Na izraelskiej scenie politycznej widziano już wiele. Postępowi socjaliści rządzili już razem z ortodoksyjnymi Żydami, tym niemniej po raz pierwszy w rządzie obok religijnych syjonistów znaleźli się arabscy islamiści.

Nowy izraelski premier Naftali Bennett osiągnął cel całej opozycji w postaci odsunięcia od władzy Benjamina Netanjahu, ale będzie miał problem z utrzymaniem w ryzach swojego własnego rządu.

Wydawało się, że ostatnia odsłona izraelsko-palestyńskiego konfliktu okaże się zbawienia dla Netanjahu. Po pierwsze, izraelskie społeczeństwo uważało go za politycznego lidera posiadającego olbrzymie doświadczenie w kwestiach bezpieczeństwa. Po drugie, po trwających blisko dwa tygodnie walkach trudno było oczekiwać, aby opozycja bez poważnych strat wizerunkowych mogła kontynuować rozmowy koalicyjne z islamistyczną arabską partią Raam.

Z rozmów początkowo wycofał się zresztą wspomniany Bennett. Lider religijnych syjonistów z Jaminy stwierdził w środku konfliktu, że utworzenie koalicji z Raam jest „niewykonalne”. Bennett zadeklarował więc chęć podjęcia rozmów na temat utworzenia rządu jedności narodowej, w którym znalazłoby się miejsce także dla partii Netanjahu. W ten sposób rozczarował on także Jaira Lapida, dotychczasowego lidera centrolewicowej opozycji.

Ostatecznie szef Jaminy nie zgodził się na propozycję przedstawioną pod koniec maja przez Netanjahu. Dotychczasowy izraelski premier liczył, że Bennett i lider innego potencjalnego koalicjanta podzielą się ze sobą władzą, czyli przez jedną kadencję parlamentu rządzić będzie łącznie trzech premierów. Bennettowi nie pozostało więc nic innego, jak powrócić do wcześniej zerwanych rozmów.

Pierwszy religijny premier

Nie można odmówić Netanjahu konsekwencji w działaniu. Przez dwanaście lat pełnienia funkcji premiera dbał bowiem, aby szeroki obóz izraelskiej prawicy był zjednoczony wokół jego osoby. Zwolennikami lidera Likudu byli więc nie tylko wyborcy jego ugrupowania, lecz również Izraelczycy głosujący także na inne partie. Właśnie z tego powodu przez kilka ostatnich tygodni Netanjahu próbował wymusić na pozostałych politykach prawicy lojalność wobec jego obozu politycznego.

Pod domami polityków Jaminy pojawiali się demonstranci, którzy krytykowali rozmowy z izraelską lewicą i arabskimi islamistami. Bennett został nawet objęty specjalną ochroną, bo zaczął otrzymywać pogróżki od zwolenników Likudu oskarżających go o zdradę. Z podobnymi zarzutami wystąpił zresztą sam Netanjahu, według którego Bennett dokonał „oszustwa stulecia”. Miał on bowiem zapewniać wcześniej, że nigdy nie utworzy sojuszu ze wspomnianym już Lapidem.

Z pewnością zawiązanie tak egzotycznej koalicji może przynajmniej na początku odbić się na notowaniach Jaminy. Tymczasem to dosyć istotna sprawa, bo partia Bennetta jest jedną z najmniejszych frakcji w Knesecie. Sam nowy izraelski premier jest zresztą przywódcą najmniej licznego ugrupowania w historii, którego lider stanął na czele rządu w swoim kraju. Dodatkowo Bennett jest pierwszym izraelskim przywódcą wywodzącym się ze środowisk religijnych.

Jamina jest bowiem partią łączącą judaizm z syjonizmem, co sytuuje ją pomiędzy Likudem a ortodoksyjnymi ugrupowaniami Szas czy Zjednoczony Judaizmu Tory. Dodatkowo stronnictwo Bennetta cieszy się sporą popularnością wśród nielegalnych żydowskich osadników, co do swoich propagandowych celów wykorzystywał Netanjahu. Podburzał on bowiem elektorat Jaminy, zwracając uwagę na krytyczne stanowisko lewicy i islamistów względem osiedli budowanych na palestyńskich terytoriach.

Nie obyło się zresztą bez zgrzytu na tym tle podczas zaprzysiężenia rządu Bennetta. Posłowie skrajnie prawicowej Partii Religijnego Syjonizmu krzyczeli do lidera Jaminy „wstyd”, a także mieli ze sobą zdjęcia przedstawiające ofiary terroryzmu. Ostatecznie interweniować poprzez usunięcie części posłów musiała ochrona Knesetu, natomiast sam Bennett podkreślił swoją dumę z tworzenia wspólnego rządu z ludźmi o różnych poglądach.

Egzotyczna koalicja

Co prawda podjęte przez Netanjahu próby wbicia klina w nową izraelską koalicję zakończyły się niepowodzeniem, ale prędzej czy później w rządzie Bennetta musi dojść do konfliktów. Liczący blisko dwadzieścia osiem osób gabinet nowego premiera tworzą bowiem ugrupowania, których najczęściej nie łączy praktycznie nic poza dążeniem do odsunięcia od władzy lidera Likudu.

Obok religijnych syjonistów z Jaminy w nowej koalicji rządowej znalazła się liberalna partia „Jest Przyszłość”, centrolewicowi „Biało-Niebiescy” Bennego Ganca, socjalistyczna Partia Pracy, narodowo-liberalna „Nowa Nadzieja”, reprezentujący rosyjskojęzycznych wyborców „Nasz Dom Izrael”, skrajnie lewicowa partia Merec oraz wzbudzająca największe kontrowersje, islamistyczna partia Raam. Arabskie ugrupowanie ostatecznie nie objęło jednak żadnej ministerialnej teki.

Trudno więc dziwić się, że Bennett jako premier przedstawił Izraelczykom swoisty plan minimum. Jego krytycy mogą z tego powodu łatwo wytknąć mu brak określonej wizji rządzenia, bo trudno oprzeć władzę o sam fakt odsunięcia od niej Netanjahu. Najprawdopodobniej nowy gabinet będzie skupiał się na reformach gospodarczych i społecznych, natomiast wszelkie kwestie ideologiczne (jak choćby nielegalne żydowskie osadnictwo) będą spychane na bok, aby nie powodować kryzysów mogących rozbić kruchą większość.

W swoim przemówieniu Bennett skupiał się zresztą głównie na sprawach zagranicznych. Zapewnił, że będzie chciał utrzymać przyjacielskie i konstruktywne kontakty ze Stanami Zjednoczonymi. Jednocześnie nowy rząd, podobnie zresztą jak jego poprzednicy, sprzeciwia się odtworzeniu porozumienia nuklearnego z Iranem. Problemem szefa Jaminy jest brak doświadczenia międzynarodowego, więc można spodziewać się, że w tych sprawach jednoosobowym organem decyzyjnym będzie tak naprawdę Lapid sprawujący urząd ministra spraw zagranicznych.

Co dalej z Netanjahu?

Netanjahu może oczywiście punktować Bennetta z prawicowych pozycji i próbować rozbić jego ugrupowanie. Według doniesień izraelskich mediów on sam miał jednak stwierdzić w rozmowie ze współpracownikami, że nowy gabinet szybko nie upadnie. Może nawet przetrwać kolejne dwa lata, gdy w ramach rotacji urząd premiera obejmie Lapid. Dodatkowo podjęte na szeroką skalę próby zastraszenia polityków Jaminy przez zwolenników Likudu spaliły na panewce, choć były już szef rządu uważał to za ostatnią szansę na utrzymanie się u władzy.

Jak na razie „repertuar” Netanjahu w zakresie krytyki swojego byłego współpracownika jest bardzo ubogi. Zdaniem szefa Likudu lider Jaminy nie ma doświadczenia w sprawach zagranicznych i podobnie jak cały gabinet nie ma pojęcia o kwestiach bezpieczeństwa. W tej kwestii Netanjahu mija się jednak wyraźnie z prawdą, bo Bennett i Lapid byli ministrami spraw wewnętrznych, natomiast Ganc wchodząc do polityki wykorzystywał zdobytą wcześniej popularność szefa sztabu generalnego izraelskiej armii.

Netanjahu znajduje się więc w wyraźnej defensywie. Został już oskarżony o zlecenie swoim podwładnym niszczenia dokumentów przechowywanych w sejfach Kancelarii Premiera, zanim władzę przejął Bennett. Szef Likudu twierdzi, że to jedynie insynuacje, jednak nie od dzisiaj dla sporej części opinii publicznej jego wyjaśnienia nie są przekonujące. Tym samym Netanjahu rozszerzyłby listę zarzutów stawianych mu przez prokuraturę, bo zgodnie z izraelskim prawem dokumenty rządowe są własnością państwa i musza być archiwizowane.

Zobacz także: Izraelskie media: Netanjahu przed opuszczeniem urzędu niszczył rządowe dokumenty

Przyszłość Netanjahu będzie zależeć od postępowań sądowych. Po utracie stanowiska premiera nie chroni go już specjalny immunitet, dlatego wymiar sprawiedliwości będzie mógł przyspieszyć rozliczanie go z zarzutów korupcyjnych. Sprawa sądowa nie musi jednak szybko się zakończyć, więc trudno składać lidera Likudu do politycznego grobu. Pojawia się jednak pytanie, czy wewnątrz jego ugrupowania i wśród jego sojuszników nie nadejdzie refleksja, że to właśnie Netanjahu jest największym problemem izraelskiej prawicy.

Marcin Ursyński

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply