W artykule „Odrodzenie idealizmu politycznego na Ukrainie”, jaki ukazał się we wrześniu na łamach „Polski Niepodległej”, Jakub Siemiątkowski stawia ukraińskich bojowników wojny w Donbasie jako wzór dla Polaków, między wierszami ukazując ich także jako politycznego partnera. W obu sprawach się myli, bo też tok jego wywodu popada w poważne sprzeczności, nie pozwalające traktować go poważnie.

Choć znany z pro-ukraińskiego nastawienia autor stwierdza, że nie będzie analizował wydarzeń na Ukrainie przez pryzmat ich stricte politycznego znaczenia dla Polski to jednak zaznacza, że w „interesie Polski jest jak najszybsze zmiażdżenie i zatrzymanie tego konfliktu” co uznaje za konieczne dla powstrzymania zagrożenia ze strony Moskwy uznanej za „czynnik agresywny” wobec naszego kraju. Z jednej strony pisze „nie muszą zresztą na nasz kraj lecieć rosyjskie bomby” z drugiej straszy aluzją „pomyślmy sobie kto kilka lat temu uwierzyłby w rewolucję w Kijowie, oderwanie Krymu i prawdziwą wojnę, jaką widzimy na Ukrainie”. Oczywiście politycy, szczególnie ci kierujący państwem, mają za zadanie rozważać każdy, choćby mało realny scenariusz rozwoju sytuacji, szczególnie jeśli dotyka on egzystencjalnej sfery bezpieczeństwa. Publicysta ma jednak obowiązek poddawać je selekcji, gradacji i akcentować to co dla szerokiej świadomość społecznej najważniejsze czyli to co najbardziej prawdopodobne.

Uczyć się od Giedroycia?

W tym kontekście twierdzenia Sięmiątkowskiego, pozostające na wysokim stopniu ogólności co tłumaczy do pewnego stopnia założenie jego artykułu, należałoby uzupełnić istotnymi uwagami. Złożył on bezprecedensową jak dotychczas w ramach obozu narodowego deklarację poparcia dla ideologii giedroyciowskiej stwierdzeniem, że kluczowe sformułowanie tej ideologii „wcale nie jest tak głupie jak mogłoby się na pierwszy rzut oka wydawać”. Siemiątkowski w swoim artykule reprodukuje zresztą jej podstawowy błąd jaki polega na dokonywaniu „analizy” geopolitycznej właśnie z poziomu najbardziej ogólnej generalizacji. Błąd wyabstrahowanego śledzenia i kreślenia linii na mapie z której w „oczywisty” sposób wynika, że „nie ma wolnej Polski bez wolnej Ukrainy”. Gdy tylko jednak zejdziemy na poziom konkretu, gdy tylko zaczniemy analizować całą złożoność przesłanek historycznych, uwarunkowań społeczno-kulturowych i politycznych, zasobów ekonomicznych, kontekstu globalnego polityki Moskwy, ale też Ukraińców, a także równie ukochanych przez doktrynę Giedroycia Litwinów i Białorusinów, wtedy doktryna owa staje się całkiem nieoczywistą a wręcz prowadzącą w ślepy zaułek. Ostatecznym tego empirycznym wręcz potwierdzeniem jest obecna sytuacja Polski.

Polska w swej polityce wschodniej jest całkowicie izolowana w regionie. Elity litewskie od ćwierćwiecza usiłują przeciągnąć politycznie swój kraj do Skandynawii, byle tylko nie wiązać się zbytnio z Polską, co zresztą jest w dużej mierze zdeterminowane przez agresywną lituanizację autochtonicznej, polskiej ludności Wileńszczyzny. Mamy wśród krajów europejskich prawdopodobnie najgorsze stosunki z Białorusią, a wiele lat tłoczenia setek już milionów złotych na wsparcie białoruskiej opozycji odegrało rolę odwrotną od zamierzonej, to jest pozbawiło nas jakichkolwiek narzędzi oddziaływania na rzeczywistość polityczną w tym kraju czy nawet pogłębionej wiedzy o niej. Usiłujący obecnie zwiększyć dystans wobec Moskwy Aleksandr Łukaszenko nie szuka wsparcia w Warszawie. Czesi, Słowacy, Węgrzy nie chcą słyszeć o wspieraniu naszej polityki wschodniej. Nawet nowe elity ukraińskie, mimo całego naszego trącącego histerią politycznego i społecznego zaangażowania w popieranie ich wyniesienia do władzy, nie traktują nas po partnersku. W sierpniu w czasie trójstronnego szczytu w Berlinie „Rosja i Ukraina nie chciały obecności Polski” jak potwierdzał medialne przecieki Stefan Meister z Niemieckiego Towarzystwa Polityki Zagranicznej.

Błąd teorii domina

Podobnie rzecz ma się z przykładaniem giedroyciowskiego frazesu już konkretnie do rosyjskiej interwencji w Donbasie. O czym pisałem na łamach kresy.pl jeszcze w czerwcu. Swoista nowa teoria domina jaką pod hasłem „dziś Ukraina, jutro Polska” propagują intensywnie środowiska ukrainofilskie, nie wytrzymuje konfrontacji z faktami. Polityka rosyjska jest niewątpliwie agresywna, ale sprowadza się ona do stopniowej reintegracji przestrzeni poradzieckiej, przy czym Putin stara się jednak przedstawiać konkretną ofertę dla elit tych państw i w jakimś stopniu uwzględniać ich interesy (które oczywiście nie zawsze muszą mieć wiele wspólnego z interesami ich społeczeństw) zaś reakcje siłowe, są zawsze ostatecznością. Nawet w przypadku wojny z Gruzją to przecież nieroztropna militarna akcja Saakaszwilego eskalowała rozgrywkę na nowy poziom (zresztą to samo można powiedzieć o rewolucji Majdanu) a konflikt i tak zakończył się spetryfikowaniem sytuacji politycznej i nieudaną dla Moskwy próbą zdobycia uznania prawno-międzynarodowego dla status quo ante, wyznaczanego przez faktyczną niezależność Abchazji i Osetii Południowej od Tbilisi, trwającą przecież jeszcze od początku lat dziewięćdziesiątych XX wieku. Gruzja, pomijając jej dwie zrewoltowane prowincje, ocalała i właśnie czyni kolejne podejście na drodze do NATO. Obecna sytuacja na Ukrainie ukazuje wyraźnie, że rosyjskie czołgi nie dojadą nad Wisłę, ani nawet do Bugu.

Agresywna rosyjska polityka na Ukrainie okazała się mimo wszystko o wiele bardziej ograniczona co do politycznych celów ale nawet i środków, od apokaliptycznych wizji malowanych przez nasze środowiska pro-ukraińskie. Charakterystyczne, że ostrożność, czy nawet kunktatorstwo pełzającej interwencji Putina wywołała frustrację, czy wręcz szok u teoretyków i heroldów imperialnej misji Rosji z samym Aleksandrem Duginem na czele. Podobnie jak w Polsce, że wspomnę tylko o przyprawionym emocjami tekście „Eurazja umarła w Kijowie” Ronalda Laseckiego. Wbrew histeriom wzniecanym nad Wisłą obecna Federacja Rosyjska nie jest nowym ZSRR, a Putin nie jest nowym Stalinem, czy nawet Breżniewem, bo też systemowo nie jest w stanie zmobilizować takich środków jakimi dysponowali jego poprzednicy. I doskonale zdaje sobie z tego sprawę, dlatego jego polityka jest taka jak ją opisałem.

Pojednanie narodów?

W tezie Siemiątkowskiego pojawia się poważna sprzeczność. Uskarżając się na zagrożenie za naszą wschodnią granicą i domagając się „zahamowania eskalacji konfliktu” nie dostrzega, że przyczyną tej destabilizacji szkodliwej dla Polski jak i samej Ukrainy jest właśnie to, co usiłuje stawiać Polakom za wzór i co wywołuje jego entuzjazm. To właśnie nie licząca się z realiami chęć rewolucyjnej zmiany porządku politycznego, legitymizowana w dodatku przez wielu uczestników rewolucji wywodzącą się z Galicji specyficzną odmianą nacjonalistycznej ideologii czy choćby jej symboliką, doprowadziły niezwykle zróżnicowany narodowo, kulturowo, społecznie kraj do obecnej katastrofy. Paradoksalnie z tego co stało się z tym krajem i społeczeństwem można wyciągnąć wniosek, że raczej wieloletnia kulturalna i polityczna praca u podstaw ze strony ukraińskich nacjonalistów mogła by przynieść sukces ich misji. Pierwsze 22 lata historii ukraińskiego państwa wskazywały bowiem na pewne rozszerzanie się w społeczeństwie propagowanego przez nich etosu. Tymczasem naród ukraiński doznał idącej w miliony straty całej kategorii ludzi o niesprecyzowanej jeszcze tożsamości, funkcjonujących już, w większości biernie, pod zwierzchnictwem nowych organizmów politycznych, Powetowanie tych strat w świetle obecnych uwarunkowań strategicznych wydaje się niewyobrażalne.

Siemiątkowski pisze, „że zdecydowana większość określających się mianem ukraińskich nacjonalistów” nie ma poglądów antypolskich. Przyznaje „trudne dla nas do zaakceptowania są ich poglądy na tematy historyczne” by jednak zaraz zapytać, jak się zdaje retorycznie, „czy to, w kontekście ich aktualnie propolskiego stosunku jest dziś najważniejsze?”. Po pierwsze trzeba by zapytać skąd przekonanie o rzekomo propolskim stanowisku większości ukraińskich nacjonalistów? Bo jest wyraźna różnica między stwierdzeniem braku bieżącej ekspresji antypolskich poglądów a stwierdzeniem propolskiej postawy. Siemiątkowski nie pisze o tym w tekście, lecz z jego wcześniejszej publicystyki (czy chociażby wywiadu jaki udzielił portalowi prawica.net) wynika, że jego przekonanie jest efektem doświadczeń osobistych kontaktów z ukraińskimi nacjonalistami. Zdumiewa, że uwypuklając silnie rolę mitu dla tożsamości narodowej i zachowań politycznych, Siemiątkowski ignoruje niewątpliwie antypolski charakter i wpływ całej tradycji politycznej nacjonalizmu ukraińskiego. Tymczasem ta tradycja stała się w wyniku wydarzeń na Majdanie głównym zasobem dla metanarracji oficjalnej polityki historycznej nowych kijowskich władz, nie wspominając o radykalnych frakcjach politycznych. Siemiątkowskiemu wystarczy kilka deklaracji młodych przedstawicieli takiej czy innej organizacji ukraińskiej, za każdym razem zresztą wywoływanych przez polskiego interlokutora, składanych obecnie w fatalnych dla Ukraińców okolicznościach, wystarczy mu doświadczenie przyjaznego przyjęcia na Majdanie by pisać o ich „propolskim stosunku”. To kolejna poważna wewnętrzna sprzeczność jego wywodu.

Katastrofa Ukrainy

Rdzeniem teksu Siemiątkowskiego są peany na cześć ukraińskich „ochotników” z wyraźnie przebijającą sugestią, że powinni oni być wzorem postawy politycznej czy w ogóle stosunku do rzeczywistości. Autor chyba świadomie abstrahuje od szerszej perspektywy, w której „idealistyczna” akcja polityczna (jaką rozpoczynają uliczne wystąpienia w Kijowie i obalenie z poziomu ulicy ówczesnych władz Ukrainy a kończy regularna wojna domowa połączoną z interwencją Rosji) nakręciła spiralę katastrofy tego państwa. Akcja ta stała się przyczyną strat terytorialnych obszarów o kluczowym znaczeniu strategicznym (Krym) bądź ekonomicznym (Donbas), społecznej dezintegracji i zwróceniu całych grup społecznych przeciw państwu ukraińskiemu, czy przynajmniej innym zamieszkującym je grupom. Stała się także przyczyną katastrofy gospodarczej wyrażanej przez skurczenie się Produktu Krajowego Brutto prognozowanego na 8 procent. Stała się w końcu przyczyną uprzedmiotowienia międzynarodowej pozycji Ukrainy określonego przez neokolonialne warunki integracji ze strukturami zachodnimi i całkowitej obecnie zależności od ich wsparcia politycznego i ekonomicznego, w stopniu w jakim wcześniej Ukraina nie była zależna od Rosji.

Siemiątkowski usiłuje relatywizować rozmiary katastrofy Ukrainy, co wyrażał wielokrotnie, przekonaniem o zasadniczym znaczeniu obecnego starcia z Rosją w ostatecznym ukształtowaniu ukraińskiej tożsamości narodowej wyprowadzonej już z kręgu russkogo mira i zantagonizowanej wobec niego. Pomijając już zaznaczony przeze mnie dylemat czy nie było to do osiągnięcia w procesie długiego trwania bez tak kolosalnych strat wyrażanych także przez faktyczne odseparowanie milionowych populacji, pozostaje pytanie czy faktycznie mamy do czynienia z ewokowaną „narodową rewolucją”. Przebieg wydarzeń ostatnich miesięcy kwestionuje taki opis sytuacji. Większość ludności pozostaje bierna i niechętna uczestnictwu w konflikcie. Mimo kilkukrotnie ogłaszanych mobilizacji władze państwowe zdołały w 45-milionowym społeczeństwie zmobilizować nie więcej niż 40 tysięcy żołnierzy. Wielokrotnie zresztą byliśmy świadkami niechęci do walki ze strony oddziałów Sił Zbrojnych Ukrainy lub Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, samowolnego opuszczania pola walki, czy też gremialnego poddawania się, jak to miało miejsce w początkowej fazie konfliktu. Nie dalej jak 13 października pod gmachem Administracji Prezydenta demonstrowało kilkuset żołnierzy Gwardii Narodowej domagając się zapłaty zaległego żołdu i zwolnienia ze służby do domu. Sam fakt powołania Gwardii Narodowej (co w przypadku istotnych jej części miało charakter formalnego zatwierdzenia w tej roli samorzutnie powstających oddziałów paramilitarnych, finansowanych ze źródeł poza-budżetowych) znamionuje tak dysfunkcjonalność państwa ukraińskiego jak i brak masowej mobilizacji społecznej. Ochotnicze bataliony liczą wszak po kilkuset żołnierzy. Jednocześnie z tym nastąpiła masowa emigracja obywateli Ukrainy – od początku konfliktu ze swoich domów uciekło około pół miliona Ukraińców z tego, według szacunków agendy ONZ co najmniej 260 tys. uciekło w granice Rosji (według źródeł rosyjskich 390 tys.). Znaczna część z nich nie przewiduje swojego powrotu.

Między mitem a relatywizmem

Siemiątkowski ostatecznie sprowadza swój artykuł do „docenienia bohaterstwa” ukraińskich bojowników jako metody na „kształtowanie idealistycznej postawy u młodzieży”, które „wymaga wzorców osobowych”. Oczywiście można by zapytać, skoro nie chodzi o nic więcej dlaczego takim wzorcem nie mieliby być bojownicy drugiej strony konfliktu, też przecież motywowani wysokimi idealistycznymi pobudkami i dowodzący swoich cnót militarnych, co przyznaje sam Siemiątkowski. Odpowiedź jest oczywista z dwóch powodów. Po pierwsze jeśli Polacy mają być narodem psychicznie samodzielnym i politycznie asertywnym powinni kształtować swój etos na własnych doświadczeniach i szukać własnych bohaterów. Nasza trudna historia, także a może zwłaszcza ta najnowsza, dostarcza wątków i postaci prezentujących odpowiednie stężenie heroizmu i samopoświęcenia w walce, zdolności do radykalnego czynu. Po drugie jednak podstawowym wyzwaniem dla pedagogiki narodowej jest kształtować filozofię zwycięstwa, nie zaś ślepego gestu nie przynoszącego politycznych rezultatów a więc w tym sensie bezowocnego. Był to podstawowy paradygmat myśli narodowej od jej zarania u schyłku XIX wieku aby narodowe emocje wprząc do walki kierowanej rozumem politycznym, stwarzającej perspektywę zwycięstwa.

Zachwyt Siemiątkowskiego nad ukraińskimi bojownikami nie spełnia ani jednego ani drugiego warunku. Mało tego, ich czyn zbrojny zaszczepiony jest na korzeniu myśli, czynów, które boleśnie ugodziły w wielu naszych przodków. I nawet tylko ze względu na historię, nawet jeśli była ona obecna na Majdanie w formie totemów o nie do końca uświadamianym przez tłum znaczeniu, ciężko stawiać jakiemukolwiek Polakowi bojowników wojny ukraińsko-ruskiej pod flagą czerwono-czarną za wzór. Wydawałoby się, że piszący tyle o wadze mitu dla narodowej psychiki Siemiątkowski powinien rozumieć, iż tego rodzaju postmodernizm symboliczny wyklucza budowanie rzeczywiście spójnego kanonu kultury narodowej i gotowego do konfrontacji z przeciwnościami i przeciwnikami narodu. Ostatnią, bodajże najpoważniejszą wewnętrzną sprzecznością enuncjacji Siemiątkowskiego jest właśnie fakt, że szuka on mocnych mitów narodowych prezentując jednocześnie tak wielki relatywizm wobec narodowej historii w aspekcie zbrodni OUN-UPA, ciągle jeszcze należycie nie zbadanych, nie rozpropagowanych w społeczeństwie, nie przepracowanych na płaszczyźnie kulturalnej. To właśnie na płaszczyźnie symbolicznej jego propozycje są jeszcze bardziej chybione niż na płaszczyźnie analizy politycznej. Próbę budowania konstruktywnych dla życia narodowego mitów na ruchomych piaskach tak daleko posuniętego relatywizmu można określić co najwyżej jako mitomanię, mistyfikującą rzeczywistość a nie opisującą jej kluczowe elementy w celu ich twórczej rekonstrukcji.

Jakie jest stanowisko Ruchu Narodowego?

Artykuł Siemiątkowskiego ukazał się w „Polsce Niepodległej” – gazecie ściśle powiązanej z Ruchem Narodowym. Tekst został także zamieszczony przez portal narodowcy.net związany z Młodzieżą Wszechpolską (Siemiątkowski jest członkiem Zarządu Głównego MW) nie doczekał się polemiki. Portal ten opublikował za prawica.net także wywiad z tym działaczem o jeszcze bardziej pro ukraińskiej wymowie. Trudno stwierdzić na ile jego enuncjacje są reprezentatywne dla kierunku politycznego RN, bo też brak jasnych deklaracji ze strony przywództwa Ruchu. Przekaz poszczególnych liderów w sprawie ukraińskiej znacznie się różni lub jest zupełnie mętny, jak w przypadku medialnej twarzy RN Krzysztofa Bosaka. Co ciekawe ta niemożność sformułowania wspólnego stanowiska nie wywołuje do tej pory wśród nich żadnej refleksji. Trudno powiedzieć w jaki sposób chcą funkcjonować jako siła polityczna nie formułując jednoznacznego politycznego stanowiska w tak elektryzującej opinię publiczną kwestii. Oznacza to funkcjonowanie na jałowym biegu co zresztą znajduje potwierdzenie w obecnej marginalizacji RN. Bo też kolejne wydanie giedroyciowskiej prawicy, nie jest w Polsce nikomu potrzebne, od dawna ma ona swojego reprezentanta. Nie tylko na prawicy zresztą, biorąc pod uwagę, że ideologia prometeistyczna jest u nas paradygmatem w ramach którego myśli, mówi oraz działa i prawica, i lewica.

Karol Kaźmierczak

2 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply

  1. gegroza
    gegroza :

    Kilka uwag do artykułu. nie czytałem Siemiątkowskiego więc nie bardzo chcę odnosić się do jego tekstu. Odniose sie za to do tez pana Kaźmierczaka.
    Stawianie sprawy w sposób taki ….rosyjskie czołgi nie dojadą nad Wisłę, ani nawet do Bugu… jes nie tylko absurdalne ale wręcz szkodliwe. Stawiajac w ten sposób sprawę natychmiast należałoby ogromne pieniądze przeznaczane na obronnośc w Polsce przeznaczyć na zasiłki, leki, drogi i tym podobne potrzebne rzeczy. Jeszce dwa lata temu wielu by sobie dało rękę obciąć że granice ukrainy są nienaruszlane a Rosja strasza niepoprawne rusofoby. Dziś byliby kalekami. Rosja załatwia swoje interesy bezlitośnie nie jest jednak rządzona przez idiotów jak to się niektórym wydaje. Wszystko jest dobrze wyliczone i przeanalizowane. Dlatego wojna w Gruzji skonczyła się tak a nie inaczej. Rosjanie zrealizowali wszystkie swoje cele bez konieczności okupacji tego kraju. Na Krymie te cele były inne i tez zostały zrealizowane. jest niemal pewne że Rosja bedzie dążyć do powiększenia tzw Noworosji nawet do Odessy, jeśli warunki geopolityczne będa sprzyjające tzn. ukraina stanie się państwem upadłym. Teza o konieczności ochrony ludności rosyjskojeczynej od wieków jest wykorzystywana w razie potrzeby.
    Jeśli chodzi o UPA to trzeba zrozumieć że dla wielu Ukraińców ta organizacja walcząca o wolną Ukrainę. NIe bardzo mają z kim innym się utożsamiać. Dla nas to nie do przyjęcia ale prosze postawic się na ich miejscu.
    W tym miejscu trzeba też nawiązać do mitów i paradygmatów. Autor potepiając polskie idee historyczne sam bardzo mocno opiera swoje wnioski na historii. Bo czym innym jest ponowne przypominanie o zbrodniczym prapoczątku UPA i jego konsekwencjach. Przecież w ten sposób nie powiinnismy rozmawiac z Czechami z powodu zaboru Śląska Cieszyńskiego , Słowakami, którzy zaaatakowali nas razem z Hitlerem, Niemcami z powodów oczywistych i Rosjanami takze z takich samych powodów. Z tych państw przecież tylko Niemcy oficjalnie potepili swoej wcześniejsze postepowanie. Dlaczego stosujemy inną miarę do Ukraińców ? A może czas przyciszyć spory historyczne i pomysleć co obecnie jest najlepsze dla naszej ojczyzny ? No bo któż z dzisiejszych kijowskich polityków mówi o zniszczeniu POlski ? Natomiast tacy politycy w Moskwie istnieją i cieszą się sporym poparciem.
    I jeszcze dwie sprawy. Całkowicie sie zgadzam że nalezy uczyć o polskich zwycięstwach a nie heroicznych porażkach. Za wszelką cenę nalezy walczyć z polskimi kompleksami popierać pozytywistyczne podejście do spraw narodowych, walczac z niepoprawnym romantyzmem.
    Druga sprawa – jak wiadomo wojna to przedłużenie polityki a tej ostatniej koniec wcale nie nastapił. Historia dzieje się na naszych oczach i moze się okazać że np. taka Rosja wysyla broń i ochotników dla wsparcia …. Ślązakowców.