Odwiedziny w Szebutyńcach


Do Szebutyńców o. Adam Kruczyński ma stosunek szczególny. Choć leżą najdalej od jego centrum duszpasterskiego w Strudze, to stara się dojeżdżać do tej miejscowości, by odprawić dla mieszkających w niej katolików Mszę św. w każdą sobotę.

W niej to mieszkał fundator kościoła w Strudze Leon Stempowski, wybitny ziemianin żyjący w Dolinie Dniestru w początkach XIX w., patriota, jeden z przywódców Powstania Listopadowego na Ukrainie. Stempowscy osiedlili się w Szebutyńcach w XVIII w., gdy naddniestrzańskie Podole zaczęło dochodzić do siebie po tureckim zaborze. Rodzina ta wydała wielu znanych przedstawicieli. Leon był tylko jednym z nich. Do historii przeszedł Stanisław i Jerzy. Pierwszy był pisarzem i tłumaczem, a także znanym orędownikiem porozumienia polsko-ukraińskiego. Drugi był jego synem, eseistą, krytykiem literackim i tłumaczem. Wielu historyków literatury uważa, że jest najwybitniejszym polskim eseistą. Ukraińska młodość wywarła na jego twórczości taki wpływ, jak bagaż, który z Kalinówki pod Berdyczowem wyniósł Joseph Conrad. W Szebutyńcach Jerzy Stempowski spędził pierwsze lata życia, a następnie przyjeżdżał do nich na wakacje. Swoje strony rodzinne sportretował w eseju “W Dolinie Dniestru”, który powinien przeczytać każdy, kto wybiera się w te strony. Wtedy lepiej zrozumie ich historię i nie będzie odbierał wyłącznie przez pryzmat “Trylogii” Henryka Sienkiewicza. Swoistym paradoksem jest, że Stempowski choć uważał stworzony przez Sienkiewicza obraz “dzikich pól” za odległą fantazję Polaków, żegnających się z tradycją jagiellońską i pocieszających się tym, ze zostawiają za sobą tylko niewdzięczne pustkowia, dorastał właśnie na “dzikich polach”. Z dworu Stempowskich było zaledwie kilka kilometrów do Chreptiowa, w którym z komendą stał pułkownik Jerzy Wołodyjowski. Szebutyńce od Chreptiowa oddzielał za jego czasów głęboki jar. Dziś po spiętrzeniu wód Dniestru przez zaporę w Nowodniestrowsku zamienił się on w fiord.

Czy dzisiaj Stempowski poznałby swoje Szebutyńce, nie wiadomo. Miałby przede wszystkim kłopoty z dotarciem do nich. Trzeba się bowiem do nich przedzierać przez “pokołchozowe uroczysko”. Rozpad tutejszych kołchozów spowodował ponowne przekształcenie Doliny Dniestru w Dzikie Pola, na których ruiny warowni zastąpiły walące się pokołchozowe obiekty…Świadczą one o zakończeniu nad Dniestrem kolejnej fazy historii. Do Szebutyniec ze Strugi trzeba jechać niemal nad sam Dniestr bitych czterdzieści kilometrów. Ojciec Adam czyni to zawsze “Niwą”, bo zwykłym osobowym autem można utknąć po drodze. Po obfitych deszczach lub opadach śniegu nawet i on zmienia trasę i jadąc inną drogą nadkłada jeszcze dwadzieścia kilometrów. Droga do Szebutyniec staje się wtedy nieprzejezdna nawet dla terenowego auta z napędem na cztery koła… Gdy jechaliśmy do Szebutyniec była na szczęście piękna pogoda i o. Adam nie musiał nadrabiać drogi. Wyjechaliśmy jednak znacznie wcześniej, by dojechać do wioski na godzinę przed Mszą św. w tamtejszej kaplicy. Ojciec Adam chciał mi pokazać okolicę, a także zasiąść wcześniej w konfesjonale. Jechaliśmy najpierw do Nowej Uszycy, by następnie skręcić na południowy wschód na Iwaszkowce, by za nimi odbić na Barsuki, z których wiedzie prosta droga do Szebutyniec. Wzdłuż części dróg ciągną się zadrzewienia złożone z dębów, kasztanów, lip, świerków, wiązów, jesionów i topoli. Nie są one bynajmniej dziełem bolszewików, którzy tworząc pasy zieleni , starali się chronić czarnoziemy przed wywiewaniem. Jak wynika z eseju Stempowskiego drzewa zaczęli sadzić polscy ziemianie, w tym jego przodkowie. Oni również zasadzili tu pierwsze sady. Zaczął je tworzyć w trzech miejscach w swoim majątku dziad Jerzego Stempowskiego, Hubert. Stworzona przez niego sadownicza tradycja przetrwała po dziś dzień…###strona###

Nie ma już niestety żadnych śladów po dworze Stepowskich. Znajdował się na początku wsi, gdzie dziś znajdują się zrujnowane budynki kołchozu. Stał on nad brzegiem jaru, który oddzielał Szebutynce od sienkiewiczowskiego Chreptiowa. Przy nim jar zaczynał swoje zagłębienie, które bardzo szybko schodząc w dół zaczyna przybierać rozmiary głębokiej i szerokiej niecki.

Z opisów Jerzego Stempowskiego można wnosić, że dwór jego pradziadów był tradycyjną ziemiańską siedzibą. W szkicu “W Dolinie Dniestru” pisze on m.in. :” Dom mego pradziada Huberta Stempowskiego był jeszcze pełen przeszłości, mocno związany z pokoleniami poprzednimi. W jego pokoju nad kanapą , na której wylegiwał się ulubiony pies, wisiała cała kolekcja karabel, rapierów i floretów. Na wyszczerbionych klingach dziad umiał jeszcze odczytać ślady różnych pamiętnych spotkań zbrojnych. W kącie stała etażerka z baterią cybuchów, pochodzących ze stosunków moich przodków z Turkami.

Na ścianie wisiał portret mego pradziada Stanisława, w zielonym kontuszu, i portret jego brata Leona zmarłego w Paryżu na emigracji”.

Same Szebutyńce to klasyczna ulicówka ciągnąca się przez kilka kilometrów niemal do samego Dniestru. Wije się ona wśród załamań terenu, by po pewnym czasie wspiąć się na wzgórze , z którego przecznicą zjeżdża się w dół w stronę dniestrowego jaru. Na wzgórzu znajduje się cmentarz rzymskokatolicki, a poniżej niego stoi otoczona płotem kaplica. Jest to niewielka budowla, ale przytulna, urządzona ze smakiem, dostosowana do wielkości tutejszej wspólnoty. Jej wzniesienie było znakiem odrodzenia się wiary katolickiej w tej części Dniestrowej Doliny, a także znakiem powrotu w te strony łacińskiej kultury. Wchodząc do jej wnętrza można się przekonać, że dla tutejszych mieszkańców ma ona duże znaczenie. Tu mogą czuć się u siebie i doznać poczucia wspólnoty. Jeszcze przed wejściem do niej można się przekonać, że tutejsi parafianie są pobożni i cenią sobie udział w niedzielnej Mszy św. Na pół godziny przed jej rozpoczęciem kapliczka od dawna była wypełniona ludźmi, a przez otwarte jej drzwi słychać było śpiew. Wierni skończyli właśnie różaniec i skracając oczekiwanie na o. Adama zaczęli chwalić Pana Boga w inny sposób, czyniąc to na przemian po polsku i ukraińsku. Kapliczka choć nieduża jest bardzo przytulna i widać, że miejscowi katolicy cenią sobie ją bardzo. Jest wymuskana jak mało który taki przybytek. Jej podłoga jest wysłana dywanami i wszyscy przed wejściem do niej zdejmują buty. Uroku dodaje jej brak mikrofonu i aparatury nagłaśniającej. Ma kameralny charakter i głos kapłana jest w niej doskonale słyszalny. Mieści się w niej bez przeszkód czterdzieści osób, czyli cała tutejsza wspólnota. Składa się ona głównie ze starszych osób. Dzieci i młodzieży należy do niej niewiele. Ojciec Adam przed Mszą św. zasiada w konfesjonale, mieszczącym się w pomieszczeniu sąsiadującym z przedsionkiem kaplicy. Szybko ustawia się do niego kolejka. Do spowiedzi przystępują prawie wszyscy obecni. Ojciec Adam cierpliwie jedna ludzi z Bogiem. W Szebutyńcach ma ostatnią tej niedzieli Eucharystię, nie musi się więc spieszyć. Przy ołtarzu staje z półgodzinnym opóźnieniem. Nikomu to jednak nie przeszkadza. Widać, że wszyscy żyją tu jak jedna wielka rodzina. W kazaniu o. Adam zbytnio nie teoretyzował. Kładł nacisk na główne moralne problemy tych okolic. Przypomniał, że katolicy musza być przykładem dla innych i nie mogą się tłumaczyć, że piją, bo wszyscy piją i kradną w dawnym kołchozie, bo robią to wszyscy…

Po zakończeniu Mszy św. o. Adam w obecności całej wspólnoty udzielił Sakramentu Chorych kobiecie, która jutro miała udać się do szpitala na operację, a następnie w szatach liturgicznych udał się do nie wstającej z łóżka staruszki , mieszkającej w jednym z pobliskich domów, by ją wyspowiadać i udzielić Komunii św. Wierni rozchodzili się powoli, całując duży drewniany krzyż. Jeden z seniorów wspólnoty pan Dymitr Zubal towarzysząc mi do powrotu o. Adama dzieli się ze mną uwagami na temat Szebutyńców, w których pracując w kołchozie spędził swoje całe dorosłe życie. Nie są one niestety optymistyczne. Szebutynce nieuchronnie chylą się ku upadkowi i systematycznie wymierają.

-Z 270 domów istniejących w czasach, gdy tutejszy kołchoz działał jako tako, 70 jest już pustych i opuszczonych- mówi ten zażywny emeryt o fizjonomii przewodniczącego kołchozu. – W pozostałych mieszkają sami staruszkowie, mający po siedemdziesiąt, osiemdziesiąt lat. Są i tacy , dobiegający dziewięćdziesiątki. Młodzież i niemal całe średnie pokolenie wyjechało do miast. Po rozpadzie kołchozu ludzie nie maja tu żadnej pracy i mogą żyć tylko ludzie mający renty i emerytury, uprawiajacy dodatkowo przydomowe ogródki, bez których byłoby się im trudno utrzymać. Dwa razy w tygodniu wsiadają w autobus, który przyjeżdża z Nowej Uszycy, by zawieść ich na targ. Tam sprzedają warzywa i ziemniaki, a przede wszystkim mleko, śmietanę i ser. To pozwala im wiązać koniec z końcem.###strona###

Pan Zubal ma 75 lat i już się z Szebutyniec nie wyprowadzi. Nie tylko ze względu, na wiek, ale również dlatego, że tu mieszkają jego dzieci. Córka, Walentyna której dom znajduje się o rzut kamieniem od kaplicy jest liderką tutejszej wspólnoty. To osoba bardzo religijna. Pan Zubal wraz ze swoją żoną wychował ją na dzielną kobietę, która mimo różnych życiowych krzyży stara się trwać na posterunku. On sam jest Ukraińcem, a jego żona Polką. To że oboje stali się katolikami zawdzięczają jej matce, która dbała o ich religijne wychowanie, czyniąc to oczywiście w głębokiej tajemnicy.

Niegdyś Polaków w samych Szebutyńcach i pobliskich wsiach mieszkało znacznie więcej. – podkreśla o. Adam – Nasz cmentarz służył dla nich jako miejsce pochówku. Był największy i przy okazji świąt katolickich wszyscy się na nim spotykali modląc się przy grobach swoich bliskich. Bolszewicy chcąc tego zakazać zabronili przywozić zmarłych Polaków do Szebutyniec, nakazując chować ich na ogólnych cmentarzach w swoich wsiach. W taki też został przekształcony nasz w Szebutyńcach. Ludzie po dziś dzień nazywają go jednak polskim…

Pani Wala przerywa nam rozmowę prosząc nas nie na obiad, ale na tzw. “wczesną kolację.” Ojciec Adam wrócił właśnie od obłożnie chorej staruszki i zaczął zdejmować szaty liturgiczne. Był wyraźnie poruszony. Dobiegająca do dziewięćdziesiątki kobieta spowiadała się i modliła po polsku… Po ukraińsku nie potrafiła tego czynić.

Dom pani Wali był typowym domem ukraińskim otoczonym ogródkiem i winem. Gospodyni posadziła nas w dużym pokoju od tyłu domu, wejście do którego prowadziło z przeszkolonego ganku.

-Za nim nie zbudowaliśmy kaplicy, w tym pokoju spotykaliśmy się na Mszy św. – wspomina o. Adam – Tu zawiązała się tutejsza wspólnota, formalnie założon a w 1998r. Przez mego poprzednika także werbistę o. Janusza Fesztera. Ja przejąłem od niego pałeczkę, doprowadzając do zbudowania kaplicy. Ludzie sami ją wznosili ja im tylko “kibicowałem” i starałem się zdobyć środki na jej budowę. Gdy powstała ilość wiernych w naszej wspólnocie wzrosła znaczenie. Wcześniej do domu prywatnego nie chcieli przychodzić. I tak by się zresztą nie pomieścili. Obecnie zdecydowana większość szebutyńskich katolików przychodzi na Mszę św. Głównym problemem parafii w Szebutyńcach tak, jak i innych wiejskich wspólnotach jest jej starzenie i brak młodzieży. Beznadzieję rodzi też wszechogarniające pijaństwo. Wódka i bimber są tu wciąż głównym środkiem płatniczym którym płaci się za wszystkie sąsiedzkie usługi…

Pani Wala zachęca nas byśmy przestali rozmawiać a zaczęli jeść. Przed Mszą św. o. Adam prosił, by na nasze konto dodała wody do barszczu, ale ta go nie posłuchała. Barszcz ukraiński i to bynajmniej nie rozwodniony był tylko jedną z potraw, które kolejno zaczęła podawać na stół. Po sałatkach z chlebem i wędlinach, na stole stanęła dymiąca waza z barszczem a po niej dwa rodzaje wareników czyli pierogów z mięsem i serem. Nie był to jeszcze koniec uczty. Na stole stanął jeszcze tort i owoce. Ilości wszystkich potraw były nie do przejedzenia. Widać, że pani Wala szanuje o. Adama i jego gości.

-To bardzo pobożna kobieta – mówi o. Adam – Wierzy w siłę modlitwy. Gdy jej mąż Witia pił na umór i spadł na samo dno, wyrzuciła go z domu, ale nie przestawała się za niego modlić, by przestał pić. Wybłagała łaskę, dzięki, której w pewnej chwili się ocknął i zaczął jeździć na spotkania AA do Krasisława organizowane przez Ojców Kapucynów. Przestał pić i wrócił do rodziny. Gdy zgodnie z programem 12 kroków wychodzenia z nałogu doszedł już doetapu, gdy powinien innych namawiać do przebudzenia i wyzwolenia z choroby, stałem się przy jego pomocy utworzyć w Szebutyńcach koło AA. Początkowo przez kilka lat działało ono z powodzeniem, ale ostatecznie jego członkowie wrócili do nałogu i koło się rozpadło. Tylko Witia wytrwał trzyma się i nie pije już siódmy rok. Jest żywym świadectwem, że można zerwać ze zgubnym nałogiem. Tutejsi ludzie zaakceptowali jego postawę i odnoszą się do niej z szacunkiem. Nikt wódką go już na siłę nie częstuje. Jeżeli chcą mu się odwdzięczyć za jakąś pomoc w gospodarstwie, to dają mu jakieś produkty żywności itp.

Po opuszczeniu gościnnego domu pani Wali zjeżdżamy uliczką w dół w stronę jaru wzdłuż którego rozciągają się Szebutyńce. Droga skręca w prawo i w lewo. Po jej obu stronach stoją zapadające się w ziemię chałupy w większości których nikt już nie mieszka. Ich zawalenie jest tylko kwestią czasu. Nikt jakoś nie pomyślał, żeby zaadaptować je chociażby do potrzeby agroturystyki. Gdy ojciec Adam zatrzymał samochód nad brzegiem jaru mogłem się przekonać, że warunki do jej rozwoju są wprost idealne. Jar zalany wodą i wijący się na przestrzeni co najmniej ośmiu kilometrów wydaje się być wymarzonym miejscem do uprawiania wszelkich odmian turystyki wodnej kajakarstwa, sportów motorowodnych itp. Gdyby taka wieś znajdowała się na Mazurach, o każdy metr znajdujący toczyła by się zażarta walka, a każda pusta chałupa od dawna zamieniona w luksusową daczę. Dla każdego Polaka potencjał tego miejsca wzmacnia dodatkowo fakt, że na końcu tego jaru po lewej stronie na wysokim cyplu znajdowała się stanica, której komendantem był płk Jerzy Michał Wołodyjowski, czyli wpisany na karty “Pana Wołodyjowskiego” Chreptiów. Niestety póki co nie widać , by miejscowi gospodarze chcieli wykorzystać możliwości terenu, którym zarządzają. Najprawdopodobniej nie zdają sobie nawet z nich sprawy. Nie wiedzą, że można na nich zarabiać.

Marek A. Koprowski

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply