, bo stworzony przez naturę, a nie w masowej, ludzkiej produkcji. Każdy jest intrygujący. Wypływając zza kolejnego zakrętu zastanawiasz się czy znów na piaskowej łasze biegać będą sieweczki, czy może piskliwce, a może ciemny brodziec zwany samotnikiem. Czy kolejna wysoka skarpa przywita cię czarnymi niczym dziury po ostrzale otworami norek jaskółek brzegówek i ich jazgotem, czy raczej wkraczającą na nią szczotlichą i dziewannami. A może znów na pochylonym niemal poziomo pniu starej wierzby przysiadzie płochliwa czapla siwa, a może jej kuzynka – biała elegantka. Drzewa zwalone naturalnymi procesami w nurt rzeki czasem wyglądają jak olbrzymie nogi jakichś prehistorycznych stworzeń, ich korony jak mega-pająki innym znów razem niczym stado gawiali wypełzających na brzeg tropikalnej rzeki. Bo istotnie Bug, zwłaszcza na brzegu białoruskim i ukraińskim opasany wiankiem wierzb, wygląda jak jakaś równikowa rzeka – Amazonka, Orinoko czy Kongo. Zmienność rzeki wyrażana jest również wraz ze zmieniającymi się krainami przez które przepływa. Przecinając lessowe wzgórza Wyżyny Wołyńskiej tworzy wysokie skarpy doskonałe dla brzegówek, żołn i zimorodków. A na Polesiu zaś panuje piasek, brzegi są niższe, porosłe często sosnowymi borami, które przeglądają się w mulistej toni Bugu. W pogodne dni błękit nieba zlewa się z brunatnobłękitną wodą. W obliczu nadciągającej burzy woda przyjmuje kolor nieba nad sobą. A burza również jest elementem rzeźbiącym obraz rzeki. Silny wiatr tworzy fale, sina woda podobna jest burzowym chmurom albo liściom wierzb kruchych porastających jej brzegi. Wierzby smagane wiatrem trzeszczą i huczą. Padając wprost do wody pękają odsłaniając swe rozdarte czerwone wnętrze niczym Kasprowiczowska limba. Burza jednak zwykle szybko ustaje pokazując nowy świat. Podgrzane słońcem wody rzeki wydychają kłęby pary wodnej unoszącej się jak mgła, zaś promienie słoneczne malowniczo przebijają się przez nie. Podobnie wygląda Bug rankiem, kiedy snująca się nisko mgła otula go jak pierzyną, jakby nie pozwalała słońcu obudzić go zbyt wcześnie. Osobliwy wygląd ma rzeka późnym popołudniem i tuż przed zachodem słońca. Szczęśliwy komu uda się wówczas płynąć na zachód, bo autentycznie płynie w złocie lub srebrze. Płaska i spokojna toń oświetlana promieniami pod niskim kątem odbija je, w wyniku czego obserwator ma wrażenie jakby sunął po jakiejś błyszczącej złotej blasze. Efekt wzmacnia jeszcze widok przed tobą, kiedy płynący przodem towarzysz miarowo zanurza wiosła w toni. Unosząc je skapuje z nich czyste złoto – podświetlona promieniami woda. I człowiek jak dawniejsi zdobywcy i poszukiwacze – choć razi go ten blask, to chce patrzeć i patrzeć. Moment ten nie trwa jednaka długo, wkrótce słońce opada jeszcze niżej i już tylko pomarańczowa łuna oznajmia, że oto udało się na spoczynek. A w nocy? W nocy w atramentowej toni odbija się światło pełnego miesiąca, unoszą się lekkie mgiełki, pluska woda, rzeka „mówi pacierze”. Nadrzeczne wierzby przybierają jakieś pokraczne kształty, ni to straszne ni fascynujące. A człowiek czuje się mały, ale i ważny. Bo choć zasypia w namiocie z poczuciem niepewności, może lekkiego strachu, to jednak jak nigdy wcześniej – czuje się cząstka tego naturalnego świata. Może nie najważniejszą, może nie największą, ale nieodzowną, jak każdy z milionów gatunków. Świtem znów budzi go derkanie derkaczy, poranny krzyk czapli i cały chór ptasiej drobnicy.

Świat ludzki

Nie jest możliwe, aby na długości ponad 200 kilometrów, w tej części Europy i u progu XXI wieku jakiś fragment dzikiej przyrody ostał się bez wpływu nań człowieka. Jest on i nad Bugiem. Podobnie jednak jak i przyroda, tak i ręką ludzką czynione elementy, są tutaj oryginalne. I w większości harmonijne, płynnie i twórczo wpasowane w krajobraz (z niewielkimi wszelako wyjątkami). Naprzód powiedzieć trzeba, że wiele wiosek, kolonii, czy też przysiółków, które dawniej jeszcze nad Bugiem były zostało albo zniszczonych, albo opuszczonych lub też przesiedlonych dalej od granicy. Zatem człowieka jest tutaj mało. Drugą cechą charakterystyczną doliny jest to, iż rzeczywiście jest to faktyczna strefa styku Wschodu i Zachodu, widać to w architekturze, słychać to w mowie. Bug to historia i współczesność tych obu wielkich obszarów, nurtów, stref wpływów. Przeszłość to grodzisko w Gródku, historycznym Wołyniu, który kniaź ruski Włodzimierz zabrał Lachom, ale Bolesław Chrobry odzyskał na powrót. To Horodło z kopcem ku pamięci XV-wiecznej unii Korony z Litwą, to Uhrusk – gród ruski z ponad 800 letnią historią, czy wreszcie sam Kodeń, którego nazwa pochodzi podobno od słów jakie wyrzekli do litewskiego księcia Mendoga jego ruscy słudzy – „to deń”. Później, wg legendy Mendog założył tu gród, wśród nadbużańskich łęgów.

Z punktu widzenia chrześcijańskiego, to strefa autentycznie ekumeniczna. Niekiedy ekumenizm ów przejawiał się co prawda w konfliktach, do dziś jeszcze ślady niechęci znaleźć bez trudu można, jednak generalnie ludzie żyli tu ze sobą dobrze. Bez względu na to w którą stronę czynili znak krzyża, czy nauczał ich ksiądz czy swiaśćennik, czy mówił „Panie zmiłuj się” czy „Hospody pamiłuj”. I płynąc Bugiem człowiek również doświadcza tego ekumenizmu. Z wysokości kajaka kościół i cerkiew w Sławatyczach w pewnej chwili „zlewają” się w jedną bryłę, krzyże z poprzeczkami nakładają się na te bez – co jest i piękne i symboliczne. Pod monasterem prawosławnym w Jabłecznej niósł się po wodzie odgłos dzwonów przypominając o tym malowniczym, spokojnych i duchowym miejscu. Szczególnego wyrazu bugowemu ekumenizmowi nadała Msza Święta sprawowana przez ks. Romana. Ołtarz przygotował nam bóbr na pniu ściętej wierzby, w nawie głównej najczystszy piasek, a miast oświetlenia miękkie, miodowe promienie zachodzącego słońca, zaś z drugiego brzegu przyglądali się zaciekawieni ukraińscy pogranicznicy.

Nad Bugiem człowiek nadal żyje w harmonii, a może i zależności od wielkiej rzeki. Póki co nie stara się jej ujarzmiać, wie gdzie wyznaczyła mu miejsca do osiedlania i gdzie bezwzględnie wylewa każdej wiosny. I człowiek tutaj nauczył się prowadzić dialog z rzeką, bo wie, że z Bugiem, jak i z Bogiem – jeszcze nikt nie wygrał.

U celu

Po czterech dniach płynięcia i pokonaniu ponad 220 km rzeki docieramy do celu. Towarzysze z iście kozacką fantazją postanawiają wpłynąć rzeką pod sam klasztor i bazylikę. Teoretycznie jest to możliwe, bowiem do Bugu wpada rzeczka Kałamanka, na której koło bazyliki utworzone zostały niewielkie stawy. Co prawda ów odprowadzalnik wody z oczyszczalni ścieków rzeką nazwać ciężko, cóż to jednak dla nas – kresowych zawadiaków. Wśród delikatnie mówiąc nieświeżych oparów i gęstej roślinności szorujemy rzeczką pod prąd. Po drodze natrafiamy na dość wysoki próg zdaje się pod dawnym młynie. Przenoska i dalej pod prąd. Za którąś tam z kolei kępą grążeli wypływamy na przyklasztorne stawy budząc niekłamane zainteresowanie napotykanych ludzi. Sami czujemy się tak dumnie jak zapewne Skrzetuski, kiedy już doszła do niego świadomość, że przedarł się z oblężonego Zbaraża. W klasztorze ojcowie oblaci podejmują nas godnie i po staropolsku, sutym obiadem, bo jak twierdzą, „pielgrzymki kajakowej to tu jeszcze nie było”. Później odpoczynek i Msza Święta. Ujmujące to uczucie – świadomość, że ma się całą bazylikę „dla siebie”, można w spokoju „porozmawiać” z Bożą Matką z Gwadelupy, która tysiące i tysiące już tu przyjmowała. Błoga jest świadomość, że dopłynęliśmy, daliśmy radę i jesteśmy.

Czy siłę by dopłynąć do Niej dała nam Ona sama, czy Jej Syn, czy może Jego Ojciec?. Sądzę, że wszyscy razem, a co najważniejsze wybrali do tego w moim odczuciu najpiękniejsze, najoryginalniejsze i mojemu sercu najbliższe „narzędzie” – dziką, naturalną rzekę.

Krzysztof Wojciechowski

Artykuł w nieco zmienionej formie ukazał się w czasopiśmie Zielony Zeszyt REFA wydawanym przez Ruch Ekologiczny św. Franciszka z Asyżu http://www.refa.franciszkanie.pl/

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply