W stosunkach polsko-litewskich oficjałki się przejadły

Historia działa jak magnes, przyciąga oba narody do siebie i zarazem je od siebie odpycha.

Zorganizowanie przez litewskich narodowców w parlamencie konferencji o wydźwięku antypolskim jest faktem godnym ubolewania z uwagi na miejsce, w jakim się ona odbyła. Tym samym wydarzenie to uzyskało określoną rangę. Do tego dochodzi poparcie partii rządzącej (z jej ramienia posłami są organizatorzy konferencji: Gintaras Songaila i Rytas Kupčinskas), a także zasłużonego ruchu, jakim jest “Sajudis” (chociaż nie odgrywa on już tej roli, co 20 lat temu).

Na szczęście echa medialne tej konferencji były niewielkie. Można mieć więc nadzieję, że po dwóch dekadach niepodległości Litwini zaczynają wychodzić z chorób wieku dziecięcego i traktować środowiska nacjonalistyczne z uśmiechem i politowaniem. Ale też wchodzi w grę co innego. Konferencja zbiegła się w czasie ze śmiercią Algirdasa Brazauskasa. Być może pogrzeb pierwszego prezydenta odrodzonej Litwy medialnie przyćmił wystąpienie nacjonalistów. Liczyli oni bowiem w sezonie ogórkowym na wywołanie szumu. Tym razem nie udało im się zaistnieć.

Jednocześnie w Sejmie pojawił się projekt uchwały autorstwa przewodniczącej parlamentu Ireny Degutienė, w którym proponuje ona ogłoszenie roku 2013 rokiem powstania styczniowego. Projekt może świadczyć o woli otwartości litewskiej klasy politycznej, chociaż trudno być w tym przypadku optymistą, bo z jednej strony wydaje się, że w Europie nacjonalizmy odchodzą do lamusa, a z drugiej – europejski kosmopolityzm, podobnie jak kiedyś komunistyczny internacjonalizm, tak naprawdę podtrzymuje antagonizmy między narodami. Nadzieją jest więc młode pokolenie Litwinów, które pomału dochodzi w swoim kraju do głosu. Ono ma już dość hermetycznego lituanocentryzmu. Zmienia optykę i chce patrzeć zarówno na historię, jak i czas bieżący w sposób racjonalny.

Przypominanie o powstaniu styczniowym ma w kontekście stosunków polsko-litewskich doniosłe znaczenie. Powstanie przypadło na moment szczególny – to właśnie wtedy rodziły się nowoczesne relacje między Polakami a Litwinami z uwzględnieniem różnic etnicznych. Już nie tylko szlachta stanęła do walki, jak w powstaniu listopadowym, które było zrywem raczej polskim. Powstanie styczniowe miało już też inne elementy: litewski i białoruski. Chłopi wystąpili po stronie szlachty, której nie lubili. W herbie powstańczym obok polskiego Białego Orła i litewskiej Pogoni widniał ruski Archanioł. Była to już więc wizja Rzeczypospolitej narodów nie dwóch, lecz trzech. To po powstaniu styczniowym Rosja zaczęła prowadzić politykę antagonizowania Polaków z ich wschodnimi sąsiadami. Rezultaty tego odczuwamy do dzisiaj.

Ale temat powstania styczniowego ma jeszcze jeden aspekt – chodzi o promocję wspólnej historii naszego regionu. W całej Europie wiadomo o Garibaldim i włoskiej wojnie wyzwoleńczej. Ale kto na Zachodzie wie o powstaniu styczniowym? Dlatego 150. rocznica jego wybuchu jest znakomitym pretekstem do tego, aby zaprezentować je na Zachodzie i budować nowy wizerunek Europy Wschodniej.

Takie jubileusze jak rocznica wybuchu powstania styczniowego są zatem dobrą okazją do przezwyciężania rozmaitych antagonizmów polsko-litewskich, ale wymagają one konstruktywnego podejścia obu stron. Teraz mamy obchody 600. rocznicy bitwy pod Grunwaldem. I co z tego? W stosunkach polsko-litewskich panuje ochłodzenia i okazję do ich poprawy tracimy. A można było przecież z tego uczynić wielkie wschodnioeuropejskie święto. Niestety, wewnętrzne układy i w Polsce, i na Litwie, nie były widać tym zainteresowane. Historia działa więc jak magnes, przyciąga oba narody do siebie i zarazem je od siebie odpycha.

Z kolei rok 2011 będzie rokiem Czesława Miłosza. Postać Miłosza mogłaby z pewnością Polaków z Litwinami zbliżać. A gdyby była jeszcze jakaś programowa ciągłość – Unia Lubelska, Grunwald, Miłosz, powstanie styczniowe – to by na efekty nie trzeba było długo czekać. Oczywiście pod warunkiem, że wszystko zostałoby przygotowane w sposób nowoczesny, z nastawieniem na młodzież, bez jakichś oficjałek i państwowych nacisków, które się już i w Polsce, i na Litwie, przejadły. Konieczne są tu bowiem zwyczajne kontakty między przeciętnymi mieszkańcami obu krajów.

Walenty Wojniłło– dziennikarz wileński, redaktor portalu Wilnoteka.lt

Not. FM

PODOBA CI SIĘ TEN ARTYKUŁ?

DOŁĄCZ DO:POSPOLITEGO RUSZENIA KRESÓW

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply