Gruzja pod presją Zachodu

Jest oczywiste, że każdy donator finansuje to, co uważa za korzystne ze swojego punktu widzenia, czy to kształtowanego ideologicznie, czy pragmatycznie. I zachodnie rządy czy tylko potężne lobby nie raz dały dowód, że są w stanie kształtować narracje debaty publicznej w innych państwach i skłaniać do zachowania w określonym kierunku – napisał dla naszego portalu Krystian Kamińskim poseł Sejmu IX kadencji i kandydat do Parlamentu Europejskiego

14 maja Parlament Gruzji zaaprobował projekt ustawy „O przejrzystości zagranicznych wpływów”. Ustawa trafiła na biurko prezydent kaukaskiego państwa Salome Zurabiszwili, która, zgodnie z wcześniejszymi zapowiedziami, w sobotę zawetowała świeżo uchwaloną ustawę. To jednak tylko jej polityczna deklaracja, bowiem rządząca partia, „Gruzińskie Marzenie” dysponuje większością pozwalającą odrzucić to weto, zatem o ile w samym obozie rządzącym nie zajdzie zmiana kursu, ustawa wejdzie w życie.

Nowa ustawa przewiduje wpisywanie niekomercyjnych podmiotów takich jak fundacje i stowarzyszenia, a także środków masowego przekazu czerpiących 20 proc. i więcej swoich funduszy ze źródeł poza Gruzją do specjalnego rejestru przedstawicieli „zagranicznych wpływów”. Organizacje takie będą miały obowiązek corocznego wypełniania specjalnej deklaracji finansowej. Jednym zdaniem podmioty takie zostaną publicznie wyszczególnione i poddane ściślejszej kontroli.

Nie było to pierwsze podejście „Gruzińskiego Marzenia” do wprowadzenia tego rodzaju kontroli funduszy napływających z zagranicy. Poprzednio partią rządząca Gruzją rozpoczęła procedowanie projektu ustawy w zeszłym roku, ale ówczesne marcowe protesty opozycji doprowadziły do jego wycofania. Jednak już wtedy, czego większość komentatorów w Polsce nie odnotowała, rządzący zaznaczali, że nie jest to ostateczne zamknięcie tematu.

Z początkiem kwietnia roku bieżącego rząd „Gruzińskiego Marzenia” wrócił do konceptu i w ciągu kilku tygodni sformułował go w prawo. Także tym razem nie obeszło się bez kilkutygodniowych protestów. Przybrały one masowe rozmiary i gwałtowny charakter. Doszło do interwencji miejscowej policji, która musiała odblokowywać członkom parlamentu drogę do jego siedziby. Także w samej izbie doszło do rękoczynów między politykami z dwóch stron barykady. Żywiołem protestującym była przede wszystkim wielkomiejska, tbiliska młodzież, ze studentami na czele, masowo mobilizującymi się na uczelniach. Ma ona bardziej bardziej liberalne nastawienie niż średnia społeczna w Gruzji.

Krytyka z Zachodu

Ustawa spotkała się z radykalnym sprzeciwem Zachodu. Tuż przed jego uchwaleniem rzeczniczka Białego Domu Katrine Jean-Pierre ogłosiła, że USA są „głęboko zaniepokojone gruzińskim prawem dotyczącym agentów zagranicznych w kremlowskim stylu”, dodając, że „jeśli to prawo zostanie przyjęte, zmusi nas to do zasadniczej rewizji naszych stosunków z Gruzją”. Ustawę krytykował wcześniej także rzecznik amerykańskiej dyplomacji Matthew Mille, który wyszczególniał różnicę między procedowanym projektem gruzińskiej ustawy, a ustawą o agentach zagranicy… jaką mają sami Amerykanie.

Premier Gruzji Irakli Kobachidze, przypominał Departamentowi Stanu, że w latach 2020-2023 r. ambasador USA w jego państwie zajmował się wspieraniem opozycji, czy wręcz wszczynanie „dwóch rewolucji”, jak to przekazał Departamentu Stanu Derekowi Cholletowi. Na krytykę działań gruzińskiej policji wobec protestujących Tbilisi odpowiedział przypomnieniem o rozbijaniu przez amerykańskich funkcjonariuszy propalestyńskich wieców w kampusach amerykańskich uczelni.

Gruzję skrytykowali także przedstawiciele Unii Europejskiej i jej państw członkowskich. „Przyjęcie tej ustawy negatywnie wpływa na postęp Gruzji na ścieżce do UE” – zadeklarował nazajutrz po uchwaleniu ustawy wysoki przedstawiciel UE do spraw zagranicznych i polityki bezpieczeństwa Josep Borrell. Dyplomatycznie dał do zrozumienia, że nowa ustawa będzie istotnym elementem rozmów a akcesji z krajem, który pół roku temu otrzymał oficjalny status kandydata – „Wybór dalszego postępowania należy do Gruzji. Wzywamy władze gruzińskie do wycofania ustawy”.

Znacznie mniej dyplomatycznie zachowali się ministrowie spraw zagranicznych Islandii, Estonii, Litwy, którzy wraz z szefową dyplomacji Łotwy przybyli 15 maja do Tbilisi, by spotkać z Zurabiszwili, Kobachidzem oraz przewodniczącym Parlamentu Gruzji Szałwoj Papuaszwilim. Troje pierwszych na tym nie poprzestało, lecz udało się na manifestację przeciwników ustawy. Tam minister spraw zagranicznych Litwy Gabrielius Landsbergis stanął jednoznacznie po stronie opozycji, mówiąc do zebranych „w państwie demokratycznym rząd ma obowiązek wobec was, obywateli Gruzji, podążać w kierunku wskazywanym przez Wasz kompas moralny”. Jak skomentował manifestację Papuaszwili – „nazywanie jej „całym narodem” jest aktem bardziej oczekiwanym od propagandy sowieckiej lub rosyjskiej, niż od ministrów spraw zagranicznych UE. Tym bardziej jeśli przyczyni się do próby obalenia demokratycznie wybranego rządu, ponieważ nie podoba się wam przyjęte przez niego ustawodawstwo”.

Trudno nie zgodzić się z krytyką zachowania przedstawiciela Litwy, w sposób skandaliczny angażującego się w wewnętrzny, a przy tym gwałtowny spór polityczny samych Gruzinów. Landsbergis po raz kolejny potwierdził, że ustawia swój kraj w roli prymusa, gorliwego harcownika blokowo definiowanego Zachodu.

Kto jest społeczeństwem obywatelskim?

Uważam to za niedopuszczalne. Tak jak uważam z kolei za dopuszczalne uchwalenie ustawy, która eksponuje i poddaje bardziej szczegółowej kontroli publicznej branie pieniędzy zzagranicy przez podmioty, które wpływają na debatę i proces polityczny w kraju. Ich formalnie pozarządowy status nie ma tu nic do rzeczy. Brak formalnego powiązania z obcym państwem nie oznacza, że dany podmiot z powodów ideologicznych, bądź materialnych nie realizuje celów zbieżnych z celami tego, kto daje mu pieniądze, a niekoniecznie zbieżnych z interesem danego narodu, a takich sprzeczności z czołowymi zachodnimi źródłami takich pieniędzy nie brakuje. I trzeba to jasno powiedzieć: w państwie, gdzie amerykańskie czy niemieckie fundacje tłoczą miliony na wybrane przez siebie organizacje i działania idea taka powinna być przedmiotem dyskusji.

Amerykańscy politycy ukazują organizacje pozarządowe jako reprezentantów „społeczeństwa obywatelskiego”. Tymczasem organizacje pozarządowe, często odgrywające pozytywną rolę w sygnalizowaniu konkretnych problemów, proponowaniu sposobów ich rozwiązywania czy nawet prowadzeniu praktycznych działań, reprezentują nie całe społeczeństwo, lecz swoich członków, sympatyków i fundatorów. Powinny działać swobodnie, ale w ramach prawa. Czasem mają rację, czasem nie, a najczęściej realizują tylko konkretne, cząstkowe cele. Prawdziwą reprezentacją społeczeństwa obywatelskiego jest wyłącznie wybrany przez nie w powszechnych wyborach parlament i samorządy terytorialne. I mają one prawo monitorować inicjatywy partykularnych grup, szczególnie jeśli te grupy funkcjonują dzięki wsparciu obcych.

Jest oczywiste, że każdy donator finansuje to, co uważa za korzystne ze swojego punktu widzenia, czy to kształtowanego ideologicznie, czy pragmatycznie. I zachodnie rządy czy tylko potężne lobby nie raz dały dowód, że są w stanie kształtować narracje debaty publicznej w innych państwach i skłaniać do zachowania w określonym kierunku.

Ingerencje

Możliwości tego rodzaju wpływu wzrosły radykalnie wraz z powstaniem cyfrowych platform społecznościowych. Tak się składa, że te zbierające większość obywateli Polski należą do amerykańskich oligarchów. Polska nie śmiała nawet ich opodatkować, rząd PiS wycofał się z takich planów w 2019 r. po tupnięciu nogą ambasador Georgette Mosbacher. To zadziwiające, że idea kontroli nad pieniędzmi wlewanymi z zagranicy de facto w naszą politykę w ogóle wywołuje kontrowersje. Dowodzi to lekceważenia samego rdzenia koncepcji suwerenności. Dobrze pamiętam wysyp spotów agitacyjnych na portalach społecznościowych przed październikowymi wyborami. Formalnie agitacja dotyczyła pójścia na wybory… przy czym nawoływała argumentami skierowanymi do feministek czy tzw. „mniejszości seksualnych”. Tak się to robi.

Forma i treść działań części zachodnich polityków i organizacji pozarządowych wobec Gruzji potwierdzają tylko to o czym piszę i obawy jej władz, które stały się właśnie przesłankami dla uchwalonych tydzień temu regulacji. Mam nadzieję, że Polska nie włączy się do kampanii presji na ten kraj. Jak wskazują wszelkie sondaże, społeczeństwo Gruzji w znacznej większości popiera współpracę, integrację z Zachodem, ale najwyraźniej nie za cenę zrzeczenia się suwerenności, roztopienia się w Zachodzie, bezkrytycznego przejmowania jego wzorców.

Protesty młodzieży nie powinny przesłaniać nam faktu, że Gruzini są w swojej masie konserwatywnym, prawosławnym społeczeństwem, gdzie miejscowa Cerkiew cieszy się dużym autorytetem. Nieprzypadkowo właśnie w tym państwie protesty przeciwko wystąpieniom aktywistów LGBT są tak masowe i tak radykalne, jak widzieliśmy to w 2021 r. Gruzini dobrze zapamiętali sobie reakcję Zachodu na te zajścia. Ideologizacja Zachodu i jego polityki zagranicznej z pewnością odstręcza Gruzinów i powoduje takie reakcje jak opisywana ustawa.

Swoją rolę odgrywa także geopolityka. Gruzini nie mają wiele powodów być czuć sympatię do Rosji, choćby z tego powodu, że to Moskwa proteguje separatystyczne republiki Abchazji i Osetii Południowej, których powierzchnia obejmuje około 20 proc. międzynarodowo uznanego terytorium Gruzji. Jednak w Tbilisi doskonale zdają sobie sprawę, że graniczą właśnie z Rosją, a nie z USA, Unią Europejską czy NATO. Politycy „Gruzińskiego Marzenia”, którzy doszli do władzy jako krytycy Micheila Saakaszwilego jako lekcję traktują konsekwencje jago brawurowej zbrojnej próby przywrócenia kontroli nad Osetią Południową w 2008 r.

Lekcja Ukrainy

Jednak jeszcze ważniejsza jest chyba lekcja Ukrainy. Władze Gruzji próbują za wszelką cenę uniknąć politycznego zajęcia strony w tej wojnie w takich sposób w jaki zajęły ją UE i NATO, jak również próby rozegrania małego kaukaskiego państwa w tym geopolitycznym starciu przez możnych partnerów. Uznają, że przyłączenie się do sankcji wobec Rosji i przecinanie związków handlowych z nią zrujnowałoby kraj. W pierwszym kwartale na kraje Wspólnoty Niepodległych Państw przypadało 67,9 proc. gruzińskiego eksportu, w tym na samą Rosję 13,1 proc., a na Unię Europejską 9,3 proc. Dodajmy, że na odległy i biedny Kirgistan przypadło aż 16,5 proc. gruzińskiego eksportu, co może sygnalizować obchodzenie zachodnich sankcji w handlu z Rosją. Elementem próby utrzymania normalnych relacji gospodarczych bez utrzymywania relacji dyplomatycznych było przywrócenie w maju zeszłego roku bezpośredniego połączeń lotniczych z Rosją.

Podsumowując więc, poza względami polityki wewnętrznej przyjęcie tej ustawy wbrew radykalnej krytyce Zachodu sugeruje, że rząd „Gruzińskiego Marzenia” nie uznaje wcale, jak bardzo wielu w Polsce, że Rosja przegrywa wojnę z Ukrainą i konflikt z Zachodem. Wprost przeciwnie, gruziński rząd zdaje się uznawać, iż Moskwa pozostaje silnym graczem i próbuje ułożyć sobie jakiś akceptowalny modus vivendi w relacjach z północnym sąsiadem. Dodajmy, że taka jest polityka „Gruzińskiego Marzenia” od lat i z taką agendą wygrało ono trzy kolejne wybory parlamentarne.

Krystian Kamiński

2 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply