Węgry: Ostrzeżenie dla Fideszu

Rządy koalicji Fideszu i chadeków z pewnością nie są jeszcze zagrożone, ale węgierska prawica ma o czym myśleć i nie może już zamykać się jedynie we własnej medialnej bańce. Na jej szczęście opozycja, mimo pierwszych sukcesów w wyborach samorządowych, wciąż nie jest wystarczająco silna, aby rzucić rządzącym wyzwanie na szczeblu ogólnokrajowym.

Nowy burmistrz węgierskiej stolicy, Gergely Karácsony, pierwszego dnia swojej pracy przyjechał do ratusza na zwykłym rowerze. Lider liberalnej partii Dialog dla Węgier (PM) stwierdził, że w związku z objęciem tak prestiżowego stanowiska nie zamierza rezygnować ze swoich przyzwyczajeń, stąd będzie poruszał się właśnie tym środkiem lokomocji, aby być bliżej mieszkańców Budapesztu. Ponadto jedną z pierwszych decyzji podjętych przez Karácsonya było wstrzymanie eksmisji na terenie miasta, ponieważ nie wszyscy zdaniem węgierskiej opozycji zasługują na utratę dachu nad głową.

W ten sposób nowy burmistrz Budapesztu chce pokazać, że opozycja w porównaniu do Fideszu i Chrześcijańsko-Demokratycznej Partii Ludowej (KDNP) znajduje się rzeczywiście blisko społeczeństwa i rozumie jego problemy, co w przypadku rządzących nie jest już tak oczywiste. Politycy prawicy po dziewięciu latach u władzy zdają się być coraz bardziej odklejeni od rzeczywistości, ignorując już nie tylko opozycyjnych polityków i krytyczne wobec rządu media, lecz także niektóre poważne problemy społeczne.

Premia za jedność

Sukces byłego już burmistrza dzielnicy Zugló, a także kilku innych opozycyjnych kandydatów triumfujących w największych miastach, nie byłby możliwy bez bezprecedensowego zjednoczenia przeciwników obecnej władzy. Co prawda nie wszędzie poszli oni w jednolitym bloku, lecz w Budapeszcie wszystko potoczyło się zgodnie z ustaleniami. Stąd Karácsony był popierany przez szeroką koalicję, w skład której weszła jego partia PM, Węgierska Partia Socjalistyczna (MSZP), lewicowa Koalicja Demokratyczna (DK), socjalliberalny ruch Momentum, liberalna Polityka Może Być Inna (LMP), a także nacjonalistyczny Jobbik.

Ponadto opozycji udało się odbić kilka innych ważnych miast, w których Fidesz nie był tak mocno zakorzeniony i wygrywał głównie z powodu słabości swoich przeciwników. Chodzi tutaj zwłaszcza o dawne miasta przemysłowe wciąż cierpiące na następstwa transformacji ustrojowej (Pecz, Szombathely, Tatabánya czy Dunaújváros), lub też miejscowości zawsze opierające się wpływom prawicy (Segedyn, Salgótarján, Dorog). Sporą niespodzianką były z kolei porażki Fideszu i KDNP w Miszkolcu, Érd czy Egerze.

Jednocześnie publicyści sympatyzujący z opozycją tonują nastroje, zwracając uwagę na fakt, że rządzący wciąż kontrolują zdecydowaną większość największych węgierskich miast. Jeden z analityków zauważył nawet, że przeciwnicy Fideszu nie zaliczyli wcale wielkiego progresu od majowych wyborów do Parlamentu Europejskiego, ponieważ także wówczas partia  Orbána uzyskała stosunkowo słabe wyniki we wspomnianych już większych miastach. Najwięcej opozycji dało jednak właśnie wystawienie wspólnych list, za co otrzymała nagrodę zwłaszcza w postaci wygranej w Budapeszcie.

Kampanijny skandal

Kolejnym czynnikiem wpływającym na dobry wynik opozycji był z pewnością skandal z udziałem Zsolta Borkaia, mistrza olimpijskiego w gimnastyce sportowej z 1988 roku, a od 2010 roku burmistrza miasta Győr na północy Węgier. Na kilka dni przed wyborami w sieci ukazały się jego zdjęcia z jachtu na Morzu Adriatyckim, na których sfotografowano między innymi jego stosunek seksualny z wynajętą prostytutką. Co prawda sam Borkai nie poniósł politycznych konsekwencji i został ponownie wybrany burmistrzem Győr, ale było to spowodowane głównie dynamicznym rozwojem tego miasta spowodowanym głównie inwestycjami ze strony niemieckich koncernów samochodowych. Miasta przegrane przez Fidesz pod tym względem nie mogły dorównać ośrodkowi z północnej części kraju, stąd głośny skandal mógł odebrać rządzącym głosy w największych miejscowościach.

Dodatkowo na kolana nie rzucała sama kampania wyborcza prowadzona przez węgierską prawicę. Jednym z elementów wspomnianej już degeneracji Fideszu jest fakt, że jego politycy żyją w swojej własnej bańce medialnej, zaś czołowe media w kraju zamiast rozliczaniem rządzących zajmują się głównie oczernianiem opozycji. Choć telewizje, portale czy gazety wspierające obecną władzę przegrywają dziesiątki procesów sądowych o zniesławienie, stały dopływ funduszy z reklam rządowych instytucji i spółek skarbu państwa pozwala im na dalsze prowadzenie kampanii wymierzonej w przeciwników Fideszu. Jak widać na przykładzie wyników wyborów samorządowych, medialna propaganda ma coraz mniejsze oddziaływanie na wyborców.

Trudno jednak zauważyć, aby Fidesz i jego chadeccy sojusznicy wyciągnęli jakiekolwiek wnioski choćby z przegranej w Budapeszcie. Już dzień po wyborach politycy prawicy wraz ze sprzyjającymi im mediami obwiniali o tę porażkę… obcokrajowców. W spisach wyborców miało pojawić się bowiem blisko 90 tysięcy cudzoziemców, którzy mogli głosować i dzięki temu mieli przechylić szalę zwycięstwa na korzyść szerokiego sojuszu opozycji. Jak zauważył jeden z dziennikarzy opozycyjnych mediów, wśród osób mogących oddać swój głos znajdował się też posiadający azyl były macedoński burmistrz Nikoła Gruewski, stąd nie wszystkie osoby z zagranicy musiały akurat głosować przeciwko Fideszowi. Samą możliwość oddawania głosów przez obcokrajowców posiadających zameldowanie na Węgrzech zalegalizowała z kolei nowa wersja węgierskiej konstytucji, przyjęta oczywiście przez parlament zdominowany przez prawicę.

Zagranica i opozycja stały się jedynym uzasadnieniem wszelkich porażek węgierskiego rządu, dlatego analitycy nie oczekiwali nawet większej refleksji ze strony obecnej władzy. Tym bardziej, że nie modyfikowała ona swojej kampanii nawet mimo pojawiających się już w lecie doniesień, które wskazywały na możliwość utraty władzy chociażby w Peczu, czyli jednym z największych węgierskich miast. Dopiero prawie dwa tygodnie po wyborach sygnał do ewentualnych rozliczeń dał sam Orbán, mówiąc w publicznym Radio Kossuth, że oczekiwałby całkowitego wyjaśnienia sprawy seks-skandalu z udziałem Borkaia.

Opozycja nie musi zyskiwać

Liczne afery i skandale związane z obozem władzy jak na razie nie zachwiały jego pozycją. Negatywnie nie odbiło się także przyjęcie pod dyktando niemieckich koncernów motoryzacyjnych tak zwanej ustawy niewolniczej. Niezwykle często zarzuty wobec najważniejszych polityków Fideszu było bowiem trudno udowodnić, co powinno być jednak nieco łatwiejsze na szczeblu samorządowym. Burmistrzowie przejmujący rządy po działaczach prawicy zapowiedzieli już dokładne audyty finansowe, mające na celu wyjaśnienie wielu spraw związanych zwłaszcza z podejrzanymi inwestycjami na styku samorządu i środowiska biznesowego związanego z Fideszem.

Strategia polegająca na rozliczaniu dotychczasowych rządów prawicy może dać dodatkowe punkty opozycji, zwłaszcza jeśli rzeczywiście udowodni ona jasno marnotrawienie środków publicznych i ich faktyczne rozkradanie przez samorządowców Fideszu. Widać zresztą, że boją się oni takiego scenariusza, stąd w wielu mniejszych miejscowościach przekazanie władzy idzie bardzo topornie. Opozycja obawia się zwłaszcza niszczenia dokumentów przez ustępujące władze, a przede wszystkim posłusznych jej urzędników miejskich.

Jednocześnie opozycyjni komentatorzy starają się tonować zachłyśnięcie się połowicznym sukcesem w wyborach samorządowych. Co prawda chwalą oni ugrupowania prawicowe i lewicowe za wspólny start, a przede wszystkim za nabranie wiarygodności u sporej części elektoratu, ale jednocześnie zauważają ograniczenia związane z wyborami parlamentarnymi. W nich Fidesz i KDNP mają przewagę będącą efektem ustalania przez nich zasięgu okręgów w wyborach jednomandatowych, których granice były już nie raz modyfikowane pod aktualne potrzeby rządzących.

Przede wszystkim ugrupowania opozycyjne mają wciąż dużą tendencję do podziałów, choć w ostatnim czasie wydaje się, że zostały one nieco zahamowane z powodu braku sukcesów (wyjątkiem  jest w tym kontekście socjalliberalny ruch Momentum) nowych inicjatyw. Część analityków przewiduje nawet rozwiązanie takich partii jak LMP, lecz nikt nie powinien wykluczać ewentualnych kłótni wewnątrz obozu skupiającego socjalistów, liberałów, narodowców czy konserwatystów.

Nadzieją dla przeciwników Fideszu jest z pewnością osłabienie koniunktury gospodarczej. Jeszcze trzy lata temu rządzący mogli pochwalić się niskim deficytem budżetowym, ale od tego czasu zdążył on już znacznie urosnąć i stać się obiektem zainteresowania ze strony Komisji Europejskiej. W nadchodzących latach cięcie wydatków wydaje się być nieuniknione, co oczywiście nie spodoba się części elektoratu prawicy głosującego na nią ze względów ekonomicznych. Opozycja w takiej sytuacji mogłaby przynajmniej zwiększyć stan posiadania, ale musiałaby wyłonić wspólnego kandydata na premiera. Z tym może być jednak problem, ponieważ wciąż nie dorobiła się charyzmatycznego lidera mogącego pociągnąć za sobą tłumy.

Marcin Ursyński

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply