„Żółte kamizelki” do Europarlamentu

We Francji pojawiły się pierwsze sondaże uwzględniające ruch „żółtych kamizelek”, wciąż walczący na ulicach przeciwko reformom prezydenta Emmanuela Macrona. Do startu w wyborach do Parlamentu Europejskiego ten dotychczas nieformalny ruch chce namówić włoski wicepremier Luigi di Maio. Oznaczałoby to jednak koniec jego spontanicznego charakteru.

Macron chcąc rozładować napięcie związane z protestami „żółtych kamizelek” rozpoczął narodowe konsultacje. Wcześniej natomiast zapowiedział wstrzymanie najbardziej bolesnych reform, z podwyżką akcyzy na ceny benzyny na czele. Francuska ulica nie wierzy jednak w zapewnienia głowy państwa, dlatego demonstracje nieformalnego ruchu odbywają się niemal codziennie, a ich kulminacją jest już niemal rytualna sobotnia mobilizacja w Paryżu.

Rządzący jak na razie nie doprowadzili więc do deeskalacji napięcia, dodatkowo swoimi działaniami jeszcze zaostrzyli sytuację. Od czasu orędzia Macrona „żółte kamizelki” muszą liczyć się z sądowymi represjami, brutalnością policji, krytykowaną nawet przez Amnesty International, a także z jeszcze większą ilością obelg miotanych pod ich adresem przez czołowych polityków i media.

Z represjami muszą liczyć się zwłaszcza nieformalni przywódcy ruchu, czyli osoby najczęściej zwołujące demonstracje za pośrednictwem mediów społecznościowych. Na początku stycznia policja zatrzymała Erica Droueta, który wzywał do zapalenia zniczy na Polach Elizejskich, aby upamiętnić wszystkie ofiary francuskich protestów. W odpowiedzi zarzucono mu organizację zarejestrowanego wiecu, za co stanie przed sądem już w czerwcu. W ostatnią sobotę oko stracił z kolei jego współpracowników i kolejny z nieformalnych liderów ruchu, Jérôme Rodrigues.

Zobacz także: Żółte kamizelki to zjawisko kulturowe

Jednocześnie Macron stara się mobilizować swoich zwolenników. Całkiem niedawno na ulice francuskiej stolicy wyszły „czerwone szaliki”, stojące w opozycji do „żółtych kamizelek”. Wśród ich haseł znalazł się przede wszystkim sprzeciw wobec przemocy, czyli rozruchów towarzyszących demonstracjom ich przeciwników, a także konieczność obrony demokracji przed społeczną rewolucją, jakiej ma obawiać się „milcząca większość”. Ów protest nie miał jednak skali porównywalnej do trwających od listopada demonstracji,

Do Europarlamentu

Same „żółte kamizelki” stanęły natomiast przed trudnym dylematem: wciąż organizować protesty w dotychczasowym kształcie, czy pójść krok dalej? Chociaż wciąż wśród francuskiego społeczeństwa widać rewolucyjny zapał, wydaje się być ono jednak zmęczone ograniczaniem się tylko do tego samego typu akcji. Protesty w Paryżu gromadzą dużo mniejszą liczbę osób niż działo się to na samym początku demonstracji, co nie jest jedynie efektem utrudnień ze strony służb porządkowych. Na dodatek Macron w pewnym stopniu odpowiedział na oczekiwania społeczne, a więc rozpoczął „wielką debatę” na temat francuskiego systemu społeczno-ekonomicznego.

Najłatwiejszym rozwiązaniem byłoby oczywiście założenie formalnego ruchu, czy to w formie stowarzyszenia, czy też partii politycznej. Niektóre instytuty badawcze od paru tygodni uwzględniają zresztą „żółte kamizelki” w swoich sondażach, w których otrzymują nawet kilkanaście procent poparcia. Zbliżające się wybory do Parlamentu Europejskiego wydają się więc być idealną okazją, aby rzeczywiście zaprezentować alternatywę wobec obecnego systemu.

Pierwsze propozycje stworzenia listy „żółtych kamizelek” padły już w grudniu, gdy za takim rozwiązaniem opowiedział się przedsiębiorca Bernard Tapie, który w latach 1992-1993 ministrem do spraw miast. Były polityk Lewicowej Partii Radykalnej, ostatnio związany ze środowiskiem byłego centroprawicowego prezydenta Nicolasa Sarkozy’ego, nawoływał wówczas uczestników ruchu do stworzenia formalnej struktury politycznej, ponieważ w pewnym momencie może mu zabraknąć im dalszej motywacji do działania. Ostatecznie Tapie stracił zapał do tego projektu w połowie stycznia, kiedy w sieci opublikowano nagranie na którym jeden z protestujących zarzuca mu próby manipulowania „żółtymi kamizelkami”.

Pierwsi rezygnują

Były polityk nie był oczywiście jedynym zwolennikiem startu ruchu w majowych wyborach do Parlamentu Europejskiego. Wcześniej przez kilka tygodni rozmowy prowadzili nieformalni liderzy ruchu Hayk Shahinyan z Lyonu, Ingrid Levavasseur z Normandii, Laëtitia Dewalle z Val-d’Oise, którzy pod koniec ubiegłego roku opowiadali się właśnie za zaangażowaniem politycznym ruchu.

Od tego czasu najbardziej rozpoznawalne postacie „żółtych kamizelek” w większości straciły jednak swoją wiarygodność. Levavasseur nie jest już akceptowana przez demonstrantów, bo zgodziła się, a następnie zrezygnowała z roli publicystyki w telewizji BMFTV, czyli stacji oskarżanej przez uczestników protestów o jawne wspieranie Macrona i ukazywanie ich jedynie w złym świetle. Z tego powodu ze współpracy z nią zrezygnował zresztą Shahinyan, który postanowił zdjąć odblaskową kamizelkę i przywdziać garnitur, aby budować nową formację polityczną w postaci aspirującego do przejęcia władzy Alternatywnego Ruchu Obywatelskiego.

Samozwańczy przywódcy „Żółtych kamizelek” w obecnej chwili tworzą już trzy inicjatywy planujące wystawienie list do wyborów do Parlamentu Europejskiego. Poza „Zgromadzeniem Obywatelskiej Inicjatywy” pod wodzą Levavasseur, własne projekty ogłosili Patrick Cribouw z Nicei oraz Thierry Paul Valette z Lisieux w Normandii. Co ciekawe, dwaj ostatni reprezentują całkowicie odmienne profile ideologiczne – Cribouw przedstawia się jako zdecydowany przeciwnik imigracji, natomiast Valette jest związany z nurtem socjaldemokratycznym. Wszystkie inicjatywy są przy tym wzajemnie ze sobą skłócone i zarzucają sobie nawzajem zbytnie upolitycznienie.

Kto zyska?

Jak na razie w sondażach uwzględniających start do wyborów jednej listy wyborczej „żółtych kamizelek”, mogą one liczyć na kilkunastoprocentowe poparcie. Patrząc jednak na podziały wśród protestujących i fakt, że do wyborów europarlamentarnych pozostały już tylko trzy miesiące, można powątpiewać, aby rzeczywiście udało się przemienić spontaniczny ruch w strukturę mogącą wystawić swoje listy i stanąć w szranki z tradycyjnymi ugrupowaniami.

Powszechnie wiadomo, że najchętniej francuską listę „żółtych kamizelek” widziałby w wyborach Luigi Di Maio, włoski wicepremier i lider Ruchu Pięciu Gwiazd. Polityk już w styczniu zapowiadał podjęcie rozmów z liderami francuskiego ruchu, natomiast kiedy na początku lutego w końcu udało mu się z nimi spotkać wywołał dyplomatyczny zgrzyt pomiędzy Rzymem i Paryżem. Di Maio został wówczas oskarżony przez francuski rząd o prowokację i wtrącanie się w wewnętrzne sprawy ich kraju. Tym niemniej jego inicjatywa nie przyniosła jak na razie oczekiwanych rezultatów.

Najpewniej część z „Żółtych kamizelek” zobaczymy więc na listach wyborczych zwykłych partii politycznych. Otwarcie do kandydowania z jej komitetu wzywa ich liderów Francuska Partia Komunistyczna, która uważa taki krok za jedyną możliwość nakierowania gniewu francuskiej ulicy na właściwe tory. Podobne propozycje w ostatnim czasie złożyły Zjednoczenie Narodowe Marine Le Pen oraz skrajnie lewicowa Francja Nieujarzmiona Jean-Luc Mélenchona.

Marcin Ursyński

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply