Kilka minut drogi od przystanku położony jest kościół katolicki. Dokładnie ten sam, w którym autor Trylogii umieścił ślub Michała Wołodyjowskiego z Hajduczkiem! Odbudowany, z zewnątrz niewiele różni się od tego sprzed kilku wieków i dopiero wnętrze przypomina, że mamy XXI wiek, a historia obchodziła się z tym miejscem wyjątkowo brutalnie.

Z Mołdawii do Naddniestrza czyli Naddniestrzańskiej Republiki Mołdawskiej najczęściej wjeżdża się przez przejście „graniczne” w Benderach. Co ciekawe, w ostatnim czasie z nazwy „państwa” zniknął przymiotnik, „socjalistyczna”. Inną – chyba nawet ciekawszą – opcją, jest przekroczenie naddniestrzańskiej „granicy” pomiędzy miastami Rezina i Rybnica. Można tu dodać, że dodatkową atrakcją jest możliwość odwiedzenia prawosławnego sanktuarium w Sacharna czy bardziej po mołdawsku (lub jak kto woli; rumuńsku) w Saharna, kilka kilometrów od Reziny. Sam „checkpoint” to dwa baraki, w których naddniestrzańscy pogranicznicy cierpliwie wpisują do księgi wjazdów nazwiska wszystkich, którym przyszło do głowy odwiedzić, to nieco nierealne, miejsce. Każdy podróżny dostaje też przy wjeździe wydrukowaną, tylko po rosyjsku, „bumagę”, w której należy podać cel wizyty oraz adres osoby, której będzie składana wizyta. Co ciekawe, nikt tego nawet nie czyta, nie mówiąc już, o sprawdzaniu. Mimo tego Rosjanka z Tweru pracowicie wypełnia otrzymaną karteczkę, a w pewnej chwili dzwoni do siostry, którą przyjechała odwiedzić, by upewnić się czy podany przez nią numer mieszkania jest właściwy! Dwa obiekty, które natychmiast rzucają się w oczy, to sąsiadujące ze sobą: kościół katolicki i cerkiew prawosławna. Oba obiekty, stosunkowo, nowe, przy czym starszy jest…kościół! Gdy rozpadał się Związek Sowiecki do Naddniestrza, które wszak nawet nie istniało, jako odrębny twór „państwowy” dotarli polscy księża sercanie i to oni jako pierwsi rozpoczęli działalność misyjną, w tym skrajnie zateizowanym regionie imperium sowieckiego. Budowniczym kościoła w Rybnicy jest ks. Marek Magierowski, do dziś będący tam proboszczem. Kościół został konsekrowany w 2003 roku, a dokonał tego Józef kard. Glemp! Dopiero później pojawiła się, po sąsiedzku, parafia prawosławna, mająca być najwyraźniej, „przeciwwagą”, dla wpływu „papistów”.

Transport publiczny w Naddniestrzu nie poraża może nowoczesnością, ale trzeba przyznać, że jest zorganizowany dość sprawnie. Podróż z Rybnicy do Raszkowa jest więc chyba nawet łatwiejsza, niż podróż pomiędzy odległymi dzielnicami jednego polskiego miasta. Do celu wiezie nas poczciwy, węgierski Ikarus w wersji „dalekobieżnej”. Oczywiście każdy cudzoziemiec jest tu traktowany jako swoista „ciekawostka przyrodnicza”, co oznacza, że pasażerowie bardzo chętnie nawiązują rozmowę. Nie oznacza to wcale zwykłego dialogu, gdyż do dwójki rozmówców szybko dołączają kolejne osoby, a to dopytując, o różne interesujące ich kwestie, a to prostując, nieprawdziwe w ich mniemaniu, informacje przekazywane podróżnemu. Taki zresztą los był udziałem podróżującego ze mną kolegi, który wdał się w pogawędkę ze swoim współpasażerem, jak się okazało, byłym oficerem Armii Sowieckiej, który miał za sobą „internacjonalistyczną” misję w Czechosłowacji w 1968 roku. Jego gorące zapewnienia, że wcale nie chciał tam jechać, że wykonywał tylko rozkazy, że lubił Czechów i Słowaków, przerywane były szyderczymi komentarzami innych pasażerów i wybuchami gromkiego śmiechu. Poza rozmową podróż umila muzyka; głównie rosyjskie i ukraińskie przeboje popowe, rockowe, a nawet lekko jazzowe…Tu po raz pierwszy, przyszło mi usłyszeć folk – rockowy utwór „Pijtie wkusnyj czaj”. Cel tej części podróży, Raszków, wita przyjezdnych pomnikiem Ilicza i rozwieszonym na drogą transparentem w czerwonym kolorze z białym napisem. Ponieważ na dniach będzie tu obchodzone święto 1 Maja, skojarzenie jest oczywiste i…całkowicie mylne! Napis bowiem głosi „Christos woskriesien! Woistino woskriesien!”! Synkretyzm kulturowy, który może być wyzwaniem dla niejednego antropologa, socjologa czy politologa; komunistyczna forma i religijna treść! Raszków to biedna wieś; bezrobocie jest tu ogromne, po likwidacji kołchozu pracę zapewniają chyba tylko nieliczne sklepy. Wokół jest czysto i bardzo schludnie. Cieszy, widoczny zresztą i po drugiej stronie Dniestru, brak wszechobecnych w Polsce graffiti. Prawdopodobnie jest on podyktowany biedą, a co za tym idzie, brakiem środków na zakup farb, ale i tak efekt końcowy (czy może raczej brak jakichkolwiek efektów?) jest godny naśladownictwa. Idąc przez wieś widać, że młodych jest tu mało, a nawet bardzo mało. Dominują ludzie starsi, jest trochę dzieci, ale praktycznie nie widać młodzieży i ludzi w średnim wieku. Wystarczy chwila rozmowy, by potwierdziły się przypuszczenia: wyjechali… do pracy, po naukę, w poszukiwaniu lepszego życia.

Kilka minut drogi od przystanku położony jest kościół katolicki. Dokładnie ten sam, w którym autor Trylogii umieścił ślub Michała Wołodyjowskiego z Hajduczkiem! Odbudowany, z zewnątrz niewiele różni się od tego sprzed kilku wieków i dopiero wnętrze przypomina, że mamy XXI wiek, a historia obchodziła się z tym miejscem wyjątkowo brutalnie. Ponieważ trafiamy akurat na wieczorną mszę, bez problemu dostajemy się do wnętrza. Niestety, nie ma tu niczego „historycznego”. Surowe ściany, prosty ołtarz, „nowoczesne” ławki bardziej przypominają wnętrze świątyni, któregoś z wyznań protestanckich, niż kresowy kościół. Do mszy, służy… ministrantka. Jak się okaże „braki kadrowe” wymuszają tu rozwiązania, które w niejednej polskiej, szczególnie wiejskiej parafii nie zostałyby przyjęte z uznaniem. Ksiądz proboszcz jest Polakiem, ale… miejscowym! Kilka kilometrów od Raszkowa leży bowiem Słobodzia Raszkowska, jedyna wieś w Naddniestrzu, gdzie przetrwali Polacy. Inna sprawa, że – jak mówi ksiądz Marcin – i w samym Raszkowie nie brak ludzi z polskimi korzeniami, tyle tylko, że lata – wpierw rusyfikacji, a później sowietyzacji – zrobiły swoje i nikt tu nie uważa się za Polaka.

Nie zachował się nawet najmniejszy ślad stanicy, której komendantem „był” płk. Wołodyjowski. Natomiast to, co zachwyca dziś, a zapewne zachwycało i w czasach I Rzeczypospolitej, to widok na Dniestr. Rzeka płynie tu w zakolu, a kościół i spora część wsi położone są na wysokim i dość stromym brzegu. Widok płynącego w dole Dniestru i wsi na drugim brzegu zapiera dech w piersiach. Nieco wyżej niż kościół są za to skalne ściany, zupełnie niepodobne do tych, znanych z mołdawskich krajobrazów. Bez wątpienia dla tych widoków warto jest ponieść trudy podróży z Polski. W pobliżu jest więcej „literackich” miejsc; wszak to tu, na terenie Naddniestrza znajduje się jar Horpyny, w którym wiedźma strzegła Kniaziewiczówny, to również w Naddniestrzu na pal został nawleczony Azja Tuhajbejowicz! Jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że całe to „państwo” można przejechać w parę godzin, to atrakcji jest tu niemało. Północne Naddniestrze jest zresztą zdecydowanie bardziej malownicze, niż – bardziej zaludnione – południe. Oczywiście tutejsze pagórki to nie szczyty Karpat czy chociażby Krymu, tym niemniej nadają okolicy bardzo malowniczego charakteru.

Mimo iż jest ciepłe, wiosenne, sobotnie popołudnie we wsi trudno spotkać kogokolwiek. Nieliczni napotkani mieszkańcy pielą grządki w przydomowych ogródkach. Praktycznie wszyscy to osoby starsze i tylko czasami widać krzątające się przy nich dzieci. Kilku nastolatków spotykamy dopiero w sklepie „wielobranżowym”. Nic nie kupują, a jedynie wpadli pogadać ze sprzedawcą. Chętnie służą radą przy wyborze wina, polecając „naddniestrzańskie porto”, jak się wkrótce okaże, wyjątkowo obrzydliwe i bodaj najgorsze z mołdawskich win, jakie miałem okazję pić!

Następnego dnia na przystanku czekamy wraz z grupą „tubylców” na przyjazd autobusu. Polszczyzna niemal natychmiast wzbudza zainteresowanie. Po raz kolejny potwierdza się teza, o wyludnianiu się Naddniestrza. Ludzie z przystanku, to – z jednym wyjątkiem – osoby starsze. Tym wyjątkiem zaś, jest kilkuletnia dziewczynka, która wybiera się z babcią w odwiedziny do… rodziców. Ci wyjechali do Rybnicy „za chlebem”, ale warunki mieszkaniowe nie pozwalają im mieszkać z córką, więc zostawili ją pod opieką dziadków. Z rozmowy łatwo wywnioskować, że ludzie są tu przygnębieni i zrezygnowani. Lata młodości minęły, a zamiast szczęśliwej starości jest bieda i walka, o byt. W pewnym sensie można zrozumieć ich tęsknotę za władzą sowiecką, która wszak „dawała” dom, pracę, a na starość, emeryturę, o wiele więcej wartą, od tej otrzymywanej dziś. Co więcej, dla ludzi, od pokoleń żyjących na wsi osobistą tragedią jest fakt, że dzieci nie mogły zostać na miejscu, by pomagać starym rodzicom, ale muszą „tułać się” po świecie w poszukiwaniu pracy i zarobku. Stary raszkowianin niemal przez łzy opowiada, o tym jak kiedyś tętniło tu życie, pokazując przy tym kolejne opuszczone domy, w których – po śmierci staruszków – nie ma kto zamieszkać. No cóż, miejsce malownicze, ceny niskie, nawet kościół katolicki na miejscu, więc może polscy emeryci skorzystają z okazji? Skoro emerytowani Niemcy mogą mieszkać w Hiszpanii, a Brytyjczycy w południowej Francji…

Tym razem na przystanek autobusowy podjeżdża niemiecka Setra. Co prawda ząb czasu dość wyraźnie ją nadgryzł, ale znając dbałość tutejszych kierowców, o pojazdy można założyć, że pojeździ tu jeszcze z kilkanaście lat. Brak rubli naddniestrzańskich okazuje się nie być przeszkodą w kupieniu biletów. Mimo antymołdawskiej propagandy oficjalnych czynników, kierowca chętnie przyjmuje zapłatę w mołdawskich lejach. Mimo, że teoretycznie tutejszy rubel jest nieco mocniejszy od leja, w praktyce wszyscy przeliczają 1/1. Oczywiście z wyjątkiem banków i kantorów, które wszak muszą na czymś zarabiać. Droga powrotna wiedzie ponownie przez Rybnicę. Miasto jest dość odświętnie przystrojone, a podejrzenia, że przyczyną jest nadchodzący 1 maja, okazują się fałszywe! Dzień wcześniej brał tu bowiem ślub Jewgienij Szewczuk, nowy prezydent Naddniestrza, który po wielu latach zastąpił na tym stanowisku Igora Smirnowa. Szewczuk pochodzi z Rybnicy i w tutejszym urzędzie stanu cywilnego, powiedział „tak” swojej wybrance. No właśnie…Czy rzeczywiście swojej? Niemal każdy mieszkaniec Naddniestrza opowiada, jak to wysłannik Putina do Naddniestrza, Dimitrij Rogozin KAZAŁ ożenić się Szewczukowi, uzasadniając polecenie stwierdzeniem, że „prezidentu bez żeny, zit’ nielzia”! I „niezawisły” prezydent w te pędy polecenie wykonał… Co więcej, niemal wiernie kopiując zwyczaje panujące w pewnej sycylijskiej, niejawnej organizacji tuż po wygranych wyborach, nowy prezydent zabrał się za czystkę w administracji, „wycinając” gdzie tylko się da, ludzi swojego poprzednika. Tyraspolski taksówkarz z wypiekami na twarzy opowiadał, jak to milicja „w ostatniej chwili” zatrzymała na granicy żonę byłego ministra spraw wewnętrznych z walizkami wyładowanym „jewro”…Oczywiście zupełnie „przypadkiem” akurat przejeżdżała obok ekipa miejscowej telewizji, która wszystko udokumentowała dla potomnych. Ciekawostką Rybnicy może być również to, że czwartą co do wielkości grupę narodowościową stanowią tu Polacy, wyprzedzając nawet Białorusinów. Niestety poza wspomnianym już kościołem, w Rybnicy niewiele jest do oglądania; „stara” Rybnica położona tuż nad brzegami Dniestru „odpłynęła” wraz z powodzią w latach ’50 ubiegłego wieku. „Nową” wybudowano na wysokiej skarpie, tak, by kolejna powódź już jej nie zagroziła. Blokowiska prezentują się obrzydliwie, za to można sobie wyobrazić widok z ich okien, o ile wychodzą na rzekę…No, cóż zawsze to odrobina koloru w szarej rzeczywistości. Dla miłośników starych autobusów niewątpliwą gratką są stojące na rybnickim dworcu autobusowym PAZ 652, ŁAZ 695, które produkowano w czasach gdy sowieccy kosmonauci rozpoczynali „podbój kosmosu” czy “nowszy”, bo z lat ’80 PAZ 3205. Inna sprawa, że wszystkie mają instalację gazową, o czym świadczą rzędy butli gazowych, dumnie dźwiganych na dachach! Cóż przy spalaniu benzyny w ilości ~30 litrów na 100 kilometrów, rozwiązanie ma niewątpliwie uzasadnienie ekonomiczne.

Najwyraźniej kierowcy autobusów słuchają tu jednej płyty, bowiem z głośników płyną te same melodie, które płynęły w drodze do Raszkowa? Nie da się przy tym ukryć, że dobrze świadczy to o gustach muzycznych, tutejszych kierowców autobusów, gdyż utwory prezentują poziom, o kilka klas wyższy, niż – jakże popularne u nas – disco polo. Oczywiście i w autobusie i na ulicach dominuje język rosyjski. Rosjanie nie są tu, aż tak dominującą grupą narodowościową jak mogłaby na to wskazywać używalność języka, tym niemniej rosyjski zdominował Naddniestrze bezdyskusyjnie. Nawet mieszkający tu w dużej liczbie Ukraińcy, mimo bliskości Ukrainy, całkowicie się zrusyfikowali. Wszelkie szyldy, reklamy, tablice informacyjne są tu po rosyjsku. Mimo że – w myśl prawa międzynarodowego – jesteśmy w Mołdawii, trudno tu znaleźć jakikolwiek na to dowód. Co więcej, Mołdawia jest tu cały czas przedstawiana jako agresor i zagrożenie, które powstrzymać może tylko „bratnia Rosja”. Można oczywiście zapytać czy w tej sytuacji jest szansa na „repolonizację” tutejszych Polaków? Patrząc na Słobodzię Raszkowską, wydaje się, że tak! W sytuacji konfliktu mołdawsko – rosyjskiego, ukraińskiej biedy i beznadziei panującej w Naddniestrzu, polskość mogłaby być ciekawą i atrakcyjną alternatywą dla „ zgubionych polskich owieczek”. Co więcej, przywrócenie ich na łono Narodu Polskiego mogłoby dokonać się stosunkowo szybko i nakładem bardzo małych środków. Trudno jednak wyobrazić sobie, by było to możliwe przy tym prezydencie, przy tym premierze, przy tym ministrze spraw zagranicznych…

Wyjeżdżając z Rybnicy na południe niemal natychmiast zauważymy zmianę krajobrazu. Podróż ponownie umila nieśmiertelny przebój „ Pijtie wkusnyj czaj”, niezidentyfikowanego rosyjskojęzycznego zespołu. Za oknami autobusu szybko znikają pagórki, a zamiast nich pojawia się gładka niczym stół, równina. Dawniej step, dziś częściowo uprawiana, częściowo zaś powróciła do pierwotnego stanu i uległa wtórnemu stepowieniu. Pasażerowie autobusu, którzy dosiedli się w Rybnicy z pewnym zaciekawieniem przyglądają się, rzadkim tu, cudzoziemcom. Standardowe pytania: do kogo, po co, co tu oglądać i oczywiście narzekania; na biedę, brak pracy, brak perspektyw…

Bendery witają nas brzydkim, choć czystym dworcem autobusowym. Jak wszędzie w Mołdawii, tak i tu trawniki nagrzane promieniami słonecznymi betonowe chodniki, okupowane są przez watahy bezdomnych psów i pojedyncze egzemplarze kotów. Mimo przysłowiowej wrogości przedstawiciele obu gatunków bez problemu się tolerują. Lata życia w półdzikim stanie i krzyżowanie się wielu ras dało dość ciekawy efekt: wszystkie psy zaczęły nosić cechy czegoś w rodzaju nowej rasy! Są średniej wielkości, „mysio” umaszczone, z obwisłymi uszami…Cóż, może za kilka lat do dobrego tonu będzie należało hodowanie psa rasy mołdawskiej nizinnej? W każdym razie, gdyby tak się stało, to roszczę sobie prawo pierwszeństwa jeśli chodzi, o opis i nazwę nowej rasy!

Kilkanaście minut drogi od dworca znajduje się twierdza Bendery, czyli cel naszego przyjazdu. Po drodze mijamy posterunek „graniczny” blokujący drogę z Mołdawii. Transporter opancerzony BTR, gniazdo karabinów maszynowych i siatka maskująca robią dość komiczne wrażenie. Tym bardziej, że siatka, zamiast maskować, wręcz „stygmatyzuje” posterunek. Oczywiście trudno przepuścić okazję i nie zrobić paru zdjęć… Nie tylko zresztą posterunkowi; brama koszar z czerwonymi gwiazdami, bojowy wóz piechoty – pomnik, na chwałę „obrońców Bender przed faszystowską agresją Mołdawii” (w 1990 roku) czy wszechobecne pomniki armii rosyjskiej i sowieckiej są wyjątkowo wdzięcznymi „modelami”. Najwyraźniej jednak ktoś z posterunku lub z koszar miał inne zdanie na ten temat, bo już kilkanaście minut później, kilkadziesiąt metrów od nas pojawia się terenowy samochód z ciemnymi szybami. Nikt z niego nie wychodzi, ale będzie nam towarzyszył przez kilka najbliższych godzin.

Sama twierdza, czyli kriepost’ położona jest na terenie koszar i można ją oglądać przy okazji świąt: pracy, zwycięstwa oraz w dniu armii rosyjskiej. Niestety 29 kwietnia nie jest żadnym z tych dni, wobec czego możemy obejrzeć twierdzę jedynie zza płotu…Szkoda! Ciekawostką w przypadku Bender jest fakt, że leżą one po „mołdawskiej” stronie Dniestru, a więc – w przeciwieństwie do reszty Naddniestrza – na jego zachodnim brzegu. Kolejny etap naszej podróży, to stolica Naddniestrza, Tyraspol. By się tam dostać można wybrać autobus lub trolejbus. Oczywiście wybieramy trolejbus, a więc środek transportu dla nas „egzotyczny”. Bodaj najciekawszą budowlą po drodze, jest stadion piłkarski Szeryfa (Sheriffa) Tyraspol, na przedmieściach stolicy. Nie jest to może Camp Nou czy Maracana, ale i tak robi wrażenie. W każdym razie na tle szarej i biednej architektury Tyraspola wyraźnie się wyróżnia. Miasto, jak wszystkie tutaj, jest bardzo czyste. Niestety nie ma w nim chyba niczego, co mogłoby stanowić jego atrakcję. Co więcej, dla kogoś niezorientowanego jest to typowe prowincjonalne miasto rosyjskie! W przeciwieństwie do Bielc, Sorok, a nawet Rybnicy nie ma w nim nic, co mogłoby uchodzić za mołdawskie. Kto wie czy nie jedyną „atrakcją” miasta jest sklep firmowy miejscowych zakładów alkoholowych Kvint? Bo rzeczywiście, w przeciwieństwie do przaśno – sowieckich sklepów spożywczych, czy nawet „supermarketu” Sheriff – podobnie jak klub sportowy i sieć stacji paliw, o tej samej nazwie, należącego do rodziny byłego prezydenta Igora Smirnowa – sklep zakładów Kvint robi absolutnie „zachodnie” wrażenie. Wykończony ciemnym drewnem, z podświetlanymi wnękami, w których „pysznią się” wytwory gorzelni i winnic należących do Kvinta. Samych koniaków jest tu z kilkanaście gatunków.

Ostatnim, i być może najciekawszym akcentem pobytu w Naddniestrzu była rozmowa z miejscowym taksówkarzem, który wiózł nas do Odessy. Stiepan, bo tak miał na imię, to człowiek około czterdziestoparoletni, a więc ktoś, komu przyszło żyć zarówno w Związku Sowieckim, jak i w „niepodległym” Naddniestrzu. O tej niepodległości ma on zresztą, jak najgorsze zdanie. Dla Stiepana czas sowiecki, to najlepsza część jego życia i historii tego miejsca. Co ciekawe, jak sam się pochwalił, legitymuje się on, aż trzema paszportami: naddniestrzańskim, mołdawskim i rosyjskim. Ten pierwszy jest ciekawym eksponatem kolekcjonerskim, bo nikt na świecie go nie honoruje, drugi, to chęć pokazania przez Mołdawię, że nadal jest suwerenem na tym terenie. A rosyjski? No cóż, w przeciwieństwie do asekuranckiej polityki Polski, Rosja nie przejmuje się opinią międzynarodową i wszędzie tam, gdzie znajdzie Rosjan albo i „Rosjan”, hojną ręką rozdaje swoje paszporty. Najbardziej jaskrawe przykłady tej polityki faktów dokonanych, to Krym i, właśnie Naddniestrze. Z jednej strony ma to utwierdzić miejscową ludność w ich rosyjskości, z drugiej zaś jest kartą przetargową w negocjacjach z Mołdawią i…Ukrainą. Ukraina bowiem ma własny pomysł na Naddniestrze, który przewiduje przyłączenie go do Ukrainy…Mołdawia otrzymałaby w zamian, Besarabię. Oczywiście Stiepan wie, o tych pomysłach i budzą one w nim wrogość.

– Tu ma być Rosja! Bo my jesteśmy Rosji potrzebni… My tu stoimy NATO, Turcji, Ameryce, Rumunii i Ukrainie jak kość w gardle! Co nam taka Ukraina zaoferuje? A Rosja? Proszę bardzo, oni już na Syberii dają każdemu chętnemu dom z meblami, samochodem w garażu i 40 hektarów ziemi! Za darmo!

Na uwagę, że póki co, to Syberię kolonizują Chińczycy, Stiepan wścieka się:

– Jacy Chińczycy? My ich możemy kijami pogonić i co? Kto nam zabroni?

– Chiny?

– A co oni tam mogą?

Gdy wyjeżdżamy z Tyraspola Stiepan z dumą pokazuje na kwitnące przy drodze drzewa owocowe:

– Patrz! Wiśnie, śliwy, jabłonie, grusze, morele, brzoskwinie, czereśnie…Tu były największe sady w Europie! 10 tysięcy hektarów!

– To dlaczego zdziczały? Dlaczego nikt się tym nie zajmuje?

– Rosja jakby chciała, to już by nas przyłączyła! Rogozin był niedawno i tak mówił…

Cóż, najwyraźniej zadałem nie to pytanie co trzeba, albo nasz kierowca go „nie zrozumiał”?

Już całkowicie ostatnim akcentem jest odprawa paszportowa. Oczywiście okazuje się, że brak nam pieczątki i jest to – ojojoj- straszne wykroczenie…Tak straszne, że kosztuje 60$ kary! Płatnej oczywiście w banku…Chwilowo nieczynnym! No cóż, „wyrozumiały” major bezpieczeństwa przymknie oko na tę straszną zbrodnię… Za 30$ możemy jechać dalej…

Już po ukraińskiej stronie Stiepan włącza radio, a z głośników dobiega piosenka „Pijtie wkusnyj czaj”…

Bogdan Pliszka

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply