Przysięga obowiązuje nadal

“Korab”, czyli dowódca plutonu, mój kolega z ławy szkolnej, miał drelichowy mundur ubowca, który założył, a my z kolegą udawaliśmy jego asystę. Kazał strażnikom zrobić zbiórkę z bronią do przeglądu. Ci wykonali to polecenie. My wtedy kazaliśmy wypiąć im z karabinów zamki.

– Brygada Świętokrzyska zaczęła przeprawiać się przez Pilicę, a nas odstawiono na bok – wspomina Ryszard Zielonka. – Jej dowódca postanowił, że powinniśmy wrócić do domów, bo jak pójdziemy za rzekę, to samodzielnie nie zdołamy wrócić. Kazał wynająć u gospodarzy dwie podwody, czyli dwa wozy drabiniaste z sianem i kazano zawieźć nas do Radomska. Broń, którą przydzielono nam w czasie kursu, musieliśmy oddać. Niektórzy z nas mieli swoje prywatne pistolety i granaty i te mogliśmy zachować. Z nami jako osłona pojechała grupa likwidacyjna Kołacińskiego, która w Radomsku miała wykonać wyroki na grupie osób zajmujących się donoszeniem do okupanta. Za dużo wiedzieli i mogli sporo zaszkodzić konspiracji. My jechaliśmy bocznymi drogami, a oni górą trzymając się przy szosie. Doprowadzili nas do Strzałkowa. Tam było trochę niemieckiego wojska, ale nikt do nas się nie przyczepił. Niemcy byli w tym czasie tak mocno przestraszeni, że myśleli głównie, jak wynieść z tej zawieruchy swoją głowę. Do domu udało się nam dotrzeć z moim przyszłym szwagrem tuż przed godzina policyjną. Panowała tam rozpacz. Wszyscy myśleli, że nie żyjemy. Z informacji upowszechnianych przez Niemców wynikało, że otoczyli i zniszczyli oni wielkie zgrupowanie polskich bandytów. Mama i siostra bardzo się ucieszyły z naszego powrotu. Ja znów miałem kłopoty ze zdjęciem butów.

Egzamin końcowy

– Cholewy moich butów trzeba było rozciąć, bo inaczej nigdy nie zdołałbym ich ściągnąć. Nogi strasznie mi bowiem puchły. Na tym nie zakończyła się oczywiście moja przygoda z Podchorążówką Narodowych Sił Zbrojnych. Musiałem jeszcze zdać egzamin końcowy. Wcześniej u każdego z wykładowców zdawaliśmy egzamin próbny. Nie pochodzili oni z Radomska, ale z Częstochowy, gdzie mieściła się siedziba Okręgu NSZ. Większość z nich była oficerami rezerwy. Zanim wyznaczono datę końcowego egzaminu, moja siostra wzięła z moim szwagrem ślub. Egzamin odbył się 31 grudnia 1944 r. w naszym domu. Mieszkaliśmy wtedy w niewielkim drewniaczku pożydowskim przy ul. Narutowicza, składającym się z dwóch pokoików. Data celowo została tak wybrana, bo egzamin odbywał się w Sylwestra, bo wtedy Niemcy mimo fatalnej dla nich sytuacji na frontach, a zwłaszcza na froncie wschodnim, pili na umór, bawili się i niewiele ich obchodziło. Nasz dom na wszelki wypadek otrzymał obstawę. O siedemnastej po południu przyjechała z Częstochowy komisja, na czele której stał mjr „Kruszwica”. Gdy się zameldowałem w pokoiku, w którym przy stole siedziała komisja, zaczął przeglądać on moje dokumenty opatrzone oczywiście tylko pseudonimem.

– Nie obraź się, ale jesteś jeszcze gówniarz – stwierdził. – Wyniki masz jednak dobre i jeżeli dobrze zdasz egzamin, to ci uznamy kurs podchorążych. Jeżeli słabe, to nie. Ja niedouka na front nie wyślę. Nie należę do oficerów tolerujących słabe wyniki kandydatów na podchorążych. Myślę sobie – wola Boska.

Kapral-podchorąży

– Zauważyłem jednak, że zwraca on uwagę na moje zachowanie, sposób zameldowania itp. Ja też dobrze mu się przyjrzałem. Miał sumiaste wąsy i wyglądał na kawalerzystę. Egzamin zdawany przed kolejnymi członkami komisji poszedł mi znakomicie i po jego zakończeniu otrzymałem stopień kaprala podchorążego. Uroczystego wręczenia dyplomów nie było. 17 stycznia do miasta wkroczyli Sowieci. Natychmiast zaczęli aresztowania. Mieli przygotowaną listę i zaraz aresztowali siedemnaście osób. Mój szwagier natychmiast musiał z miasta uciekać, bo okazało się, że on i kilku jego kolegów z NSZ-tu otrzymało od „Boruty”, dowódcy Brygady operującej w powiecie radomszczańskim wyrok śmierci. Obawiał się, że nowe władze szybko zarządzą jego wykonania. Ja nie byłem aktywnym działaczem NSZ-tu i czułem się bezpieczny. Do końca roku szkolnego uczęszczałem do liceum. Mama, która miała papiery, że posiadaliśmy gospodarstwo na Wschodzie, poszła do PUR w Piotrkowie, czyli Państwowego Urzędy Repatriacyjnego, który przydzielił jej jako rekompensatę gospodarstwo w Żychlinie. Miało ono powierzchnię 22 hektarów i 80 arów. Było całkiem porządne i mamie się bardzo podobało. Oświadczyła mi, że gospodarstwo to słusznie się nam należy tym bardziej, że nie wiadomo, czy ojciec wróci, a musimy przecież z czegoś żyć. Ja we wrześniu 1945 r. w Piotrkowie rozpocząłem naukę w drugiej klasie licealnej.

Rozmowa w parku

– Miałem szczery zamiar ukończyć maturę i w nic się nie wplątać. Obok mnie na ławce usiadł chłopak pochodzący spod Kamieńska, gdzie jego ojciec miał cegielnię. Był starszy ode mnie o jakieś dwa, trzy lata. Z różnych przyczyn nie przerobił w czasie wojny całego programu. Po jakimś czasie podszedł do mnie na korytarzu i powiedział – muszę z tobą porozmawiać. Zdziwiony odpowiedziałem – no to rozmawiajmy. – On zaś pokręcił głową i rzucił cichutko – nie tutaj, w parku. Zgodziłem się od razu czując, że sprawa jest nietypowa i pachnie konspiracją. On także wyczuł, że się zorientowałem i dodał – jeżeli byś coś zakombinował, to pamiętaj, że my też potrafimy walczyć o swoje! – Gdy spotkaliśmy się w parku, ów kolega zaczął mówić – słuchaj, chodziłeś w Radomsku na komplety z tym i tym.- Przyznałem, ze tak. Wtedy on dodał – wiemy, że jesteś kapral podchorąży i w związku z tym mamy dla ciebie propozycję. – Spytałem się – jaką? – On zaś nie odpowiedział, tylko zadał mi kolejne pytania. – Czy myślisz, że wojna się skończyła? Czy sądzisz, że przysięga cię już nie obowiązuję? – Odpowiedziałem mu, że nie! – W takim razie mam dla ciebie propozycję. – Wstąp do KWP. Spytałem go – a co to jest? Odpowiedział – Konspiracyjne Wojsko Polskie! – Zgodziłem się i wkrótce zostałem zaprzysiężony, otrzymując pseudonim „Kmicic”. Niewiele o tej organizacji wówczas wiedziałem. Była ściśle zakonspirowana. Ja miałem kontakt tylko z moim kolegą z ławy szkolnej, który był dowódcą plutonu.

W mundurze UB-owca

– Wszystkich pozostałych członków oddziału zobaczyłem dopiero podczas pierwszej akcji. Znałem ich tylko po pseudonimach. Nie wiedziałem, kto jest kim i skąd pochodzi. Zorientowałem się tylko, że KWP opiera się na podziemiu poakowskim. Miałem przydzieloną broń – amerykańskiego kolta, bardzo dobrze strzelającego. Jedną z pierwszych akcji, w której wziąłem udział, była akcja na posterunek w Meszczach, strzegący jeńców wojennych. Chodziło nam wtedy przede wszystkim o zdobycie broni. Udawaliśmy tam ubowców, którzy przyjechali na inspekcję. „Korab”, czyli dowódca plutonu, mój kolega z ławy szkolnej, miał drelichowy mundur ubowca, który założył, a my z kolegą udawaliśmy jego asystę. Kazał strażnikom zrobić zbiórkę z bronią do przeglądu. Ci wykonali to polecenie. My wtedy kazaliśmy wypiąć im z karabinów zamki. Zebraliśmy je, a później mówimy – ręce do góry! – Strażnicy zbaranieli, ale wykonali polecenie. My broń pozbieraliśmy i tyle nas widziano. Była to oczywiście bardzo ryzykowna akcja. Działaliśmy we trzech, a strażników stała na placu cała kupa. Takich akcji przeprowadzaliśmy sporo. Najwięcej jednak wypraw robiliśmy z naszym plutonem przeciwko najróżniejszym łobuzom i pospolitym bandytom, którzy podszywając się pod Konspiracyjne Wojsko Polskie dokonywali napadów na ludność cywilną. Głównie rabowali młynarzy i bogatych chłopów. Przychodzili nocą, wdzierali się do domu i najczęściej zabierali pieniądze, albo jakieś cenne rzeczy. Wyprowadzali też konie czy krowy. Wszystkim mówili, że to na potrzeby KWP. Nie mogliśmy tego tolerować, bo uderzało to w opinię, jaka ludzie mieli o KWP.

Tropienie bandytów

– Mogli utożsamiać ją z działalnością terrorystyczno-bandycką, na co bezpieka tylko czekała. Pamiętam taką akcję w Mokrym. Pojechaliśmy tam, żeby dać nauczkę facetowi, który podszywając się pod nas, napadał na młynarzy. Nasz terenowy wywiad ponad wszelką wątpliwość ustalił, kto to był. Robił to jeden z chłopów z synem. Poprzedniej nocy poszedł do nich patrol, ale ten zdziałał niewiele, bo chłopaki się wystraszyły. Ten osobnik ich zaskoczył. Zaczął bowiem do nich strzelać. Dalsze tolerowanie takiego gościa nie wchodziło w grę. Złożyliśmy mu więc wizytę w większej grupie. Otoczyliśmy jego dom i wdarliśmy się do środka. Tym razem gospodarz nie wystrzelił, był zupełnie zaskoczony. W szybie w oknie zobaczyliśmy otwór po kuli, którą wystrzelił w kierunku naszego patrolu. Zaczęliśmy od poszukiwania broni. Początkowo nie chciał jej wydać. Zrobiliśmy rewizję, ale broni nigdzie nie było.

Zwrócił pieniądze

– Facet zaprzeczał, że ją miał. Kazaliśmy mu więc spuszczać spodnie i wypinać tyłek, bo dostanie baty. Było mu wstyd, więc przyznał się, że mają pistolet ukryty w piwnicy pod ziemniakami. Otworzył w podłodze klapę i zeszli z synem do mieszczącej się pod nią piwnicy. Następnie rękami zaczęli przerzucać te ziemniaki. Przebrali jakieś półtora metra, zanim wyciągnęli broń. Mając lufy nad głowami nic nie kombinowali i oddali pistolet bez wahania. Przyznali się też do napadu na młynarza i kradzieży mu pieniędzy na konto KWP. Skomentował jednak ten fakt stwierdzeniem, że – na biednego nie trafiło!- Kazaliśmy mu natychmiast oddać pieniądze. Ten jednak zaczął się zaklinać, że nie ma, bo już wydał. Powiedzieliśmy mu, że ma w ciągu trzech dni zanieść młynarzowi. Jeżeli tego nie zrobi, to może sobie wykopać grób. Jak nas poinformowano, później złodziej zwrócił pieniądze młynarzowi i przeprosił za swój czyn. Młynarz ten skontaktował się po kilku dniach z naszą terenową komórką i przekazał kwotę zwróconą przez złodzieja na rzecz KWP.

Cdn.

Marek A. Koprowski

4 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply

  1. lech
    lech :

    Przepraszam jeśli nie będę mieć racji, lecz osobiście nie zgadzam się z takim zapisem:

    ( Do domu udało się nam dotrzeć z moim przyszłym szwagrem tuż przed godzina policyjną. Panowała tam rozpacz. Wszyscy myśleli, że nie żyjemy. Z informacji upowszechnianych przez Niemców wynikało, że otoczyli i zniszczyli oni wielkie zgrupowanie polskich bandytów.)

    O ile okupanci mogli pisać o naszych “bandyci”, to powielanie ich opinii mym zdaniem nie jest czymś dobrze widzianym. Rozumiem i wiem, że takowi też byli, ale w takim zapisie jak powyżej ktoś nie mający wiedzy może mieć problem, a pisać o naszych walczących z okupantem w odniesieniu do bandytyzmu mnie nie odpowiada.
    …zgrupowanie “polskich bandytów”!

    • mohort1772
      mohort1772 :

      Tego typu opinie powielane przez naszych szanownych redaktorów artykułów ,,pęknych 30 letnich’ są na porzadku dziennym wynika to z prostego faktu czerpania wiedzy z nie zawsze kompetentnych żródeł i bezkrytycznego podejścia do zaczerpniętych informacji.Podobnie wyglada sytuacja przy opisie wydarzeń na u-kraińie gdzie kłamliwie i bezkrytycznie piszą o kozakach jako narodzie wprowadzając haos do informacji historycznych.Pozdrawiam