O ostatnich chwilach Polaków mordowanych w Hucie Pieniackiej
Wieś została założona – jak głosiła miejscowa tradycja – przez króla Jana III Sobieskiego, a więc podczas II wojny światowej liczyła już 250 lat. W okresie międzywojennym należała do powiatu brodzkiego, województwa tarnopolskiego. W 1931 r. wieś miała 172 zagrody i 760 mieszkańców, wyłącznie Polaków (żyła tam tylko jedna rodzina ukraińska i kilka mieszanych), ale podczas wojny z różnych powodów ubyło miejscowej ludności, bowiem spis dokonany w 1943 r. wykazał 478 stałych mieszkańców. We wsi ukrywani byli Żydzi, a jej położenie w środku dużego kompleksu leśnego sprzyjało „wizytom” grup i oddziałów sowieckich partyzantów.
Okolica ta sąsiadowała z Wołyniem, gdzie przez cały 1943 r. Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów i Ukraińska Powstańcza Armia wraz z wciąganym przez te organizacje ludem ukraińskim, dokonywały zbrodni ludobójstwa na Polakach. „Rzezie wołyńskie” w drugiej połowie 1943 r. zaczęły rozprzestrzeniać się na województwa leżące na południe od Wołynia, w tym tarnopolskie. Z graniczących powiatów wołyńskich – dubieńskiego i krzemienieckiego – napływali polscy uchodźcy. Wielu Wołyniaków znalazło schronienie w Hucie Pieniackiej, a wśród nich zbiegli ze służby tzw. polscy policjanci, zwerbowani przez Niemców w 1943 r. w okresach nasilonych napadów ukraińskich na polskie miejscowości.
Obawa przed napadami nacjonalistów ukraińskich, którzy zresztą od początku okupacji niemieckiej, rozpoczętej we wschodnich województwach w czerwcu 1941, objawiali wobec Polaków wrogość, zmobilizowała mieszkańców Huty do zorganizowania samoobrony. Na terenie wsi działała też grupa konspiracyjna AK, której dowódcą był inż. Kazimierz Wojciechowski.
Nacjonaliści ukraińscy z OUN i UPA od dłuższego czasu przymierzali się do zlikwidowania ośrodka polskości, jakim była Huta. Od grudnia 1943 do końca lutego 1944 trzykrotnie napadali na wieś, ale za każdym razem zdołała się obronić.
W końcu 1943 r. z rąk nacjonalistów ukraińskich ginęły w okolicy pojedyncze osoby. Wzmożenie zbrodniczych aktów OUN-UPA wymierzonych w Polaków nastąpiło w początkach 1944 r. Miejscowe bojówki były wspomagane przez przychodzące z Wołynia bandy UPA. Wokół Huty ginęli Polacy. I tak: 17 stycznia na przysiółku Zalesie wsi Czernica, silnego ośrodka banderowskiego, zamordowano 7 osób, 2 lutego – 6 osób na przysiółku tej wsi Chudzińskie, 6 lutego w Czernicy zginęły 4 osoby; również w lutym (dokładna data nieustalona) na przysiółku Bakaje zostało powieszonych 2 Ukraińców sprzyjających Polakom. 13 lutego znaczne siły UPA zaatakowały polską wieś Hucisko Brodzkie, mordując – mimo desperackiej obrony miejscowej samoobrony i pododdziału partyzanckiego AK – 55 osób.
W tej sytuacji Polacy z okolicznych miejscowości, gdzie byli w mniejszości w stosunku do Ukraińców, przenosili się do Huty Pieniackiej, licząc, że w razie napadu duże skupisko polskie poradzi sobie z napastnikami. W chwili zagłady wsi przebywało w niej ok. 1000 Polaków.
W lutym 1944 r. do powiatu brodzkiego Niemcy skierowali części kolaboracyjnej 14. SS-Schützendivision-Galizien, w skrócie nazywanej dywizją SS-Galizien, złożonej z Ukraińców, której zadaniem miało być tępienie dywersyjnych oddziałów sowieckich. W ten sposób OUN-UPA, oprócz policji ukraińskiej, zyskały znaczącego sprzymierzeńca w niszczeniu Polaków, który nie tylko dokonywał rewizji u ludności polskiej w poszukiwaniu broni, ograniczając poważnie możliwość jej obrony, ale dokonywał zbrodniczych pacyfikacji wspólnie z nacjonalistami ukraińskimi.
W lutym 1944 r. w Hucie przez pewien czas przebywał kilkusetosobowy desant sowiecki, który także nawiedził, zaopatrując się w żywność drogą rekwizycji, pobliski, również polski, Majdan Pieniacki. Nie uszło to uwagi policji ukraińskiej i członków OUN-UPA. Na drugi dzień po odejściu Sowietów z Huty, tj. 23 lutego, do wsi zbliżył się niewielki pododdział SS-Galizien. Doszło do strzelaniny, bowiem samoobrona nie chciała wpuścić oddziału do wsi, w przekonaniu, że jest to bojówka UPA. Obrona była tak skuteczna, że Ukraińcy mieli kilku zabitych. Natomiast w Majdanie Pieniackim, po wycofaniu się desantu 24 lutego, na skutek donosów ukraińskich przybyła policja niemiecka i aresztowała 136 ludzi, których wywiozła do Brodów. Nie wiadomo jaki byłby ich los, gdyby nie interwencja nadleśniczego Niemca, który odpowiednio naświetlił sytuację. W rezultacie siedmiu z aresztowanych ludzi wysłano na roboty do Rzeszy, zaś pozostałych wypuszczono.
Potyczki samoobrony Huty Pieniackiej z SS-Galizien, w której zginęli Ukraińcy, nacjonaliści ukraińscy nie darowali. Donieśli o pobycie oddziału sowieckiego władzom niemieckim. Był to poważny argument, toteż Niemcy postanowili wysłać do Huty ekspedycję karną. O planowanej akcji zostały poinformowane – niewykluczone, że za wiedzą i zgodą władz niemieckich – „czynniki decyzyjne” UPA, bowiem na wyznaczony termin zostały ściągnięte: oddział UPA z Wołynia oraz sotnia UPA „Siromanciw” Dmytra Karpenki „Jastruba”, do których włączono jeszcze miejscowych członków OUN lub chłopskich bojówek, tzw. wiejskich oddziałów samoobrony (SKW).
27 lutego 1944 r. (niedziela) wywiad akowski przekazał samoobronie w Hucie, że w okolicach Złoczowa jednostka Dywizji SS-Galizien szykuje się do wypadu na Hutę. Towarzyszyły temu ostrzeżeniu różne sprzeczne komentarze, a najważniejszy, że nic się nie stanie, jeśli we wsi nie będzie uzbrojonych mężczyzn. Toteż młodzi ludzie z bronią skryli się w lesie, pozostała we wsi maleńka grupka samoobrony.
Tegoż dnia w niedalekich Pieniakach, gdzie Ukraińcy stanowili większość, bojówka ukraińska porwała i zamordowała proboszcza ks. Józefa Pikotę.
28 lutego 1944 r. około godz. 6 rano 200-osobowy oddział SS-Galizien (kilku Niemców i Ukraińcy), prowadzony na miejsce przez kilku Ukraińców z pobliskiej wsi, w tym starostę, otoczył wieś. Nadciągnęły bojówki UPA. Na sygnał kolorowych rakiet wieś została zewsząd ostrzelana z broni maszynowej i moździerzy, wywołując wśród mieszkańców panikę i próby ukrycia się. Od pocisków i granatów zaczęły palić się niektóre domy. Napastnicy z SS-Galizien i UPA razem wkroczyli do wsi, wywlekali ludzi z chat, podpalając zabudowania. Ociągających się i uciekinierów rozstrzeliwano. Mizerna samoobrona przez chwilę próbowała stawić opór, ale od razu została zdławiona. Małą grupkę poprowadzono na cmentarz i tam rozstrzelano. Natomiast pozostałych, tj. prawie całą wieś, doprowadzano do kaplicy, po drodze bijąc, strzelając i poniżając. „Masz swoją Polskę!” – tak zrozumiał okrzyk upowca gospodarz Bernacki, uderzony przez niego w twarz.
Gromadzonych w kaplicy sukcesywnie dzielono na grupki, które następnie prowadzono do chat, stodół i szop, tam strzelano do ludzi i po zamknięciu budynków podpalano, nie zwracając uwagi, czy są w nich jeszcze żywi. Do kaplicy przyprowadzono kobietę mającą rodzić, wraz z akuszerką Urszulą Kierepkową, która opiekowała się nią od dnia poprzedniego. Gdy siedząca na stopniach ołtarza kobieta rodziła, ukraiński esesowiec wyrwał dziecko, rzucił na posadzkę i rozdeptał, a protestującą akuszerkę oraz matkę dziecka rozstrzelał. Szczególnie okrutnie został zamordowany dowódca placówki AK inż. Wojciechowski. Najpierw przed kaplicą pobito go, potem torturowano i w końcu oblano benzyną i podpalono. Zginęła też jego rodzina – żona Żydówka i jej córka oraz trzy ukrywające się u niego Żydówki.
W tych okolicznościach ci, którzy od razu zginęli od kuli, mieli lekką śmierć, bo nad częścią ofiar pastwiono się, cięto długimi nożami i palono żywcem. Jakaś kobieta z palącymi się włosami i odzieniem wyskoczyła oknem i – pewnie już w stanie obłąkania – wskoczyła w płomienie z powrotem.
Niewielka liczba osób, przypuszczalnie kilkanaście, rannych lub nietrafionych, wydostała się z palących zabudowań i mimo ostrzału zdołała uciec. Jak opowiadał jeden ze świadków w ten sposób ocalonych, wówczas 10-letni Tońcio Bernacki, Ukraińcy specjalnie pozostawili w palącej się stodole dwoje około 5-letnich dzieci, które biegały w płomieniach pośród zastrzelonych, krzycząc „Mamusiu, zabierz nas!”.
Od rana do godziny 14-15 rozlegały się po całej wsi krzyki bólu i rozpaczy, jęki palonych, ryki i wycie zwierząt, huk ognia palonych zabudowań i strzelanina, a pośród tego ziemskiego piekła uwijali się rabujący Ukraińcy – esesowcy, upowcy i ludność z sąsiednich wsi. Zabierano inwentarz żywy, sprzęty domowe, odzież, obuwie – wszystko, czego jeszcze nie ogarnął ogień.
W przeciągu 8 godzin Huta Pieniacka przestała istnieć. Zamiast partyzantów sowieckich, których zwalczać miała SS-Schützendivision-Galizien, zginęło 700-800 mieszkańców wsi – kobiet, dzieci, starców i mężczyzn bez broni. Ocalało około 200 osób. Oprócz członków samoobrony i AK, którzy w przeddzień schronili się w lesie, oraz jednostek, którym udało się wyrwać oprawcom i uciec, uratowały się trzy większe grupy: w piwnicy szkoły, w wieżyczce i piwnicy kaplicy – te dwa budynki nie zostały tego dnia podpalone. Lista ofiar zestawiona po kilkudziesięciu latach od zagłady wsi obejmuje 400 nazwisk. Jest na niej tylko jeden partyzant sowiecki, który leczył się w Hucie z ran.
Ocaleli schronili się w sąsiednich polskich wsiach: Hucie Werchobuskiej i Majdanie Pieniackim. Byli wśród nich ranni i poparzeni, do których Polski Komitet Opiekuńczy (ekspozytura Rady Głównej Opiekuńczej) ze Złoczowa wysłał pomoc sanitarną, ale większość ciężej poszkodowanych została już odwieziona do szpitala w Złoczowie.
2 marca 1944 r. do Huty Werchobuskiej przybył ze Złoczowa ksiądz Jan Cieński z zezwoleniem od władz niemieckich na pogrzebanie ofiar. Gdy odprawiał w tamtejszej kaplicy mszę św. powstał popłoch, gdyż dano znać o jadącej w tym kierunku następnej ekspedycji SS-Galizien. Ludzie natychmiast uciekli w las, zostało kilka osób z księdzem. Przy otaczaniu wsi zastrzelono trzech opieszałych uciekinierów. Niemiec, dowódca ekspedycji, przesłuchał obecnych i pozwolił udać się do Huty.
W Hucie przystąpiono do chowania zamordowanych. Pogrzebanie tak wielkiej liczby ofiar wymagało czasu, a ksiądz musiał wracać. Po jego wyjeździe pochówki kontynuowano, urządzono co najmniej dwie wspólne mogiły, ale ze względu na zagrożenie kolejnym napadem prace te przerwano. Wkrótce potem okoliczni Ukraińcy dokończyli likwidacji wsi, paląc kaplicę, szkołę i kilkanaście domów na jej skraju, których wcześniej ogień nie strawił.
Huta Werchobuska krótko była schronieniem dla uchodźców z Huty. 22 marca 1944 r. kilkuset upowców zaatakowało wieś. Większości mieszkańców udała się ucieczka. Zginęło „tylko” 40 osób. Wieś obrabowano, a domy spalono.
Ewa Siemaszko
Zostaw odpowiedź
Chcesz przyłączyć się do dyskusji?Nie krępuj się!